piątek, 13 czerwca 2014

Astharoth - Ponure eksperymenty


Debiut i zarazem jedyny pełny album bielskiego Astharoth „Gloomy Experiments” zawierał z pewnością doskonałą muzykę, która chyba jednak przerosła w swoim czasie polskich fanów. Oryginalny, techniczny thrash metal zawarty na tym krążku do dziś robi doskonałe wrażenie. Jest to zdecydowanie kawał historii rodzimego metalu. Poza tym zespół zasłynął z tego, że jako chyba pierwszy thrashowy band w historii miał w swoim składzie gitarzystkę, Dorotę. O historii zespołu, polskiej scenie, MMP, emigracji i wielu innych rzeczach bardzo ciekawie opowiada lider zespołu, Jarosław Tatarek (git/voc).



HMP: Witam. Bardzo mi miło, że mogę przeprowadzić ten wywiad. Jak samopoczucie?

Jarosław Tatarek: Witam serdecznie zza Oceanu! Ach z tym samopoczuciem to różnie bywa. Właśnie przeprowadziłem się do Novato w Kalifornii czyli byłego miasta Hetfielda, więc ledwo na nogach stoję, a w tym tygodniu trzy koncerty... trzeba się wziąć za siebie...



Przed Astharoth udzielałeś się w zespole pod nazwą Krater. Co to był za zespół? Jak długo byłeś w ich składzie?

Krater... to epoka przedlodowcowa. No tak, miałem 16 lat i czas był aby przestać się bawić w melodykę i zagrać w kapeli gdzie śpiewano w każdym kawałku o diable... (śmiech)! Był to prosty thrash/speed. Kuter (wokalista) i Mariusz Biegun (gitarzysta, który przestawił się na bębny) po prostu dali mi kasetę z materiałem. Nauczyłem się tego w tydzień, pojechałem na próbę no i zagraliśmy parę koncertów. Ale ja marzyłem o założeniu swojej kapeli, gdzie wszystko grało by pod moją własną wizję.



Jak doszło do powstania Astharoth?

Tu właśnie zaczyna się Astharoth. Poznałem Dorotę przez wspólnego przyjaciela (Faki R.I.P.) Była pierwszą laską, która miała na prawdę kota na punkcie metalu. Chciała nauczyć się gry na gitarze, więc zaproponowałem jej lekcje. Mieliśmy wtedy po 17 lat, a czasy były inne. Rok to była wieczność, i sporo można było wskórać wciągu roku. Po właśnie takim roku ostrej pracy założyliśmy wspólnie Astharoth. Dla mnie dniem przełomowym był występ Kreatora na Metalmanii 1988 roku.  Nie tylko stwierdziłem po tym koncercie, że zacznę śpiewać (czyli drzeć koparę, jak to się wtedy mówiło) ale i także, że za rok sam wystąpię na Metalmanii, ze swoim zespołem. Oczywiście wszyscy koledzy pukali się w głowę, i na pewno wiele było drwiących uśmieszków za moimi plecami... Ale na szczęście historia stała za moimi plecami...



Jak wtedy wyglądała sytuacja w waszym mieście jeśli chodzi o scenę metalową i warunki do grania? Podejrzewam, że Bielsko-Biała nie wyróżniała się na plus na tle reszty kraju?

Było parę kapel metalowych, ich problem polegał na jakiejś wyimaginowanej wyższości nad innymi kapelami w połączeniu z kompletnym brakiem wiary w jakikolwiek sukces. Poza tym mieli zero oryginalności i polotu.



W jakich warunkach powstawała wasza muzyka? Jak wyglądała kwestia sali prób, sprzętu etc?

Muzyka rodziła się w bólach. Ponieważ nasza sekcja rytmiczna (Darek Malysiak i Witek Wirth) pochodziła z Żywca i tam właśnie mieliśmy próby w Domu Kultury, to właśnie ja i Dorota musieliśmy tam dojeżdżać, czasami dwa razy na tydzień. Autobus/ pociąg/ autobus... po takiej przejażdżce rzygać się dosłownie chciało. Dom Kultury patrzył na nas, jak na idiotów, z niechęcią odstąpili nam mały pokój, gdzie wszyscy głuchliśmy totalnie, no i oczywiście te słynne wzmacniacze lat 80-tych, Elektrony i takie tam, które pluły dźwiękiem, że zmarli z grobów powstawali... Czyli totalna tragedia, mówiąc szczerze. Później, ponieważ nawyzywałem żywieckim skinom od chujów na koncercie, który nam chcieli rozpieprzyć, miałem, że tak powiem z nimi przejebane. Zacząłem nosić tasak kuchenny w jednej kieszeni, a w drugiej pepper spray. Dorwali mnie w końcu, gdzieś tam w pociągu, ale nie mieli śmiałości i nic mi nie zrobili. Z drugiej strony na pewno było by inaczej gdzieś w ciemnej uliczce...



Dobra historia. Podejrzewam, że większość dzisiejszych dzieciaków dałoby sobie spokój po czymś takim. Jak wyglądała sesja „Gloomy Experiments”? Byliście wtedy zadowoleni z ostatecznego efektu?

Kwestia sesji "Gloomy..." to temat rzeka... Byl to nasz pierwszy pobyt w profesjonalnym studiu nagraniowym. Byliśmy szczeniakami i nic o tym nie wiedzieliśmy. Panowie w studiu potraktowali nas jak kotów, więc pozwolili nam robić co nam się podobało, zamiast słuchać tego dokładnie i wyłapywać nasze głupoty... Efekt był taki sobie. Dużo tam eksperymentowaliśmy, i powiem, że za dużo... Perkusja była od Turbo, ale werbel był w potwornym stanie, także na jednej stronie płyty brzmi tak, a na drugiej inaczej. Marshall i Distortion Boss pożyczyliśmy od Wojtka Hoffmanna, chciał nam jeszcze swoją gitarę pożyczyć, ale niestety uparliśmy się na swoich nagrywać, co nam na dobre nie wyszło. Moim zdaniem gitary brzmią za cienko na płycie.



”Gloomy Experiments” wydaliście dla włoskiej Metal Masters. Jak do tego doszło? W tamtych czasach nie było przecież łatwo znaleźć zachodniego wydawcę.

Było to tak, że w 1988 byliśmy jednym z trzech zespołów, które się zakwalifikowały na Metal Battle w Katowickim Spodku. Czyli na wiosnę 1989 zagraliśmy w Spodku, gdzie położyliśmy konkurencję na łopatki, i wygraliśmy miejsce na Metalmanie 1989, oczywiście też w Spodku. Już po Metal Battle, Metal Mind Productions i Tomasz Dziubinski (R.I.P.) zaproponowali nam współpracę. Podpisaliśmy kontrakt z nimi na management. Płyta „Gloomy Experiments” była nagrywana na przełomie 1989/90 roku w studiu Polskiego Radia, w Poznaniu. Metal Mind finansował te nagrania, i oczywiscie był w stanie sprzedać ten materiał. Płyta wyszła nakladem Metal Masters we Włoszech na winylu, oraz Poko International Metal Division w Finlandii na winylu i na kompakcie.



Płyta z tego co pamiętam miała bardzo pozytywny odbiór. Jak to wyglądało z waszej strony?

Moim zdaniem materiał ten przerastał publikę tamtych czasów. Była to muzyka skomplikowana i trudna w odbiorze na koncertach. W ciągu dwóch lat Astharoth wydobył się z wpływu Kreatora i zafascynowany był osiągnięciami zespołów jak Voivod, Death Angel czy Mekong Delta... Gdy płyta wyszła, ludzie byli nieco zszokowani moimi czystymi wokalami... Jakimś cudem natomiast płyta przetrwała próbę czasu i do dziś oryginalne wydanie osiąga wysokie ceny na eBayu. Po latach też przeczytałem wiele bardzo pozytywnych recenzji.



Wasz debiut zawierał kawał znakomitego thrashu z technicznym zacięciem.  Co Was inspirowało jeszcze poza wymienonymi wcześniej zespołami?

Jako gitarzyści, mnie i Dorote inspirawali Marty Friedman, Jason Becker, ich zespół Cacophony. Oczywiscie metal, czym bardziej skomplikowany tym lepiej. I muszę tutaj przyznać, że dla mnie mistrzostwem świata była płyta Turbo „Epidemie”!!! (Wojtek, czytasz to? - śmiech). Jak już wspomniałem Voivod, Mekong Delta, Death Angel... i tutaj właśnie byliśmy  zafascynowani też dźwiękami z San Francisco, Bay Area... Testament, Exodus, Forbidden, Vio-lence, Heathen...



Nie miałeś wrażenia, że polskie zespoły były traktowane trochę po macoszemu i z założenia uważane za gorsze od zachodnich?

Mówiłem to 25 lat temu, i powiem jeszcze raz. Taka jest prawda, że były traktowane po macoszemu, ale w większości przez swoją własną publikę. To jest to zasrane poczucie niższości Polaków, jakie nas prześladowało, i może dalej prześladuje...Wiele razy nasze własne kapele przerastały umiejętnościami te kapele z Zachodu. Ale u nas czciło się tych panów z Zachodu... nie ważne czy byli geniuszami czy zdegenerowanymi alkoholikami.



Jak często występowaliście na żywo? Jakiś gig utkwił ci szczególnie w pamięci?

Stary, jeśli jest jeden gig, który będę pamiętał na łożu śmierci to jest Metal Battle 1989.

W ten jeden wieczór cała Polska dowiedziała się o Astharoth. Bylismy jedynym zespołem z dziewczyną gitarzystką, nie tylko w Polsce ale i w Europie. To było nasze totalne „Fuck You!!!” do wszystkich którzy w nas nie wierzyli i którzy się z nas wyśmiewali, że mamy dziewczynę, co było nie do pomyślenia na tamte czasy... Spodek był pełny...10,000 ludzi oszalało. Zostaliśmy też jedynym zespołem, który w jakimś sensie połączył świat MMP i polskiego podziemia. Wtedy dużo zinów się z nami kontaktowało. Chcieli o nas pisać i zapraszali nas na podziemne koncerty.



Graliście na tych wszystkich wielkich spędach jak Metalmania czy Metal Battle. Jak wspominacie te koncerty? Publiczność wtedy była chyba bardziej szowinistyczna niż dzisiaj?

Po latach tak to wspominam, że ludzie narzekali na to i tamto, bo MMP to to i tamto, ale dzięki właśnie tym festiwalom po raz pierwszy publika polska mogła zobaczyć wiele kapel, których by w życiu w innej sytuacji nie zobaczył. Przynajmniej imprezy w Spodku były profesjonalnie zorganizowane, a jeśli chodzi o „spędowiska” to było to nic w porównaniu, z niektórymi podziemnymi festiwalami, gdzie bylo ze dwa razy wiecej kapel, i ludzie byli tak nawaleni, i wyjebani, że nikt na oczy po 2-giej w nocy nie widział.



Pamiętam twój list otwarty, który przeczytałem w jednym z pierwszych Thrash'em All a propos sytuacji z Metal Mind. Strasznie po nich pojechałeś. Poza tym na Metalmanii '90 mówiłeś ze sceny, że gracie, ponieważ was zmusili. Pewnie wiele osób pamiętających działania tej firmy wie o co ci chodziło. Mógłbyś jednak przypomnieć tę niemiłą sytuację i wyjaśnić nieco tę kwestię?

„List otwarty”... to już historia, której nie zmienię. Gdybym miał dziś go napisać to byłby drastycznie inny. Nie powiem, że żałuję, bo jako 19-sto latek dorwałem się do jakiejś tam szerzej rozumianej sławy i powiedziałem, to co w tym właśnie momencie czułem. Pogląd na ten temat zmienił się drastycznie po przyjeździe do USA. Myślę, że wiele razy gdy kapele przyjeżdżały z Zachodu, to chcieli w Polsce zaszpanować i pokazać się w najlepszym świetle. Prawda była taka, że wielu muzyków w kapelach metalowych nie była w stanie utrzymać się z muzyki. Harowali na budowach, byli taksówkarzami, myli naczynia... lub żyli ze swoich dziewczyn, lub też dalej mieszkali u rodzicow. Czemu o tym piszę? Dlatego, że wszyscy muzycy w Metal Mind Productions awanturowali się, że Dziuba za mało im płacił. Nie wchodząc już w szczegóły, chodziło o to, że muzycy z grup jak Turbo byli profesjonalistami. Być może, należało im się aby byli w stanie utrzymać się z muzyki grając dla MMP. Nie podważając tego, że MMP na pewno robiło dobrą kasę, to powiem, że na Zachodzie bizness ten był taki sam lub jeszcze gorszy, gdzie muzycy musieli sami zaciągać długi aby wejść do studia. A nas w MMP to nic nie kosztowało. MMP płacił za nagrania, za hotele, za transport, za żarcie i za zdjęcia promocyjne. Więc z perspektywy czasu, to w cale nie było takie złe. Wszystkim się wydawało, że Dziuba powinien ich był złotem obrzucić, nie wiedząc o tym, że na Zachodzie szorowali by chodniki i za wszystko sami musieli by płacić...



Pisałeś też wtedy, że przede wszystkim zespoły poznańskie związane MMP, których nazwy są na pewno większości znane, zazdrościły wam i wprowadzały niezdrową atmosferę. Jak dzisiaj z perspektywy lat odnosisz się do tamtej sytuacji?

Ponieważ Astharoth sprzedał się do dwóch wytwórni (Metal Master, Poko Int’l Metal Div.) to czuliśmy, że jednak jakaś tam zazdrość była, bo pewnie reszta kapel myślała, że dostaliśmy dwa razy więcej szmalu. Co nie było prawdą. O co chyba chodziło mi w tamtych czasach, to o to, że po tych wszstkich kontraktach wydawało się, że stosunki z innymi zespołami stały się mniej braterskie i bardziej chłodne. Z perspektywy czasu myślę, że my naprawdę wiele zawdzięczaliśmy, w sensie pomocy i braterstwa, panom z grupy Turbo i w zasadzie żałuję, że cokolwiek na ten temat powiedziałem, bo mogło to być źle zrozumiane.



Między polskimi zespołami częstsza była zawiść i rywalizacja czy też może zdarzały się grupy wspierające się nawzajem? Mieliście przyjazne stosunki z jakimiś bandami?

Tak jak powiedziałem, zawdzięczalismy duzo pomocy od Turbo, Litza wystąpił na naszej płycie w chórkach. Kumplowaliśmy się Alastorem. Były jeszcze inne zespoły, które były przyjacielsko nastawione, a których nazw juz niestety nie pamiętam.



Byliście chyba jedynym thrashowym zespołem w Polsce z dziewczyną na gitarze. Jak wtedy odbierano Dorotę?

Niektórzy odbierali ją z fascynacją, inni pytali, czy naprawdę żadnego chłopaka nie mogliśmy znaleźć, i czy sytuacja nas zmusiła do wzięcia dziewczyny do zespołu...haha! Ja powiem w ten sposób, że jestem i zawsze będę z tego dumny, że my mieliśmy pierwszą „Thrash Lady” w Europie...nikt nam tego nie zabierze..!



Wasz duet brzmiał naprawdę znakomicie. Jaki był jej wpływ na ostateczny kształt Waszych utworów?


Muzyka jaką graliśmy w Polsce była w wiekszości napisana przeze mnie. Jeśli chodzi o jej wpływ, to był ale w aranżacjach. Siedzieliśmy razem, godzinami, nad tymi partiami.



Dorota była autorką wszystkich tekstów. Co ją inspirowało? Jakie kwestie starała się w nich poruszać?

A tutaj, korekcja, bo Dorota stała sie autorką wszystkich naszych tekstów dopiero po przyjeździe do Stanów. Na „Gloomy..” większość tekstów jest mojego autorstwa...

Co mnie inspirowalo, to frustracja z tym światem w którym żyjemy. Zawsze od małego wydawało mi się, że coś tutaj nie gra, że ktoś to wszystko w jakiś sposób kontroluje. Zawsze miałem probelmy z autorytetem, którego w zasadzie nie rospoznaję. Jestem apolityczny, przeciwko religii, i nakaz dwóch lat w wojsku (w tamtych czasach) uważałem za totalny kanał.



Sorry, mój błąd. Później, Ty i Dorota, wyjechaliście z kraju by kontynuować działalność Astharoth w mekce thrashu czyli Bay Area. Co Was skłoniło do podjęcia decyzji o wyjeździe?

No cóż...wisialo nade mną dwa lata w wojsku, MMP chciało nas do studia nagraniowego ładować by nagrywać następną płytę, a my nie mieliśmy nic gotowego zaraz po „Gloomy..” Nasza sekcja rytmiczna topiła się w kuflu piwa, brak jakiejkolwiek persektywy na utrzymanie się z muzyki, brak perspektywy na własne mieszkanie...powody można dwoić i troić...Bay Area bylo naszym wymarzonym „heaven”!



Już w USA zarejestrowaliście 3 bardzo dobre demówki. Czemu nie udało Wam się nagrać pełnej płyty?

Nie nagraliśmy, że tak powiem całej płyty, bo nikt nami się nie zainteresował. Niestety thrash po roku 1990 zaczął umierać w Bay Area, a wszystkie zespoły zaczęły lądować na bruku. Nie sprzedawało się to, więc wytwórnie płytowe nie były niczym nowym zainteresowane. Nastąpił czas „grunge”...



Udało Wam się zaistnieć w jakiś sposób na amerykańskich scenach czy byliście kompletnie anonimowym zespołem?

Bo ja wiem...graliśmy lokalne koncerty, czasami z większymi zespołami, jak Biohazard czy Fear Factory, ale nic nigdy z tego nie wyszło...



Nie sądzisz, że po prostu nie trafiliście w odpowiedni czas? To już był schyłek thrashu i do głosu zaczęło niestety dochodzić inne granie.

Dokladnie tak. Ameryka zatonęła w dźwiękach grunge lub może funk, nawet kapele jak Testament wylądowały bez wytwórni, a co dopiero my....Sytuacja była beznadziejna...



Co zadecydowało o tym, że postanowiliście zakończyć działalność pod nazwą Astharoth?

No cóż, Astharoth grał w Polsce przez dwa lata. Tutaj w Stanach tłukliśmy się przez cztery i nic...wydawało, się że wszyscy w zespole stracili ducha do walki i przestało to być przyjemne, w szerokim tego słowa znaczeniu...Mieliśmy dość...



W 2006 ukazało się wydawnictwo „Lost Forever World”. Możesz powiedzieć o nim kilka słów?

No cóż, ponieważ było małe zainteresowanie ze sceny podziemnej w Polsce, postanowiłem, że wszystkie 9 utworów, jakie zarejestrowaliśmy w USA wrzucę na cd-r. Ponieważ od dawna bawiłem się graficznymi programami, byłem w stanie zrobić szatę graficzną. Płyta została zrecenzowana w wydawnictwie Pure Metal. Do dziś można sobie tę płyte ściągnąć pod tym adresem:


W zasadzie, wszystkie te utwory ukazały się  2009 na re-edycji „Gloomy..” przez Metal Mind Productions, ale utwór „House Of Frustration” nie zmieścił się na niej, także powyższa stronka Astharoth na bandcamp to jedyne oficjalne źródło gdzie można sobie ten utwór ściągnąć.



W 2009 roku nakładem Metal Mind ukazała się reedycja „Gloomy Experiments” wzbogacona o wszystkie numery zarejestrowane przez Was już na emigracji. Jaki był Twój wkład w to wydanie? Jaki jest dzisiaj Twój stosunek do tej firmy?

Na szczęście byłem już od dluższego czasu w kontakcie z wydziałem promocji w MMP, miałem w to wydanie 100% wkładu. Wygrzebałem z archiwum zdjęcia, opisałem książeczkę, dałem im wszystkie teksty, no i oczywiście przesłałem amerykańskie nagrania. MMP zrobił re-mastering, i skompletował szatę graficzną. Współpraca byla wspaniała, nic nie przekręcili, nic nie próbowali narzucić, byli totalnymi profesjonalistami. Jestem dumny z tego wydania!!!



Obecnie masz zespół Arcane Dimsnsion poruszający się po klimatach bardziej gotyckich, a więc całkowicie odmiennych od Astharoth. Możesz powiedzieć coś więcej na temat tego zespołu?

Zespołu Arcane Dimension nie da się w paru słowach opisać. To jest moja pasja i fascynacja muzyką świata, gotykiem, klimatem, rockiem i metalem. To jest jakaś wypadkowa wszystkiego co kocham. Podróżowałem dużo po świecie: Tajlandia, Nepal, Indie, Bali, Meksyk, Hawaje, Arizona, Wyoming...itd...dużo widziałem. Zmieniła mi się wizja świata. Myślę, że ludzie naprawdę są wyobcowani w naszej zachodniej kulturze i zapomnieliśmy, że tak naprawdę jesteśmy jedną wspólnotą, jako rasa ludzi na Ziemi. Jakoś staram się te końce powiązać w Arcane Dimension, pokazać przez muzykę nie co nas różni, ale co nas łączy. Ukazać, że podejście do muzyki w różnych kulturach tak naprawdę  ma wspólne podstawy i korzenie. Również od 4 lat gram na GuitarViolu, czyli na gitarze skonstruowanej na grę smyczkiem, to jakby nowoczesna wersja Arpeggione. Jest to wlaśnie prowadzący instrument w Arcane Dimension, i uważam że w połączeniu z głosem mojej żony Teresy Camp, jej pokazem tańca orientalnego oraz całej palety różnych dźwięków, naprawdę mamy do zaoferowania coś innego. Zapraszam na www.arcanedimension.net



Jak doszło do tego, że zacząłeś grać akurat taką muzykę?

Ja w zasadzie przeszedłem taką ewolucję muzyczną. Zawsze byłem zafascynowany metalem, i różnymi inkarnacjami metalu. Ale poznałem też muzykę świata, muzykę wschodu.

Zafascynowała mnie też muzyka grupy Apocalyptica. Niestety nie uważałem, że mogę w tym życiu nauczyć się gry na wiolonczeli. Możesz sobie wyobrazic mój zachwyt, gdy odkryłem guitar viol. To jakby moja nowa pasja, nowe życie. Oczywiście nie stronię od gitary elektrycznej, czy akustycznej, a nasza muza jest pełna dźwięków z różnych rodzajów gitar.



Ostatnie kilka lat to ponowna dominacja thrashu. Nie korciło Cię, żeby może spróbować jeszcze pograć jako Astharoth?

Korciło. I próbowałem. Ale nie mam już pasji do tej muzyki, mówiąc szczerze. A musiało to być szczere. Nie mam więcej chęci do wydzierania się (śmiech).



Masz kontakt z byłymi muzykami Astharoth? Wiesz co u nich słychać? Mają jeszcze kontakt z metalem?

Kontakt mam, tu i ówdzie. Ale nic się u nikogo nie dzieje. W większości nie grają muzyki. Nie każdy ma w sobie ogień by dalej grać muzę i nie poddawać się po 25 latach (śmiech).



Obserwujesz to co się dzieje na scenie metalowej? Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

Moim zdaniem wiele świetnych kapel przyszło po thrashu. Grunge ominę, może za wyjątkiem Alice In Chains. Był gotyk lat 90-tych, gdybyś się mnie spytał o ulubioną płytę, to bym ci powiedział, że to „October Rust” Type O Negative. Był Moonspell, The Gathering i Tiamat. Totalny odjazd moim zdaniem. Z ostrzejszego grania uwielbiam Dark Tranquility, chociaż poza ich wyjątkiem nienawidzę death metalu. Uwielbiam Apocalyptice! Zafascynowały mnie też dźwięki Dead Can Dance... ale to już nie metal. Kolejnym wyjątkiem z death metalu, to właśnie kupiłem nowy Carcass i jest to totalny odjazd. Ale na dłużej nie cierpię takiej muzy. Zawsze wracam do klimatów. Lubię to co robią panowie z Ulver, i w ogóle lubię ciemną, mroczną elektronikę. Dalej podziwiam, poczynania naszych rodzinnych kapel z Bay Area jak Death Angel i Testament.



Jakie są Twoje najbliższe muzyczne plany?

Jestem powiązany z kalifornijskim zespołem In The Silence z Sacramento. Jeśli lubisz klimaty Opeth i Katatonia to sprawdź to. Nagrałem partie guitar viol na ich płytę „A Fair Dream Gone Mad”, która to wyszła nakładem wytworni Sensory Records. Właśnie zaliczyliśmy wspaniały amerykański festiwal ProgPower USA w Atlancie w stanie Georgia. Na wiosnę szykuje się trasa po Stanach, i być może nawet i z zespołem z Polski (?!!)... (śmiech) Arcane Dimension natomiast podpisał kontrakt z brytyjską wytwornią Ravenheart Music, i nasza płyta „Avantgardem” wyjdzie nakładem tej to wytwórni w nowej wersji na początku roku 2014. Cóż dużo mówić, apetyt z czasem wzrasta i nie poddaję się!!!



Z czego co dotychczas osiągnąłeś jesteś najbardziej dumny, a czego jeszcze chciałbyś dokonać?

Jestem dumny z tego, że w wieku 18 lat wyprowadziłem się z domu. Z tego, że nigdy nie poddałem się i nie pozwoliłem innym dyktować tego co mam robić. Jesli mam cokolwiek, to zawdzięczam to ciężkiej pracy, i trwaniem w tym co kocham. Byłem i jestem niezależny od alkoholu czy palenia jakiegokolwiek świństwa. Jestem dumny z tego, że mam wspaniałą żonę. Teresa, która nie tylko podziela moją muzyczną pasję... ale i też wspaniale gotuje... (śmiech)



Wielkie dzięki za wywiad i powodzenia!

Wielkie dzięki, i cheers, jak mawiają amerykanie!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz