Debiut
i zarazem jedyny pełny album bielskiego Astharoth „Gloomy Experiments” zawierał
z pewnością doskonałą muzykę, która chyba jednak przerosła w swoim czasie
polskich fanów. Oryginalny, techniczny thrash metal zawarty na tym krążku do
dziś robi doskonałe wrażenie. Jest to zdecydowanie kawał historii rodzimego
metalu. Poza tym zespół zasłynął z tego, że jako chyba pierwszy thrashowy band
w historii miał w swoim składzie gitarzystkę, Dorotę. O historii zespołu,
polskiej scenie, MMP, emigracji i wielu innych rzeczach bardzo ciekawie
opowiada lider zespołu, Jarosław Tatarek (git/voc).
HMP: Witam. Bardzo mi miło, że mogę przeprowadzić ten wywiad. Jak
samopoczucie?
Jarosław Tatarek: Witam serdecznie zza Oceanu! Ach z tym
samopoczuciem to różnie bywa. Właśnie przeprowadziłem się do Novato w
Kalifornii czyli byłego miasta Hetfielda, więc ledwo na nogach stoję, a w tym
tygodniu trzy koncerty... trzeba się wziąć za siebie...
Przed Astharoth udzielałeś się w zespole pod nazwą Krater. Co to był
za zespół? Jak długo byłeś w ich składzie?
Krater... to epoka przedlodowcowa. No tak, miałem 16 lat i czas
był aby przestać się bawić w melodykę i zagrać w kapeli gdzie śpiewano w każdym
kawałku o diable... (śmiech)! Był to prosty thrash/speed. Kuter (wokalista) i
Mariusz Biegun (gitarzysta, który przestawił się na bębny) po prostu dali mi
kasetę z materiałem. Nauczyłem się tego w tydzień, pojechałem na próbę no i
zagraliśmy parę koncertów. Ale ja marzyłem o założeniu swojej kapeli, gdzie
wszystko grało by pod moją własną wizję.
Jak doszło do powstania Astharoth?
Tu właśnie zaczyna się Astharoth. Poznałem Dorotę przez wspólnego
przyjaciela (Faki R.I.P.) Była pierwszą laską, która miała na prawdę kota na
punkcie metalu. Chciała nauczyć się gry na gitarze, więc zaproponowałem jej
lekcje. Mieliśmy wtedy po 17 lat, a czasy były inne. Rok to była wieczność, i
sporo można było wskórać wciągu roku. Po właśnie takim roku ostrej pracy
założyliśmy wspólnie Astharoth. Dla mnie dniem przełomowym był występ Kreatora na
Metalmanii 1988 roku. Nie tylko
stwierdziłem po tym koncercie, że zacznę śpiewać (czyli drzeć koparę, jak to
się wtedy mówiło) ale i także, że za rok sam wystąpię na Metalmanii, ze swoim
zespołem. Oczywiście wszyscy koledzy pukali się w głowę, i na pewno wiele było
drwiących uśmieszków za moimi plecami... Ale na szczęście historia stała za
moimi plecami...
Jak wtedy wyglądała sytuacja w waszym mieście jeśli chodzi o scenę
metalową i warunki do grania? Podejrzewam, że Bielsko-Biała nie wyróżniała się
na plus na tle reszty kraju?
Było parę kapel metalowych, ich problem polegał na jakiejś
wyimaginowanej wyższości nad innymi kapelami w połączeniu z kompletnym brakiem
wiary w jakikolwiek sukces. Poza tym mieli zero oryginalności i polotu.
W jakich warunkach powstawała wasza muzyka? Jak wyglądała kwestia
sali prób, sprzętu etc?
Muzyka rodziła się w bólach. Ponieważ nasza sekcja rytmiczna
(Darek Malysiak i Witek Wirth) pochodziła z Żywca i tam właśnie mieliśmy próby
w Domu Kultury, to właśnie ja i Dorota musieliśmy tam dojeżdżać, czasami dwa
razy na tydzień. Autobus/ pociąg/ autobus... po takiej przejażdżce rzygać się
dosłownie chciało. Dom Kultury patrzył na nas, jak na idiotów, z niechęcią
odstąpili nam mały pokój, gdzie wszyscy głuchliśmy totalnie, no i oczywiście te
słynne wzmacniacze lat 80-tych, Elektrony i takie tam, które pluły dźwiękiem,
że zmarli z grobów powstawali... Czyli totalna tragedia, mówiąc szczerze.
Później, ponieważ nawyzywałem żywieckim skinom od chujów na koncercie, który
nam chcieli rozpieprzyć, miałem, że tak powiem z nimi przejebane. Zacząłem
nosić tasak kuchenny w jednej kieszeni, a w drugiej pepper spray. Dorwali mnie
w końcu, gdzieś tam w pociągu, ale nie mieli śmiałości i nic mi nie zrobili. Z
drugiej strony na pewno było by inaczej gdzieś w ciemnej uliczce...
Dobra historia. Podejrzewam, że większość dzisiejszych dzieciaków
dałoby sobie spokój po czymś takim. Jak wyglądała sesja „Gloomy Experiments”?
Byliście wtedy zadowoleni z ostatecznego efektu?
Kwestia sesji "Gloomy..." to temat rzeka... Byl to nasz
pierwszy pobyt w profesjonalnym studiu nagraniowym. Byliśmy szczeniakami i nic
o tym nie wiedzieliśmy. Panowie w studiu potraktowali nas jak kotów, więc
pozwolili nam robić co nam się podobało, zamiast słuchać tego dokładnie i
wyłapywać nasze głupoty... Efekt był taki sobie. Dużo tam eksperymentowaliśmy,
i powiem, że za dużo... Perkusja była od Turbo, ale werbel był w potwornym
stanie, także na jednej stronie płyty brzmi tak, a na drugiej inaczej. Marshall
i Distortion Boss pożyczyliśmy od Wojtka Hoffmanna, chciał nam jeszcze swoją
gitarę pożyczyć, ale niestety uparliśmy się na swoich nagrywać, co nam na dobre
nie wyszło. Moim zdaniem gitary brzmią za cienko na płycie.
”Gloomy Experiments” wydaliście dla włoskiej Metal Masters. Jak do tego
doszło? W tamtych czasach nie było przecież łatwo znaleźć zachodniego wydawcę.
Było to tak, że w 1988 byliśmy jednym z trzech zespołów, które się
zakwalifikowały na Metal Battle w Katowickim Spodku. Czyli na wiosnę 1989
zagraliśmy w Spodku, gdzie położyliśmy konkurencję na łopatki, i wygraliśmy
miejsce na Metalmanie 1989, oczywiście też w Spodku. Już po Metal Battle, Metal
Mind Productions i Tomasz Dziubinski (R.I.P.) zaproponowali nam współpracę.
Podpisaliśmy kontrakt z nimi na management. Płyta „Gloomy Experiments” była
nagrywana na przełomie 1989/90 roku w studiu Polskiego Radia, w Poznaniu. Metal
Mind finansował te nagrania, i oczywiscie był w stanie sprzedać ten materiał.
Płyta wyszła nakladem Metal Masters we Włoszech na winylu, oraz Poko International
Metal Division w Finlandii na winylu i na kompakcie.
Płyta z tego co pamiętam miała bardzo pozytywny odbiór. Jak to
wyglądało z waszej strony?
Moim zdaniem materiał ten przerastał publikę tamtych czasów. Była
to muzyka skomplikowana i trudna w odbiorze na koncertach. W ciągu dwóch lat
Astharoth wydobył się z wpływu Kreatora i zafascynowany był osiągnięciami
zespołów jak Voivod, Death Angel czy Mekong Delta... Gdy płyta wyszła, ludzie
byli nieco zszokowani moimi czystymi wokalami... Jakimś cudem natomiast płyta
przetrwała próbę czasu i do dziś oryginalne wydanie osiąga wysokie ceny na
eBayu. Po latach też przeczytałem wiele bardzo pozytywnych recenzji.
Wasz debiut zawierał kawał znakomitego thrashu z technicznym
zacięciem. Co Was inspirowało jeszcze poza
wymienonymi wcześniej zespołami?
Jako gitarzyści, mnie i Dorote inspirawali Marty Friedman, Jason
Becker, ich zespół Cacophony. Oczywiscie metal, czym bardziej skomplikowany tym
lepiej. I muszę tutaj przyznać, że dla mnie mistrzostwem świata była płyta
Turbo „Epidemie”!!! (Wojtek, czytasz to? - śmiech). Jak już wspomniałem Voivod,
Mekong Delta, Death Angel... i tutaj właśnie byliśmy zafascynowani też dźwiękami z San Francisco,
Bay Area... Testament, Exodus, Forbidden, Vio-lence, Heathen...
Nie miałeś wrażenia, że polskie zespoły były traktowane trochę po
macoszemu i z założenia uważane za gorsze od zachodnich?
Mówiłem to 25 lat temu, i powiem jeszcze raz. Taka jest prawda, że
były traktowane po macoszemu, ale w większości przez swoją własną publikę. To
jest to zasrane poczucie niższości Polaków, jakie nas prześladowało, i może
dalej prześladuje...Wiele razy nasze własne kapele przerastały umiejętnościami
te kapele z Zachodu. Ale u nas czciło się tych panów z Zachodu... nie ważne czy
byli geniuszami czy zdegenerowanymi alkoholikami.
Jak często występowaliście na żywo? Jakiś gig utkwił ci szczególnie
w pamięci?
Stary, jeśli jest jeden gig, który będę pamiętał na łożu śmierci
to jest Metal Battle 1989.
W ten jeden wieczór cała Polska dowiedziała się o Astharoth.
Bylismy jedynym zespołem z dziewczyną gitarzystką, nie tylko w Polsce ale i w
Europie. To było nasze totalne „Fuck You!!!” do wszystkich którzy w nas nie
wierzyli i którzy się z nas wyśmiewali, że mamy dziewczynę, co było nie do
pomyślenia na tamte czasy... Spodek był pełny...10,000 ludzi oszalało.
Zostaliśmy też jedynym zespołem, który w jakimś sensie połączył świat MMP i
polskiego podziemia. Wtedy dużo zinów się z nami kontaktowało. Chcieli o nas
pisać i zapraszali nas na podziemne koncerty.
Graliście na tych wszystkich wielkich spędach jak Metalmania czy
Metal Battle. Jak wspominacie te koncerty? Publiczność wtedy była chyba
bardziej szowinistyczna niż dzisiaj?
Po latach tak to wspominam, że ludzie narzekali na to i tamto, bo
MMP to to i tamto, ale dzięki właśnie tym festiwalom po raz pierwszy publika
polska mogła zobaczyć wiele kapel, których by w życiu w innej sytuacji nie
zobaczył. Przynajmniej imprezy w Spodku były profesjonalnie zorganizowane, a
jeśli chodzi o „spędowiska” to było to nic w porównaniu, z niektórymi
podziemnymi festiwalami, gdzie bylo ze dwa razy wiecej kapel, i ludzie byli tak
nawaleni, i wyjebani, że nikt na oczy po 2-giej w nocy nie widział.
Pamiętam twój list otwarty, który przeczytałem w jednym z pierwszych
Thrash'em All a propos sytuacji z Metal Mind. Strasznie po nich pojechałeś.
Poza tym na Metalmanii '90 mówiłeś ze sceny, że gracie, ponieważ was zmusili.
Pewnie wiele osób pamiętających działania tej firmy wie o co ci chodziło.
Mógłbyś jednak przypomnieć tę niemiłą sytuację i wyjaśnić nieco tę kwestię?
„List otwarty”... to już historia, której nie zmienię. Gdybym miał
dziś go napisać to byłby drastycznie inny. Nie powiem, że żałuję, bo jako
19-sto latek dorwałem się do jakiejś tam szerzej rozumianej sławy i
powiedziałem, to co w tym właśnie momencie czułem. Pogląd na ten temat zmienił
się drastycznie po przyjeździe do USA. Myślę, że wiele razy gdy kapele
przyjeżdżały z Zachodu, to chcieli w Polsce zaszpanować i pokazać się w
najlepszym świetle. Prawda była taka, że wielu muzyków w kapelach metalowych
nie była w stanie utrzymać się z muzyki. Harowali na budowach, byli
taksówkarzami, myli naczynia... lub żyli ze swoich dziewczyn, lub też dalej
mieszkali u rodzicow. Czemu o tym piszę? Dlatego, że wszyscy muzycy w Metal
Mind Productions awanturowali się, że Dziuba za mało im płacił. Nie wchodząc
już w szczegóły, chodziło o to, że muzycy z grup jak Turbo byli
profesjonalistami. Być może, należało im się aby byli w stanie utrzymać się z
muzyki grając dla MMP. Nie podważając tego, że MMP na pewno robiło dobrą kasę,
to powiem, że na Zachodzie bizness ten był taki sam lub jeszcze gorszy, gdzie
muzycy musieli sami zaciągać długi aby wejść do studia. A nas w MMP to nic nie
kosztowało. MMP płacił za nagrania, za hotele, za transport, za żarcie i za
zdjęcia promocyjne. Więc z perspektywy czasu, to w cale nie było takie złe.
Wszystkim się wydawało, że Dziuba powinien ich był złotem obrzucić, nie wiedząc
o tym, że na Zachodzie szorowali by chodniki i za wszystko sami musieli by
płacić...
Pisałeś też wtedy, że przede wszystkim zespoły poznańskie związane
MMP, których nazwy są na pewno większości znane, zazdrościły wam i wprowadzały
niezdrową atmosferę. Jak dzisiaj z perspektywy lat odnosisz się do tamtej
sytuacji?
Ponieważ Astharoth sprzedał się do dwóch wytwórni (Metal Master,
Poko Int’l Metal Div.) to czuliśmy, że jednak jakaś tam zazdrość była, bo
pewnie reszta kapel myślała, że dostaliśmy dwa razy więcej szmalu. Co nie było
prawdą. O co chyba chodziło mi w tamtych czasach, to o to, że po tych wszstkich
kontraktach wydawało się, że stosunki z innymi zespołami stały się mniej
braterskie i bardziej chłodne. Z perspektywy czasu myślę, że my naprawdę wiele
zawdzięczaliśmy, w sensie pomocy i braterstwa, panom z grupy Turbo i w zasadzie
żałuję, że cokolwiek na ten temat powiedziałem, bo mogło to być źle zrozumiane.
Między polskimi zespołami częstsza była zawiść i rywalizacja czy też
może zdarzały się grupy wspierające się nawzajem? Mieliście przyjazne stosunki
z jakimiś bandami?
Tak jak powiedziałem, zawdzięczalismy duzo pomocy od Turbo, Litza
wystąpił na naszej płycie w chórkach. Kumplowaliśmy się Alastorem. Były jeszcze
inne zespoły, które były przyjacielsko nastawione, a których nazw juz niestety
nie pamiętam.
Byliście chyba jedynym thrashowym zespołem w Polsce z dziewczyną na
gitarze. Jak wtedy odbierano Dorotę?
Niektórzy odbierali ją z fascynacją, inni pytali, czy naprawdę
żadnego chłopaka nie mogliśmy znaleźć, i czy sytuacja nas zmusiła do wzięcia
dziewczyny do zespołu...haha! Ja powiem w ten sposób, że jestem i zawsze będę z
tego dumny, że my mieliśmy pierwszą „Thrash Lady” w Europie...nikt nam tego nie
zabierze..!
Wasz duet brzmiał naprawdę znakomicie. Jaki był jej wpływ na
ostateczny kształt Waszych utworów?
Muzyka jaką graliśmy w Polsce była w wiekszości napisana przeze
mnie. Jeśli chodzi o jej wpływ, to był ale w aranżacjach. Siedzieliśmy razem,
godzinami, nad tymi partiami.
Dorota była autorką wszystkich tekstów. Co ją inspirowało? Jakie
kwestie starała się w nich poruszać?
A tutaj, korekcja, bo Dorota stała sie autorką wszystkich naszych
tekstów dopiero po przyjeździe do Stanów. Na „Gloomy..” większość tekstów jest
mojego autorstwa...
Co mnie inspirowalo, to frustracja z tym światem w którym żyjemy.
Zawsze od małego wydawało mi się, że coś tutaj nie gra, że ktoś to wszystko w
jakiś sposób kontroluje. Zawsze miałem probelmy z autorytetem, którego w
zasadzie nie rospoznaję. Jestem apolityczny, przeciwko religii, i nakaz dwóch
lat w wojsku (w tamtych czasach) uważałem za totalny kanał.
Sorry, mój błąd. Później, Ty i Dorota, wyjechaliście z kraju by
kontynuować działalność Astharoth w mekce thrashu czyli Bay Area. Co Was
skłoniło do podjęcia decyzji o wyjeździe?
No cóż...wisialo nade mną dwa lata w wojsku, MMP chciało nas do
studia nagraniowego ładować by nagrywać następną płytę, a my nie mieliśmy nic
gotowego zaraz po „Gloomy..” Nasza sekcja rytmiczna topiła się w kuflu piwa,
brak jakiejkolwiek persektywy na utrzymanie się z muzyki, brak perspektywy na
własne mieszkanie...powody można dwoić i troić...Bay Area bylo naszym
wymarzonym „heaven”!
Już w USA zarejestrowaliście 3 bardzo dobre demówki. Czemu nie udało
Wam się nagrać pełnej płyty?
Nie nagraliśmy, że tak powiem całej płyty, bo nikt nami się nie
zainteresował. Niestety thrash po roku 1990 zaczął umierać w Bay Area, a
wszystkie zespoły zaczęły lądować na bruku. Nie sprzedawało się to, więc
wytwórnie płytowe nie były niczym nowym zainteresowane. Nastąpił czas
„grunge”...
Udało Wam się zaistnieć w jakiś sposób na amerykańskich scenach czy byliście
kompletnie anonimowym zespołem?
Bo ja wiem...graliśmy lokalne koncerty, czasami z większymi
zespołami, jak Biohazard czy Fear Factory, ale nic nigdy z tego nie wyszło...
Nie sądzisz, że po prostu nie trafiliście w odpowiedni czas? To już
był schyłek thrashu i do głosu zaczęło niestety dochodzić inne granie.
Dokladnie tak. Ameryka zatonęła w dźwiękach grunge lub może funk,
nawet kapele jak Testament wylądowały bez wytwórni, a co dopiero my....Sytuacja
była beznadziejna...
Co zadecydowało o tym, że postanowiliście zakończyć działalność pod
nazwą Astharoth?
No cóż, Astharoth grał w Polsce przez dwa lata. Tutaj w Stanach
tłukliśmy się przez cztery i nic...wydawało, się że wszyscy w zespole stracili
ducha do walki i przestało to być przyjemne, w szerokim tego słowa
znaczeniu...Mieliśmy dość...
W 2006 ukazało się wydawnictwo „Lost Forever World”. Możesz
powiedzieć o nim kilka słów?
No cóż, ponieważ było małe zainteresowanie ze sceny podziemnej w
Polsce, postanowiłem, że wszystkie 9 utworów, jakie zarejestrowaliśmy w USA
wrzucę na cd-r. Ponieważ od dawna bawiłem się graficznymi programami, byłem w
stanie zrobić szatę graficzną. Płyta została zrecenzowana w wydawnictwie Pure
Metal. Do dziś można sobie tę płyte ściągnąć pod tym adresem:
W zasadzie, wszystkie te utwory ukazały się 2009 na re-edycji „Gloomy..” przez Metal Mind
Productions, ale utwór „House Of Frustration” nie zmieścił się na niej, także
powyższa stronka Astharoth na bandcamp to jedyne oficjalne źródło gdzie można
sobie ten utwór ściągnąć.
W 2009 roku nakładem Metal Mind ukazała się reedycja „Gloomy
Experiments” wzbogacona o wszystkie numery zarejestrowane przez Was już na
emigracji. Jaki był Twój wkład w to wydanie? Jaki jest dzisiaj Twój stosunek do
tej firmy?
Na szczęście byłem już od dluższego czasu w kontakcie z wydziałem
promocji w MMP, miałem w to wydanie 100% wkładu. Wygrzebałem z archiwum
zdjęcia, opisałem książeczkę, dałem im wszystkie teksty, no i oczywiście
przesłałem amerykańskie nagrania. MMP zrobił re-mastering, i skompletował szatę
graficzną. Współpraca byla wspaniała, nic nie przekręcili, nic nie próbowali
narzucić, byli totalnymi profesjonalistami. Jestem dumny z tego wydania!!!
Obecnie masz zespół Arcane Dimsnsion poruszający się po klimatach
bardziej gotyckich, a więc całkowicie odmiennych od Astharoth. Możesz
powiedzieć coś więcej na temat tego zespołu?
Zespołu Arcane Dimension nie da się w paru słowach opisać. To jest
moja pasja i fascynacja muzyką świata, gotykiem, klimatem, rockiem i metalem.
To jest jakaś wypadkowa wszystkiego co kocham. Podróżowałem dużo po świecie:
Tajlandia, Nepal, Indie, Bali, Meksyk, Hawaje, Arizona, Wyoming...itd...dużo
widziałem. Zmieniła mi się wizja świata. Myślę, że ludzie naprawdę są
wyobcowani w naszej zachodniej kulturze i zapomnieliśmy, że tak naprawdę
jesteśmy jedną wspólnotą, jako rasa ludzi na Ziemi. Jakoś staram się te końce
powiązać w Arcane Dimension, pokazać przez muzykę nie co nas różni, ale co nas
łączy. Ukazać, że podejście do muzyki w różnych kulturach tak naprawdę ma wspólne podstawy i korzenie. Również od 4
lat gram na GuitarViolu, czyli na gitarze skonstruowanej na grę smyczkiem, to
jakby nowoczesna wersja Arpeggione. Jest to wlaśnie prowadzący instrument w
Arcane Dimension, i uważam że w połączeniu z głosem mojej żony Teresy Camp, jej
pokazem tańca orientalnego oraz całej palety różnych dźwięków, naprawdę mamy do
zaoferowania coś innego. Zapraszam na www.arcanedimension.net
Jak doszło do tego, że zacząłeś grać akurat taką muzykę?
Ja w zasadzie przeszedłem taką ewolucję muzyczną. Zawsze byłem
zafascynowany metalem, i różnymi inkarnacjami metalu. Ale poznałem też muzykę
świata, muzykę wschodu.
Zafascynowała mnie też muzyka grupy Apocalyptica. Niestety nie
uważałem, że mogę w tym życiu nauczyć się gry na wiolonczeli. Możesz sobie
wyobrazic mój zachwyt, gdy odkryłem guitar viol. To jakby moja nowa pasja, nowe
życie. Oczywiście nie stronię od gitary elektrycznej, czy akustycznej, a nasza
muza jest pełna dźwięków z różnych rodzajów gitar.
Ostatnie kilka lat to ponowna dominacja thrashu. Nie korciło Cię,
żeby może spróbować jeszcze pograć jako Astharoth?
Korciło. I próbowałem. Ale nie mam już pasji do tej muzyki, mówiąc
szczerze. A musiało to być szczere. Nie mam więcej chęci do wydzierania się
(śmiech).
Masz kontakt z byłymi muzykami Astharoth? Wiesz co u nich słychać?
Mają jeszcze kontakt z metalem?
Kontakt mam, tu i ówdzie. Ale nic się u nikogo nie dzieje. W
większości nie grają muzyki. Nie każdy ma w sobie ogień by dalej grać muzę i
nie poddawać się po 25 latach (śmiech).
Obserwujesz to co się dzieje na scenie metalowej? Jakie jest Twoje
zdanie na ten temat?
Moim zdaniem wiele świetnych kapel przyszło po thrashu. Grunge
ominę, może za wyjątkiem Alice In Chains. Był gotyk lat 90-tych, gdybyś się
mnie spytał o ulubioną płytę, to bym ci powiedział, że to „October Rust” Type O
Negative. Był Moonspell, The Gathering i Tiamat. Totalny odjazd moim zdaniem. Z
ostrzejszego grania uwielbiam Dark Tranquility, chociaż poza ich wyjątkiem
nienawidzę death metalu. Uwielbiam Apocalyptice! Zafascynowały mnie też dźwięki
Dead Can Dance... ale to już nie metal. Kolejnym wyjątkiem z death metalu, to
właśnie kupiłem nowy Carcass i jest to totalny odjazd. Ale na dłużej nie cierpię
takiej muzy. Zawsze wracam do klimatów. Lubię to co robią panowie z Ulver, i w
ogóle lubię ciemną, mroczną elektronikę. Dalej podziwiam, poczynania naszych
rodzinnych kapel z Bay Area jak Death Angel i Testament.
Jakie są Twoje najbliższe muzyczne plany?
Jestem powiązany z kalifornijskim zespołem In The Silence z
Sacramento. Jeśli lubisz klimaty Opeth i Katatonia to sprawdź to. Nagrałem
partie guitar viol na ich płytę „A Fair Dream Gone Mad”, która to wyszła
nakładem wytworni Sensory Records. Właśnie zaliczyliśmy wspaniały amerykański
festiwal ProgPower USA w Atlancie w stanie Georgia. Na wiosnę szykuje się trasa
po Stanach, i być może nawet i z zespołem z Polski (?!!)... (śmiech) Arcane
Dimension natomiast podpisał kontrakt z brytyjską wytwornią Ravenheart Music, i
nasza płyta „Avantgardem” wyjdzie nakładem tej to wytwórni w nowej wersji na
początku roku 2014. Cóż dużo mówić, apetyt z czasem wzrasta i nie poddaję
się!!!
Z czego co dotychczas osiągnąłeś jesteś najbardziej dumny, a czego
jeszcze chciałbyś dokonać?
Jestem dumny z tego, że w wieku 18 lat wyprowadziłem się z domu. Z
tego, że nigdy nie poddałem się i nie pozwoliłem innym dyktować tego co mam
robić. Jesli mam cokolwiek, to zawdzięczam to ciężkiej pracy, i trwaniem w tym
co kocham. Byłem i jestem niezależny od alkoholu czy palenia jakiegokolwiek
świństwa. Jestem dumny z tego, że mam wspaniałą żonę. Teresa, która nie tylko
podziela moją muzyczną pasję... ale i też wspaniale gotuje... (śmiech)
Wielkie dzięki za wywiad i powodzenia!
Wielkie dzięki, i cheers, jak mawiają amerykanie!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz