wtorek, 29 września 2015

Ironhawk - To the Point... and Then Some (2015)

Wznowień Cult Metal Classics ciąg dalszy. Tym razem przyszła kolej na pochodzący z Chicago Ironhawk. Nie będę ściemniał i przyznam się, że dopiero dzięki tej płytce dowiedziałem się o tym zespole. Ironhawk wydał tylko jeden materiał, epkę „To the Point” z 1983 roku i był to jak dotąd jedyny ślad jaki po sobie zostawił. Wielka szkoda, że tak się stało, gdyż płytka jest naprawdę zacna i bardzo chętnie usłyszał bym więcej kawałków ich autorstwa. Muzyka, którą tworzą to wypadkowa NWoBHM i amerykańskiego heavy metalu z naciskiem na ten pierwszy. Szczególnie dwa pierwsze numery są w stanie poruszyć każdego fana tradycyjnego metalu. Pierwszy z nich „More of the Same” zagrany w klasycznym stylu NWoBHM ze świetnymi melodiami i znakomitymi harmoniami gitarowymi jest idealnym numerem na początek i doskonałym reprezentantem twórczości Ironhawk. Za to następujący po nim „Locked Away” jest moim osobistym faworytem. Nieco wolniejszy i cięższy, z rozrywającymi trzewia gitarami i gęstą perkusją, jest zarazem chyba najbardziej epicką kompozycją na krążku. No i przede wszystkim jak w każdym numerze tak i tu mamy naprawdę zajebiste solówki. „Dreams of Fortune” też jest całkiem udany, ale mi średnio podchodzi refren, więc stawiam ten wałek trochę niżej od poprzedników. Epkę zamyka „Cry Out” zaczynający się niemalże doomowo, by za moment kanonada perkusji dała sygnał do rozpoczęcia natarcia. Świetny heavy metalowy kawałek z refrenem stworzonym wręcz do skandowania przez publikę na koncertach. Oprócz podstawowego programu „To the Point” dostajemy cztery bonusy zgodnie z drugim członem tytułu tej reedki. Są to numery znalezione na starych taśmach i nigdy wcześniej niepublikowane. Pierwszy z nich to naprawdę znakomita ballada „Cry Out in the Night”. Jest to pierwsza pościelówa od dawna, która nie spowodowała u mnie reakcji wymiotnej. Po niej dostajemy potężny cios w szczękę w postaci „Death Ride”, który pomimo totalnie chujowej jakości nagrania rozpieprza dokumentnie. Moim zdaniem jest to najlepszy numer Ironhawk i aż żal dupę ściska, że jest to jedyna jego wersja. Dalej jest niezły, ale bez wodotrysków „Look at Yourself” oraz wersja demo „More of the Same”. Reasumując jest to wydawnictwo, które bardzo mnie zaskoczyło i zdecydowanie i z czystym sumieniem mogę je polecić wszystkim fanatykom klasycznego grania. Znakomity warsztat muzyków, masa ciekawych melodii i po prostu bardzo udane heavy metalowe kompozycje to główne składowe „To the Point... And Then Some”. Niestety Ironhawk podzielił los wielu innych grup, które pomimo fantastycznej muzyki nie doczekały się wydania pełnego albumu. Na szczęście dzięki Cult Metal Classics możemy raczyć nasze metalowe uszy tym wydawnictwem.

5/6

piątek, 18 września 2015

Bad Axe - Contradiction to the Rule (1986) (2015)

Kolejny wynalazek wyciągnięty z lamusa przez Cult Metal Classics to pochodzący z Michigan Bad Axe. Grecki label wydał na cd ich jedyny, zarejestrowany w 1986 roku materiał „Contradiction to the Rule”. Na program płytki składa się 9 utworów utrzymanych w stylu będącym wypadkową amerykańskich epickich grup jak Omen czy Brocas Helm oraz starych hard rockowych kapel z lat 60 i 70 i melodyjnego pudel metalu. Niezła mieszanka prawda? Te bardziej metalowe numery to przede wszystkim”All the Dead Magicians”, w którym pojawia się też zwolnienie przywołujące lekkie skojarzenia ze średniowieczem czy też barokiem. Znakomity jest tez następny kawałek „The Ice Queen” oraz epicki „The Last Knight” oparty na marszowej rytmice i będący jednym z najjaśniejszych punktów albumu. Podoba mi się też typowo amerykański „Mystified” mający w sobievoś z hitu i ozdobiony znakomitym solem. Na drugim biegunie natomiast są bardziej komercyjne rockowe numery w rodzaju quasi ballady „Love on the Run”czy kojarzącego się z pudel metalem „You Can't Stop Me Now”. Umiejętności muzyków i wokalisty nie pozostawiają wiele do życzenia, a płyty, mimo dość archaicznego brzmienia słucha się dobrze. Uprzedzam jednak, że lepiej nie patrzeć na zdjęcia grupy, bo ich image był dość zabawny i to w złym tego słowa znaczeniu. Płyta jest trochę nierówna i da się zaobserwować na niej dość duży rozrzut stylistyczny. Jak łatwo się można się domyślić mi zdecydowanie bardziej pasuje te klasycznie metalowe oblicze. Widocznie zespół nie mógł się zdecydować, którą drogą podążyć w przyszłości i może właśnie ta niepewność spowodowała, że nie było kolejnych wydawnictw sygnowanych nazwą Bad Axe.

4/6

BanDemoniC - Fires of Redemption (2014)

Po pierwszym odsłuchu debiutu greckiego BanDemoniC nie miałem zbyt dobrego zdania o tym krążku. Może miałem słabszy dzień? Może potrzebowałem w tamtym akurat momencie innych dźwięków? Naprawdę nie wiem. Tym bardziej, że z każdym kolejnym razem wydany nakładem Steel Gallery records „Fires of Redemption” rósł w moich uszach co raz bardziej i w tym momencie uważam go za bardzo dobry materiał. Kwintet z Ioanniny gra klasyczny heavy power metal z naciskiem na ten drugi człon, ale w jego amerykańskiej odmianie. Nazwy takie jak Metal Church, Helstar czy Jag Panzer są tutaj najbardziej adekwatne, chociaż wpływy sceny brytyjskiej też da się wyczuć. Wystarczy posłuchać znakomitego „The Awakening”, nad którym unosi się duch Iron Maiden. Jak dla mnie zespół wypada najlepiej w tych wolniejszych, utrzymanych w miarowych tempach kompozycjach jak „Burn the Witch” czy „Guardians of Time”, które wręcz powalają klimatem i epickością. Reszta też stoi na wysokim poziomie. Nawet pierwsze trzy numery (pomijając intro), które wcześniej jakoś nie mogły do mnie trafić, teraz słucham z największą radochą . Znakomite potężne riffy, klasyczne sola, mocna sekcja i dobry, utrzymany najczęściej w wysokich rejestrach wokal to wyznaczniki tej płyty. Do tego należy dodać mnóstwo znakomitych, nie-pedalskich melodii oraz klimat, którego brakuje wielu dzisiejszym krążkom. Grecy biorą wszystkie najbardziej klasyczne patenty i wzorce, ale są w stanie ulepić z nich coś swojego czego nie da się uznać za kalkę. Słychać w BanDemoniC potencjał, który jeśli uda im się w pełni wykorzystać może objawić się pod postacią wielu fantastycznych krążków. Na pewno stać ich na nagranie czegoś jeszcze lepszego. Bardzo udany debiut i duża nadzieja na przyszłość.

5/6

wtorek, 8 września 2015

Angus - Warrior of the World (1987) (2015)

Rok po debiucie holenderska załoga powróciła z drugim krążkiem zatytułowanym „Warrior of the World”. Muzyka, pomimo tego, że nadal była klasycznie heavy metalowa to tymśrodek ciężkości został przesunięty bardziej w stronę niemieckiego grania co da się usłyszeć choćby w Acceptowskim „Leather and Lace”. Nie brakuje również rozpędzonych, inspirowanych speed metalem kawałków w rodzaju „Moving Fast”, „Money Satisfies” czy „Black Despair”, ale z drugiej strony mamy też taką sobie balladkę „I'm a Fool with Love”. Na mnie największe wrażenie zrobił ciężki i mroczny „2086”, który zdecydowanie wyróżnia się z tłumu. Natomiast niezbyt podchodzi mi „Freedom fighter” z dziwnym automatycznym i nienaturalnie brzmiącym beatem perkusyjnym w refrenie. Brzmienie jest bardziej wypolerowane niż na debiucie, a zmianę słychać szczególnie jeśli chodzi o bębny. Przede wszystkim stopy są wyraźniejsze i bardziej wysunięte do przodu. Zresztą można powiedzieć to o całej sekcji, bo bas również daje się usłyszeć. Muszę też wspomnieć, że Edgar Lois momentami brzmi podobnie do Dio co chyba powinien uznać za komplement. Na reedycji Cult Metal Classics do programowych 9 utworów zostało dodanych 5 bonusów. Są to dwa numery pochodzące z kompilacji „Heavy Touch” wydanej w 1985 roku, dwie nigdy wcześniej niepublikowane kompozycje, z czego jedna w fatalnej jakości wersji live oraz przeróbkę hitu Madonny pod zmienionym tytułem „Papa don't Freak”. Podobnie jak w przypadku „Track of Doom” te dodatkowe numery nie prezentują zbyt wysokiego poziomu, ale na pewno kolekcjonerzy będą zadowoleni. „Warrior of the World” według mnie jest trochę słabszym materiałem niż debiut. Przede wszystkim nie posiada tej epickiej atmosfery, barbarzyństwa i metalowego obłędu. Tutaj wszystko jest bardziej wygładzone co mi akurat trochę nie pasuje do tego zespołu. Ogólnie jest kilka bardzo dobrych kawałków, kilka przeciętnych, ale płyta i tak jako całość się broni. Może nie ma jakichś wybitnie porywających melodii, riffów czy fragmentów powodujących opad szczeny, ale jest porządny klasyczny heavy metal co mi całkowicie odpowiada. W końcu nie każdy krążek musi być ponadczasowym klasykiem. Lekka zniżka formy, ale wciąż było dobrze. Szkoda tylko, że był to niestety ostatni album kwartetu z Amsterdamu.

4/6

niedziela, 6 września 2015

Angus - Track of Doom (1986) (2015)

W obecnym 2015 roku grecka wytwórnia Cult Metal Classics wypuściła na rynek kilka ciekawych wydawnictw trochę zapomnianych kapel z lat '80. Jedną z nich jest pochodzący z Amsterdamu speed/heavy metalowy Angus. O ich debiucie „Track of Doom” z 1986 roku swego czasu było dość głośno i to nie tylko w rodzimej Holandii, ale także u nas, gdzie udało im się trafić na listę Metal Top 20. Nie ma się zresztą czemu dziwić, gdyż muzyka zawarta na tym krążku jest zdecydowanie godna uwagi. Połączenie melodii z szybkością i potężnymi gitarami robi spore wrażenie. To właśnie praca wioślarza Bert'a „Foxx” Ettema'y i dobry mocny głos Edgara Loisa wiodą tutaj prym. Brzmienie całości, mimo że trochę archaiczne to jednak pasuje do tych utworów i nadaje im specyficznego klimatu. Moim faworytem jest następujący po otwierającym krążek instrumentalnym „The Centaur”, epicki „When Giants Collide”, który jest najlepszym reprezentantem twórczości Angus. Wyróżnić można jeszcze klasycznie heavy metalowy utwór tytułowy, speedowy „Heavyweight Warrior” oraz instrumentalny „Dragon Chase”, w którym gitara, a szczególnie solo rozpieprza w drobny mak. Reszta też trzyma poziom co razem tworzy bardzo udaną całość. Trochę śmieszą średnio udane i mocno infantylne teksty, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Zresztą widać, że język angielski nie był przez nich opanowany w zbyt zaawansowanym stopniu. Ale koniec końców liczy się przede wszystkim muzyka, a ta jest przednia. Słychać wpływy zarówno amerykańskiego poweru, speedu czy też brytyjskiego heavy, ale razem wymieszane i dające zwarty monolit. Na reedycji z Cult Metal oprócz programowych ośmiu numerów dostajemy dodatkowo 4 kawałki z pierwszego dema z 1983 roku. Moim zdaniem są jednak słabsze od tych z „Track of Doom” co nie zmienia faktu, że jest to ciekawy bonus. Angus to z pewnością jeden z ciekawszych heavy metalowych bandów jakie działały w latach '80 w kraju tulipanów, a ich debiut jest jednym z klasyków tamtejszej sceny. Uważam, że warto zaopatrzyć się w to wydawnictwo nie tylko ze względów kolekcjonerskich, ale również dlatego, że jest to świetny album zawierający taką muzykę i klimat jakich ciężko się doszukać na współczesnych krążkach. Zakosztujcie holenderskiej stali.
4,5/6