Płyta zatytułowana "Undead" to mój pierwszy kontakt z tym zespołem czemu w sumie nie ma co się dziwić, gdyż jest to debiut. Nawet nazwa Windrunners nie obiła mi się wcześniej o uszy. Jednak trzeba przyznać, że muza jaką grają ci Ukraińcy jest całkiem sympatyczna. Nie jest to nic nadzwyczajnego, ot power/heavy jakich wiele, jednak zagrany na odpowiednim poziomie. Punktem wyjścia są mocne riffy. Czasem słychać zagrywki niemalże wyjęte z wczesnego Iced Earth, by za chwilę wyskoczyć z softowymi melodiami w stylu Edguy. W tle co jakiś czas słychać klawisze, ale używane na szczęście oszczędnie i w sposób nie wywołujący mdłości. Do tego wszystkiego niezły wokalista, który dzięki bogom nie jęczy tylko śpiewa pewnie w średnich rejestrach. Ogółem rzecz biorąc jest to kolejny poprawny album, o którym za jakiś czas będzie pamiętała pewnie tylko garstka znajomych kapeli. Nie jest to płyta, o którą trzeba się zabijać, ale z braku laku na kilka przesłuchań jak najbardziej się nadaje. W ostatnim czasie wychodzi tyle dobrych płyt w gatunku, że wielkiej kariery debiutowi Windrunners nie wróżę.
3,5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz