poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Manilla Road - Crystal Logic (1983, 2013)

Reedycji klasycznych płyt bogów epickiego metalu ciąg dalszy. Tym razem Golden Core records wypuściło chyba najsłynniejszy krążek Manilla Road, czyli „Crystal Logic”. O tej płycie napisano już wszystko, więc cóż mógłbym jeszcze dodać od siebie? Jak wiadomo to właśnie tutaj objawiła się światu ta Manilla, którą fani po dziś dzień darzą fanatycznym uczuciem. Wszystko, począwszy od niesamowitej, mistycznej atmosfery, a kończąc na genialnych utworach jest tutaj perfekcyjne. Czy jest ktoś kto nie zna takich hymnów jak „Necropolis” Crystal Logic” czy „Flaming Metal System”? Czy znajdzie się chociaż jeden fan Manilli, któremu nie przebiegną po grzbiecie ciary podczas słuchania kolosów w postaci „The Veils of Negative Existence” czy „Dreams of Eschaton? Nie sądzę. Ten krążek to nieśmiertelny klasyk, któremu hołd będą oddawać kolejne pokolenia metalowców.
Oprócz stałego programu do płyty dołączone są 4 bonusy w postaci surowych bądź alternatywnych wersji utworów, które tak naprawdę należy potraktować tylko jako ciekawostkę i uzupełnienie. Natomiast na program drugiego krążka składają się nieznane wersje kilku starszych numerów znanych z wcześniejszych płyt, czyli „Time Trap”, Venusean Sea”, „Black Lotus” czy „Afterschock”. Dostajemy też jeden nigdy nie publikowany wcześniej utwór „Upon the Wings of Fate”, który jest również utrzymany w tym najwcześniejszym, bardziej progresywno rockowym stylu Manilli. Oprócz tego możemy posłuchać koncertowej wersji „Crystal Logic” zarejestrowanej podczas festiwalu Hammer of Doom w 2011 roku, oraz „Flaming Metal System” z gościnnym udziałem Marty Gabriel. Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie na końcu „Dreams of Eschaton” w wykonaniu nieistniejącego już niemieckiego Viron. Na pewno wpływ na to miał fakt, że jest to były zespół bębniarza Manilla Road Neudi'ego, ale i tak jest to rzadko spotykana sytuacja.
Na pewno jest to wydawnictwo, które zadowoli zarówno die hard fana jak i początkującego adepta heavy metalu. „Cystal Logic” to krążek, którego obecność na półce powinna być obowiązkiem. Widać, że zespół i wytwórnia włożyli masę wysiłku, żeby nie była to kolejna zwykła reedycja, co widać po ilości bonusowego materiału. Ciekawe czym zaskoczą nas przy okazji kolejnych wznowień?​ Wielki album i bardzo udane, dopracowane wydawnictwo. 
6/6

niedziela, 2 sierpnia 2015

CryWolf - Anthology (2014)

Ciąg dalszy wykopalisk prowadzonych przez wytwórnię No Remorse. Tym razem wygrzebali z najgłębszych podziemi brytyjski CryWolf, o którym ciężko znaleźć jakieś informacje. Za ciekawostkę można uznać fakt, że wokalistą tego bandu był Mark Grimmett, brat słynniejszego Steve'a (Grim Reaper, Onslaught, Lionsheart).
Jak sam tytuł wskazuje mamy tu do czynienia z antologią, czyli zbiorem, jak mniemam wszystkich zarejestrowanych kompozycji grupy. Słychać różnicę w brzmieniu nagrań studyjnych, a do tego są też kawałki koncertowe. Jak już wspomniałem na początku, nie posiadam zbyt dużej wiedzy, a wręcz prawie wcale, na temat CryWolf, ale w końcu najważniejsza i tak jest muzyka. A ta jest lekka, łatwa i przyjemna. Melodyjny Hard 'n' Heavy kojarzący się z Whitesnake czy Dokken to nie do końca moja bajka, ale płytki słucha mi się bardzo miło. Niezłe umiejętności techniczne muzyków i wokalisty dają poczucie obcowania z profesjonalnym zespołem w czym nie przeszkadza nawet nie najlepszy dźwięk. Sporo potencjalnych hitów, jak choćby „Nothin to Lose” z riffem przypominającym „See You in Hell” (Grim Reaper) czy „The Last Time”, choć tak naprawdę mógłbym tu wymienić większość z 18 tytułów tworzących tracklistę. Te natomiast, jak i całe teksty nie są najmocniejszą stroną zespołu, ale w tego typu graniu ciężko o jakieś ambitniejsze tematy. Nie jestem wielkim specem od tego typu grania, ale wydaje mi się, że pomimo ewidentnego i bezdyskusyjnego braku oryginalności, „Antologia” CryWolf może przypaść kilku osobom do gustu. Tak więc jeśli ktoś z Was lubi lżejsze i bardziej melodyjne oblicze heavy metalu to może się rozejrzeć za tą płytką, co może nie być niestety łatwe. No Remorse wypuściła tylko 500 sztuk i podobno cały nakład już się rozszedł. Pozostaje więc polowanie na różnego rodzaju aukcjach lub liczenie na dodruk kolejnych egzemplarzy.
CryWolf wzbudził moją sympatię choć zbyt często sięgał po ten krążek nie będę. Wydaje mi się jednak, że w swojej niszy zdecydowanie daje radę i może posłużyć jako miły przerywnik między konkretniejszymi metalowymi strzałami.

4/6

Killer - Monsters of Rock (2015)

Moja znajomość muzyki belgijskiego Killer ogranicza się do trzech pierwszych albumów wydanych w latach 80-84. Był to kawał porządnego tradycyjnego metalu z elementami speedu i wyraźnie inspirowanego twórczością Motorhead. Niestety z trzema kolejnymi krążkami jakoś nie było mi po drodze.
Najnowszy, wydany po 10-cio letniej przerwie „Monsters of Rock” jest materiałem do bólu klasycznym, gdzie podstawę stanowi tradycyjny metal. Tę stronę Killer reprezentują takie numery jak tytułowy otwieracz, będący jednocześnie jednym z większych hiciorów, oraz „Back to the Roots” i zajebisty „Firestorm”. Bardziej speedowe oblicze zabójcy przedstawiają „Deaf Dumb and Blind”, Children of Desperation” i „The Reactor”. W obu tych stylistykach zespół radzi sobie bardzo dobrze i słychać, że tworzenie prostych, walących w pysk numerów nie sprawia mu problemów. Poza tym pojawiają się takie urozmaicenia jak doomowy riff w „Shotgun Symphony”, balladowy „Danger Zone” czy też bluesujący „Making Magic”. Dzięki temu, mimo że materiał sprawia wrażenie zwartego monolitu, to jednak te smaczki sprawiają, że 67 minut trwania płyty mija trochę szybciej. I tu właśnie dochodzimy do największego mankamentu czyli długości. Niestety przy którymś kolejnym przesłuchaniu zaczyna wkradać się znużenie i ciężko wytrwać do końca. Czy nie lepiej zamiast 14 numerów byłoby nagrać ich 10, a pozostałe przeznaczyć na epkę lub kolejny album? Muszę pochwalić jeszcze producenta, dzięki któremu „Monsters of Rock” brzmi naprawdę znakomicie.
Ogólnie rzecz biorąc jest to zdecydowanie dobry krążek, który z czystym sercem mogę polecić fanom Motorhead, Exciter, Grave Digger, Accept, Judas Priest, czyli ogólnie gustującym w klasycznym, tradycyjnym metalu. Proste, momentami toporne i siermiężne riffy, nośne refreny doskonałe do wspólnego darcia ryja na gigach oraz oldschoolowy klimat całości to główne cechy nowego albumu Killer. Gdyby nie długi czas trwania to ocena może byłaby wyższa, ale i tak nie mają chyba co narzekać.

4,5/6