Muszę się
przyznać, że Manillę darzę fanatycznym uwielbieniem. Jednak do każdego
kolejnego albumu staram się podejść jak najbardziej obiektywnie bez przesadnej
egzaltacji. Doszło nawet do tego, że zacząłem ostatnie wydawnictwa Marka i
chłopaków traktować z dużą dozą krytycyzmu. Oczywiścię kocham każdą ich płytę,
jednak zawsze było jakieś małe ale (no może poza "Voyager"em).
"Mysterium" uakazała się zaledwie półtora roku po "Playground of
the Damned" czyli bardzo szybko jak na ich ostatnie standarty. W między
czasie ukazała się też fantastyczna płyta projektu Sheltona - Hellwell. Bałem
się, że napisanie naprawdę dobrego materiału w
tak krótkim czasie może być zadaniem niewykonalnym. Ależ byłem głupi!
Biję się w piersi i pokornie błagam o wybaczenie. Mark jest geniuszem i basta,
a "Mysterium" tylko to potwierdza. Jest to chyba ich najlepsza płyta
nagrana w 21 wieku. Zespół tym razem zamiast długich, rozwlekłych kompozycji
utrzymanych raczej w wolnych tempach postawił na konkretne metalowe uderzenie.
Utwory są zwarte, oparte na klasycznych Sheltonowych riffach, a nad wszystkim
unosi się duch takich płyt jak "Open the Gates", "The
Deluge" czy "Mystification". Nowi w zespole czyli basista Josh
Castillo i bębniarz Neudi wnieśli naprawdę dużo świeżego powietrza. Bas Josha
tworzy naprawdę znakomity podkład pod riffy, a momentami jego pulsowanie
powoduje ciary. Bębny wreszcie nie brzmią tak sucho jak poprzednio tylko
naprawdę potężnie, nadając niesamowitej dynamiki tym kompozycjom. Mam nadzieję,
że ten skład utrzyma się jak najdłużej. Jeśli chodzi o materiał to jest on
bardzo wyrównany i ciężko wybrać jakiegoś faworyta. Większość utworów nie
przekracza 5 minut poza tytułowym, ponad 11-minutowym, epickim kolosem i 6
minutowym, genialnym "Hermitage". Płyta pomimo tego, że jest bardzo
zwarta stylistycznie to jednak nie jest na jedno kopyto. Obok utworów
marszowych, utrzymanych w średnim tempie tj "The Great God Passess",
"Do What Thou Will", "Hallowed be Thy Grave" czy
wspomnianego wcześniej "Hermitage", znajdziemy szybkie i ostre
kawałki, które na koncertach będą mordować (jeśli je zagrają oczywiście) czyli
"Stan Your Ground" i "Only the Brave". Są tu też
spokojniejsze utwory - "battle of Bonchester Bridge", trochę
southernowy nawiązujący do Voyagerowego "Tree of Life" "The
Fountain" oraz instrumentalny "The Calling" przywołujący
klimatem "Atlantis Rising".Płyta jest fenomenalna. Zespół zebrał
wszystkie elementy składowe swojego stylu i stworzył kolejne wybitne dzieło.
Całości dopełnia jeszcze znakomita, klimatyczna okładka idealnie komponująca
się z muzyką. Nie wiem czym Mark zaskoczy nas na kolejnych wydawnictwach, ale
wiem, że ten album już dziś jest klasykiem. Up the Hammers!
5,8/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Akurat "Voyager" to najsłabsza płyta z ery po powrocie niestety, zaś najlepsza to "Plauground...". "Mysterium" jest drugie w kolejności.
OdpowiedzUsuń