poniedziałek, 23 czerwca 2014

Skinner - Sleepwalkers (2014)

Jeśli nazwa Imagika coś wam mówi, a podejrzewam, że tak jest to powinniście kojarzyć pana Normana Skinnera. To właśnie ten wokalista po rozpadzie Imagiki założył nowy zespół nazywając go swoim nazwiskiem, zresztą całkiem metalowo brzmiącym. Po wydaniu epki w 2012 roku kazali nam czekać aż do tego roku na pełnowymiarowy debiut. Jednak trzeba podkreślić, że było warto. Skinner gra rasowy US power/thrash będący prawdziwą ucztą dla fanów gatunku. To co rzuca się w uszy to niesamowicie gęste, soczyste i wgniatające w glebę gitary. Nie ma się zresztą co temu dziwić, skoro w składzie jest aż trzech(!) wioślarzy wliczając w to również byłego muzyka Imagiki Roberta Kolowitza oraz jego 16-sto letniego syna Granta, który dołączył do składu mając lat 13. Mocarne riffy i naprawdę klasowe sola nie biorą jeńców. Czasem jest bardzo bezpośrednio z nastawieniem na konkretne pierdolnięcie, a czasem pojawiają się bardziej kombinowane zagrywki zbliżające się leciutko w kierunku progresji. Co do samego Skinnera to śpiewa bardzo zróźnicowanie. Najczęściej używa agresywnych wokali w średnich rejestrach, ale potrafi też konkretnie wrzasnąć, niemal zagrowlować lub też zaśpiewać delikatniej i bardziej melodyjnie. Pierwsza część płyty jest szybsza i bardziej bezpośrednia. Składają się na nią same konkretne strzały w postaci „Sleepwalkers”, do którego nakręcono klip, czy też „Hell in My Hands”. Następnie zespół raczy nas trochę wolniejszymi i bardziej klimatycznymi numerami w postaci „Guilt Ridden”czy „Breathe the Lies”. Te ciężkie, niemalże majestatyczne kompozycje wychodzą im równie doskonale. Trzeci typ reprezentują utwory, w których zespół próbuje trochę bardziej pokombinować. Czasem wychodzi to lepiej, a czasem jak w przypadku „The Breathing Room” niestety gorzej. Połączenie wrzasków i bardzo melodyjnego śpiewu nie kojarzy mi się najlepiej dlatego uważam, że ten znakomity utwór został przez te partie trochę zepsuty. Podobna sytuacja ma miejsce w „The Enemy Within”. Na szczęście to tylko małe fragmenty. Album jest znakomicie wyprodukowany, dzięki czemu brzmienie wręcz gniecie słuchacza. Jednak jak na dobry US power, Skinner nie zapominają o dobrych melodiach, których jest tutaj naprawdę dużo. Wszystko to jest dodatkowo osnute mroczną atmosferą, która znakomicie podkreśla zarówno muzykę jak i niewesoły przekaz płynący z liryków. Nie brakuje też lekkiego epickiego sznytu co przywołuje skojarzenia z Iced Earth. „Sleepwalkers” podoba mi się bardzo i podejrzewam, że nie będę odosobniony w tej ocenie. Jest to debiut nagrany przez doświadczonych(z jednym wyjątkiem oczywiście) muzyków co zdecydowanie słychać. Power/Thrash w najlepszym wydaniu i totalny mus dla fanów gatunku.

5/6

Gloryful - Hołd dla zespołów, które słuchamy


Niemcy z Gloryful są ojcami jednego z najlepszych tegorocznych debiutów w dziedzinie heavy/power metalu. Wydany nakładem Massacre rec „The Warrior's Code” niesie ze sobą dawkę mocnego, ale i melodyjnego grania skierowanego przede szystkim do fanów Manowar, Iron Maiden czy Judas Priest. Zespół zamierza pójść za ciosem i już przygotowuje materiał na kolejny krążek, który ma się ukazać w przyszłaym roku. O szczegółach opowie Wam wokalista Johnny la Bomba.

HMP: Na początek gratuluję znakomitego debiutu „The Warrior's Code”. Jakie nastroje panują w Gloryful?
Johnny la Bomba: Dzięki za komplement. Jesteśmy bardzo szczęśliwi z reakcji na „The Warrior's Code” i doceniamy całe wsparcie fanów, zespołów, bookerów, etc. Chyba wszystko wyszło dobrze i jesteśmy pewni, że przyszły rok będzie tak dobry jak 2013, a może i nawet lepszy?!

Powstaliście w 2010 roku. Kto był założycielem grupy? Czemu zdecydowaliście się na granie klasycznego heavy metalu?
Zespół założyliśmy Jens i ja. Oboje zaczynaliśmy od klasycznej muzyki heavymetalowej i nadal ją kochamy, więc było dość oczywiste jak Gloryful powinien brzmieć. Niezależnie od siebie mieliśmy pomysł założenia zespołu heavymetalowego kilka razy, ale dobranie składu nie jest tak łatwe, szczególnie wtedy, kiedy szukasz muzyków z umiejętnościami i pasujących do ducha zespołu.

W tym samym roku, czyli bardzo szybko wydaliście EP „Sedna's Revenge”. Czemu na debiut trzeba było czekać aż do tego roku?
Było kilka powodów. Najpierw skompletowaliśmy skład obok tworzenia piosenek i dużo ćwiczyliśmy do koncertów. Podczas nagrań zmieniliśmy perkusistę. Chociaż Hartmut nagrywał z nami bardzo krótko, ostatecznie straciliśmy go. Poza tym, każdy z nas ma jeszcze normalną pracę.

The Warrior's Code” wydaliście w barwach Massacre Records. Jak doszło do podpisania kontraktu?
Po tym jak skończyliśmy prace nad albumem podpisaliśmy kontrakt z wytwórnią. Mieliśmy kilka interesujących ofert, ale Massacre okazała się najlepsza. Wiem, że to brzmi bardzo niespektakularnie, ale odbyło się to w klasyczny sposób.

Jest to naprawdę duży label, który ma ogromne doświadczenie i możliwości jeśli chodzi o promocję czy dystrybucję. Jak to wygląda w waszym przypadku? Jesteście w pełni zadowoleni z tego co dla was robią?
Massacre odwala kawał dobrej roboty I wspiera nas w 100%. Ciągle otrzymujemy wywiady, recenzje, etc., a Kika dni temu ogłosili, że nasz drugi album jest w drodze. Słyszałem też inne opinie o Massacre. Sorry, ale nie mogę ich potwierdzić w żaden sposób.

Jak długo zajęło wam napisanie muzyki na ten album?
Ogólnie może około czterych miesięcy. Nie jestem pewny, bo 3 - 4 razy byliśmy w studio, żeby nagrać wokale, a pomiędzy sesjami ciągle pisaliśmy piosenki.

Wszystkie utwory weszły na „The Warrior's Code” czy też zostały wam jakieś niewykorzystane numery? Jeśli tak to czy zamierzacie je w przyszłości wykorzystać na jakimś wydawnictwie?
Zostało nam kilka pomysłów, skończyliśmy je i wykorzystaliśmy na naszym nowym albumie pod tytułem “Ocean Blade”. Kwestią czasu było wykorzystanie tych utworów, nie ze względu na jakość. Pomimo tego, że dokończyliśmy kawałki na nowy album, to nadal mamy w zanadrzu jakiś materiał.

Produkcją zajął się sam Dan Swano we własnej osobie i moim zdaniem spisał się świetnie. Jak doszło do tej współpracy i jakie macie po niej wrażenia? Jesteście zadowoleni?
Jens pracował juz z Danem nad płytą “Five Scars” Night in Gales I wiedział, że jakiś czas temu robił też Steel, jest też wielkim fanem heavy metalu. Chcieliśmy unikalnego brzmienia, dalekiego od modnego, niechlujnego brzmienia lat ’80, które jest dzisiaj dość często kopiowane, nie tak wypolerowanego i brudniejszego niż współczesne produkcje heavy/power metalowe. Efekt jest porażający i jesteśmy nim całkowicie usatysfakcjonowani.

Tak jeszcze pozostając w temacie Dana Swano. Jaki jego projekt najbardziej wam się podoba? Czy przypadkiem podczas pracy z Wami nie nabrał ochoty, żeby nagrać coś ponownie pod szyldem Steel (śmiech)?
(śmiech), nie … Nie wydaje mi się, że to sie zdarzy, ale oczywiście, Steel był świetny i kto wie co Dan będzie robił w przyszłości.

Wasz debiut zajmuje bardzo wysokie miejsce w moim prywatnym rankingu tegorocznych wydawnictw i na pewno jest jednym z najlepszych debiutów. Jakie opinie docierają do Was na jego temat?
Ogólnie otrzymujemy dobre opinie. Czasami recenzent chwyta nasze intencje i postawę. Dobrym znakiem jest to, że ludzie poświęcają dużo czasu, żeby przesłuchać nasz album.

Nagraliście klip do tytułowego utworu „The Warrior's Code”. Możewcie powiedzieć kilka słów na ten temat? Dlaczego wybraliście akurat ten kawałek?
Nie byliśmy pewni, do której piosenki powinniśmy zrobić wideo, a nasz budżet był bardzo, bardzo niski. Szczerze mówiąc… nie mieliśmy budżetu. Rozważaliśmy też „Gloryful’s Tale” jako wideo ze względu na jego długość, ale nie chcieliśmy wypuścić utworu, który już ukazał się na EP-ce. „The Warrior's Code” jest nietypowo dłuższa niż tradycyjny utwór wideo, ale ma ducha i jest po prostu chwytliwa.

W waszej muzyce słychać inspiracje takimi tuzami jak Iron Maiden, Judas Priest, Manowar czy Dio czego wcale zresztą nie ukrywacie. Kto jeszcze wpłynął na was w waszym muzycznym rozwoju?
Gatunek, jaki ma na nas wpływ to nie tylko klasyczny heavy metal. Niektóre z nich pochodzą od zespołów melodyjno death metalowych, skate punka, country i również z motywów z kreskówek lat ’80 i ’90.

Macie dużą łatwość tworzenia znakomitych metalowych melodii bez popadania w cukierkowość i jednocześnie nie tracąc mocy i pazura. Taki mieliście zamiar? Ważniejsza jest dla Was melodia czy czad?
Naszą intencją było połączenie tych rzeczy. Nie chcę zabrzmieć patetycznie, ale ważne jest dla mnie, żeby publiczność czuła piosenkę i wciągnęła się w nią. Chwytliwość jest po prostu kluczem do słuchaczy, a oni muszą pozwolić sobie dać się ponieść duchowi. Kiedy to się dzieje, szczególnie podczas koncertu, masz wtedy tłum ludzi śpiewających z tobą i właśnie to motywuje nas do grania na żywo.

Chórki w utworze tytułowym brzmią jak te z „The Wicker Man” Maidenów tylko zaśpiewane trochę szybciej. To był celowy zabieg czy całkowity przypadek?
Cały utwór jest hołdem dla Iron Maiden, co da się usłyszeć również w riffowaniu, a szczególnie w gitarowej solówce. Na początku nie zdawaliśmy sobie sprawy z podobieństwa, ale kiedy już to zauważyliśmy, zatrzymaliśmy je, ponieważ od samego początku powinna być hołdem dla Iron Maiden. Tak więc… nic nas to nie boli.

Natomiast „Fist of Steel”, zresztą jeden z moich ulubionych utworów z płyty jest zdecydowanie inspirowany późniejszym Manowar. Czyżby celowy hołd dla „królów metalu”?
(Śmiech), jak cały album. Wszystkie utwory są naszym hołdem dla zespołów, których fanami jesteśmy. Niektóre subtelnie wskazują nasze inspiracje, a inna pokazują wprost kogo mamy na myśli.

Jak zamierzacie promować „The Warrior's Code”? Wytwórnia szykuje dla was jakąś trasę? Jeśli tak to czy będzie to w roli supportu dla jakiejś większej nazwy? Z kim chcielibyście zagrać?
Pracujemy z kilkoma bookerami, żeby rozpowszechnic naszą nazwę I ruszyć w jakąś trasę. Niestety wydaje się, że wszystkie trasy są kompletnie obstawione. Z drugiej strony mamy teraz czas, żeby pracować nad albumem, a miejmy nadzieję, że w 2014 roku ruszymy w trasę. Trwają rozmowy, ale nie ma jeszcze decyzji. Chciałbym bardzo zagrać z Bullet albo High Spirits, albo z zespołami takimi jak Iced Earth. Zobaczymy jak to wyjdzie.

Jak do tej pory wygląda kwestia waszych występów live? Dużo gracie na żywo?
Staramy się być na scenie tak często jak to możliwe i szczęśliwie możemy grać prawie co weekend. Tak jak już mówiłem, trasa byłaby super i jesteśmy przygotowani na 2014 rok.

Wasze umiejętności techniczne są na bardzo wysokim poziomie i słychać, że Gloryful to nie jest Wasz pierwszy zespół. W jakich innych zespołach nabieraliście doświadczenia? Możecie coś więcej o nich powiedzieć, bo poza Night in Gales te nazwy niewiele mi mówią?
Vito gra też w Exotoxis, Hartmut grał w kilku innych zespołach jak Deadsoil i miał tez parę innych projektów, a Olli gra na basie w zespole jazzowym. Ja grałem na basie i śpiewałem w V8-The Army of Johnnys oraz na basie w Cheap Thrills. Większość z nas ma więcej niż 15 lat doświadczenia w zespołach i grze na swoim instrumencie.

Bardzo podoba mi się Twój wokal. Śpiewasz mocno, po męsku, a jednocześnie melodyjnie. Jacy są twoi ulubieni wokaliści? Pobierałeś jakieś lekcje śpiewu?
Dzięki. Naprawdę lubię Bruce’a Dickinsona i Steve’a Perry’ego z Journey, szczególnie kiedy śpiewają wysoko. Lubię też głęboki spiew wokalistów rockowych. Z nich moim zdecydowanie ulubionym wokalistą jest Joe Altier, który kiedyś śpiewał w Brand New Sin, a teraz jest z Elephant Mountain. Wspaniały gość i jeden z najlepszych wokalistów. Chciałbym móc z nim coś kiedyś zrobić.

Jakie było do tej pory najważniejsze wydarzenie w historii Gloryful? Z czego jesteście najbardziej dumni?
Nie wiem. Jestem wdzięczny za wszystko co się dzieje i czuję, że to jeszcze nie koniec i nadal mamy jeszcze dużo do zrobienia. Na pewno kontrakt z Massacre był ważny, ale uwielbiam też granie koncertów przed publicznością, która szaleje i śpiewa z tobą. To jest po prostu wspaniałe.

Macie już jakieś pomysły lub może całe nowe numery na kolejny album? W jakim kierunku pójdzie w przyszłości wasza muzyka?
Na ten moment prawie 80% albumu jest gotowe. Utwory brzmią bardziej jak my i zawierają typowe elementy, które użyliśmy już przy „Warriors Code”. W pewien sposób brzmi odrobinę mocniej i pewniej, jakbyśmy znaleźli swój styl. Album nosi tytuł „Ocean Blade” i będzie kompletnie nową historią Sedny. Jest bardziej koncepcyjny od „Warriors Code”, również grafika będzie lepiej dopasowana do konceptu. „Ocean Blade” zostanie wydany 28 marca 2014 roku.

Ostatnie pytanie. Jaki są wasze plany na najbliższą przyszłość? Możemy oczekiwać jakichś niespodzianek z obozu Gloryful?
Najpierw wydanie drugiego albumu, trasa w 2014r. i miejmy nadzieję kilka fajnych koncertów na festiwalach.

czwartek, 19 czerwca 2014

Reactory - High on Radiation (2014)



Jak widać źródło thrash metalu nie ma zamiaru wyschnąć z czego należy się tylko cieszyć. Co rusz kolejni młodzi gniewni pojawiają się na rynku z zamiarem dorównania bogom z lat ’80. To zadanie w zdecydowanej większości przypadków jest już na starcie skazane na niepowodzenie. Na całe szczęście nie zraża to kolejnych kapel i co chwila pojawiają się na scenie jakieś nowe nazwy. Ja, podobnie pewnie jak duża część z was, stałem się bardziej wybredny i już od dawna nie zachwycam się wszystkim z nalepką thrash. Poprzeczka poszła zdecydowanie w górę dzięki czemu jest co raz mniej gniotów, a z drugiej strony ciężko też czymś szczególnym się wyróżnić. Berlińską załogę Reactory poznałem w tamtym roku przy okazji epki „Killed by Thrash” i nie powiem, żeby mnie jakoś specjalnie porwali. Ot poprawne demówkowe granie i tyle. Natomiast tegoroczny pełnowymiarowy debiut „High on Radiation” to już zdecydowanie wyższa półka. Zespół dojrzał, okrzepł, słychać w ich graniu pewność, umiejętności techniczne każdego z muzyków znacznie wzrosły. Dużo też dała Reactory zmiana na pozycji perkusisty. Caue Santos gra bardzo pewnie, doskonale uzupełniając się z basistą Jonny’m Master’em, z którym wspólnie napędzają całą machinę. Wokalista Hans Hazard śpiewa wyraziściej i dużo agresywniej niż to bywało wcześniej. Brzmi trochę jak mieszanka Gerremii(Tankard) z Angelripperem(Sodom). No i na koniec wioślarz Jerry Reactor wygrywający całą masę ostrych jak brzytwa i interesujących riffów. Zresztą jego sola też można zaliczyć do plusów tego krążka. Reactory sporo czerpią ze swoich rodzimych wzorców, czyli przede wszystkim Destruction, Sodom, Tankard oraz tych zza oceanu jak Nuclear Assault, Dark Angel czy Evildead. Tutaj nie ma ani chwili wytchnienia, za to dostajemy nieustający thrashowy atak. Tempa są praktycznie cały czas szybkie lub bardzo szybkie co momentami może niektórym wydawać się nieco nużące. Mogłoby być troszkę więcej zmian tempa dzięki czemu płyta zyskałaby na różnorodności. Reactory gra bardzo intensywnie i poraża agresją. Na całe szczęście nie zapomnieli o technice, więc nie ma się wrażenia obcowania z bezsensownym łomotem. Szkoda tylko, że utwory trochę zlewają się ze sobą, ale i tak przy takich „Shell schock”, „Spreading Brutality” czy „Kingdom of Sin” bania sama zaczyna latać. Jedynym trochę wyróżniającym się z tej masy kawałkiem jest najdłuższy i najbardziej rozbudowany „Orbit of Theia”. Ogólnie rzecz biorąc „High on Radiation” należy uznać za bardzo udany debiut Niemców i z pewnością trzeba mieć na nich oko.
4,7/6

Wolfs Moon - Metal potrzebuje buntowniczego zacięcia



Zespół Wolfs Moon istnieje już przeszło 20 lat, ma na swoim koncie 7 albumów i niemal od początku tłucze swój siermiężny, toporny heavy metal. Balansując na granicy drugiej i trzeciej ligi pozostają wierni swojemu stylowi i samemu będąc fanami grają to co chcą  mając w dupie wszelkiej maści antagonistów. Pomimo tego, że ich muzyka nie wywoła pewnie jakiegokolwiek zamieszania na scenie to jednak ich postawa i wytrwałość w tym co robią zasługują na uwagę i na danie im szansy. Na moje pytania odpowiadał gitarzysta i główny kompozytor Wolfs Moon, Gerd „Sammy” Simmons.





HMP:  Witam. Istniejecie od 1992 roku. Możecie opisać początki Wolfs Moon?

Gerd "Sammy" Simons: Na początku: dziękuję za zainteresowanie. Początki zespołu były kompletnie nie spektakularne… Po prostu spotkało się kilku fanów, którzy zaczęli grać heavy metal. Bez intencji zostania wielkimi gwiazdami rocka, ani nic w tym stylu. Jedynie miała być to dobra zabawa grając muzykę, którą kochamy. Zabawne było to, że założyciele zespołu - ja i były basista, nadal dobry przyjaciel, Kanone (Frank Bruning - przyp. red.), nie graliśmy wtedy dobrze, ale mieliśmy do tego serce i podejście. Cieszę się, że mieliśmy w zespole dwóch dobrych muzyków: Andreasa (Rinke - przyp. red.), który nadal gra u nas na perkusji i nasz były członek, Christian Gorke.



Przyznam się, że nie słyszałem waszych albumów wydanych w latach '90. Jak wtedy brzmiał Wolfs Moon? Podobno na początku graliście w trochę innym stylu? Słyszałem, że mieliście nawet w składzie klawiszowca?

Dokładnie. Zaczynaliśmy z naszym klawiszowcem, Christianem Gorke, więc całość brzmiała bardziej jak ciężki rock Myślę, że ludzie lubili to w tych wczesnych latach. Była to kombinacja różnych stylów ponieważ Christian pochodził ze sceny popowej, ale chciał grać w naszym zespole. Andreas i Christian w pewien sposób byli muzycznym fundamentem w tamtym czasie, jednak ja wniosłem większość pomysłów, ale miałem wtedy spore braki w grze na gitarze. Nagraliśmy dwie kasety demo i nasz debiutancki album „Solitary Lunacy” w tym innym, bardziej ciężko rockowym stylu. Prawdziwy heavy metal zaczął się po odejściu Kanone i Christiana, na naszym drugim albumie „Eternal Flame”. Od tego czasu jestem odpowiedzialny także za wszystkie teksty i kierunek muzyczny.



Przyzwyczailiście swoich fanów do dosyć długich przerw pomiędzy kolejnymi albumami. Jednak tym razem to trwało aż pięć lat. Co się z wami działo w tym czasie?

Wyjaśnijmy sobie coś… jesteśmy tylko czwórką pracujących gości i próbujemy robić naszą muzykę najlepiej i najbardziej profesjonalnie jak możemy, ale czasami życie nie jest łatwe dla nikogo z nas. Po zagraniu ostatniego koncertu promującego album „Unholy Darkness” w listopadzie 2009 roku, Andreas potrzebował przerwy ze względu na swoją pracę. Pozostali - basista Marco (Dammann - przyp. red.) i wokalista Carsten (Pasemann - przyp. red.) o pseudonimie Maxe - mieli również do załatwienia prywatne sprawy. Zacząłem pisać nowy materiał. Przykro mi to mówić, ale Maxe miał wielkie problemy prywatne i zdrowotne, które sprawiły, że nie mógł już grać nawet po półtora roku przerwy. Życzę mu wszystkiego najlepszego! Widzisz więc, że mieliśmy okresy, które trudno było znieść. Poza tym, zdecydowałem się iść w innym kierunku z tekstami - po napisaniu czterech koncept albumów w stylu fantasy pod rząd, miałem dość - co miało również duży wpływ na muzykę.



W ubiegłym roku dołączył do was nowy wokalista Robert Rogge. Możecie go przedstawić w kilku słowach? Czemu wybraliście akurat jego? Śpiewał wcześniej w innych zespołach?

Cóż. Jest miłym gościem, który chciał być w zespole i lubił muzykę. Było to dla nas bardzo trudne, żeby znaleźć nowego wokalistę, który pasowałby do nas jak i naszej muzyki. Zajęło nam to ponad rok, co było dla nas bardzo frustrujące. Nasze miasto rodzinne i okolica nie jest centrum metalowego wszechświata. Na jednego wokalistę czekaliśmy ponad pół roku, a i tak otrzymaliśmy negatywną odpowiedź itd. Ciężka sytuacja. Cieszyliśmy się więc, że znaleźliśmy Roberta, chociaż wszyscy wiedzieliśmy, że potrzebował więcej doświadczenia. Miał jednak odpowiednie nastawienie, więc pracowaliśmy nad tym. Lata temu śpiewał w miejscowym zespole, Legendary Flames.



Jak długo powstawały numery na „Curse the Cult of Chaos”?

Zacząłem tworzyć utwory w 2010 roku czego rezultatem było dziesięć kawałków. W 2011r. napisałem dwa kolejne kawałki. Ten materiał, bez wokalisty, nagraliśmy jako demo pod koniec 2011 roku. W naszej sali prób nagraliśmy zabawne dema ze mną na wokalu, jako demonstracja dla ewentualnego wokalisty.



Kto jest odpowiedzialny za komponowanie muzyki w Wolfs Moon?

Ja.



Ciekawym utworem jest „Undying Legends” poświęcony m.in. legendarnemu Ronnie'emu James'owi Dio. Możecie powiedzieć kilka słów na temat tego numeru?

Kilka słów? Cóż, jestem fanem i wielbicielem tego stylu muzycznego od więcej niż trzech dekad. Założyłem ten zespół jako fan i nadal jestem fanem… i to nigdy się nie zmieni. Ta piosenka jest pełną szacunku dedykacją dla Randy’ego Rhoadsa, Erica Carra, Cliffa Burtona, Dimebaga Darrella i Ronniego Jamesa Dio. Dio był największym metalowym wokalistą. Na tym utworze słychać występującego gościnnie wokalistę, Olafa Hayera. Chciałem, żeby ten utwór był bardziej hard rockowy z tylko odrobiną metalu, jako przeciwieństwo do bardzo ciężkiego stylu innych kompozycji na albumie. Jestem zadowolony z tego kawałka i z ilustracji naszego świetnego artysty, Toni’ego Greisa, który pokazał pięć legend razem na scenie. Zrobiliśmy z tego też koszulkę. Korzystajcie!



Natomiast „Chaly Skull-Wing” oprócz tego, że jest to chyba mój ulubiony numer z płyty to jak sam tytuł wskazuje również hołd dla Overkill. Czemu zdecydowaliście się uhonorować w ten sposób właśnie Blitza & co.?

Twoja ulubiona? Dzięki! Myślę, że to długa i nudna historia. Albo nie? Oczywiste jest, że jestem wielkim fanem Overkill z wielu różnych powodów. Są dla mnie najlepszym przykładem na to jak poradzić sobie z wzlotami i upadkami z właściwą postawą i wiarygodnością, bez zmieniania stylu. Wspieram ich od pierwszego albumu i dołączyłem do nich na ich pierwszej trasie o nazwie US Speed Metal Attack. Od tego koncertu w 1986 roku byłem z nimi na wszystkich trasach i miałem szansę widzieć ich na żywo 35 razy. Jestem członkiem Skullkrushers Germany od początku 2001 roku i spotkałem członków zespołu kilka razy. To nadal dobrzy goście, więc zadedykowałem ten utwór dla fanklubu, obecnych i byłych członków zespołu. Otrzymałem pozwolenie na ten hołd od Bobby’ego Blitza. Pokazałem mu tekst na Rock Hard Festival w 2011 roku i powiedział, „OK, zrób to”. Tyle. Mam nadzieję, że podoba ci się również tekst. Napisałem o trasie Speed Metal Attack i rzeczach takich jak blood metal. Tak nazywali swój styl na początku. Muzycznie chciałem iść w kierunku „Union We Stand”. Chciałem, żeby to było jak najbardziej oldschoolowe, więc cieszy mnie, że podoba ci się rezultat. Tutaj również śpiewa nasz gość, Olaf Hayer, żeby oba hołdy były znakomite. Wspaniała ilustracja Toniego Greisa w książeczce przedstawiająca  Chaly’ego latającego nad publicznością.



Możecie powiedzieć jakie znaczenie ma dla was tytuł „Curse the Cult of Chaos”? Co chcieliście przez to przekazać? O czym traktują pozostałe teksty? Niektóre wydają się mocno zaangażowane politycznie.

Naprawdę? Dobrze to słyszeć. Taka była moja intencja. Obecnie metal wydaje się być ok dla wszystkich, nawet dla ludzi, których nie interesuje, ale myślę, że sztuka, a szczególnie metal potrzebuje buntowniczego zacięcia, takiego jak scena metalowa we wczesnych latach. Jak już powiedziałem wcześniej, po czterech albumach bazujących na fantastyce wszyscy chcieliśmy pójść w innym kierunku. Cóż… w kawałku „Omen Of Nightfall” możesz przeczytać: „Rzeczywistość jest cięższa od fantazji”. O to mi chodziło. Jeżeli zostawisz fantastyczny punkt widzenia, zobaczysz, że nasze społeczeństwo ma inne problemy. Znaczenie „Curse The Cult Of Chaos” jest takie, że nasza rasa kompletnie nie jest w stanie żyć razem w spokoju i harmonii. Jesteśmy skazani na zniszczenie wszystkich i wszystkiego. Jak wirus. Nie potrzebujemy Szatana czy Lucyfera. To tylko imiona dla symboli. Napisałem, że całe zło pochodzi od człowieka i o to chodzi. To naprawdę smutne. Utwór „Young At Heart” jest jej przeciwieństwem. Mówi o przyjaźni i lojalnośći. Nadal w nie wierzę! Proszę więc, dbajcie o innych. Muzyka jest najlepszym językiem, a metal jest naszą religią. W tej religii nikt nie potrzebuje, ani nie chce wojen.



Jak byście mieli porównać wasz najnowszy materiał z poprzednimi to na jakie różnice byście wskazali?

Nie mam pojęcia. Zawsze staramy się, żeby nasz każdy kolejny album był najlepszy. Jak dla mnie, myślę, że piszę lepsze piosenki i teksty. Inny kierunek tekstów sprawia, że muzyka jest trochę bardziej agresywna, ale to całkiem fajne, bo nie chcemy wydawać nudnego materiału. Słyszałem jednak, że niektórzy lubią bardziej „Elysium Dreams” z 1999r. Dla mnie OK, bo tacy byliśmy w 1999 roku, teraz jednak nie potrafię tworzyć takiego materiału. To byłoby kompletne kłamstwo. Mamy rok 2013 i jesteśmy dumni z tego jak teraz brzmimy.



Czy uważacie „Curse...” za swoje największe osiągnięcie do tej pory? Które z waszych wcześniejszych płyt byście również wyróżnili i dlaczego?

Dla mnie zawsze ważne jest wkroczenie na następny etap, wiec nadal lubię “Unholy Darkness”, ale kocham „Curse The Cult Of Chaos” bardziej ze względu na ciężki styl tworzenia. „Unholy Darkness” ma świetną produkcję, wspaniałe utwory, świetną grafikę i była ostatnią częścią, tzw. „Elysium Saga”. „Curse…” jest jednak mocniejsze na wiele sposobów. Więcej detali, jeszcze lepsze brzmienie, więcej wszystkiego. W pewien sposób zespół powstał na nowo na tym albumie, tak jak przy metalowym “Eternal Flame” po ciężkim rockowym debiucie. Myślę, że to długa podróż.



A jak ta sytuacja wygląda jeśli chodzi o fanów, prasę etc? Który z waszych poprzednich albumów miał najlepsze notowania? Dochodzą do was opinie na temat „Curse...”?

Teraz są inne czasy. Wszystko opiera się na Internecie, e-mailach, facebooku i tego typu rzeczach. Słyszeliśmy dobre opinie o nowym albumie i bardzo, bardzo negatywne też. Cóż, tak to dzisiaj działa. Przygotowywaliśmy nowy album przez trzy lata, a jakiś krytyk wyrzuci go do śmieci bez żadnego szacunku. Myślę, że to nowy rodzaj dziennikarstwa. Nie muszę chyba mówić, że nie cieszy mnie to. Jednak jak już powiedziałem, jesteśmy jedynie czterema pracującymi facetami, którzy nadal żyją swoim małym, ale bardzo fajnym heavy metalowym marzeniem. To wszystko.

Zabawne jest to, że „Elysium Dreams” miały najlepsze noty. To było jednak czternaście lat temu. Fajny album i był to pierwszy raz, kiedy znaliśmy sposób, jak wyjaśnić go prostymi słowami.



Mieliście w studiu jakichś gości? Co to za niewiasta użyczyła swojego głosu w „Young At Heart”?

Świetny głos i bardzo interesująca artystka o imieniu Becky Garber z My Inner Burning. Praca z nią była niesamowita. Jak już powiedziałem, dwa utwory będące trybutem zostały zaśpiewane przez Olafa Hayera, który wcześniej pracował dla Luca Turilli. Rycząće chórki robił wokalista Servatora, Mirko Brandes. Drugi głos na punkowym stylowo kawałku „Boring Life Of The Undead” należy do Marka Bruhninga z zespołu Bad Influence z Hamburga.



Wcześniej zdarzało się, że produkcja waszych płyt nie stała na najwyższym poziomie. Teraz może nie jest idealnie, ale jest naprawdę nieźle. Jak jest wasze zdanie na ten temat? Kto produkował „Curse...”?

Kocham przejrzystą i ciężką produkcję Reimunda Jumkera na nowym albumie, który również nagrał i wyprodukował album „Unholy Darkness” z 2008 roku. Wiele się nauczyłem podczas tych sesji. Reimund jest też świetnym muzykiem, więc zagrał kilka dodatkowych gitar prowadzących z odpowiednim wyczuciem na nowym albumie. Niesamowite!



Okładka zdobiąca „Curse the Cult of Chaos” jest chyba najlepszą i najlepiej wykonaną z dotychczasowych obrazków zdobiących wasze albumy. Mnie kojarzy się z amerykańskim thrashem. Kto jest za nią odpowiedzialny?

To świetny artysta, Toni Greis. Wyrobił sobie imię na serii komiksów „Alrune and Luna”. Po raz drugi wykonał ilustracje do naszych albumów. Myślę, że jego dzieło jest teraz jeszcze lepsze niż na „Unholy Darkness”. Przedstawiłem mu moje pomysły, a wynik był idealny. Niesamowita, ponadczasowa sprawa.



To już druga płyta wydana nakładem bardzo prężnie działającej Pure Steel Records. Wydającej mnóstwo znakomitych undergroundowych zespołów. Wydaje się, że to jest dla was idealna przystań. Jesteście zadowoleni ze współpracy?

Cieszymy się, że mamy tego typu partnera dzisiaj. Wiedzą, że nie jesteśmy mega - komercyjni, ale nadal wspierają nas najlepiej jak mogą. Dobre chłopaki. Dzięki za wszystko! Z dumą informuję, że wydamy limitowaną edycję podwójnego winyla na początku listopada 2013 roku!! Korzystajcie…



Jak wygląda kwestia promocji „Curse...”? Planujecie jakieś gigi, a może całą trasę? Jeśli tak to jako support jakiejś większej nazwy czy swoją własną?

Bardzo ciężko jest dostać się na koncert. Ciężej niż kiedyś, ale pracujemy nad tym. Granie dla fanów na żywo zawsze jest wielką przyjemnością. Byłoby świetnie, gdybyśmy mieli własną trasę, ale myślę, że będziemy dawali pojedyncze koncerty tak często jak to możliwe.



Wydaliście jak dotąd już siedem płyt i w dalszym ciągu jesteście w dość głębokim podziemiu. Liczycie jeszcze, że może kiedyś uda wam się to zmienić i trafić do szerszego grona słuchaczy czy też może jest wam dobrze i nie chcecie nic zmieniać?

(Śmiech)… nie, uczciwie niczego nie oczekujemy. Myślę, że po 21 latach nadal jesteśmy idealną sensacją. Chodzi tylko o miłość i entuzjazm do muzyki. Wkładamy w to nasze serca i dusze. Płacimy na własną rękę, więc nie ma tu żadnego komercjalnego podtekstu. Lubimy to co tworzymy i jesteśmy szczęśliwi, że możemy uszczęśliwić naszych fanów. Wiedzą, że danie najwyższej możliwej jakości jest ciężką pracą.



Wasza muzyka od kiedy Was usłyszałem była zawsze ciężka i surowa. Słychać, że granie sprawia wam radość i nie godzicie się na żadne kompromisy czy ustępstwa. Mam rację?

Tak, masz rację!!! Nie mam więcej uwag.



Wolfs Moon zawsze kojarzył mi się z połączeniem niemieckiego solidnego heavy z US powerem i elementami thrashu. Co was inspirowało w początkach działalności, a jak ta sprawa wygląda dzisiaj?

Oh, to będzie trudne, bo każdy w zespole ma inne wpływy. Robert i Andreas wolą nowocześnie brzmiące zespoły bardziej niż Marco i ja. Dla mnie - odpowiadając na pytanie - nie ma różnicy pomiędzy inspiracjami kiedyś i dziś. Jestem old schoolowym gościem. Wszystko zaczęło się od Black Sabbath. Uwielbiam też Iron Maiden, Judas Priest, Motorhead i Wielkiej Czwórkę… Znasz Wielką Czwórkę? Oczywiście chodzi o Slayer, Overkill, Exodus i Testament! Też wielu, wielu innych artystów i zespołów jak Danzig, Heathen, Annihilator czy Omen. Zawsze czytam, że brzmimy jak Iced Earth. To ze względu na mój postrzępiony styl, który chyba najlepiej mi wychodzi.



Z czego co osiągnęliście jako zespół jesteście najbardziej dumni, a co jeszcze chcielibyście osiągnąć?

Fajnie jest dotrzeć do ludzi na całym świecie przez i z naszą muzyką. To zawsze napawało nas dumą, bo nigdy nie chcieliśmy być sławni, czy coś. Fakt wydania siedmiu albumów i 21-letnia historia w zespole undergroundowym jest jasnym oświadczeniem. Nie trzeba mówić, że już sam ten fakt jest całkiem fajny.



Jak zachęcilibyście czytelników HMP do sięgnięcia po „Curse the Cult of Chaos?

Potrzebujecie więcej argumentów? Puh! Dobra… W Wolf’s Moon nadal chodzi o muzykę heavy metalową od fanów dla fanów. Staramy się osiągnąć najlepszą możliwą jakość bez bycia mainstreamowym czy komercyjnym. Uczciwa muzyka z sercem, duszą i potem. Bądźcie zdrowi, bądźcie heavy!



To już wszystkie pytania. Czego mogę Wam życzyć na przyszłość?

Siły do kontynuowania tego co robimy. Prosimy, wspierajcie metal i może Wolfs Moon… Kontaktujcie się z nami i śledźcie nas na naszym facebooku. Dzięki za czas i zainteresowanie!!



Tego też Wam życzę.