sobota, 29 czerwca 2013

Battlezone - Warchild, the Best of Battlezone (1988)

Tym razem przyszło mi przybliżyć zespół Battlezone kojarzony pewnie przez niektórych z racji wokalisty, a mianowicie Paula Di'Anno najbardziej znanego z dwóch pierwszych Lp Maidenów. Wspólnie z kilkoma muzykami znanymi między innymi z takich grup jak Tokyo Blade, Chinatown czy Persian Risk wydał w latach 86-87 dwa albumy zatytułowane kolejno "Fighting Back" i "Children of Madness". Później zespół zmienił nazwę na Killers by w 1998 roku powrócić do starego miana przy okazji płyty "Feel my Pain", która to jednak zawierała już nieco odmienną muzykę. Natomiast opisywany tutaj materiał to kompilacja z 1988 roku wydana nakładem nieistniejącej już brytyjskiej Powerstation. Na program płyty składa się sześć utworów z debiutu, jeden bonus w postaci "Rising Star", oraz cały album "Children of Madness". Muzycznie utwory z "Fighting Back" to poprawny Heavy Metal jednak bez fajerwerków. To co się przede wszystkim rzuca w uszy to to, że Battlezone lepiej radzi sobie w wolniejszych i bardziej klimatycznych kompozycjach takich  jak ponad 7-minutowy niemal epicki "The Land God gave to Cain". Z tej części płyty wyróżniłbym jeszczcze "Too Much to Heart" też wolny i utrzymany w klimacie hard&heavy z fajnym refrenem. Nieco szwankuje  produkcja, przez którą gitary brzmią mało wyraziście i płasko. Poza tym jest poprawnie z kilkoma zrywami w postaci wymienionych wyżej kawałków. Bonusowy numer ani nie odstaje ani nie wyróżnia się jakoś specjalnie, jednak wpasowuje się w ogólny obraz kompilacji. Druga część płyty czyli cały Lp "Children of Madness" to już heavy Metal najwyższych lotów. Battlezone skupił się na tym co wcześniej wychodziło mu najlepiej czyli na kompozycjach wolniejszych, utrzymanych w marszowym tempie, cięższych. Do tego masa znakomitych melodii i fantastyczna forma głównego bohatera czyli Di'Anno. Aż ciężko uwierzyć, że ta płyta nie osiągnęła sukcesu na jaki zasłużyła. Przynajmniej 5 utworów z "Children..." to potencjalne hiciory. Wystarczy wymienić mój ulubiony potężny "Whispered Rage", który brzmi jak typowy US Power. Jeszcze ten refren, palce lizać. Niewiele ustępują "Metal Tears", Nuclear Breakdown" czy tytułowy "Children of Madness". Forma pozostałych muzyków nie budzi zastrzeżeń. Gitarzyści grają z dużym feelingiem bez zbędnych popisów.  Są oczywiście znakomite riffy czy błyskotliwe sola, ale to wszystko jest zagrane z dużym popisem i bez żadnych niepotrzebnych ozdobników. Reasumując jest to ciekawa kompilacja zawierająca najlepszy, drugi album grupy plus kilka starszych, więc otrzymujemy przekrój twórczości tego już trochę zapomnianego zespołu. Rzecz zdecydowanie godna polecenia nie tylko dla fanów Żelaznej Dziewicy i Di'Anno, ale też takich zespołów jak Tokyo Blade, Dio czy Black Sabbath, a także ogólnie Metalu lat '80.
5/6

Fanthrash - Apocalypse Cyanide (2013)

Lublinianie z Fanthrash po dwóch latach od bardzo udanego debiutu "Duallity of Things" przypominają o sobie nową epką. Muzyka zawarta na "Apocalypse Cyanide" jest w prostej lini rozwinięciem stylu znanego z poprzednika jednak jest jeszcze bardziej progresywna. W tych trzech utworach dzieje się bardzo dużo i trzeba przyznać, że jest to granie dla zdecydowanie wymagającego słuchacza, ponieważ poziom skomplikowania i kombinowania jest wysoki. Kojarzy mi się to trochę z ostatnim Atheist, a solówki przywodzą na myśl Pestilence z okresu "Spheres". W tę płytkę trzeba się wgryźć. Ja potrzebowałem dużej liczby przesłuchań i dziś mogę stwierdzić, że "Vitality" i "Outcast from Cassiopeia" to znakomite utwory, natomiast numer tytułowy w dalszym ciągu mi nie wchodzi. Jest mniej melodii, a więcej technicznego grania niż na "Duallity of Things". Kilka chwytliwych momentów też się znajdzie jak riff w "Vitality" albo refren w rewelacyjnym "Outcast...". Mimo tego nie jest to do końca moja bajka dlatego ta Ep podoba mi się jednak troszke mniej. Doceniam jednak umiejętności kompozytorskie muzyków i rozwój Fanthrash, gdyż w swojej kategorii powoli dobijają do czołówki. Dla fanów technicznego thrash/death metalu będzie to zdecydowanie smakowity kąsek i pewnie ocena też wyższa.
4/6

Hyborian Steel - Blood Steel and Glory (2012)

Epicki Heavy Metal nie jest zbyt mocno eksploatowanym gatunkiem dlatego każda płyta z takim graniem sprawia mi olbrzymią radochę. Hyborian Steel piszą o sobie, że pochodzą z Crystal City z USA co jest najprawdopodobniej ściemą. W składzie zespołu jest Guido Tiberi znany z włoskich Axevyper czy Assedium, a płyta "Blood Steel and Glory" została wydana przez specjalizującą się w italiańskich kapelach My Graveyard prod. Tak więc Ci amerykańscy Włosi (albo odwrotnie) na swoim drugim albumie prezentują kawał znakomicie odegranego i skomponowanego barbarzyńskiego metalu w najlepszej tradycji sceny. Wpływy są oczywiste, więc wystarczy, że wymienię tylko Manilla Road, Cirith Ungol (świetnie zagrany cover "War Eternal"), Omen czy najmłodszy w tym zestawie Ironsword. Brzmienie jest oczywiście surowe, ale bezbłędnie pasujące do tego grania. Pojawiają się czasem lekkie niedociągnięcia, ale nie wpływają negatywnie na odbiór, a wręcz dodają naturalizmu. Warstwa tekstowa to oczywiście Howard i Heavy Metal czyli dwa często nieodłączne tematy. Niestety scena epic metalowa jest bardzo skromna, ale na szczęście jakość zespołów tworzących w jej ramach rekompensuje niewielką ilość. Oczekiwanie na nowe płyty Ironsword (kiedy wreszcie???) czy Battleroar może być bardziej znośne dzięki takim płytom jak "Blood Steel and Glory". Hail Crom!
5/6

wtorek, 25 czerwca 2013

Rusted Brain - Nie lubimy grzecznego metalu dla gimnazjalistek


Cieszy mnie, że scena Thrashowa w Polsce z roku na rok staje się silniejsza. Pojawia się co raz więcej młodych zespołów, których materiały są na naprawdę wysokim poziomie. Jednym z nich jest warszawski Rusted Brain, który w tym roku wydał swój debiutancki album zatytułowany „High Voltage Thrash”, zbierający zewsząd zasłużone pochwały. Z takimi załogami polska scena ma wreszcie szansę zacząć gonić resztę świata. Na moje pytania odpowiada śpiewający basista Damian „Rumcayz” Lodowski.

HMP: Z racji tego, że gościcie po raz pierwszy na naszych łamach poproszę Was o kilka słów na temat Waszych początków. Jak doszło do powstania Rusted Brain?
Damian "Rumcayz" Lodowski: Rusted Brain powstało w sierpniu 2009r. Po co? Od samego początku wiedzieliśmy, że chcemy grać na poważnie; choć  wtedy to "poważnie" było zdecydowanie niepoważne. Wieczne coverowanie Black Sabbath na zmianę z Metalliką jest nudne (śmiech).Tak to jest, jak dzieciaki się za coś biorą. Moment, w którym zdaliśmy sobie sprawę, co i jak chcemy grać, to było wydanie EPki "Juggler". Dosłownie w ciągu kilku tygodni kompletnie zmieniliśmy podejście do tego co robimy. Zaczęliśmy dużo więcej ćwiczyć i po jakimś czasie wszystko zaczęło się powoli rozkręcać.

Czy wasza nazwa nawiązuje do "Rust in Peace" Megadeth?
Pewnie gdzieś się taka myśl przewinęła, ale na pewno nie jako główna inspiracja. Po prostu szukaliśmy nazwy raz, że oryginalnej, a dwa, oddającej stan naszych umysłów. Lubimy oldschoolowy metal (choć oczywiście nie tylko, Pantera - For The Win!) i stare samochody, więc w pewnym momencie padło na Rusted Brain.

W 2011 wydaliście demo "Juggler". Jak dzisiaj oceniacie to wydawnictwo? Spełniło rolę jaką mu wyznaczyliście?
Jeśli mam być szczery to niekoniecznie się z nim lubimy (śmiech). Tragiczne, plastikowe brzmienie, a "wokal" najlepiej przemilczeć. To tak na teraz, w momencie nagrywania byliśmy mega podjarani, "wooow, ale to brzmi i kopie". Faktem jest też, że zaraz po nagraniu "Jugglera" okazało się, że połowa materiału z niego absolutnie nam się nie podoba, więc szybko wydaliśmy okrojoną wersję EPki. Koniec końców wszystko to jednak wyszło nam na dobre. Trafiliśmy do Progresji, gdzie ekipie bardzo spodobał się nasz koncert i zostaliśmy dobrymi kumplami. Do tego trafiliśmy na Vlada Nowajczyka, dzięki któremu zagraliśmy trasę po Polsce razem z Hirax'em i Assassin'em, a ostatecznie został on naszym managerem. Więc podsumowując - "Jugglerem" nie za bardzo się chwalimy, ale swoje zadanie spełnił.

Muszę przyznać, że Wasz debiut był dla mnie sporym i pozytywnym zaskoczeniem. Jak ten materiał odbierają inni? Jakie głosy na ten temat do was dochodzą?
Do tej pory trafiło do nas coś koło 20-30 krótszych, lub dłuższych recenzji i w żadnej nam się nie dostało, więc jest chyba nieźle. Oczywiście wszystkim nie dogodzisz, więc czasem jest jakiś głos krytyki co można poprawić, ale to nas tylko mobilizuje do dalszej pracy. Generalnie oceny wahają się między 7/10, a 9/10, co jak na debiut jest chyba niezłym wynikiem.

Oprócz normalnej wersji CD wydaliście też kasetę nakładem Tridroid Records. Ciekawe posunięcie tym bardziej, że znam maniaków, którzy przedkładają ten nośnik nad zwykłą płytę. Mieliście zamiar zadowolić tych bardziej oldskulowych fanów?
Sprawa była bardzo prosta nasz menedżer - Vlad - znalazł ich i zaproponował opcję wydania nas. Chyba się spodobaliśmy, bo jak widać, udało się. Do biznesu nie dołożyliśmy nic, oprócz kraty browarów dla grafika za przerobienie książeczki CD na wersję kasetową. Skoro pojawiła się możliwość, to my w to wchodzimy, jeśli ktoś będzie chciał kasetę to dostanie kasetę, a chcielibyśmy jeszcze trochę poszerzyć wybór, jeśli rozumiesz o czym mówię (śmiech). Ale to jeszcze nic pewnego ani oficjalnego. Do tego sam bardzo lubię wersje kasetowe, mam po ojcu całą kolekcję, więc rozumiem maniaków kupujących każdą możliwą kasetę.

Album zdobi bardzo fajna i zabawna okładka. Kto jest za nią odpowiedzialny?
Paweł Kaczmarczyk - bardzo solidny facet i zawsze można na niego liczyć, do tego nie ogranicza się do komiksowego stylu, więc jakby ktoś chciał grafikę do płyty z czystym sercem go polecamy!

Jak tworzycie Wasze kawałki? Pracujecie zespołowo czy każdy ma swoją działkę, za którą odpowiada?
Absolutnie nie dzielimy się obowiązkami, bo to bez sensu. Po prostu zbieramy materiał, który uda nam się wymyślić w czasie ćwiczeń, albo jammowania. Nie raz było tak, że siedzieliśmy razem i ktoś rzucił pomysł na nie swoją solówkę, albo Benek (nasz pałker) wynucił fajny riff. Dopiero potem, jak już mamy jakąś podstawę, każdy bawi się materiałem po swojemu, a na próbach wychodzi, jak to siedzi w całości. Choć nie ma co ukrywać, zdarzało się, że w domu zostały wymyślone w zasadzie całe numery, które potem były tylko dopieszczane. Nie ma co się ograniczać, dyktafon trzeba mieć zawsze przy sobie, bo nie wiadomo kiedy coś się wykluje we łbie.

Teksty traktujecie tylko jako dodatek do muzyki czy też chcecie przekazać jakieś ważne treści? Kto jest ich autorem?
Na pewno nie jest to sens naszego istnienia, zostawiamy to poetom i innym myślicielom. Przede wszystkim teksty u nas mają być agresywne, rytmiczne, a do tego mieć sens i konkretny przekaz. Jaki to będzie przekaz to już zależy od tego co mnie akurat ostatnio zainteresowało/ zszokowało/ wku...wiło (niepotrzebne skreślić) bo tak się akurat złożyło, że to ja się męczę z tekstami (śmiech). A tak serio, jak ma się pomysł to jest to całkiem fajna robota.

Brzmienie "High Voltage Thrash" bardzo mi się podoba. Jest bardzo naturalne, dynamiczne, agresywne, a przy tym selektywne. Szczególnie podoba mi się brzmienie basu. Jesteście z niego zadowoleni?
I tak i nie, choć bardziej tak, niż nie (śmiech)! Mamy świadomość, że raczej nikt nie wyłączy płytki z powodu brzmienia, bo jest ono przynajmniej solidne. Z perspektywy czasu mamy jednak świadomość, że parę rzeczy można było rozwiązać inaczej, w końcu lepsze jest wrogiem dobrego. Kwestia doświadczenia; przy tempach w których gramy, odpowiednie rozłożenie mocno przesterowanych gęstych gitar, szybkiego i dośc grubego basu, a do tego "twina", ostrego werbla i agresywnego wokalu jest naprawdę niełatwe. Do tego chcieliśmy brzmieć, jak najbardziej naturalnie, więc męczyliśmy się ponad dwa miesiące, żeby uzyskać efekt zbliżony do zamierzonego. Jeśli o bas chodzi, to ja jestem z niego bardzo zadowolony; jest fajnie sprężysty, słyszalny, ale nie wybija się na pierwszy plan, choć wiem, że nie wszyscy tak lubią.

Waszym ogromnym plusem jest to, że pomimo agresji utwory mają w sobie dużo przebojowości i są łatwo zapamiętywalne o co wcale nie jest tak łatwo. Co jest na pierwszym miejscu, agresja czy melodia?
(Śmiech) W każdej recenzji pojawia się ta uwaga! Myślę, że najlepsze określenie to chwytliwość i zdecydowanie jest to jeden z ważniejszych elementów naszych numerów. Agresja oczywiście musi być, bo nie lubimy grzecznego metalu dla gimnazjalistek, ale już Metallica na "Kill'em All" pokazała, że te dwa elementy da się połączyć z zajebistym efektem. Zresztą nie ma się co oszukiwać, teraz kiedy mamy świadomość, że ludziom siedzą w głowach motywy z naszych refrenów - bo to w nich stawiamy na chwytliwość, reszta ma robić masę i wpierdol! - jesteśmy z siebie strasznie dumni, taki był plan i  udało się go zrealizować w 100 procentach.

Ile czasu i gdzie nagrywaliście "High Voltage Thrash"?
"High Voltage Thrash" nagrywaliśmy w Rock'n'Roll Studio w Lublinie. Samo nagrywanie zajęło nam dwa tygodnie bez weekendów, do tego potem jeszcze pojechaliśmy skontrolować osobiście miksy i dograć solówki, na które nam wcześniej nie starczyło czasu. Gorzej było z miksami - tak jak już mówiłem, powstało mnóstwo wersji, część zupełnie odmiennych, część różniących się pierdółkami. Wybranie optymalnej zajęło nam dwa miesiące, ale w końcu się udało. W gruncie rzeczy nie było chyba jednak aż tak źle, kontrolowanie miksów na odległość jest utrudnione, prawdę mówiąc w ciągu jednego dnia spędzonego na szlifowaniu miksów zrobiliśmy więcej niż w ciągu dwóch tygodni wymieniania się uwagami na trasie Warszawa - Lublin (śmiech)

Jak doszło do Waszej współpracy ze Slaney Records? Jesteście z nich zadowoleni?
To tak jak z kasetą jest to w całości zasługa naszego menedżera, Vlada Nowajczyka. Miał za zadanie znaleźć nam wydawcę na płytę na jak najlepszych warunkach i udało się. Slaney Records od początku był bardzo zainteresowany wydaniem nas, więc szybko się dogadaliśmy i dostaliśmy naprawdę fajne warunki.

Planujecie jakąś większą trasę promującą płytę czy będziecie raczej występować na okazjonalnych, pojedynczych gigach?
Po Polsce raczej żadnej wielkiej trasy nie będzie, skupimy się raczej na weekendowych wypadach w kraj, zresztą u nas trudno o publikę w ciągu tygodnia. Za to na pewno będziemy walczyć z wyjazdem na małą trasę w kierunku Włoch, a drugą do UK. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale przynajmniej jedna z nich powinna wypalić.

Ostatnio graliście w Warszawie z legendarnym Heathen. Jak wyglądały wasze relacje z nimi? Wypiliście coś wspólnie?
Trzeba się pochwalić, zarówno ekipie Heathen, jak i Generation Kill wpadliśmy w oko (ucho?), więc może jeszcze coś z tego kiedyś wyjdzie. Generalnie bardzo fajni, przyjaźni i otwarci kolesie, zero gwiazdorstwa. Gdy Rob Dukes przypadkiem trafił korkiem od butelki moją dziewczynę to ją potem pięć minut przepraszał, wiec to o czymś świadczy. Oczywiście wspólnego browara wypiliśmy, jakby udało się z nimi jeszcze kiedyś razem spotkać bylibyśmy zachwyceni. Ogólnie wszystkie zagraniczne ekipy z którymi mieliśmy do tej pory do czynienia miały w sobie bardzo fajny luz i dystans, w takiej atmosferze nie sposób się nudzić.

Jakie jest Wasze zdanie na temat polskiej sceny thrash metalowej? Jakie zespoły uważacie za najlepsze?
Oho, moje ulubione pytanie i najprostszy sposób jak komuś podpaść (śmiech)! Generalnie jest nieźle, jest parę ekip o ugruntowanej pozycji, do tego kilka ekip o sporym potencjale. Na pewno trzeba wyróżnić Headbanger, Terrordome, Thermit, Deathninition, The Crossroads. Jest jeszcze War-Saw i Tester Gier, nie można zapomnieć o The No-Mads i Metaliatorze. Z najmłodszych kapel bez konkretnych wydawnictw duże nadzieje pokładam w Nuked Cross, Striking Beast i Raging Death. Na pewno każdy znajdzie coś dla siebie, zwłaszcza że na brak poziomu nie możemy narzekać. Jak ktoś jest ciekawy nowej fali naszego rodzimego thrashu polecam składaka "Thrashing Damnation Thru Compilation" vol.1 i vol.2. Na dwójce znajdziecie trzy nasze numery, poza tym na obu jest kupa dobrego thrashu.

Jacy są Wasi muzyczni bohaterowie? Dzięki komu zaczęliście grać właśnie thrash?
Banalne pytanie, jasne że Metallica! (śmiech) Można się podśmiewać z ich obecnej dyspozycji, ale to co nagrali do "Czarnego albumu" włącznie i jak wyglądali na żywo ("Live Shit" ze Seattle to totalne mistrzostwo!) to był arcydzieła. Do dziś jak oglądam to DVD to od razu chce mi się grać. Do tego chwilę później miłość do Slayer'a, Megadeth i Anthrax, więc jak już zaczęliśmy razem grać to chyba nic innego z tego wyjść nie mogło (śmiech).

Wiadomo, że legendarne zespoły jak Slayer, Exodus, Testament czy Kreator nie będą grały wiecznie. Czy jest według Was jakiś zespół bądź zespoły z nowej fali thrashu, które będą mogły przejąć po nich schedę?
Trudno powiedzieć, choć stawiałbym na Havok, który ma fajny dryg do łączenia w jednym agresji i chwytliwości tak jak najwięksi przedstawiciele starej szkoły, więc im daję największe szanse na bycie najwyżej. Jest jeszcze Vektor i Municipal Waste, ale to jest raczej granie dla ograniczonej (choć i tak bardzo licznej) grupy maniaków. Do tego Municipale swoje maksimum wydawnicze mają już chyba za sobą, choć na żywo nadal są niszczycielami.

Maciej wizję swojej muzyki dajmy na to za pięć lat? W jakim kierunku pójdzie Rusted Brain? Tylko błagam, bez przesadnego "rozwoju" (śmiech).
Nie ma co myśleć o tym co będzie za pięć lat, cel mamy jeden, podbić świat! Więc będziemy się rozwijać, rozwijać, do tego rozwijać, no i zapomniałbym wspomnieć o rozwoju. (śmiech) A tak serio, będziemy robić swoje, wszystko jest w naszych rękach.

To już wszystko z mojej strony. Ostatnie słowo należy do Was.
Dzięki dla wszystkich maniaków, dzięki którym cała ta scena się trzyma i jest dla kogo grać, widzimy się na koncertach!

Wielkie dzięki za wywiad.
Również dzięki, pozdro!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Evil-lÿn - Bądźcie wierni swojemu metalowi!

Jak się okazało nie każdy zespół z Finlandii musi grać romantyczno melodyjną papkę z toną klawiszy i brzmieć jak Nightwish czy Sonata Arctica. Grupy prezentujące klasyczny Heavy Metal też egzystują w krainie tysiąca jezior czego najlepszym przykładem jest zbierający ostatnio świetne recenzje Evil-lÿn. Muzycy zespołu udzielili bardzo wyczerpujących i ciekawych odpowiedzi ma kilka moich pytań. Zapraszam do lektury!

HMP:  Zaczniemy od historii zespołu. Jakie były początki Evil-lÿn?
Anssi Salonen: Lasse i ja byliśmy w zespole od początku, nawet jeszcze zanim nazwaliśmy się Evil-lÿn (wcześniej zespół nie miał w ogóle nazwy). Spędziliśmy trochę czasu grając w garażu moich rodziców. Ponieważ jesteśmy z Finlandii, to czasami w trakcie zimy w środku było tylko około +10˚. Kiedy temperatura na zewnątrz spadała poniżej -20˚ musieliśmy przerwać próby ponieważ wtedy w garażu było tylko +5˚. Więc, masz już pewien obraz jak to wyglądało, haha. Było prawie jak w klipie Cauldron do “All Or Nothing”, z tą różnicą, że my na koniec nie spaliliśmy garażu.
Lasse Heikkilä: Po kilku frustrujących zdarzeniach w zespole, zmaganiu się z rzeczami, które nie były w moim guście zdałem sobie sprawę z kim musiałem się skontaktować, kiedy chciałem grać taki heavy metal jaki mi się podobał. Pamiętam jaki byłem szczęśliwy, kiedy dowiedziałem się, że Anssi był również zainteresowany założeniem zespołu i nawet znał zainteresowanego perkusistę. Hehe, rzeczywiśćie, nie skończyliśmy doprowadzając do spłonięcia garażu, dzięki bezpiecznikom, które były regularnie wysadzane przez nasze wzmacniacze i podgrzewacze.

Co was zainspirowało do grania akurat tradycyjnego heavy metalu?
Marko Niemi:  Energia tej muzyki, eskapizm w tekstach. Tradycyjny heavy metal i power metal są najbliższe memu sercu. Słucham też na przykład thrash matelu i czasami nawet death i black metalu. Ale sam nie chciałbym ich grać (próbowałem). Dorastałem słuchając tradycyjnego heavy metalu więc dlaczego miałbym próbować tworzyć coś innego? To byłoby oszukiwanie samego siebie.
Anssi Salonen: Przede wszystkim Iron Maiden. Maiden jako pierwsi sprawili, że zacząłem słuchać heavy metalu i chwyciłem za gitarę. Heavy metal, NWOBHM i US power metal to moja Święta Trójca, brzmi jakbym czepiał się szczegółów, ale zawsze lubię dodać określenie US przed power metalem, nie jestem wielkim  fanem europejskiego metalu, ale uwielbiam amerykański odpowiednik. Według mnie zastosowanie takiego prefiksu robi wielką różnicę. Jeżeli masz na myśli to, jakie zespoły oprócz Iron Maiden zainspirowały nas do grania tradycyjnego heavy metalu, to lista byłaby bardzo długa.
Lasse Heikkilä: Krótko mówiąc, wspaniałe piosenki wielkich zespołów. Szczególnie potężne wokale, silne melodie, zniekształcone dźwięki gitar oraz aspekt wizualny, to tylko niektóre rzeczy. Oczywiście pojedyncze zespoły takie jak Dio czy Iron Maiden miały na to ogromny wpływ.

Wasza ep „The Night of Delusions” to kawał naprawdę znakomitego heavy metalu. Jak dużo czasu zajęło wam napisanie tych numerów?
Marko Niemi:  Nie mogę powiedzieć ile dokładnie. Ostatni utwór, “Silver Bullet”, był napisany jakoś tak w 2009 roku, a nowsze piosenki (“Crossroads” i “The Night Of Delusion”) były napisane w 2011. Mieliśmy jeszcze kilka innych utworów, których mogliśm użyć na EP-ce, ale nagraliśmy ich dema już w 2009 roku. Chcieliśmy więc nagrać tych 5 piosenek ponieważ nie były jeszcze publikowane i pomyśleliśmy, że dobrze razem brzmią.

Macie dużą łatwość tworzenia chwytliwych i zapamiętywalnych melodii. Jak to robicie?
Anssi Salonen: Osobiście uwielbiam chwytliwe i zapamiętywalne melodie więc nie jestem zadowolony z naszych piosenek dopóki nie ma na nich jakichś dobrych melodii. Nie wiem skąd one się biorą, ale myślę, że słuchanie dużych ilości podobnego typu muzyki uświadamia mnie co jest dobre a co nie. To jednak nie oznacza, że zawsze jestem w pełni usatysfakcjonowany moim brzmieniem. Jeżeli twierdzisz, że tworzymy chwytliwe i zapadające w pamięć melodie, zgodzę się, że większość z nich taka jest, ale w niektórych naszych piosenkach nadal jest kilka wad. W każdym bądź razie, zazwyczaj zaczynam od napisania linijki lub dwóch słów refrenu. Próbuję pisać sentencje wystarczające dobre, żeby później nie musieć ich zmieniać. Później z tymi wersami zaczynam nucić w myślach słowa próbując różnych melodii. Kiedy znajdę już dobry tekst i melodię dla refrenu chwytam za gitarę i próbuję znaleźć pasujące riffy. Więc dla mnie wszystko zaczyna się od melodii i tekstu refrenu.

Kto jest głównym kompozytorem? W jaki sposób pracujecie nad muzyką?
Marko Niemi:  Ja i Anssi piszemy wszystkie piosenki. Tak przynajmniej jest obecnie. Inni w zespole też mogą pisać, ale jak dotąd wszystkie utwory zostały napisane przeze mnie albo Anssiego. Tak czy inaczej, fajne jest to, że nawet kiedy pracujemy kompletnie oddzielnie, to wynik nadal jest dość spójny, jeżeli posłuchasz na przykład EP - ki “The Night Of Delusion”. To silna, tradycyjnie heavy metalowa EP-ka od pierwszej do ostatniej nuty.
Anssi Salonen: Jeżeli chodzi o pracę nad muzyką, dla mnie najważniejszą rzeczą jest, żeby słuchać  przez cały czas jak najwięcej heavy metalu. To moja pasja, ale również główna inspiracja do tworzenia własnej muzyki. Słysząc świetną

Prezentujecie naprawdę wysoki poziom instrumentalny. W jakich zespołach udzielaliście się wcześniej? Gracie jeszcze gdzieś poza Evil-lÿn?
Marko Niemi:  Jesteśmy i wcześniej też byliśmy w wielu różnych zespołach. Nie osiągnęły one jednak większego sukcesu. Tornado, Bestial Torture, Nordic Necropolis, Burning Winter, Slug Lord to niektóre z nich. Głównie chodzi o to, że nawet jeżeli gramy w innych zespołach, to Evil-lÿn dla każdego z nas zajmuje najwyższe miejsce na liście priorytetów. Tak czy inaczej, to że robimy również inne rzeczy przynosi nam wiele doświadczenia i nowych wizji.
Anssi Salonen: Granie w innych zespołach oprócz Evil-lÿn, daje możliwość poflirtowania z innymi gatunkami muzycznymi. Ja na przykład kocham thrash metal, ale nie chce wnosić jego elementów do naszej muzyki. Naprawdę nie wiem dlaczego. Lubię oba gatunki i zespoły, które mieszają ze sobą thrash i bardziej tradycyjny metal, na przykład Wrath z USA, ale po prostu sam nie chcę robić czegoś takiego. Dlatego właśnie wolę mieć dwa zespoły, thrash metalowy i heavy metalowy. Czasowo to nie ma sensu, ale tak już po prostu jest. Troje z nas (ja, Marko i Lasse) gramy również w zespole Leather Rebels coverującym Judas Priest. Dla mnie jest to bardzo terapeutyczne, ponieważ wszystkie utwory są już napisane, (śmiech).

Głos Johanny momentami przypomina mi Martę z Crystal Viper. Co powiecie na takie porównanie? Jakie są ulubione wokalistki Johanny?
Johanna Rutto: Muszę przyznać, że Crystal Viper jest dla mnie dosyć nową znajomością. Marta jest świetną wokalistką i muzykiem, ale więcej słucham takich zespołów jak Judas Priest, Motörhead (Lemmy jest bogiem!), Iron Maiden, King Diamond, Running Wild, itd i wiele innych rzeczy z podziemia.

Jaki jest jak do tej pory odzew podziemia na Evil-lÿn? Do mnie jak do tej pory nie dotarły żadne negatywne opinie.
Anssi Salonen: Odzew był niesamowity, ale nie mam pojęcia jak dobrze nasza EP-ka została przyjęta np. na niemieckiej scenie, a to prawdopodobnie największy rynek dla takiego typu muzyki. Tak więc, nigdy nie wiadomo. Oczywiście reakcja bardzo nas ucieszyła. Myślałem, że dostaniemy masę recenzji w stylu “oni nie wnoszą do muzyki nic nowego”, przynajmniej od kilku mainstreamowych magazynów, ale naprawdę żadnej nie było? To prawda, że nie wynaleźliśmy po raz drugi koła, ale wydaje mi się, że ludzie to zauważyli i nie oczekują od nas, żebyśmy wyszli z czymś naprawdę oryginalnym. Kochamy ten rodzaj muzyki, więc po prostu się go trzymamy nie zważając na to, jak jest przewidywalny czy jak wiele razy ktoś stworzył coś podobnego przed nami.

Jak wam idą prace nad nowym albumem? W jakim kierunku pójdziecie? Pozostaniecie wierni czystemu heavy?
Johanna Rutto: Oczywiście będzie lepszy niż poprzednia EP-ka! Będzie bardziej profesjonalny. Teraz mamy więcej czasu na dopracowanie wszystkiego.
Marko Niemi:  Na okładce naszej poprzedniej EP-ki napisaliśmy coś w stylu “Pozostań prawdziwy jak stal!” czy inną podobną sentencję. Wydaje mi się, że ta myśl pasuje również do nas, nie tylko do naszych słuchaczy. Tak więc będziemy próbować pozostawić nasz metal tak czysto tradycyjnym heavy metalem jak zrobiliśmy to na EP-ce. Teraz, kiedy ćwiczyliśmy i graliśmy z zespołem utwory na nowy album, myślę, że udało nam się zachować tego samego ducha. Poza tym, praca nad albumem rozpoczęła się od nagrania partii perkusyjnych, później dograno do nich instrumenty strunowe.
Anssi Salonen: Pozostawienie naszej muzyki w czysto heavy metalowym stylu nie jest wielkim wyzwaniem. Przynajmniej dla mnie, to chyba jedyny styl w jakim jestem w stanie komponować utwory. Nawet jeżeli próbuję zrobić coś innego efekt wydaje się wymuszony, natomiast czysty heavy metal przychodzi mi naturalnie.

Czy na debiucie będą również jakieś utwory z „The Night of Delusions” czy tylko premierowy materiał?
Marko Niemi:  Same nowe piosenki. Pierwotnie była opcja, żeby dodać trochę utworów z EP-ki na nas debiutancki album, ale skoro nowy materiał jest równie mocny i piosenki mają bardzo dobra jakość, myślę, że odstawimy utwory z EP-ki. Może dodamy je później do jakichś przyszłych wydawnictw.

Współpracujecie z grecką wytwórnią Iron on Iron Records. Jak wzajemne relacje? Jesteście zadowoleni z pracy jaką dla was wykonali?
Anssi Salonen: Jesteśmy bardzo zadowoleni! Nie tylko świetnie się spisali z wydawnictwem (wersje na CD i winylowa EP-ki), ale również bardzo mocno nas promują. Mają dużą zasługę w tym, że zagraliśmy na festiwalu Up The Hammers, dzięki któremu znaleźliśmy się na muzycznej mapie. Do tego momentu nie słyszano o nas za dużo poza granicami Finlandii. To właśnie na festiwalu UTH poznaliśmy np., Martina z Serpent Saints, który jest również organizatorem festiwalu Metal Magic, na którym pojawiliśmy się ostatnio w tym roku. Tak więc to jedno pojawienie się na festiwalu dało nam, wiele ważnych znajomości. Osobiście traktuję ekipę Iron on Iron jak przyjaciół i braci, nie jak współpracowników, kierownictwo wytwórni itd. Nie zrozum mnie źle, oni są bardzo profesjonalni i traktujemy ich bardzo poważnie, ale wszystko co robią, robią z sercem na dłoni i 100% pasją. Tak jak my. Jest więc między nami naturalna więź. Również za każdym razem kiedy jestem na Up The Hammers, Metal Magic, Keep It True I innych festiwalach, czują się jakbym jechał do domu i jest to głównie zasługa chłopaków z wytwórni. Zawsze są w pobliżu i opiekują się mną, upewniają się, czy nie zrobię jakiejś głupoty kupując płyty (czasami nawet załatwiają mi zniżki u sprzedawców, których znają), pilnują żebym miał piwo do picia, t-shirt do założenia. Myślę, że wychodzą daleko poza swoje obowiązki. Zawsze mnie pytają kiedy wrócę do Grecji na wakacje i dla heavy metalu! To się nazywa gościnność!

Jakie jest wasze zdanie na temat facebook czy myspace i roli tych serwisów w promowaniu swojej muzyki? Nie da się ukryć, że dzięki nim wielu fanów może usłyszeć takie zespoły jak Evil-lÿn.
Marko Niemi:  Tak, to prawda. Media społecznościowe dają nam możliwość promowania naszej muzyki na całym świecie, co oczywiście jest dobrą rzeczą. Na przykład Iron to Iron records nigdy by nas nie znaleźli, gdyby nie MySpace. Są w tym też dwa minusy. Po pierwsze, nagrywanie muzyki samemu jest tak proste, że media społecznościowe są pełne materiału, a większość z niego to gówno. Trudno jest więc przez nie wybić i zostać znalezionym. Kolejnym minusem jest to, że każdy zespół (szczególnie te gówniane) musi być aktywny w mediach społecznościowych, nikt cię nie wypromuje bez twojej pracy. Oznacza to, że wiele zespołów koncentruje się właśnie na tym przez co zostaje im mało czasu na to, czym powinni się zająć, czyli pisanie nowych utworów i ćwiczenia…

Jak wygląda u was kwestia koncertów? Jak często gracie na żywo?
Lasse Heikkilä: Właściwie to byłem bardzo zaskoczony, kiedy doliczyłem się 15 koncertów w 2011 roku. Myślę, że to całkiem dobry wynik jak na początkujący zespół. Zeszły rok zakończyliśmy nie grając ani jednego koncertu w naszym rodzinnym mieście, Tampere, z czego nawet nie zdawałem sobie sprawy. Zamiast tego zagraliśmy mniej, ale nawet bardziej niezapomnianych koncertów w Grecji i Danii. Wystąpienie na Tuska Open Air Metal Festival w helsinkach również było dla nas dużym wydarzeniem. W tym momencie mamy zaplanowanych tylko kilka koncertów, skupiamy się na nadchodzącym albumie.

Z jakimi zespołami do tej pory dzieliliście scenę?
Anssi Salonen: Lista jest długa, a najlepsze jest to, że nadal traktuję siebie głównie jako fana, a dopiero później muzyka. Dlatego zawsze budzi we mnie wielkie emocje dzielenie sceny czy backstage’u z innymi zespołami, a szczególnie z tymi, które podziwiam. Jak dotąd, muszę szczerze powiedzieć, że wszystkie grupy jakie poznaliśmy były naprawdę bardzo fajne, naturalne ich członkowie byli cały czas bardzo mili. Te zespoły to Shok Paris, Pagan Altar, Axe Viper, Gae Bolga, Serpent Saints, Lethal Saint, Valor, Dexter Ward, Hell, The Devil’s Blood, Crystal Viper, Oz, Metalucifer, Helvetets Port, Merging Flare, Armour, Speedtrap, Witchtiger I  wiele innych. Nie graliśmy z Manilla Road, ale i tak muszę ich wymienić, ponieważ są wspaniali dla swoich fanów i miałem przyjemność kilka razy się z nimi spotkać. Są świetnym przykładem na to, jak zachować zjednoczoną scenę - zespoły i fanów.

Jak obecnie prezentuje się fińska scena tradycyjnego heavy metalu? Wspieracie się wzajemnie z innymi grupami?
Anssi Salonen: Oczywiście. To mały kraj więc wszyscy dość dobrze się znają. Szczególnie silne więzi łączą nas z chłopakami z Merging Flare i również ich wytwórnią Disentertainment. Jednego z chłopaków z Disentertainment znałem od trzeciej klasy, więc przebyliśmy razem długą drogę. Dużo współpracowaliśmy również z chłopakami z Metal Warning.

Jakie macie plany na najbliższą przyszłość?

Marko Niemi:  Na ten rok mamy w planach jedynie kilka koncertów. To dobrze, bo obecnie naszym głównym celem jest zakończenie prac nad naszym debiutanckim albumem. Po prostu musi być dobry. Nie przyjmuje niczego żadnej innej opcji. Inne plany dla zespołu są teraz drugoplanowymi celami i na ten moment zbytnio mnie nie obchodzą.
Anssi Salonen: To może być trochę nudny rok dla zespołu ze względu na nagrywanie albumu. Chociaż jest to bardzo ważne, to nic nie daje większej frajdy niż koncerty, haha. Mam nadzieję, że zaprezentujemy nowe brzmienia pod koniec tego roku, albo na początku 2014. Chcielibyśmy również zagrać w Polsce, tak więc promotorzy, zespoły, organizatorzy festiwali nie krępujcie się kontaktować z nami!

To już wszystkie pytania z mojej strony. Życzę znakomitej płyty i wielu koncertów. Hail!
Marko Niemi:  Dzięki i bądźcie wierni swojemu metalowi!

Air Raid - Oldscoolowy Metal jest w naszych sercach i duszach

Szwedzi z Air Raid rozłożyli mnie na łopatki swoim debiutem „Night of the Axe” i z miejsca stali się jedną z największych nadziei na scenie. Ich ognisty, szczery i czysty jak łza Heavy Metal jest w stanie zadowolić każdego fana takich dźwięków. Warto się nimi zainteresować, bo do takich zespołów należy przyszłość. Przed Wami gitarzysta Andreas Johansson i basista Robin Utbult.


Witam! Na początek gratuluję fantastycznego albumu.
Andreas Johansson: Cześć stary! Dzięki, cieszę się, że Ci się podobał.

"Night of the Axe" jest jednym z najlepszych debiutów jakie dane mi było słyszeć. Jesteście w pełni zadowoleni z tej płyty?
Robin Utbult: Dzięki! Świetnie się bawiliśmy przy nagrywaniu i ostatecznie nam wszystkim podobał się skończony produkt. Nasz producent, Nick DiMarino, odwalił kawał naprawdę dobrej roboty.

Wasz wokalista pochodzi z Grecji. Jak to się stało, że znalazł się w waszych szeregach?

Andreas Johansson: Michalis przeprowadził się z Krety do Gothenburga i mieszkał tam około rok w momencie kiedy po raz pierwszy się z nim skontaktowaliśmy. Dostałem od niego maila po tym jak zobaczył nasze ogłoszenie w Internecie. Przesłuchaliśmy parę piosenek jego poprzedniej kapeli (Event Horizon X) i pomyśleliśmy, że brzmi to obiecująco. Zanim zdecydowaliśmy się go sprowadzić trochę razem poćwiczyliśmy.

Jego głos idealnie pasuje do waszej muzyki. Michael śpiewa niżej niż większość wokalistów z młodych kapel heavy metalowych, co jest ogromnym plusem i miłą odmianą. Od początku szukaliście właśnie takie głosu?
Robin Utbult: Właściwie to szukaliśmy wokalisty z wyższą tonacją, ale jego krzyki i średnie tony przypominają Halforda, więc pomyśleliśmy, że będzie do nas dobrze pasował.

Wasze numery muszą niesamowicie sprawdzać się na żywo. Refreny są wręcz stworzone do wspólnego śpiewu z fanami. Podczas tworzenia bierzecie pod uwagę tę kwestię?
Andreas Johansson: Kiedy piszemy utwory zawsze celujemy w chwytliwe, łatwe do zapamiętania melodie. Oczywiście utrzymując przy tym ciężkość. Zdarzyło się parę świetnych wspólnych odśpiewanych piosenek na naszych koncertach! Szczególnie niesamowicie było na Keep It True!

Macie niesamowitą umiejętność tworzenia znakomitych heavy metalowych melodii. Kto za nie odpowiada? Jak wygląda proces twórczy w zespole? Jest jakiś główny kompozytor czy pracujecie wspólnie?
Robin Utbult: Dzięki! Andy pisze większość muzyki, a Michalis większość tekstów, ale Nightshredder i ja też trochę tworzymy. Zazwyczaj spotykamy się w czyimś domu i ciężko pracujemy nad piosenkami. Nagrywamy pomysły i przesyłamy je sobie wzajemnie w tą i z powrotem, aż wszyscy jesteśmy usatysfakcjonowani.

"Night of the Axe" jest niezwykle wyrównany i nie posiada słabych punktów. Jednak do moich faworytów należą utwór tytułowy, "Raiders of Hell", Call of the Warlock" i "A Blade in the Dark". Jakie są wasze ulubione numery do grania, a które wzbudzają największy odzew publiki?
Andreas Johansson: Moimi ulubionymi utworami do grania na koncertach z albumu są “Riding Out”, “A Blade In The Dark” i “Highway Legion”. Największy odzew wśród publiki wzbudza „A Blade In The Dark”, to chyba nasz najpopularniejszy utwór razem z „When The Sky Turns Red” z EP-ki.

Wasze umiejętności instrumentalne prezentują się doskonale. Air Raid jest Waszym pierwszym zespołem czy może graliście gdzieś wcześniej?
Robin Utbult: Dla Andiego to pierwszy zespół, ale ja, Johnny, Dave i Michalis mieliśmy już swoje kapele. Były one zróżnicowane od Power Metalu i Death do Rocka z lat ’80. Jednak stara metalowa szkoła to coś co chcemy grać, to rdzeń tego czego wszyscy codziennie słuchamy.

Kto sprawił, że chwyciliście i za instrumenty i czemu zaczęliście grać akurat ten gatunek-czysty heavy metal?
Andreas Johansson: Ja zacząłem od słuchania w dużych ilościach rzeczy jak Deep Purple i Rainbow, będąc 12 latkiem wydawało mi się, że to bardzo mocna muzyka. Jakiś czas później chwyciłem za gitarę, głównie za sprawą Ritchiego Blackmore’a. Odkryłem wtedy zespoły takie jak Judas Priest, Iron Maiden, Yngwie Malmsteen, a później zespoły grające NWOBHM i US Metal. Wcześnie doszedłem do wniosku, że Metal z lat ’80 jest moim ulubionym okresem.

Pochodzicie z Gothenburga miasta słynnego z powodu powstania tam tak zwanego melodyjnego death metalu. Jakie jest wasze zdanie na temat tego gatunku?
Andreas Johansson: Jesteśmy dumni z tego, że Gothenburg przyczynił się do czegoś naprawdę wielkiego w metalu, ale bez dwóch zdań, w ogóle nie lubimy tego gatunku.

Są jeszcze jakieś inne klasyczne heavy metalowe grupy w waszym mieście?
Andreas Johansson: Tak, jest parę świetnych klasycznych heavy metalowych zespołów w Gothenburgu. Najbardziej znane są RAM i Katana.


Płytę wydaliście via stormspell rec. Jak oceniacie pracę jaką dla was wykonują?
Andreas Johansson: Mamy tylko dobre słowa, żeby opowiedzieć o Iordanie z Stormspell. Jest bardzo rzetelny człowiek i prawdziwy maniak metalu, który zna się na rzeczy. Jeżeli nie dostaniemy w przyszłości żadnych dobrych ofert z większych wytwórni, prawdopodobnie zostaniemy w Stormspell.


W tym roku graliście na kultowym Keep it True festival. Jak się grało w tym magicznym miejscu?
Andreas Johansson: Keep It True było niesamowite, bardzo dobrze zorganizowane I nigdy tego nie zapomnimy! Byliśmy naprawdę przytłoczeni publicznością. Było tam około 2500 ludzi, na pewno największa publiczność jaką mieliśmy! Wielu z nich śpiewało razem z nami.

Często gracie na żywo? Jak wygląda u was kwestia koncertów? Gdzie będzie was można zobaczyć? Może jakaś trasa?
Robin Utbult: Graliśmy, z wyjątkiem Szwecji, w Niemczech i Niderlandach mini trasę ze Screamerem, co było niesamowite i bardzo zabawne! Całkiem niedawno graliśmy w Atenach i był to ostatni planowany na ten rok koncert. Teraz mamy kilka bardzo fajnych rzeczy zaplanowanych na tą jesień, ale najpierw musimy je potwierdzić latem.

W waszej muzyce słyszę zarówno wpływy brytyjskie (Judas Priest, Saxon, Maiden) jaki i niemieckie (Grave Digger, Paragon). Zgodzicie się z taką opinią? Co jest dla was największą inspiracją?
Andreas Johansson: Trafiłeś w 10! Powiedziałbym, że naszą główną inspiracją są w zasadzie US/Speed/Heavy metal i NWOBHM z lat ’80. Jeżeli chodzi o zespoły, to na pewno Judas Priest, Iron Maiden, Rainbow, Accept, Running Wild, Vicious Rumors, itd. mieli wielki wpływ na nasze brzmienie. Myślę, że duży wpływ US Power dał nam własne brzmienie z mnóstwem ciężkości i ataku.

Co dla was oznaczają słowa heavy metal? Czy jest to coś więcej niż tylko muzyka?
Andreas Johansson: Heavy metal jest wolnością. Może być szybki, albo bardzo powolny, prosty lub skomplikowany, miękki lub twardy, jest nieograniczony, dlatego kocham tą muzykę! Łączy również ludzi w wielką wspaniałą rodzinę. To sposób życia. Codziennie noszę swoje heavymetalowe ciuchy.

W recenzji napisałem, że dopóki powstają i działają takie zespoły jak Air Raid to heavy metal nigdy nie zginie. Czujecie się obrońcami stali?
Andreas Johansson: My po prostu tworzymy muzykę, którą najbardziej kochamy. Bardzo nas cieszy, że jesteśmy postrzegani jako jeden z tych zespołów, który podtrzymuje płomień metalu.

Jakie jest wasze zdanie na temat obecnej kondycji sceny heavy metalowej?
Andreas Johansson: W ostatnich latach obserwowaliśmy pewnego rodzaju “falę” młodych grup grających oldschoolowy metal. To naprawdę zabawne, zobaczyć wspaniałe zespoły jak Steelwing, Enforcer, Katana, Screamer, Portrait itd. rosnące w siłę w ostatnim czasie. Coraz więcej ludzi zaczyna dostrzegać dlaczego brzmienie metalu z lat ’80. jest lepsze od każdego innego brzmienia. Musimy jednak podkreślić, że kiedy zakładaliśmy Air Raid nie mieliśmy pojęcia o zbliżającej się fali. Odkryliśmy ją dopiero w ciągu ostatnich dwóch lat. Tak czy inaczej byśmy to zrobili, ponieważ oldschoolowy metal jest w naszych sercach i duszach, i szczerze mamy nadzieję, że żaden z zespołów nie gra tylko ze względu na „falę”. Szkoda by było.

Jak wyglądają wasze relacje z innymi młodymi kapelami na scenie? Istnieje coś takiego jak braterstwo metalu?
Andreas Johansson: Bardzo dobra przyjaźń łączy nas zwłaszcza ze Screamerem. Mieliśmy wspólną mini trasę po Niemczech i Niderlandach, i było po prostu świetnie. Mamy tez dobre relacje ze Steelwing. Nasz album nagrywaliśmy w ich rodzinnym mieście, tak więc trochę się spotykaliśmy, są super chłopakami!

Jak dotąd widziałem same świetne opinie na temat waszej płyty. Jesteście zaskoczeni aż tak pozytywnym odbiorem? Zdarzają się w ogóle jakieś negatywne głosy?
Andreas Johansson: Reakcje były naprawdę świetne, wydaje się, że podoba się równie fanom jak i recenzentom. Widziałem kilka negatywnych opinii, ale zawsze sprowadzały się do „ktoś już to wcześniej zrobił” i nawet w tych złych recenzjach dostajemy na koniec dobrą notę, tak więc jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi.

Ja ze swojej strony życzę wam i sobie jeszcze wielu tak znakomitych płyt jak "Night of the Axe". Chcecie dodać coś od siebie na koniec?
Andreas Johansson: Dzięki za wywiad chłopie! Chcielibyśmy również podziękować wszystkim naszym fanom na całym świecie. Dajecie czadu jak cholera!

niedziela, 23 czerwca 2013

Inverno - Inverno(2012)

Kolejny thrashowy zespół ze słonecznej Italii i kolejny z co raz prężniej działającej wytwórni Punishment 18. Jest to oficjalny debiut, bo poprzednie wydawnictwo wydane własnym sumptem zawierało dokładnie te same utwory. To co prezentuje Inverno to surowy i dość agresywny thrash z dotknięciem melodii. pomimo pewnych niedociągnięć aranżacyjnych i nienajlepszego brzmienia, może się podobać. Inspiracje są oczywiste czyli Slayer, Exodus, Nuclear Assault i odrobina Iron Maiden. Jest to poprawny materiał, ale patrząc na konkurencję w samych Włoszech to nie wróżę im dużej kariery. Ponieważ jednak mamy do czynienia z debiutem to nie pozbawiam ich szans na rozwój. Na razie jest nieźle, ale to chyba za mało, żeby zainteresować kogoś poza swoją okolicą. Może jednak jak jeszcze więcej poćwiczą to uda im się awansować do Serie A?
3,8/6

Lady Beast - Lady Beast (2012)

Obrodziło ostatnio zespołami z kobietami za mikrofonem i to wcale nie jakimiś pseudogotyckimi wynalazkami, a rasowymi heavy metalowymi bandami. Jednym z nich jest pochodzący z Pittsburgha Lady Beast. Zespół powstał w 2009 roku, a opisywany materiał jest ich wydawniczym debiutem. Jak można się było spodziewać nie ma tutaj za grosz oryginalności, ale nie przeszkadza to w odbiorze nic a nic. Trochę Maiden, trochę Priest, a do tego wszystkiego Warlock albo Hellion. Wszystko brzmi surowo i naturalnie, gitarki wycinają klasyczne, ostre riffy, dużo chwytliwych  melodii. Wokalistka Deborah śpiewa poprawnie, nie fałszuje, ale może jednak przydałoby się troszkę więcej drapieżności? Ogólnie jak na debiut jest bardzo ok, a takie utwory jak "Lady Beast", "The Lost Boys" czy "Birthrite" spodobają się każdemu fanowi takich dźwięków. Z przyjemnością będę obserwował ich rozwój.
4,5/6

Woslom - Evolustruction (2013)

Dopiero co napisałem recenzję bardzo udanego debiutu Brazylijczyków z Woslom, a już dotarł do mnie ich drugi album "Evolustruction". Po kilku pierwszych przesłuchaniach mogę stwierdzić, że jest jeszcze lepiej niż na "Time to Rise". Słychać, że 3 lata dzielące oba krążki nie zostały zmarnowane. Zespół okrzepł, gra bardzo dojrzale i pewnie. Thrash Metal w ich wykonaniu poszedł jeszcze bardziej w kierunku amerykańskim co słychać zwłaszcza po sporej dawce melodii. Na szczęście są to melodie na wskroś thrashowe kojarzące się z Testament czy Matallicą. Do tego to co zrobiło na mnie ogromne wrażenie już na poprzednim albumie czyli solówki. Rafael Iak odwalił kawał dobrej roboty. Ponownie jest ich bardzo dużo i do tego są naprawdę świetne. Silvano Aguilera natomiast jest na dobrej drodze by wykształcić swój własny styl. Pomimo w dalszym ciągu pewnych podobieństw nie brzmi już jakby połknął Hetfielda. Kolejny pozytyw to brzmienie. "Evolustruction" brzmi dynamicznie i bardzo przestrzennie, szczególnie gitary. W ogóle jest to zajebiście przebojowy materiał. Wystarczy posłuchać takich numerów jak tytułowy, "River of Souls" czy "New Faith", który jest chyba najbardziej melodyjnym kawałkiem na płycie. Słucha się tego wyśmienicie i z czystym sumieniem polecam ten album każdemu thrasherowi lubiącemu bardziej melodyjną wersję tego gatunku. I tylko cały czas nie mogę uwierzyć, że taki zespół jak Woslom nie może znaleźć wydawcy. Jest to zdecydowanie jedna z lepszych płyt jakie słyszałem w tym roku i jeden z faworytów wyścigu o palmę pierwszeństwa w nowej fali Thrashu.

5,5/6

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Death SS - Resurrection (2013)

Pierwsze trzy płyty Death SS są dla mnie i pewnie dla wielu innych kultem absolutnym. Zespół uważany za najznamienitszego obok Kinga Diamonda przedstawiciela Horror Heavy Metalu zaczął później, gdzieś tak w okolicach płyty "Panic" eksperymentować z industrialnymi, elektronicznymi dźwiękami. Dla wielu starych fanów było to ciężkie do przełknięcia. Teraz po 7 latach przerwy ukazał się nowy album włoskiej legendy zatytułowany jakże oryginalnie "Resurrection". Ze sporymi obawami i z góry uprzedzony podszedłem do przesłuchania tej płyty choć okładka w klasycznym metalowym stylu wlała w serce trochę nadziei. Po pierwszym odsłuchu miałem niezły mętlik w bani, bo obok całkiem sympatycznych motywów pojawiały się obrzydliwe elektroniczne wstawki. Po kilku kolejnych uważnych odsłuchach wyłoniła się naprawdę ciekawa muzyka. To co prezentuje dzisiejszy Death SS można nazwać gotyckim heavy metalem. Dużo przebojowych, chwytliwych melodii, sporo potencjalnych hitów, które można by było puszczać w radiu. Wystarczy posłuchać takiego "Dionysus". Każdy utwór jest urozmaicony całą masą ozdobników takich jak kobiece wokale, smyczki czy różne dziwne mechaniczne odgłosy. Obok numerów szybkich znajdziemy też wolniejsze bardziej gotyckie "Star in Sight" czy niemal epickie i doomowe "The Song of Adoration", który jest najlepszym kawałkiem Death SS od lat. Nad całością unosi się ten specyficzny klimat kojarzący się nieodłącznie z kapelą Steve'a Sylvestra. Obok wybitnie gotyckiego charakteru znajdziemy tez tutaj naprawdę dużo klasycznych heavy metalowych motywów. Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na znakomite solówki, które są prawdziwą perełką tego albumu. Dobrego riffowanie też nie brakuje jak np. w numerze "Premonition" od 4 minuty czy też hard rockowo/stonerowym "Santa Muerte". I wszystko byłoby bardzo dobrze gdyby nie ta pieprzona elektronika. Wiem, że Death SS jest specyficznym zespołem i Steve Sylvester ma swoją wizję, ale ja jestem tradycjonalistą i nie znoszę wszystkiego powiązanego ze tematem industrial/electro. Dla mnie te dodatki zbyt często psują dobre utwory i pomimo tego, że w przypadku "Resurrection" jakoś udało mi się je przetrawić to jednak ocenę muszę obniżyć choćby dla zasady. Reasumując Death SS nagrał najlepszą płytę od 1997 roku i każdy fan będzie zadowolony. Reszta może z ciekawości sprawdzić, ale jeśli ktoś dotąd nie rozumiał fenomenu tego zespołu to po tej płycie też raczej nie zrozumie.
4/6

sobota, 15 czerwca 2013

Evangelist - Doominicanes (2013)

Olbrzymia część polskich fanów bardzo lubi podążać za wszelkimi modami. Wystarczy porównać ilość thrasherów dzisiaj i 10 lat temu, gdy widok typa w katanie z naszywkami był rzadkością. Polscy metalowcy łykną każde odpowiednio promowane gówno i zamiast kupić lub chociaż posłuchać mniej znanego zespołu grającego znakomitą muzykę. W końcu liczy się nazwa. Jak coś mniej znane to na pewno musi to być badziew. To samo dotyczy zespołów. Spójrzcie chociażby na Turbo i ich "ewolucję" muzyczną, kiedy grali zawsze to na co akurat był popyt. Niektórzy chłopcy grające w swoich zespolikach też płaczą, że nikt nie kupuje ich płytek i nie przychodzi na ich koncerty, a sami nie kupują płyt i nie chodzą na koncerty innych kapel poza Slayer. Trochę się rozpędziłem, ale strasznie mnie wkurwia ignorancja metalowców. Na obrzeżach mainstreamu egzystuje sobie krakowski Evangelist, nasz rodzynek na scenie tak cudownego gatunku jakim jest epic doom metal. "Doominicanes" to ich drugi album i ani trochę nie ustępuje znakomitemu debiutowi. Powolne, majestatyczne, ciężkie riffy, naprawdę znakomite solówki, mroczna czasem bitewna atmosfera i natchniony epicki wokal to cała kwintesencja tej muzyki. Inspiracje oczywiste czyli bogowie z Candlemas czy Solitude Aeturnus, trochę wczesnego Manowar oraz delikatne muśnięcie epickiego Bathory. Na płycie znajduje się 5 długich kompozycji z czego pierwsze 4 prezentują równy, więcej niż dobry poziom. Natomiast ostatni hymn "Militis Fidelis Deus" opowiadający historię krzyżowców zdobywających Jerozolimę to prawdziwy majstersztyk. Prawie 13 minut uczty dla każdego fanatyka epickiego metalu. Przez cały czas trwania tego kawałka miałem na plecach ciary i muszę przyznać, że jest to jeden z najlepszych utworów i to nie tylko w tym gatunku jakie dane mi było usłyszeć na przestrzeni długiego czasu.  Smutne jest to, że usłyszy go tak mało osób, ale z drugiej strony elitarność tego gatunku dodaje mu tylko atrakcyjności i eliminuje przypadkowe jednostki. Ci co mieli tą płytę usłyszeć zapewne już to zrobili, a innych zachęcam do tego samego. Wartościowej muzyki jest pod dostatkiem, wystarczy tylko dobrze szukać.
5/6

środa, 12 czerwca 2013

Woslom - Time to Rise (2010)

Ta recenzja jest dość mocno spóźniona, bo to już 3 lata minęły od jej ukazania się na rynku jednak jest to na tyle dobry materiał, że trzeba o nim co nieco napisać. "Time to Rise to debiut Brazylijczyków i to debiut znakomity. Już od pierwszego, tytułowego numeru dostajemy potężną dawkę Thrashu. Bardzo motoryczne granie przypominające trochę At War, ale ze zdecydowanie większą ilością solówek. Kolejne numery utrzymują wysoki poziom i słucha się tego albumu wyśmienicie. To co się jeszcze rzuca w uszy to zajebiste zdolności kompozytorskie chłopaków z Woslom, którym udało się napisać po prostu dobre numery, z których każdy ma swoją tożsamość. Nie ma się wrażenia słuchania przez ponad 40 minut jednego, co prawda dobrego, ale jednak tego samego utworu co jest niestety przypadłością niektórych thrashowych zespołów. Pomimo tego, że słychać inspiracje takie jak Metallica (wokal, solówki), stara Sepultura czy Slayer (riffy) to jednak ma się świadomość tego, że Woslom to całkiem odrębny zespół z własnym pomysłem na granie. Wszystko to uzupełnia jeszcze potężne i dynamiczne brzmienie. W tym roku ma się ukazać ich druga płyta i z tego co słyszałem może być mała sensacja. Jedna z tych młodych grup, które mogą zagrozić thrashowej starej gwardii i zaatakować ich pozycje. Zdecydowanie polecam!

5/6

Demona - Metal Through the Time (2012)

Ostatnio mam konkretną zajawkę na scenę chilijską. Co rusz jakiś zespół z tamtych rejonów kładzie mnie na łopatki, więc miałem nadzieję, że z Demona będzie podobnie. A gdy jeszcze zobaczyłem, że grają speed metal to już byłem kupiony na starcie. Grupa obecnie po przeprowadzce działa w Kanadzie i z połączenia tych dwóch scen powinien wyjść majstersztyk. Zespół od 2007 roku wydał milijon epek, demówek i splitów, aż wreszcie w ubiegłym roku pojawił się pierwszy pełnowymiarowy album. Zawarta na nim muza to oldskulowy, energiczny speed metal, który naprawdę miał szanse konkretnie zaistnieć na scenie. Czemu miał? Otóż jest pewien feler, a jest nim główna dowodząca, śpiewająca (jęcząca? zawodząca? sapiąca?) gitarzystka Tanza. Ta podobno całkiem sympatyczna niewiasta po prostu nie umie śpiewać. O ile gra na instrumencie (hehe) nie sprawia jej problemów to już głos tak. Z początku myślałem, że ona tak celowo, że niby takie założenia. Nie mogłem uwierzyć, że nikt jej nie powiedział, że coś jest nie tak. Czasem brzmi jakby coś ją bolało, a czasem jakby miała ruję. Może jakimś dewiantom będzie się podobało, ja podziękuję. Gdyby nie te nieszczęsne wokale to byłoby bardzo dobrze, a gdy w tytułowym kawałku śpiewają gościnnie inni wokaliści to robi się wręcz znakomicie. Dziewczyno, skup się na gitarze, bo gra na niej wychodzi Ci naprawdę dobrze, dokooptuj wokalistę/wokalistkę z prawdziwego zdarzenia i świat stanie przed Wami otworem. na razie za muzykę 5, za wokal 1. Tak więc wychodzi

3/6

środa, 5 czerwca 2013

Fanthrash - Duallity of Things (2011)

Grupa Fanthrash powstała w Lublinie już w 1986 roku i do momentu rozpadu w 1992 wydała kilka demówek. Jednak tak naprawdę zespół zaznaczył swoją obecność w głowach fanów po reaktywacji. Najpierw była ep „Trauma Despotic” w 2010, a rok później debiut „Duallity of Things”. Co prawda od wydania tej płyty minęły już 2 lata to jednak jest to materiał na tyle wartościowy, że wypada o nim napisać. Fanthrash jak sama nazwa wskazuje jest zaliczany do thrashu jednak muzyka, jaką prezentują jest na tyle wielowymiarowa, że ciężko jest ją podpiąć tylko pod jeden gatunek. Nie wiem jak panowie grali w latach ’80, ale podejrzewam, że kompletnie inaczej. To co prezentują na „Duallity...” to nowocześnie brzmiący, techniczny, okraszony wieloma smaczkami metal, który trafi zarówno do thrasherów jak i do fanów progresywnego death metalu. Myślę, że Fanthrash ze względu na indywidualne podejście do muzyki i pewną eklektyczność można zaliczyć do tej samej grupy zespołów co Death, Atheist czy Pestilence. I właśnie fani tych grup powinni zainteresować się lublinianami przede wszystkim. Na mnie ten materiał zrobił duże wrażenie począwszy od poziomu technicznego muzyko, poprzez urywające dupę brzmienie na samych bardzo dobrych utworach kończąc. Pomimo tego, że w tych kompozycjach dzieje się naprawdę dużo to nie ma się wrażenia przesytu i naprawdę sporo tych dźwięków zostaje w głowie na dłużej. Fanthrash potrafią bardzo konkretnie przypieprzyć niemal deathowym riffem by za chwilę zaskoczyć melodyjną solówką. Jeśli lubicie inteligentny, lekko progresywny thrash/death metal to ”Duallity of Things” na pewno Was nie zawiedzie.  Bardzo udany debiut i ogromna nadzieja na przyszłość.
4,8/6

Iron Dogs - Cold Bitch (2012)

Ależ kapitalny materiał! Pochodzący z Kanady Iron Dogs zadebiutował właśnie płytą „Cold Bitch” i zrobił to z przytupem. Nazwa sugeruje przede wszystkim inspiracje ich słynnymi rodakami z Exciter i po częście tak jest, ale nie do końca. słychać przede wszystkim NWOBHM w stylu pierwszego Maiden, do tego Motorhead i przede wszystkim Brocas Helm. Ten album jest jak wehikuł czasu zabierający nas we wczesne lata ’80. Jednak nie ma się wrażenia, że Iron Dogs to zwykli imitatorzy. W ich graniu słychać ogromną spontaniczność, szczerość i naturalność. Płyta brzmi jak by była nagrywana na setkę, a surowością przypomina debiut Venom. Jest tu trochę technicznych niedociągnięć, czasem perkusista zagra nierówno, wokalista pojedzie fałszem, ale ma to swój nieodparty urok. Uwielbiam takich prawdziwków. Bardzo miła odmiana w zalewie sztucznego, technicznego i wymuskanego komputerowo grania. Kanadyjczycy nie pierdolą się w tańcu i bardzo dobrze! Poza tym te utwory mają w sobie niesamowitą nośność i duży hiciarski potencjał. Wystarczy posłuchać takiego „Crom Cruach”, w którym wokalista momentami zawodzi w średnich rejestrach niczym młody King Diamond. Przesłuchałem ten kawałek już kilkadziesiąt razy i ciągle jeszcze mi się nie znudził. Polecam z pełną odpowiedzialnością wszystkim lubującym się w starym speed/heavy metalu i fanom wyżej wymienionych kapel. Ja jestem kupiony.

5,2/6

Zero Down - Looking to Start a Riot (2011)

Pierwszy rzut oka na okładkę wzbudził u mnie obawy, że Zero Hour to jakiś gówniany glam, którym gardzę tak samo mocno jak uczestnikami parad równości. Jakże cudownie się zawiodłem. Zero Hour to rasowy, męski Heavy Metal łączący wpływy. m.in takich potęg jak Motorhead, Accept czy AC/DC. Każdy numer to ognisty hicior, przy którym ciężko usiedzieć spokojnie na dupie. Najbliższe porównanie to szwedzki Bullet, jednak Zero Hour są nieco bardziej surowi. Aż dziw bierze, że o tej kapeli jeszcze nie zrobiło się głośno. Płyta jest króciutka, bo trwa zaledwie 33 minuty i pozostawia kurewski niedosyt i pragnienie więcej. Zdecydowanie duże i bardzo pozytywne zaskoczenie. Coś czuję, że "Looking to Start a Riot" będzie w najbliższym czasie stałym punktem moich imprez, bo z piwem smakuje jeszcze lepiej.
5/6

Windrunners - Undead (2013)

Płyta zatytułowana "Undead" to mój pierwszy kontakt z tym zespołem czemu w sumie nie ma co się dziwić, gdyż jest to debiut. Nawet nazwa Windrunners nie obiła mi się wcześniej o uszy. Jednak trzeba przyznać, że muza jaką grają ci Ukraińcy jest całkiem sympatyczna. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ot power/heavy jakich wiele, jednak zagrany na odpowiednim poziomie. Punktem wyjścia są mocne riffy. Czasem słychać zagrywki niemalże wyjęte z wczesnego Iced Earth, by za chwilę wyskoczyć z softowymi melodiami w stylu Edguy. W tle co jakiś czas słychać klawisze, ale używane na szczęście oszczędnie i w sposób nie wywołujący mdłości. Do tego wszystkiego niezły wokalista, który dzięki bogom nie jęczy tylko śpiewa pewnie w średnich rejestrach. Ogółem rzecz biorąc jest to kolejny poprawny album, o którym za jakiś czas będzie pamiętała pewnie tylko garstka znajomych kapeli. Nie jest to płyta, o którą trzeba się zabijać, ale z braku laku na kilka przesłuchań jak najbardziej się nadaje. W ostatnim czasie wychodzi tyle dobrych płyt w gatunku, że wielkiej kariery debiutowi Windrunners nie wróżę.
3,5/6

sobota, 1 czerwca 2013

The Rods - Wild Dogs (1982)


The Rods to trio pochodzące z Nowego Jorku, którego założycielem w 1980 roku był David Feinstein, kuzyn samego Ronnie’go Jamesa Dio grający razem z nim w grupie Elf. Po wydaniu dwóch albumów ( a właściwie jednego, bo na obu są te same utwory tylko w innej kolejności) z całkiem sympatycznym hard rockiem, grupa w 1982 roku wydała jeden ze swoich najlepszych krążków zatytułowany „Wild Dogs”. I Właśnie na temat tej płyty przyszło mi napisać kilka zdań. The Rods dalej grają w hard rockowym stylu, słychać inspiracje Kiss czy Deep Purple. Jednak tym razem zdecydowanie bardziej zmetalizowali swoje brzmienie. Tak, więc obok takich typowo rockowych numerów jak „Too hot to Stop”, „Burned by Love” z typowym purplowskim riffem i przebojowym refrenem, czy też „”Rockin’n’Rollin’ again”, mamy już zdecydowanie bardziej heavy metalowe „Wild Dogs”. Moimi ulubionymi kawałkami obok tytułowego są mocno „Kissowy” „Waiting for Tomorrow” oraz niezwykle przebojowy, niemalże radiowy „End of the Line”. Świetne umiejętności muzyków, masa ognistych hard rockowych riffów, drapieżny głos Feinsteina to zdecydowane atuty tej płyty. Zespół był swego czasu dość popularny, nawet sam wielki Manowar supportował ich kiedyś na trasie. Nie ma co się więcej rozpisywać, bo ta muzyka nie jest niczym oryginalnym. Polecam zdecydowanie sprawdzić „Wild Dogs” , a później inne ich płyty takie jak „Let them Eat Metal”, czy wydany już po reaktywacji „Vengeance” z 2011 roku. Znakomity Hard&Heavy.

5/6

VooDoo - VooDoo (1987, reedycja 20013)

Czas na kolejną długo oczekiwaną reedycję. Tym razem jest jedyny album legendy krakowskiej sceny – VooDoo. Dostajemy wspaniale brzmiący, bo odnowiony cyfrowo kawał klasycznego heavy metalu. 10 znakomitych utworów znanych z oryginalnej wersji płyty plus dodatkowy numer „Chcą tylko żyć”, który ani na centymetr nie odstaje od reszty. Na deser trzy bonusowe wideoklipy oraz znakomita szata graficzna z mnóstwem starych, archiwalnych zdjęć. Na pewno spora część z Was zna na pamięć ten album i albo już ma tą reedycję, albo zaopatrzy się w nią w najbliższym czasie. Jeśli jednak ktoś jak dotąd nie słyszał VooDoo, a jest fanem metalu lat osiemdziesiątych to powinien brać tą płytę w ciemno. Fantastyczny heavy metal zagrany z mocą, energią i prawdziwą pasją. Słuchając tych utworów rozpiera mnie duma, że w Polsce pomimo jakże różnych od zachodnich warunków można było nagrywać tak znakomity metal. Posłuchajcie takich kawałków jak „Da czadu VooDoo”, „Metalmania”, „Maszyn Wrzask”, Bezkresny Cień”, czy przede wszystkim „Czas VooDoo”. Tak się powinno grać tą muzykę. Szczerość, pasja i znakomite utwory to kwintesencja tej płyty. W dobie mody na retro metal, gdy niemal każda kapela próbuje zabrzmieć tak jakby dalej był 1985 rok, warto sięgnąć po VooDoo. Oryginał zawsze będzie lepszy od imitacji.
5/6

Rotengeist - Start to Exterminate (2012)





Polska scena, na którą swego czasu dość mocno narzekałem zaczyna mnie co raz bardziej pozytywnie zaskakiwać. Ogromna większość rodzimych thrashowych materiałów z jakimi miałem ostatnio styczność była dobra lub bardzo dobra. Do tego każdy z tych zespołów prezentuje indywidualne podejście do tego gatunku i dzięki temu nie mamy setek tak samo brzmiących płyt. Nowy, drugi album lubelskiego Rotengeist idealnie wpasował się w ten obraz. Niestety nie słyszałem debiutu, ale to co zespół zaprezentował na "Start to Exterminate" zrobiło na mnie spore wrażenie. Fundamentem, na którym opierają swoją muzykę jest na pewno thrash metal, ale nie stronią też od deathowych patentów gtakich jak pojawiające się czasem blasty czy walcowate ciężkie jak diabli zwolnienia. Do tego trochę progresywnych zagrywek, a to wszystko razem tworzy naprawdę ciekawą mozaikę. Ogromnym atutem tej płyty jest również brzmienie,  które pomimo całej swojej nowoczesności jest bardzo organiczne i naturalne. Każdy instrument jest doskonale słyszalny. Muzyka brzmi potężnie i ciężko nie tracąc nic na dynamice. Poziominstrumentalny jest bardzo wysoki, wszystko chodzi perfekcyjnie, a słuchacz jest non stop atakowany zabójczymi riffami. Rotengeist morduje i robi to z zabójcząperfekcją. Jeśli chodzi o pojedyncze utwory to ciężko wybrać jakiegoś faworyta, gdyż pomimo indywidualnego charakteru tych numerów całość jest bardzo równa. Ogólnie rzecz biorąc "Start to Exterminate" to konkretny rozpierdol, a na żywca ten materiał musi niszczyć. Chociaż zastanawiam się jak sobie radzą tylko z jedną gitarą. Tylko nie mogę wyjść z podziwu czemu do tej pory Rotengeist nie znaleźli wydawcy na ten album? Mam nadzieję, że ta sytuacja szybko ulegnie zmianie, bo ten materiał zdecydowanie zasługuje na duże zainteresowanie.
4,5/6