środa, 22 kwietnia 2015

Manilla Road - The Blessed Curse (2015)

Pamiętam jak jeszcze niedawno spuszczałem się z zachwytu nad poprzednim krążkiem Manilla Road uważając go za coś absolutnie wybitnego. Podejrzewam, że gdybym dał „Mysterium” trochę więcej czasu i napisał recenzję z bardziej chłodną głową to ocena byłaby trochę mniej entuzjastyczna, choć w dalszym ciągu uważam, że jest to znakomity album. Natomiast z najnowszym materiałem bogów epickiego metalu postąpiłem nieco inaczej. Słuchałem go w nocy, w dzień, na słuchawkach, głośnikach. Robiłem przerwy i ponownie do niego wracałem. Wszystko po to by przekonać się z całą stanowczością, że jest to dzieło wybitne. Może nie najlepsze, bo niektórych tytułów po prostu nie da się przebić, ale również zasługujące na to miano.
Zespół po raz pierwszy w historii wydał dwupłytowy materiał. Pierwsza część zatytułowana „The Blessed Curse” to główna składowa tego wydawnictwa, a zawiera ona 10 premierowych kompozycji. Już pierwszy, tytułowy numer, pokazuje nam, że oto właśnie zetknęliśmy się z czymś nietuzinkowym i jedynym w swoim rodzaju. Na początek spokojne gitary i delikatny śpiew Sheltona w zwrotkach, po czym następuje fantastyczny refren i w tym momencie jestem już kupiony. Niespodziewanie w pewnym momencie pojawia się w tym utworze progresywna, a może nawet trochę jazzowa wstawka. Po prostu arcydzieło. Co ciekawe, na tym materiale większe wrażenie robią te spokojniejsze utwory. Kolejnym absolutem jak dla mnie jest ponad 8-mio minutowy „Tomes of Clay”, który dzięki orientalizmom wprowadza nas w świat starożytnego Sumeru i doskonale uzupełnia się z tekstem. Poza solówkami, cały jest zagrany na gitarach akustycznych i jak dla mnie jest to czysty geniusz. W podobnych klimatach utrzymane są też przepiękny i bardzo przestrzenny „Falling”, w którym gościnnie zagrali i zaśpiewali backing wokale Gianluca Silvi (Battle Ram, Doomsword)) oraz Kostas Tzortzis (Battleroar), a także zamykające tę część akustyczne arcydzieło „The Muses Kiss”.
Zapytacie teraz, a gdzie tu metal? Pomijając to, że nawet w tych spokojniejszych kompozycjach słychać jaki zespół je wykonuje, to reszta utworów to konkretny strzał między oczy. Takie „Truth in the Ash”, „King of Invention” czy „Reign of Dreams” to typowo manillowe, metalowe killery depczące pozerów i fanów popowych melodii. Jedyną rysą na tym materiale jak dla mnie jest refren „Luxiferia's Night”, ale za to zwrotki w tym numerze i główny riff są znakomite. Pozostałe utwory to „The Dead Still Speak”, bardzo bezpośredni numer z niesamowicie wkręcającym riffem na początku i na końcu oraz „Sword of Hate” będący typowym numerem dla Sheltona z pięknym epickim gitarowym wejściem przeradzającym się w cudowne solo.
Właśnie pozostając w temacie solówek to są one najlepsze jakie Shelton stworzył od wielu lat. Zresztą wszystkie jego partie gitarowe tutaj to po prostu perfekcja. Podobnie jak gra sekcji z fenomenalnym Neudim na bębnach, który tutaj przeszedł samego siebie oraz znakomitym Joshem Castillo na basie, który tworzy gęste, pulsujące tło pod gitarę mistrza. Utwory, nawet te teoretycznie proste mają w sobie tyle smaczków, że odkrywanie ich wszystkich zajmuje wiele przesłuchań. Ja z każdym kolejnym wielbię ten krążek co raz bardziej. Prawdziwa uczta dla fanów Manilla Road i ogólnie pojętej muzyki metalowej. Słychać, że zespół po zwartej heavy metalowej „Mysterium” powrócił do bardziej epickich form wyrazu.
Drugi krążek zatytułowany jest „After the Muse” i należy go potraktować jako ciekawostkę i prezent dla fanów, ale utrzymany na tak wysokim poziomie, że wręcz nie wypada traktować go jako coś gorszego sortu. Wszystkie utwory, poza kilkoma solami, są zagrane niemal w całości akustycznie. Na program tej płyty składają się choćby dwie wersje utworu „All Hallows Eve” pierwotnie nagranego na próbie w 1981 roku i odświeżonego po latach z gościnnym udziałem syna Marka, Ian'a Alexandra na gitarze oraz Ricka Fishera na bębnach. Oprócz tego mamy nowe lub niepublikowane wcześniej utwory „After the Muse”, Life Goes on”, Reach” oraz napisany przez Marka i Gianluce Silvi'ego „In Search of the lost Chord”. Bardzo miły i relaksujący materiał wzbudzający większy apetyt na solowy akustyczny projekt Sheltona Obsidian Dreams, którego debiut ma wyjść jeszcze w tym roku.
Podsumowując „The Blessed Curse” jest kolejnym arcydziełem twórców epickiego metalu. Jest to płyta, która jeśli tylko dacie jej szansę to zawładnie Wami totalnie i zapewni niesamowite doznania. Wielki zespół nagrał kolejny wielki krążek, a ja gnę się w pokłonach.

5,9/6

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Savage Wizdom - A New Beginning (2014)

Nie ma sensu, żebym opisywał tutaj historię Savage Wizdom skoro o wszystkim będzie można dowiedzieć się z wywiadu. Tutaj skupimy się stricte na ich najnowszej płycie i emocjach jakie ona we mnie wywołuje. Debiut tej ekipy z Santa Fe wydany został w 2007 roku i zawierał inną, bardziej thrashową i mocniejszą muzykę. Zresztą nagrany został w całkowicie innym składzie, a jedynym łącznikiem między dzisiejszym Savage Wizdom, a tym starym jest wokalista Steve Montoya senior. Po całkowitej wymianie kadrowej zmieniła się również muzyka. I niech bogom będą dzięki, że tak się stało. Możecie mi wytknąć ignorancję, ale pomimo tego, że nie słyszałem debiutu to jestem przekonany, że nowy album niszczy swojego poprzednika, bo nie wyobrażam sobie, żeby kiedyś byli w stanie nagrać coś równie zajebistego.

„A New Beginning” to jest jak sam tytuł wskazuje nowy początek dla tego zespołu o czym świadczyć może utwór tytułowy będący swego rodzaju manifestem. Jeśli ktoś wielbi Iron Maiden, Jag Panzer, Helstar czy nawet Crimson Glory, albo też takie zapomniane nazwy jak Glacier czy Banshee z pewnością nie przejdzie obojętnie obok tej płyty. Zarówno kompozycyjnie jak i brzmieniowo zakorzeniona jest w latach '80. Nie uświadczymy tu plastiku, a pogłos nałożony na wokal nadaje charakterystycznego klimatu. Zresztą sam Montoya brzmi momentami jak śpiewający wyżej młody Dickinson, a czasem jak Midnight czy Tate, przy zachowaniu jednak odpowiednich proporcji. Zresztą z Iron Maiden łączy ich też obecność na płycie Blaze'a Bayleya, który zaśpiewał gościnnie w numerze „Let it Go”. Savage Wizdom jest w stanie zaoferować mi wszystko czego szukam w takiej muzyce. Przede wszystkim jest tu cała masa znakomitych, a czasem nawet wręcz pięknych melodii. Każdy utwór sam w sobie będący zajebistym posiada jeszcze takie fragmenty, przy których po moim ciele przebiegają ciary. Szczególnie w przejmującym „Shattered Lives”, gdy następuje zmiana tempa i Steve zaczyna śpiewać:
?The streets are so dangerous
Nothing is sure but a knock on the door
Here they come
It makes me so furious
Men made of stone made us orphans alone
With no home”
Robi się wtedy naprawdę epicko. Zresztą ta właśnie epickość przewija się przez cały czas trwania „A New Beginning” i jest jedną z głównych składowych tego dzieła. Kolejną rzeczą, która bije z muzyki Savage Wizdom jest jakaś bliżej nieokreślona nostalgia. Szczególnie niektóre sola łapią mnie za gardło. Nie wiem czy to już kwestia wieku, ale chyba zaczynam się robić co raz bardziej sentymentalny. Pomimo tego, że jest tu tyle melodii, to jednak czuć też swoistą surowość i zdecydowanie heteroseksualny charakter. Krążek jest długi, bo trwa ponad godzinę, ale ten czas zlatuje dużo szybciej. Ci muzycy, mimo że nie są może wirtuozami, posiadają po prostu umiejętność pisania zajebistych numerów, które są w stanie przyciągnąć słuchacza na dłużej.

Jakaś strasznie emocjonalna wyszła mi ta recenzja i pewnie niektórzy stwierdzą, że za bardzo się podjarałem, ale kuźwa, co mam zrobić skoro Savage Wizdom nagrali materiał przez który czuję się rozjebion dokumentnie. I co najlepsze z każdym kolejnym przesłuchaniem, a było ich już naprawdę dużo, podoba mi się bardziej. Na pewno jest to jeden z najlepszych albumów jakie ostatnio słyszałem w gatunku i z całego serducha polecam Wam zapoznanie się z nim.

5,5/6

piątek, 3 kwietnia 2015

Running Death - The Call of Extinction ep (2012)

Dawno nie słuchałem żadnej młodej kapelki thrashowej, chyba miałem już przesyt. Za dużo ich i zbyt podobnych do siebie. Po terapii polegającej na odświeżeniu sobie nieśmiertelnych klasyków ze złotej ery tego gatunku, czyli lat '80, znów mogę zająć się nowościami. Niemiecki Running Death powstał w 2004 roku, a „The Call of Extinction” to ich druga epka. No i muszę przyznać, że te 5 utworów na niej zawartych to naprawdę duża klasa. Nie ma tutaj napierdalania od pierwszej do ostatniej minuty, nie ma wojny, krwi i diabła, ale i tak jest zajebiście. Znakomite i bardzo dobrze skomponowane kawałki w większości utrzymane w średnich tempach powalają świetnymi melodiami. Umiejętność pisania chwytliwych i rozpoznawalnych numerów jest olbrzymią zaletą Running Death. Całość ma fajny groove i bardzo profesjonalne brzmienie, a gdy dodamy jeszcze do tego całkiem wysokie umiejętności techniczne muzyków i zawodowego wokalistę to mamy pełen obraz. Wybuchowa mieszanka Testament, Exodus i bardziej melodyjnego oblicza Megadeth (Okres Countdown/Youthanasia) sprawia mi bardzo dużą radochę. Prawie 29 minut thrashu granego przez Running Death zlatuje błyskawicznie i nie pozostaje nic innego jak włączyć płytkę jeszcze raz. W tym roku wyszedł ich pełno czasowy debiut, ale to już jest temat na inną recenzję. Ogólnie rzecz biorąc wiążę duże nadzieje z tym bandem.

5/6

Death Magic - Too Hot to Roll ep (2013)

Włoski heavy metal znów w natarciu. Młoda kapela z Turynu atakuje debiutancką epką „Too Hot to Roll” i czyni to całkiem skutecznie. Słychać sporo bardzo wczesnego Iron Maiden z DiAnno, słychać Running Wild i sporo innych klasycznych nazw, a wszystko do podlane speedowym sosem. Same kompozycje nie są może wybitnie skomplikowane, a większość riffów słyszeliśmy już wcześniej, ale co z tego? Ważne, że słuchanie ich sprawia przyjemność i nie nuży ani nie wkurwia. Przeważają szybkie tempa i słychać, że makarony dobrze sobie radzą w takiej rozpędzonej wersji. Należy pochwalić też solówki, które są bardzo mocnym punktem tej płytki oraz fajne głębokie i naturalne brzmienie. Trochę irytuje mnie głos wokalisty, który za często piszczy lub pieje. Mimo wszystko da się wytrzymać choć preferuję jednak mocniejsze zaśpiewy. Ostatnio jednak nastąpiła zmiana na tej pozycji, więc zobaczymy jak zabrzmią z nowym gardłowym. Na program „Too Hot to Roll” składa się intro plus 4 długie utwory trwające pomiędzy 6 a ponad 9 minut. Jestem ciekaw czy utrzymają tę tendencję w przyszłości, bo boję się, że przy ponad godzinnej dawce mogłoby się wkraść pewne zmęczenie. Czy tak będzie to przekonamy się pewnie niedługo. Opisywany materiał ukazał się już w 2013 roku, więc najwyższa pora na jakiś nowy materiał Death Magic. Jak na debiut jest bardzo ok, ale liczę, że nowe utwory będą jeszcze lepsze.

4/6

Ruthless Steel - Serce Metalu pozostanie takie samo

Grecy nie mogą narzekać na brak wartościowych grup na scenie heavy, a co rusz powstają kolejne. Jednym z nich jest istniejący zaledwie od roku Ruthless Steel, który zadebiutował pod koniec 2012 roku debiutancką ep „Die in the Night”, która zawiera znakomity heavy metal zagrany z pasją i szczerością. Po przesłuchaniu tego materiału mogę się śmiało zaliczyć do grona ich fanów i z niecierpliwością oczekiwać pełnoczasowego debiutu, który zespół planuje wydać pod koniec 2013 lub na początku 2014 roku. Zachęcam Was do zapoznania się z Ruthless Steel.

Hmp: Witam! Wasza historia nie trwa zbyt długo, bo zaledwie niewiele ponad rok. Opowiedzcie jak doszło do powstania zespołu?

Ruthless Steel: Cześć! Na początku chcielibysmy podziękować za ten wywiad! Ruthless Steel powstało w maju 2012. Aliki, wokalistka zespołu, miała silne pragnienie stworzenia zespołu heavy metalowego. W związku z tym, ze mieliśmy takie same cele, nie trudno było się spotkać. W rezultacie, niebawem wszyscy sie zebraliśmy i zaczęliśmy komponować muzykę.
Możecie opowiedzieć jak do tej pory przebiegała wasza muzyczna droga? Graliście wcześniej w jakichś zespołach?

Graliśmy wcześniej w kilku zespołach, ale nigdy nie mogliśmy w nich znaleźć tego, czego chcieliśmy. tak więc, kiedy zaczęliśmy grać muzykę jaką kochamy jako Ruthless Steel byliśmy bardzo podekscytowani i nadal jesteśmy! Ubóstwiamy to co robimy i mamy nadzieję, chcemy, żeby to nigdy się nie zmieniło. Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi i dobrze się razem bawimy, bardzo wierzymy, że ludzie to widzą. Jesteśmy więc bardzo oddani i chętni do ciężkiej pracy, wielu prób i promocji zespołu tak jak to możliwe. Daliśmy kilka koncertów po wydaniu naszej EP-ki i w rezultacie wielu ludzi słucha naszych piosenek.

Wasza debiutancka ep „Die in the Night” ukazała się niedawno na rynku. Powiedzcie o tym wydawnictwie kilka słów.

Kiedy zaczynaliśmy nagrania mieliśmy plan, żeby nagrać demo i podzielić się nim z ludźmi. wkrótce jednak Iron on Iron Records wykazali zainteresowanie naszym materiałem, więc zdecydowaliśmy się go wydać jako EP. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że wielu ludziom się spodobała i z chęcią udoskonalimy naszą muzykę!

Nagraliście ją zaledwie pół roku od powstania grupy. Bardzo szybko się to potoczyło. Wasze relacje w zespole są chyba bardzo dobre?

Cóż, staliśmy się wspaniałymi przyjaciółmi bardzo szybko. Ufaliśmy sobie, mieliśmy takie same marzenia i cele, więc wspólne wejście do studio i nagranie naszego pierwszego materiału było kolejnym krokiem. Czujemy się szczęściarzami, że jesteśmy jak bracia i mamy nadzieję, że będzie tak już zawsze!

Jak przebiega u was proces twórczy? Macie głównego kompozytora czy tworzycie wszystko zespołowo?

Wszyscy w zespole próbują uzyskać najlepsze rezultaty jeżeli chodzi o piosenki. Teksty i muzyka są często komponowane przez Aliki (wokal) i Konstasa (gitara), ale ostatecznie wszyscy wkładają w utwory jakieś swoje pomysły. Na szczęście wszyscy jesteśmy wystarczająco kreatywni!

Z waszej muzyki bije niesamowita energia, szczerość i radość grania. Słychać, że macie tą muzykę w sercach.

Miło to słyszeć! Właśnie takie jest dla nas znaczenie muzyki, przekazywanie innym tego co masz w sercu! dodatkowo chcemy pokazać, że nie gramy muzyki, która musi być lubiana tylko przez innych. Lubimy ją grać, lubimy jej słuchać i oczywiście najbardziej ekscytującym uczuciem jest, kiedy gramy ją na próbach lub na żywo! Tak, najbardziej niesamowite jest garnie na żywo! To jakby cię wypełnia, rozumiesz. Kiedy jesteś na scenie, spojrzysz w dół i poczujesz, że to idealny moment na wyciągnięcie swoich uczuć z serca, żeby zagrać je w piosence i widzisz to uczucie również na twarzach ludzi! To czysta magia!


Wasza wokalistka Aliki dysponuje naprawdę mocnym, zadziornym głosem. Jakie są jej wokalne wzorce?

Myślę, że oczywiste jest to, że jej największą miłością i ukochaną postacią jest Doro. Wszystko to jest olbrzymią częścią wokalnej osobowości Aliki! Oczywiście innymi wokalnymi wzorcami są dla niej Leather Leone z Chastain, której głos jest bardzo podobny do Aliki, nie należy tez zapomnieć o Juttcie (Zed Yago – przyp. red.) i Lee Aaron, które również uwielbia i z którymi niektórzy ludzie czasami ją porównują!

Jaki jest do tej pory odzew w podziemiu na „Die in the night”?

Odzew publiczności na "Die In The Night" jak na razie jest świetny! Jak dotąd sprzedaliśmy wiele kopii i czujemy się świetnie! Bardzo nas to cieszy, ponieważ poświęciliśmy wiele i widzimy, że nie poszło to na marne! Oczywiście na tym nie poprzestaniemy! Taki odzew pokazuje nam, że musimy pracować więcej i ciężej, żeby robić jeszcze lepsze projekty ponieważ ludziom spodobała się pierwsza próbka i chcą więcej. A my jesteśmy na to gotowi, na pewno!

Jesteście zadowoleni ze współpracy z Iron on Iron?

Jak dotąd wykonali kawał dobrej roboty i wspierali nas dokładnie tak jak tego potrzebowaliśmy, a nawet bardziej. Iron on Iron jest wspaniałą wytwórnią ze wspaniałymi ludźmi na jej czele. Życzymy im wszystkiego najlepszego!

Wasza nazwa, image i przede wszystkim muzyka nawiązują bezpośrednio do herosów heavy metalu lat’80. Jakie grupy miały na was największy wpływ?

Oczywiście jednym z największych jest Judas Priest. Ten zespół jest wspaniały i jest jednym z zespołów, z którymi najbardziej chcielibyśmy zagrać kiedyś na jednym koncercie! Następna jest Doro, cała jej dyskografia oczywiście, nie tylko jej głos! Riot jest kolejnym świetnym zespołem razem z Crimson Glory, Chastain oczywiście! I szczególnie dla naszego gitarzysty, Helloween również! Czerpie z nich wiele inspiracji.

Co takiego ma w sobie heavy metal czego brakuje innym gatunkom? Dlaczego zdecydowaliście się grać akurat ten styl?

Cóż, na początek, jeśli zaczniemy od momentu, w którym to wszystko zostało rozpoczęte aż do teraz zobaczymy, że heavy metal ma swój odrębny sposób na opisywanie i charakteryzowanie różnych sytuacji, wydarzeń czy momentów każdej epoki. To bardzo ważne dla przyszłych generacji. Może również opisywać niezwykle dokładnie i głęboko emocje ludzi, którzy piszą specyficzne piosenki, a takie jest właśnie znaczenie muzyki (naszym zdaniem), żeby wyrażać, dzielić i czasem nawet wymieniać uczucia z innymi. Teraz ze strony muzycznej, gdzie powinniśmy zacząć, albo skończyć? Właściwie to nie, heavy metal nie ma żadnych z tych ograniczeń, bo jeżeli sie nad tym zastanowić, to można usiąść i pisać piosenkę, może ci to zająć noc, tydzień albo kilka lat, żeby ją dokończyć. Każde uczucie w tej danej chwili możesz włożyć w muzykę i teksty, więc w teorii to nigdy się nie kończy. Inną interesującą rzeczą jest to, że możesz kombinować z różnymi gatunkami, od muzyki klasycznej po utwory folkowe I może powstać z tego niezłe dzieło sztuki! Nie mniej ważne, że metal będzie trwać przez wieki kształtowany wpływami politycznymi, ekonomicznymi, religijnymi i oczywiście emocjonalnymi, ale jego serce pozostanie takie samo! Jeżeli więc chcesz kilka słów o heavy metalu, oto one: Dziedzictwo, Charakter opisowy, Uczucie, Nieskończoność i Kontynuacja! Dlaczego więc zdecydowaliśmy sie na ten właśnie styl? To mówi samo za siebie, to najlepszy i jedyny sposób na opisanie naszego stylu życia, naszych emocji i naszej wizji każdego zdarzenie i sytuacji z jakimi sobie radzimy. Więc tak, wybraliśmy Heavy Metal!

Jesteście z Grecji, która słynie z dość dużej sceny tradycyjnego heavy oraz epic metalu zarówno jeśli chodzi o zespoły jak i o fanów. Jakie stosunki panują między kapelami? Czy jest to rywalizacja czy raczej braterstwo?

Interesujące pytanie! Cóż, nie wiem czy istnieje jakaś niestereotypowa odpowiedź (śmiech). A tak na poważnie, nie ma jakiejś jednej odpowiedzi naszym zdaniem! Widzisz, musimy i powinniśmy rywalizować, żeby to wszystko szło do przodu i nie pozostawało na tym samym poziomie, rozumiesz! Jeżeli nie uważasz tego za zawody, w pewien sposób możesz przestać się rozwijać, więc nie jest to dobre ani dla muzyki, ani dla całej sceny! Oczywiście mówimy tutaj o zdrowej rywalizacji, nie takiej polegającej na wygryzieniu kogoś, żeby była jasność! Teraz z radością możemy powiedzieć, że zespoły, jeżeli nie wszystkie to większość z nich, na naszej scenie undergroundowej wspiera i pomaga innym w różny sposób w rozwoju! Oczywiście występuje tutaj rywalizacja o jakiej już mówiliśmy oraz braterstwo! Na przykład zostaliśmy zaproszeni na wiele wspaniałych imprez przez wiele zespołów czy przyjaciół, niektórzy z nich to nawet bliscy przyjaciele i wszystkie te więzy powstały za pośrednictwem naszej sceny metalowej! Więc, żeby zakończyć, gdybyśmy musieli wybrać pomiędzy dwoma słowami, które podałeś, wybieramy braterstwo, bo wiesz, gdyby była tylko rywalizacja, scena metalowa mogłaby nie dojść do tak świetnego poziomu na jakim jest obecnie!

Wasza ep niesamowicie zaostrzyła mój apetyt, więc muszę się zapytać o pełno czasowy debiut. Tworzycie już nowy materiał? Kiedy można spodziewać się płyty?

Dla zespołu to czas komponowania. Każdego dnia pracujemy coraz więcej nad piosenkami na album. Chcielibyśmy, żeby ukazał się w grudniu 2013 lub styczniu 2014, czyli rok po wydaniu naszej EP-ki. Tak więc w to lato będziemy bardzo zajęci nagrywaniem, ale będziemy sie bardzo starać dla jak najlepszych rezultatów.

W jakim kierunku zamierzacie pójść? Będzie to samo co na ep czy może szykujecie jakieś niespodzianki?

W rzeczywistości, kiedy zespół pracuje każdego dnia coraz więcej pojawiają się nowe pomysły, bardziej zaawansowane i natchnione. Nasze nowe utwory, które znajda się na albumie, zostały skomponowane z wielką cierpliwością i skoncentrowaliśmy się na każdym detalu, który mógł sprawić, że piosenka będzie brzmiała bardziej inspirująco. Mamy nadzieję, że fani będą zadowoleni z naszego debiutu kiedy się ukaże!

Jak wygląda u was sprawa koncertów? Często gracie? Jaki występ wyrył się wam najbardziej w pamięci?

Właściwie to gramy wszędzie tam, gdzie mamy możliwość! Chcemy grać na żywo często, ale nie za dużo, żebyśmy mogli pracować nad nowym materiałem przez cały czas, ale żeby podtrzymywać zainteresowanie publiczności! W tym jednym roku zagraliśmy na 6 koncertach, tak myślę. Każdy z nich był cudownymi chwilami z wspaniałymi zespołami z Grecji i kilkoma z zagranicy, jak na przykład Slough Feg i myślę, że właśnie ten koncert będziemy zawsze pamiętać, bo to był właśnie ten moment, który sprawił, że pracujemy ciężej niż zazwyczaj i zaczęliśmy nagrywać naszą EP-kę! Tak więc, ten chyba był najlepszy!

Jakbyście mogli wybrać 3 zespoły, z którymi najbardziej chcielibyście pojechać w trasę to byłyby to…?

Zdecydowanie Judas Priest, Accept I Doro! To byłby wielki zaszczyt ponieważ dorastaliśmy słuchając ich piosenek. Nasze młodzieńcze lata to te utwory i nadal ubóstwiamy te zespoły. Tak więc trasa z takimi legendami byłaby jak spełnienie marzeń! Byłoby to także niezwykle ważną lekcją dla nas, widzieć jak te zespoły pracują w trasie. 

Jakie jest wasze zdanie na temat dzisiejszej sceny heavy i ogólnie muzyki metalowej?

Pojawiło się wiele nowych zespołów i wierzymy, że scena heavy metalowa jest silniejsza niz kiedykolwiek! Dzisiaj jest niemal niemożliwe znaleźć zespół utworzony przez młodych ludzi, który nie jest dobry. Jesteśmy wierni starej szkole brzmienia, klasycznemu heavy metalowi i ogólnie metalowi lat '80.

Czego możemy oczekiwać w najbliższej przyszłości z obozu Ruthless Steel?

Następnym celem jest nasz debiutancki album. Wkrótce zostanie nagrany więc jesteśmy bardzo podekscytowani wydaniem go i wyruszeniem na festiwale po Europie albo USA. Jesteśmy naprawdę zdeterminowani, żeby to zrobić będziemy więc pracować ciężko nad tym albumem.

To już wszystkie pytania z mojej strony. Wszystkiego najlepszego.

czwartek, 2 kwietnia 2015

Stryctnyne – Demo Anthology 1989 – 1991 (2013)

Niezawodna Stormspell records oprócz wydawania młodych undergroundowych grup specjalizuje się też w przypominaniu światu zapomnianych kapel z najgłębszych otchłani podziemia. Jednym z takich wykopalisk jest pochodzący z Long Island heavy metalowy kwartet Stryctnyne. Ciężko znaleźć informacje na temat roku powstania, ale była to jakoś połowa lat '80. Zespół zdołał nagrać dwa dema w latach 89-91, by w 1993 roku zakończyć swoją egzystencję. Podobno niedawno znów zaczęli coś działać, ale konkretniejsze informacje na ten temat postaram się wyciągnąć dopiero podczas wywiadu.
Wracając do meritum, opisywana tutaj antologia zawiera wszystko co zespół kiedykolwiek wydał czyli dema „Stryctnyne” oraz „Metal Warrior”. Łącznie jest to zaledwie 20 minut muzyki i tylko 6 utworów. Jednak uważam, że warto zaopatrzyć się w to wydawnictwo nie tylko ze względów kolekcjonerskich, ale też z powodu muzyki na nim zawartej. Heavy Metal zagrany w typowym dla amerykańskiego podziemia stylu z lekkim epickim zacięciem. Słychać tu Omen (Przede wszystkim w „Metal Warrior”), Manowar, Riot czy Judas Priest. Typowo podziemne, ale przestrzenne i mięsiste brzmienie, ciekawe kompozycje, męski mocny wokal. Gdyby tak wydali ten materiał w okolicach '85 myślę, że mógłby on nieźle namieszać, a tak trafił na zmierzch tradycyjnego metalu i najzwyczajniej w świecie przepadł.
Bardzo ciekawa płyta zespołu, o którym zapewne dotąd mało kto słyszał, jednak na tyle dobrego, że warto zainwestować w ten krążek. Nie jest to może jakiś zaginiony klasyk, ale z pewnością przypadnie do gustu wszystkim oldschoolowcom.

4,5/6

Tarchon Fist - Jesteśmy obrońcami naszej własnej muzyki

Trzeci krążek Włochów z Tarchon Fist „Heavy Metal Black Force” przykuł moją uwagę nietypową okładką, która w połączeniu z militarnym imagem mogła dawać nadzieję na totalnie niszczącą muzykę. Jednak okazało się, że nie jest to nic spekatakularnego i nie wiele różni się od dwóch poprzednich albumów. Pomimo tego grany przez nich heavy metal jest na tyle dobry, że chyba warto dać im szansę. Przed wami Tarchon Fist.

HMP: Cześć! Co słychać w Tachon Fist?
Tarchon Fist: Cześć wam! Czujemy się dobrze i chcemy podziękować za możliwość wzięcia udziału w tym wywiadzie! Przedstawimy się: Ramon na wokalu, Lvcio na gitarze, Rix na gitarze, Wallace na basie oraz Zwierzak na perkusji.

Jak długo powstawał materiał na “Heavy Metal Black Force”?
Trudno odpowiada się na takie pytania! Niektóre kawałki, riffy i pomysły były komponowane przez kilka lat przez Lvcio. “Heavy Metal Black Force” jest rezultatem kombinowania tego materiału z nowych utworów, pomysłami i aranżacjami. Niektóre z nich powstawały dawno, dawno temu, jak na przykład „Born to Kill”, który Lvcio skomponował w 1982 roku.

Patrząc z perspektywy czasu, jesteście zadowoleni z tego materiału?
Oczywiście! Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego albumu! Jest naturalną ewolucją w naszej historii – począwszy od starożytnych piratów w Tarchon Fist, przez wojowników z Fighters, kończąc na żołnierzach z “Heavy Metal Black Force”.

Jak powstawała muzyka? Macie jednego kompozytora czy tworzycie wspólnie?
Jak powiedziałem wcześniej Lvcio jest głównym kompozytorem w zespole. Pisze muzykę i niektóre melodie do kawałków a następnie Rix dołącza do nich teksty. Ramon finalizuje te teksty swoim mocnym głosem a Wallace i Zwierzak dorzucają do całości szczyptę groove’u.

Jakie są wasze najważniejsze inspiracje? Komu najwięcej zawdzięczacie to, że gracie właśnie ten gatunek muzyki?
Cóż… Dla nas zamiłowanie do muzyki wyrasta z różnych korzeni! Każdy z nas ma inne inspiracje – od muzyki z kreskówek aż po ekstremalny metal. Od disco z lat 70-tych po rock, pop i funky… wiele stylów do takiej listy można by dodać! Jeśli wziąć pod uwagę klasykę rocka i heavy metalu to inspirujemy się Iron Maiden, Motorhead, Manowar, Deep Purple, Saxon, Rainbow, Dio, Queen, Helloween czy Megadeth… Najważniejsze jednak jest co innego: gramy metal w stylu Tarchon Fist i jesteśmy z tego dumni!

Czy postrzegacie “ Heavy Metal Black Force” za swój najlepszy album? Gdybym miał wybierać, byłoby to bardzo trudne, ponieważ moim zdaniem każde wasze wydawnictwo ma ten sam, równy i dobry poziom.
Obecnie postrzegamy “Heavy Metal Black Force” jako najlepszy album Tarchon Fist. Jesteśmy z niego dumni! Pierwszy i drugi znajdują się na nieco innej ścieżce… “Heavy Metal Black Force” jest innym albumem, tak w stylu, sposobie kompozycji, jak i brzmieniu i aranżacji. Mogę powiedzieć, że ten album najpełniej pokazuje kim jesteśmy naprawdę w chwili obecnej.

Dostrzegacie jakieś różnice między najnowszym a poprzednim albumem?
Należy podkreślić, że każdy album różni się od poprzednika nastrojem. Z historycznego punktu widzenia długograje są osadzone w konkretnym czasie i nastroju całego zespołu. Zespół jest tworzony z ludzkich istot z różnymi myślami i emocjami. “Heavy Metal Black Force” odzwierciedla naszą teraźniejszość.

Kiedy wpadliście na pomysł militarnego wizerunku? Zarówno okładka jak I towarzyszące jej zdjęcia są utrzymane w tej samej atmosferze…
Szukaliśmy nowego wizerunku z silnym przekazem. Czegoś nowego reprezentującego zmiany jakie zaszły w naszej obecnej muzyce. Każdy człowiek ma jakąś bitwę do wygrania. My jesteśmy obrońcami naszej własnej muzyki. Jesteśmy przeciwnikami każdej (!) wojny, ale mamy jasno określone poglądy filozoficzne w naszej muzyce: Bronimy oryginalności. Na świecie jest tak dużo kapel trybutowych, tak zwanych cover bandów, że postrzegamy siebie samych jako grupę oporu. Walka dziś znaczy zupełnie coś innego niż kiedyś. To jest nasza droga do wygrania tej bitwy, a może nawet wojny.

Przed wydaniem “Heavy Metal Black Force” mieliście dwie poważne zmiany składu na pozycjach gitarzysty i wokalisty. Dlaczego to się stało i czy było łatwo znaleźć następców?
Tak, w 2010 wokalista i gitarzysta opuścili zespół. Powód był prosty, nie byli w pełni jego członkami. Innymi słowy: zaangażowanie, nastroje i myśli tych gości nie płynęły na tych samych falach co u reszty zespołu. Oczywiście, wcale nie było łatwo znaleźć właściwych ludzi, by skompletować nowy skład. Zorganizowaliśmy casting i przesłuchanie z różnymi wokalistami i gitarzystami i w końcu wybraliśmy Ramona na wokalistę i Rixa na gitarzystę prowadzącego. Cieszymy się z tego wyboru, ponieważ teraz nie jesteśmy tylko zespołem, jesteśmy ekipą i bardzo dobrymi przyjaciółmi.

Czy ta sytuacja miała związek z czteroletnią przerwą między “Fighters” a “Heavy Metal Black Force”?
W ciągu tych czterech lat między „Fighters” a “Heavy Metal Black Force” Tarchon Fist wydał wiele innych produktów: DVD „We Are the Legion”, nowe promo „Play It Loud”, winyla „World of Fighters” i dwa teledyski, do „Play It Loud” oraz „I Stole a Kiss to the Devil”. To bardzo istotna sprawa podkreślająca, że nigdy nie zaprzestaliśmy żadnej z aktywności.

Jak narodził się pomysł wydania “Fighters” jako podwójny album z dyskiem bonusowym? Większość zespołów prawdopodobnie zostawiłoby ten materiał na przykład na jakieś przyszłe EP…
Powód był prosty! Nie jesteśmy “większością zespołów”, jesteśmy Tarchon Fist!

Na waszym debiucie znalazła się kompozycja zatytułowana “Football Aces”, więc jako fan piłki nożnej chcę zadać kilka pytań odnośnie wspomnianego. Jakiemu klubowi kibicujecie?
Jako zespół nie jesteśmy zbyt wielkimi fanami piłki nożnej, poza naszymi osobnymi pasjami! „Footbal Aces” to silny atak na pozycję włoskich piłkarzy jako krytyka ich zajebistości i gwiazdorzenia. Według nas nikt nie zasługuje na zarabianie tylu pieniędzy, tylko dlatego, że ugania się za dmuchaną dętką.

Skoro mówimy o piłce nożnej co sądzicie o fanatyzmie i chuliganach?
Piłka nożna to tylko gra. Jako gra jest sprawą absolutnie pozytywną. Ale wszystko co jest związane z przemocą nie może być pozytywne. Dla przemocy nie ma usprawiedliwienia. Jeśli wspierasz czyjąś drużynę, to wspieraj gości którzy w niej grają, nie walcz przeciwko tym, którzy wspierają drużynę przeciwników! To jest gra i ona kończy się wraz z zakończeniem meczu.

Okładka “Heavy Metal Black Force” jest nieco niespotykana jak na heavy metalwoy zespół, ale lubię ją. Skąd się wziął taki pomysł?
Chcieliśmy przejrzysty obraz na okładkę. Prosty, ale z silnym przekazem i by dopasował się z logo Tarchon. Końcowy wybór, który możesz zaobserwować, jest bardzo dobry. Pięciu żołnierzy którzy dla nas reprezentują wilka, nasz pierwszy ikoniczny znak, będącego po naszej stronie.

W waszych tekstach poruszacie wydarzenia historyczne, wojenne a nawet motywy polityczne („Student Attack”). Czy możecie je wyjaśnić i powiedzieć co jest dla was największą inspiracją w tworzeniu tekstów?
Wydarzenia historyczne i codzienne życie są motywami, które wchodzą w skład naszych tekstów. „Student Attack” jest o rebelii w Grecji z lat 2009 – 2010. „All your tears” jest o horrorze jaki kreuje wojna, każdy żołnierz to też człowiek, ma swoje przemyślenia, emocje i rodzinę. Każda śmierć sprawia, że są ludzie, którzy za nim będą płakać. Utwór ma za zadanie wyeksponować nasze różne powody dla których walczymy. Walkę przeciwko oprawcom, walkę o przetrwanie, o to by móc iść dalej.

Zrealizowaliście też singiel, który można było zdobyć podczas festiwalu 3 Days In Rock w lipcu. Czy będzie jeszcze możliwość zdobycia go przy innych okazjach? Czy znalazły się tam utwory typowe dla was, czy może jakieś niespodzianki?
Zrealizowaliśmy go w limitowanym nakładzie stu kopii jako rozszerzona wersja naszej płyty i zrobiliśmy ją specjalnie dla najbliższych fanów Tarchon Fist! Każdy numer Tarchon Fist różni się od pozostałych! Lubimy eksperymentować z wieloma gatunkami, ale każda w rezultacie jest kawałkiem w stylu Tarchon!

A co to był za festiwal? Z jakimi zespołami tam zagraliście?
3 Days In Rock, który w tym roku odbywał się po raz siódmy, jest miejscem spotkania fanów Tarchon z każdego miejsca Europy. Jak każdego roku, także i w tym graliśmy z zespołami z wielu różnych europejskich państw. A w przyszłym roku może zagramy z jakimś polskim zespołem! Bo czemuż by nie?

Graliście z wieloma znanymi grupami. Które koncerty wspominacie najmilej? Z kim grało wam się najlepiej?
Tak, graliśmy z wieloma zespołami na całym świecie! Podobał nam się każdy gig i festiwal, ale to, co nas najbardziej uszczęśliwia to, to że jesteśmy razem i gramy naszą muzykę mając na twarzy banana od ucha do ucha!

Wszystkie wasze albumy zostały wydane przez My Graveyard. Wygląda na to, że ta wytwórnia odpowiada Waszym potrzebom?
Zrealizowaliśmy nasze trzy albumy w My Graveyard. To była bardzo owocna kolaboracja. Przez te lata pracowaliśmy z nią bardzo ciężko i uzyskaliśmy świetne rezultaty!

Włoska scena w ostatnich latach jest bardzo silna, co tyczy się zarówno heavy jak i thrash metalu. Jakie sa relacje między zespołami? Macie jakieś przyjacielskie kontakty między sobą? Wspieracie się wzajemnie?
Mamy przyjaciół między muzykami na włoskiej scenie metalowej, wspieramy ich a oni wspierają nas. Oczywiście, mamy na myśli te zespoły, które tworzą własną muzykę!

Jakie plany Tarchon Fist ma na przyszłość? Jesteście zadowoleni z obecnego statusu w jaki ma zespół?
Nowy wideoklip jest w produkcji i będzie naprawdę fantastyczny! Pracujemy też nad nowym albumem, który wyjdzie w 2015 roku w ramach rocznicy dziesięciolecia istnienia Tarchon Fist.

To wszystko z mojej strony. Dzięki za wywiad i wszystkiego najlepszego!
Dzięki za tę możliwość, mam nadzieję , że zobaczymy się wkrótce w Polsce! Do zobaczenia! Rogi w górę!

Diamond Falcon - Heavy Metal Combat (2014)

Austria nigdy nie słynęła z mocnej sceny heavy metalowej, a w porównaniu choćby z niemiecką to wręcz nie miała jej wcale. Jednak ostatnio się okazało, że w tym kraju zaczęło się coś zmieniać na lepsze i oprócz kobiety z brodą zwanej kiełbasą, Austriacy mogą się też pochwalić kilkoma zespołami prezentującymi tradycyjny metal tj. Liquid Steel, ValSans, czy Diamond Falcon.

No i właśnie ten ostatni band wydał w ubiegłym roku własnym sumptem debiut zatytułowany „Heavy Metal Combat”. Muzyka na nim zawarta to klasyczne heavy z ogromnymi wpływami Iron Maiden. Inspirację Żelazną Dziewicą słychać zarówno w melodyce, sposobie grania sekcji rytmicznej z wysuniętym maksymalnie do przodu melodyjnym basem oraz w ogromnej ilości patatajów. Pierwszy i zarazem jeden z lepszych na krążku „Away from the Sun” zaczyna się od gitary przywodzącej na myśl debiut HammerFall, ale po chwili to wrażenie znika i nie ma już żadnych naleciałości Szwedów. Moim ulubionym kawałkiem jest „Through Death” oparty na świetnych melodiach, a przede wszystkim posiada naprawdę fajny refren. Lubię sobie go od czasu do czasu zapuścić i myślę, że akurat do tego numery będę jeszcze nie raz wracał. Natomiast „Break Free” przywołuje skojarzenia raz z „Virtual XI”, a za chwilę z „Somewhere in Time”. Temat ajronów powraca w numerze „Fantasia”, w którym pojawia się nawiązanie do ekipy Harrisa i cytat z „Only the Good Die Young” będący jak mniemam swego rodzaju hołdem. Niestety reszta utworów pomimo dużej dawki melodii jest jednak trochę za mało wyrazista i zlewa się ze sobą. Brzmienie jest dość mocno zbasowane, ale na szczęście obsługująca cztery struny Roxy Riotrat robi to znakomicie i jest bardzo jasnym punktem tego materiału. Oprócz tego sporo niezłych solówek i gardłowy Vin Weazzel, który świetnie wyciąga swój wokal i doskonale daje radę w mocnych fragmentach. Niestety trochę słabiej jest , gdy przychodzi mu zaśpiewać spokojniej i bez pełnej pary, wtedy daje się wyczuć, że nie do końca panuje nad głosem. Zdarzają się też małe niedociągnięcia w niektórych przejściach, czy zmianach rytmu, ale nie przeszkadzają w odbiorze.

Słucha się tego albumu bardzo dobrze, ale jakichś mega zachwytów nie ma. Ogólnie dobry krążek i warto sprawdzić „Heavy Metal Combat” , bo na pewno jest czego posłuchać. Jak na debiut jest naprawdę nieźle. Wyczuwam w Diamon Falcon pewien potencjał i mam nadzieję, że na dwójce to potwierdzą.

4/6

środa, 1 kwietnia 2015

Savage Master - Mask of the Devil (2014)

Kolejna nowość zza oceanu, a dokładnie z Louisville w stanie Kentucky i kolejna ogromna nadzieja na przyszłość. Savage Master powstał w 2013 roku, by już w następnym wypuścić na rynek opisywany tutaj debiut „Mask of the Devil”. Zespół czerpie przede wszystkim z ogromnego dziedzictwa NWoBHM, ale nie tylko. Przede wszystkim jest to heavy metal w jego tradycyjnej formie. Warstwa tekstowa krąży wokół szeroko pojętego okultyzmu, a słowa takie jak satan czy devil pojawiają się niemalże z podobną częstotliwością co na wczesnych płytach Dark Funeral(śmiech). Jest to oczywiście trochę infantylne, ale zdecydowanie bardziej pasuje do kapeli stricte heavy metalowej niż jakieś przeintelektualizowane gówno. Do tego image, czterech muzyków w strojach katów i wokalistka w skórzanym wdzianku kojarzącym się z klimatami bdsm. Płytka jest bardzo krótka, bo zawiera tylko 8 numerów trwających w sumie trochę ponad 29 minut, ale jak już wielokrotnie wcześniej wspominałem wolę czuć niedosyt niż przesyt jeśli chodzi o muzykę. Poza szybszymi „The Mystifying Oracle” i „Death Rides a Highway” pozostałe numery utrzymane są w średnich tempach i w tej odsłonie Savage Master radzi sobie zdecydowanie najlepiej. Posłuchajcie otwierającego album „Blood ob the Rose”, jak on ma zajebisty drive. No i te drapieżne wokale Stacey Peak, która momentami bardziej krzyczy niż śpiewa, ale wpasowuje się idealnie w klimat. Podobnie rozpieprzającym utworem jest „The Ripper in Black” ze znakomitymi bujającymi riffami, który po prostu wgryza się w czerep i nie puszcza. Wyróżniłbym jeszcze „Kill Without Warning” oraz przede wszystkim najwolniejszy „Altar of Lust”. Ten numer brzmi niczym klasyczny doomowy walec, ale refren ma tak hiciarski, ze nie sposób się od niego uwolnić. Coś fantastycznego. Całość brzmi bardzo oldskulowo i organicznie dzięki czemu ten krążek ma klimat i duszę. Słychać, że zespół ma dużo pomysłów i z łatwością przychodzi im tworzenie zwyczajnie dobrych i zapadających w pamięć kompozycji. Słucham debiutu Savage Master z ogromną przyjemnością i trudno mi się z nim rozstać, a przecież trzeba też zrecenzować inne rzeczy. „Mask of the Devil” ukazał się nakładem należącej do Barta Gabriela Skol records, a on sam odpowiada również za mastering. Namawiam Was gorąco do zapoznania się z tym materiałem, bo jest on tego wart.

4,8/6