poniedziałek, 13 czerwca 2011

Iron Maiden - The Final Frontier (2010)


Zespół-instytucja, legenda, dla fanatycznych wielbicieli coś więcej niż muzyka, to styl życia. O kim mowa? Oczywiście o najlepszej i najważniejszej Heavy Metalowej grupie świata-Iron Maiden!!! Uznałem, że co jak co, ale ostatnią płytę Dziewicy wypadało by opisać. Oczekiwania związane z tym materiałem miałem ogromne, zresztą jak zawsze w przypadku Harrisa&co. Po genialnym powrocie Bruce'a i Adriana do zespołu i magicznej płycie "Brave New World", Ironi nagrali 2 albumy bardzo dobre, ale którym czegoś brakowało. Do "Matter of Life and Death" przekonywałem się chyba ze 3 lata, ale na całe szczęście z odpowiednim skutkiem. O ostatnim ich dziele postanowiłem napisać dopiero teraz, czyli prawie rok od premiery, więc wydaje mi się, że już zdążyłem na tyle ochłonąć, by być obiektywnym. No to jedziemy:

"Satellite 15... The Final Frontier"- początek bardzo nietypowy jak na Maiden, niemalże mechaniczne dźwięki z jęczącą gitarą wprowadzają słuchacza w futurystyczny, kosmiczny klimat. Rozpaczliwy śpiew Dickinsona wcielającego się w astronautę tracącego kontakt z Ziemią pogłębia jeszcze ten nastrój. Następnie utwór płynnie przechodzi we właściwy utwór czyli "The Final Frontier". Świetny otwieracz, klasyczny Hard Rockowy numer.

"El Dorado"- Zaczyna się od gitary kojarzącej mi się trochę z "Wasted Years". Następnie wchodzi ten cudowny bas i rozpoczyna się klasyczne Ironowanie. Bardzo dobry numer z trochę słabszym refrenem. Dla mnie najsłabszy utwór na płycie. Tekstowo wiadomo: Legendarne miasto złota-El Dorado.


"Mother of Mercy"- Utwór opowiadający o rozterkach żołnierza, zastanawiającego się po co tak naprawdę bierze udział w tej wojnie i proszącego boga o wybaczenie. Jest to chyba jeden z ulubionych tematów Steve'a i Bruce'a. Muzycznie jest to świetny, utrzymany w średnim tempie kawałek z bardzo fajnym, chwytliwym refrenem.

"Coming Home"- No i mamy balladę. Jest to jeden z najlepszych utworów na płycie, kojarzy mi się trochę z solowymi dokonaniami Dickinsona. Spokojne zwrotki przechodzą w mocniejszy refren, który jest naprawdę przepiękny. Gdy Bruce wyśpiewuje kolejne wersy opowiadające o wielkiej tęsknocie i powrotach do jego ukochanej ojczyzny, człowieka ogarnia mocno nostalgiczny klimat. Piękny numer.

"The Alchemist" - Szybki, klasyczny kawałek Iron Maiden, kojarzący się z takimi utworami jak np. "The fallen Angel". Nic nadzwyczajnego dla zespołu, po prostu kolejny świetny numer. Najszybszy i najkrótszy na płycie.

"Isle of Avalon"- No i zaczynamy drugą połówkę płyty. Od tego utworu już do końca będzie bardzo epicko. Maideni są mistrzami w tworzeniu długich, tajemniczych kompozycji takich jak właśnie opisywana. Rozpoczyna się bardzo spokojnie i nastrojowo od basu i wokalu Bruce'a. Następnie rozpędza się by za moment znów zwolnić i przejść w prawdziwy prog Metalowy majstersztyk. Coś wspaniałego. W tym utworze dzieje się niesamowicie dużo, więc nuda nam nie grozi. Historia tajemniczej wyspy Avalon opowiedziane przez Iron Maiden nabrała nowego smaku, Cudo!

"Starblind"- Od razu muszę zaznaczyć że jest to jeden z najpiękniejszych utworów jakie słyszałem w ostatnim czasie. Brzmi jak połączenie klimat "Somewhere in Time" i "VirtualXI". Raczej spokojny, zagrany w średnich tempach z cudownymi solówkami brzmiącymi tak jakby były wyjęte z ww płyty z 1986r.Absolutny hit i gwarantowane wzruszenia u każdego starego fana Żelaznej dziewicy.

"The Talisman"- Zaczyna się od pięknej melodii granej na gitarze klasycznej i spokojnego śpiewu Dickinsona. Po ponad 2-óch minutach wchodzą ciężkie gitary i numer nabiera tempa. Świetne zwrotki, zajebisty refren i jak zawsze genialne solówki i dialogi gitarzystów. Kolejny rozpieprzający kawałek.

"The Man Who Would Be King"- Ta piosenka ma tak piękną melodię, że zawsze słucham jej ze łzami w oczach i z ciarami na całym ciele. Posłuchajcie tego początku. Tak mogą grać tylko wybrańcy Bogów, a z takimi niewątpliwie mamy do czynienia. Magia sączy się z każdego dźwięku.

"When the Wild Wind Blows"- No i niestety koniec. Ale za to jaki! Jako ostatni mamy jeden z najlepszych epickich hymnów ostatnich lat. Geniusz w każdym calu i strzał w ryj wszystkim niedowiarkom i pseudo krytykom. Podobno takie granie jest niemodne??? Hahahaha Steve nic sobie z was kurwa nie robi i dalej komponuje najlepsze utwory świata. 11 minut czystej ekstazy! Właśnie za taki Maiden miliony fanatyków na całym świecie dałoby się pokroić.

Powoli będę kończył, bo już jestem bliski obłędu. Maiden nagrał fenomenalną płytę i mam nadzieję, że wbrew tytułowi nie ostatnią. Można się czepiać o takie drobiazgi jak zbyt płaskie brzmienie nie potrafiące w pełni wydobyć tego co najlepsze z 3 gitar. Można się czepiać, że Bruce już nie jest w takiej formie jak kiedyś. Oczywiście, że można, ale po co? Pieprzyć to! Zamiast przejmować się zupełnie nieistotnymi szczegółami dajcie się porwać przepięknej muzyce tworzonej przez najlepszy zespół świata- Iron Maiden!
6/6Up The Irons!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz