środa, 22 lipca 2015

Ultra-Violence - Deflect the Flow (2015)

Tych czterech młodych gości z Turynu już swoim debiutanckim krążkiem „Privilege to Overcome”(2013) wkroczyli stanowczo na thrashową scenę. Ich najnowszy, tegoroczny album „Deflect the Flow” jeszcze bardziej utwierdza w przekonaniu, że mamy do czynienia z jedną z najlepszych thrashowych ekip młodego pokolenia. Okładka, podobnie jak ta z debiutu nawiązuje do „Mechanicznej pomarańczy”, czyli wiadomo, że należy oczekiwać maksymalnego wpierdolu. Już otwierający kawałek „Burning Through the Scars” jest potężnym ciosem rzucającym nas na deski. Z jednej strony agresja, szybkość, pojawiające się też momentami blasty, wściekły wrzask wokalisty, a z drugiej znakomite sola, ogromny luz i pewna doza melodii. Słychać wpływy Exodus, Artillery, Overkill i wielu innych wielkich, ale jednak Ultra-Violence stara się przede wszystkim tworzyć autorskie kompozycje. Można to wyczuć to w riffach, w których duet Vacchiotti/Castiglia oprócz totalnej thrashowej nawałnicy wplata czasem różne urozmaicenia, jak choćby w rockandrollowym „Why so Serious?”, który z kolei przywołuje mi lekkie skojarzenia z Megadeth. Czasem pojawiają się nastrojowe, budujące mroczną atmosferę motywy, takie jak na początku „Gavel's Bang”, w środku „In the Name of Your God” czy też w świetnej instrumentalnej miniaturce „A Second Birth”. Chciałem napisać coś jeszcze o jakichś wyróżniających się numerach, ale nie da rady. Musiałbym opisać dokładnie każdy z nich co zajęło by zbyt dużo miejsca. Zresztą tej muzyki nie ma co opisywać, jej trzeba słuchać. Właśnie, gdy pisałem te słowa po raz kolejny zamiótł mną „Lost in Decay”, a teraz dzieła zniszczenia dopełnia „In the Name of Your God”. Naprawdę sztuką jest utrzymać głowę na karku słuchając tego killera. Na deser dostajemy też kopiącą wersję klasyka Venom „Don't Burn the Witch” i wieńczący tę thrashową pożogę „Fractal Dimension” ze świetnym refrenem i maidenowskimi gitarkami, które pojawiają się w pewnym momencie. Każdy utwór ma swoją własną tożsamość co doskonale świadczy o kompozytorskim kunszcie Włochów. Aż strach pomyśleć co będą w stanie stworzyć w przyszłości. „Deflect the Flow” to w kategorii thrashu krążek niemal idealny i zdecydowanie jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy w tym roku.

5,5/6

wtorek, 21 lipca 2015

M.o.s.s.a.D - Popioły (2015)

Nazwa tego poznańskiego zespołu nie zachęcała mnie do zapoznania się z ich najnowszym materiałem „Popioły” jednak, gdy wreszcie się przemogłem nie byłem w stanie przestać tego słuchać. Bardzo dobry, momentami wręcz znakomity heavy metal z wpływami przede wszystkim Iron Maiden i nie pozbawiony epickości, nie mógł mi nie przypasować. Dużo szybkich temp, obowiązkowe patataje, ogniste riffy i solówki, czyli wszystko o co chodzi w tej muzyce. I co najważniejsze to każdy z siedmiu numerów (nie liczę krótkiego intro) to potencjalny hit. Tych czterech gości posiada naprawdę dużą umiejętność pisania znakomitych i co najważniejsze zapadających w pamięć utworów. Już pierwsze dwa następujące po sobie „Król” oraz „Ostatnia Bitwa” nie pozostawiają złudzeń i porywają słuchacza do świata naszych dzielnych przodków. Ciężko wyróżnić jeszcze jakieś numery, bo wszystkie zasługują na uwagę, ale może wspomnę jeszcze „Powstańczą krew” oraz świetną balladę „Wieczny Sen”. No i tutaj dochodzimy do kolejnego, bardzo dużego plusa jakim są niewątpliwie polskie teksty oraz warstwa liryczna. M.o.s.s.a.D porusza się w tematyce patriotyczno-historycznej co niestety jest niezwykle rzadkim zjawiskiem na naszej scenie. Świetnie napisane i zaśpiewane teksty opisujące niektóre wydarzenia z naszej historii takie jak choćby powstanie wielkopolskie znakomicie komponują się z muzyką i dodają jej jeszcze bardziej bojowego ducha. Jestem pod bardzo dużym wrażeniem i z niecierpliwością czekam na koncerty i kolejne wydawnictwa. Oby więcej takich płyt na naszej scenie.

5/6

czwartek, 9 lipca 2015

Nocturnal - Arrival of the Carnivore (2005)

Ostatni, wydany w ubiegłym roku krążek niemieckich piewców diabła i obskurnego black/thrash metalu „Storming Evil” przez długi czas gościł w moim odtwarzaczu i sprawdzał wytrzymałość moich mięśni karku. To było zdecydowanie najlepsze dzieło jakie stworzyli przez 15 lat istnienia. Teraz natomiast przyszło mi skreślić kilka zdań na temat debiutu z 2005 „Arrival of the Carnivore”, który byłem zmuszony sobie po dłuższym czasie odświeżyć. Jest ku temu okazja, ponieważ właśnie ukazały się reedycje cd nakładem MDD records oraz Lp wydane przez, a jakże, High Roller.
Nocturnal 10 lat temu nie był jeszcze uzbrojonym po zęby Demonem siejącym pożogę i zniszczenie. Był raczej nieopierzonym diablęciem, które jednak też potrafi dokuczyć i plunąć w pysk potokiem siarki. Brzmienie jeszcze mocno podziemne z obowiązkowo bzyczącymi gitarami, perką łupiącą w niezbyt skomplikowany sposób oraz wokalem który raczej nie wygrałby „mam talent”. Muzyczne inspiracje są doskonale słyszalne. Jest to oczywiście stara szkoła teutońskiego black/thrash speed metalu, czyli Sodom, Kreator, Destruction i Violent Force oraz można by jeszcze dodać Morbid Saint czy najwcześniejszy Bathory. Utwory brzmią jak nagrane gdzieś tak w 84 lub 85 co jak wiadomo w tym wypadku trzeba uznać za plus. Nie brakuje tu też bardziej rockendrollowych motywów inspirowanych bogami z Motorhead, co da się wyczuć w „Burn this Town” oraz czasem bardziej melodyjnych(oczywiście jak na ten gatunek) tematów, ale i tak przez większość czasu trwania płyty dominuje śmierdzący smołą i zjełczałym browcem thrash.
Oczywiście nie jest to ekstraklasa tego nurtu, a takie załogi jak Desaster czy Absu zjadają wczesny Nocturnal w kilka sekund, jednak fanatycy chamskiego i prawdziwie oldskulowego metalu z pewnością spędzą kilka piw z tym albumem. Ja z sentymentu daję pełną czwóreczkę.

4/6

E-Force - Demonikhol (2015)

Wyjątkowo szybko uwinął się Eric Forrest z nowym krążkiem. Zaledwie w ubiegłym roku ukazał się „The Curse”, a już możemy nacieszyć nasze metalowe uszy nowym dziełem zatytułowanym „Demonikhol”. Jak można wywnioskować z tytułu, tym razem mamy do czynienia z konceptem poświęconym alkoholowemu nałogowi i spustoszeniu jakie robi w człowieku. Tak więc temat raczej z tych niewesołych, ale niestety bardzo prawdziwych, bo myślę, że pewnie każdy z nas zna kogoś kto dał się wódzie złapać w swoje sidła.
Skoro warstwa liryczna jest niespecjalnie radosna to raczej logiczne, że i muzyka też nie wywołuje w nas nieskrępowanej radości życia. Jest to thrash, ale nie w stylu Bay Area. Może jedynie echa Exodus tutaj pobrzmiewają od czasu do czasu. Thrash w wydaniu E-Force jest bardziej mechaniczny, momentami nawet odhumanizowany i zimny. Oczywiście da się tutaj wyczuć ducha poprzedniego zespołu Erica, czyli wielkiego VoiVod i przede wszystkim płyt nagranych właśnie z Forrestem. Momentami słychać też odrobinę Groove, ale to są tylko fragmenty. Muszę pochwalić solówki, do odegrania których zaproszeni zostali różni gitarzyści, ale raczej nie z tych dużych nazwisk. Brzmią naprawdę świetnie i dodają trochę przestrzeni do dusznej muzyki E-Force.
„Demonikhol” ma skłonności do zapętlania się, a to oznacza, że intryguje, wciąga i zdecydowanie jest to rzecz na wiele przesłuchań. Jak na razie uważam, że jest naprawdę dobry materiał choć zachwycony nie jestem. Jednak skoro album z każdym kolejnym przesłuchaniem rośnie w moich oczach i co raz bardziej mnie ciekawi to znaczy, że zaczynam się wkręcać. Myślę, że za jakiś czas ocena może być jeszcze wyższa.

4,7/6

Dekapited - Nacidos del Odio (2015)

Z kraju zwycięzców ostatniego Copa America nadchodzi Dekapited, by pokazać, że poza piłką nożną Chilijczycy są równie dobrzy w thrash metalu. No aż tak dobrzy to jednak nie są, ale „Nacidos del Odio” to całkiem niezły krążek. Jest to dopiero debiut zespołu założonego w 2006 roku, mającego jednak też na koncie trzy dema, epkę i split.
Jak wypada Dekapited na swoim pierwszym długograju? Otóż „Nacidos del Odio” to 28 minut bardzo agresywnego thrashu opartego na patentach starego Kreator, Slayer czy Dark Angel. Riffy tną niemiłosiernie, bębny napierdalają bez chwili wytchnienia, a wokal wyrzyguje z siebie kolejne wersy w swoim ojczystym języku, który w takim graniu brzmi naprawdę brutalnie. Słucha się tego całkiem git i naprawdę da się wyczuć autentyczne wkurwienie w tych dźwiękach. Momentami pojawiają się też trochę melodyjniejsze motywy, jak choćby w najlepszym na krążku numerze tytułowym, który jest doskonałym wprowadzeniem do reszty materiału. Brzmienie trochę nie domaga choć mi akurat taka surowizna nie przeszkadza. Dominują zdecydowanie szybkie tempa, więc dynamika nie siada nawet na sekundę.
Ogólnie rzecz biorąc, debiut Dekapited uznaję za udany choć jak na razie to za mało, żeby zaczęło się mówić o tej hordzie więcej. Jednak wszystko przed nimi i jeśli tylko popracują jeszcze nad brzmieniem i nadadzą swoim kawałkom nieco bardziej indywidualnego charakteru to może być dużo lepiej.

3,6/6

środa, 1 lipca 2015

Nightshock - Nightshock (2015)

Nightshock to trio powstałe w 2013 roku we Florencji i debiutujące właśnie pełnym albumem. Najczęściej pojawiający się opis granej przez nich muzy to speed/thrash, jednak tego drugiego w jego klasycznej formie raczej tu za wiele nie uświadczymy. Jest za to dużo wulgarnego i brudnego rock&rolla spod znaku Motorhead, Venom czy też ich ziomków z Bulldozer. Na „Nightshock” przede wszystkim powinni też zwrócić uwagę Ci, którzy dokonują brutalnych samogwałtów na sam dźwięk takich jak Midnight, Blizzard, Chapel etc. Ładnie uczesani zwolennicy miłego i czystego brzmienia raczej nie powinni zabierać się za obcowanie z tymi dźwiękami. Oparte na prostym, pędzącym do przodu rytmie, klasycznych speed metalowo/rock&rollowych riffach i przepitym głosie Lorenzo Belii utwory trafiają w mój gust idealnie, choć na pewno nie jest to najlepsza płyta z tych klimatów. Do wymienionych wcześniej zespołów trochę Nightshock jeszcze brakuje, ale debiut jest bardzo obiecujący. Jakie utwory zasługują na wyróżnienie? Mi zdecydowanie najlepiej robi rozpędzony „Faith and Dishonor” z bardzo zajebistym riffem, natomiast reszta prezentuje mniej lub bardziej wyrównany poziom. Ogólnie rzecz biorąc, żadnego kloca tutaj nie stwierdziłem. Ta muzyka na pewno znakomicie sprawdza się na żywo, a także nadaje się jako soundtrack do pijackiej imprezy. Tak więc debiut Nightshock to naprawdę dobra metalowa płyta i udany start dla tych trzech makaroniarzy.

4/6