piątek, 8 marca 2013

Manilla Road - Mysterium (2013)



Muszę się przyznać, że Manillę darzę fanatycznym uwielbieniem. Jednak do każdego kolejnego albumu staram się podejść jak najbardziej obiektywnie bez przesadnej egzaltacji. Doszło nawet do tego, że zacząłem ostatnie wydawnictwa Marka i chłopaków traktować z dużą dozą krytycyzmu. Oczywiścię kocham każdą ich płytę, jednak zawsze było jakieś małe ale (no może poza "Voyager"em). "Mysterium" uakazała się zaledwie półtora roku po "Playground of the Damned" czyli bardzo szybko jak na ich ostatnie standarty. W między czasie ukazała się też fantastyczna płyta projektu Sheltona - Hellwell. Bałem się, że napisanie naprawdę dobrego materiału w  tak krótkim czasie może być zadaniem niewykonalnym. Ależ byłem głupi! Biję się w piersi i pokornie błagam o wybaczenie. Mark jest geniuszem i basta, a "Mysterium" tylko to potwierdza. Jest to chyba ich najlepsza płyta nagrana w 21 wieku. Zespół tym razem zamiast długich, rozwlekłych kompozycji utrzymanych raczej w wolnych tempach postawił na konkretne metalowe uderzenie. Utwory są zwarte, oparte na klasycznych Sheltonowych riffach, a nad wszystkim unosi się duch takich płyt jak "Open the Gates", "The Deluge" czy "Mystification". Nowi w zespole czyli basista Josh Castillo i bębniarz Neudi wnieśli naprawdę dużo świeżego powietrza. Bas Josha tworzy naprawdę znakomity podkład pod riffy, a momentami jego pulsowanie powoduje ciary. Bębny wreszcie nie brzmią tak sucho jak poprzednio tylko naprawdę potężnie, nadając niesamowitej dynamiki tym kompozycjom. Mam nadzieję, że ten skład utrzyma się jak najdłużej. Jeśli chodzi o materiał to jest on bardzo wyrównany i ciężko wybrać jakiegoś faworyta. Większość utworów nie przekracza 5 minut poza tytułowym, ponad 11-minutowym, epickim kolosem i 6 minutowym, genialnym "Hermitage". Płyta pomimo tego, że jest bardzo zwarta stylistycznie to jednak nie jest na jedno kopyto. Obok utworów marszowych, utrzymanych w średnim tempie tj "The Great God Passess", "Do What Thou Will", "Hallowed be Thy Grave" czy wspomnianego wcześniej "Hermitage", znajdziemy szybkie i ostre kawałki, które na koncertach będą mordować (jeśli je zagrają oczywiście) czyli "Stan Your Ground" i "Only the Brave". Są tu też spokojniejsze utwory - "battle of Bonchester Bridge", trochę southernowy nawiązujący do Voyagerowego "Tree of Life" "The Fountain" oraz instrumentalny "The Calling" przywołujący klimatem "Atlantis Rising".Płyta jest fenomenalna. Zespół zebrał wszystkie elementy składowe swojego stylu i stworzył kolejne wybitne dzieło. Całości dopełnia jeszcze znakomita, klimatyczna okładka idealnie komponująca się z muzyką. Nie wiem czym Mark zaskoczy nas na kolejnych wydawnictwach, ale wiem, że ten album już dziś jest klasykiem. Up the Hammers!
5,8/6

1 komentarz:

  1. Akurat "Voyager" to najsłabsza płyta z ery po powrocie niestety, zaś najlepsza to "Plauground...". "Mysterium" jest drugie w kolejności.

    OdpowiedzUsuń