poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Savage Wizdom - A New Beginning (2014)

Nie ma sensu, żebym opisywał tutaj historię Savage Wizdom skoro o wszystkim będzie można dowiedzieć się z wywiadu. Tutaj skupimy się stricte na ich najnowszej płycie i emocjach jakie ona we mnie wywołuje. Debiut tej ekipy z Santa Fe wydany został w 2007 roku i zawierał inną, bardziej thrashową i mocniejszą muzykę. Zresztą nagrany został w całkowicie innym składzie, a jedynym łącznikiem między dzisiejszym Savage Wizdom, a tym starym jest wokalista Steve Montoya senior. Po całkowitej wymianie kadrowej zmieniła się również muzyka. I niech bogom będą dzięki, że tak się stało. Możecie mi wytknąć ignorancję, ale pomimo tego, że nie słyszałem debiutu to jestem przekonany, że nowy album niszczy swojego poprzednika, bo nie wyobrażam sobie, żeby kiedyś byli w stanie nagrać coś równie zajebistego.

„A New Beginning” to jest jak sam tytuł wskazuje nowy początek dla tego zespołu o czym świadczyć może utwór tytułowy będący swego rodzaju manifestem. Jeśli ktoś wielbi Iron Maiden, Jag Panzer, Helstar czy nawet Crimson Glory, albo też takie zapomniane nazwy jak Glacier czy Banshee z pewnością nie przejdzie obojętnie obok tej płyty. Zarówno kompozycyjnie jak i brzmieniowo zakorzeniona jest w latach '80. Nie uświadczymy tu plastiku, a pogłos nałożony na wokal nadaje charakterystycznego klimatu. Zresztą sam Montoya brzmi momentami jak śpiewający wyżej młody Dickinson, a czasem jak Midnight czy Tate, przy zachowaniu jednak odpowiednich proporcji. Zresztą z Iron Maiden łączy ich też obecność na płycie Blaze'a Bayleya, który zaśpiewał gościnnie w numerze „Let it Go”. Savage Wizdom jest w stanie zaoferować mi wszystko czego szukam w takiej muzyce. Przede wszystkim jest tu cała masa znakomitych, a czasem nawet wręcz pięknych melodii. Każdy utwór sam w sobie będący zajebistym posiada jeszcze takie fragmenty, przy których po moim ciele przebiegają ciary. Szczególnie w przejmującym „Shattered Lives”, gdy następuje zmiana tempa i Steve zaczyna śpiewać:
?The streets are so dangerous
Nothing is sure but a knock on the door
Here they come
It makes me so furious
Men made of stone made us orphans alone
With no home”
Robi się wtedy naprawdę epicko. Zresztą ta właśnie epickość przewija się przez cały czas trwania „A New Beginning” i jest jedną z głównych składowych tego dzieła. Kolejną rzeczą, która bije z muzyki Savage Wizdom jest jakaś bliżej nieokreślona nostalgia. Szczególnie niektóre sola łapią mnie za gardło. Nie wiem czy to już kwestia wieku, ale chyba zaczynam się robić co raz bardziej sentymentalny. Pomimo tego, że jest tu tyle melodii, to jednak czuć też swoistą surowość i zdecydowanie heteroseksualny charakter. Krążek jest długi, bo trwa ponad godzinę, ale ten czas zlatuje dużo szybciej. Ci muzycy, mimo że nie są może wirtuozami, posiadają po prostu umiejętność pisania zajebistych numerów, które są w stanie przyciągnąć słuchacza na dłużej.

Jakaś strasznie emocjonalna wyszła mi ta recenzja i pewnie niektórzy stwierdzą, że za bardzo się podjarałem, ale kuźwa, co mam zrobić skoro Savage Wizdom nagrali materiał przez który czuję się rozjebion dokumentnie. I co najlepsze z każdym kolejnym przesłuchaniem, a było ich już naprawdę dużo, podoba mi się bardziej. Na pewno jest to jeden z najlepszych albumów jakie ostatnio słyszałem w gatunku i z całego serducha polecam Wam zapoznanie się z nim.

5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz