niedziela, 26 maja 2013

MANILLA ROAD - To czas, żeby wbić młot w czaszkę wroga!


Manilla Road to zespół – legenda,  który już od ponad 30 lat jest darzony fanatycznym wręcz uwielbieniem przez wielu maniaków na całym świecie. Niestety ojcowie epic metalu nigdy nie osiągnęli takiej pozycji na scenie na jaką od zawsze zasługiwali. Nowy album „Mysterium” to według wielu, ich najlepsze dzieło od lat zbierające zewsząd doskonałe recenzje, więc może tym razem coś w tej kwestii drgnie? Przed wami jak zawsze ciekawie opowiadający o historii, teraźniejszości i planach na przyszłość, maestro Mark Shelton we własnej osobie.

HMP: Witam serdecznie. To dla mnie wielki honor, że mogę z Tobą porozmawiać. Jak samopoczucie?
Mark "Shark" Shelton: To dla mnie równie wielki zaszczyt i dziękuję za poświęcenie swojego czasu, żeby zwrócić uwagę na Manilla Road. Czuję się świetnie.

Rozmawiamy świeżo po premierze waszego nowego dzieła "Mysterium". Po wielu przesłuchaniach stwierdzam, że to jeden z najlepszych jeśli nie najlepszy wasz krążek nagrany w 21 wieku. Z jakimi opiniami na jego temat spotkaliście się do tej pory?
Jak dotąd wydaje się, że prawie wszystkim naprawdę podoba się "Mysterium". Jestem naprawdę dumny z tego albumu i również myślę, że to jeden z najlepszych projektów jakie zrealizowaliśmy w ciągu ostatnich lat. Teraz zawsze znajdzie się ktoś kto nie docenia naszej muzyki. To chyba głównie przez wokal. Wydaje mi się, że albo kochasz czyjś głos, albo go nienawidzisz :) Jednak większość recenzji i komentarzy, które widziałem jest bardzo pozytywna i podnosząca nas na duchu.

Jesteście w 100% zadowoleni z efektu końcowego, czy jest coś co byście jeszcze chcieli ulepszyć?
Zawsze znajdzie się coś, co chciałbym ulepszyć. W większości jestem jednak zadowolony z rezultatów uzyskanych na "Mysterium". To pierwszy album jaki nagrywali z nami Josh i Neudi, spodziewam się więc, że następny będzie jeszcze lepszy. Prawdę mówiąc pracujemy już nad muzyką do kolejnego projektu Manilla Road. Myślę, że produkcja "Mysterium"  jest o wiele lepsza od tego, co zrobiliśmy na kilku poprzednich projektach i czuję, że nadal możemy się poprawić na tym polu. Pomogłem w miksowaniu tego albumu, a nie robiłem tego już od dłuższego czasu więc może na tym polega sztuczka. Żeby nie próbować i zrobić wszystko sam.

Ile czasu zajęło wam napisanie tego materiału? Wszystkie utwory są nowe czy odświeżyliście też jakieś starsze pomysły?
Napisanie całego materiału zajęło nam około 6 czy 7 miesięcy, a potem jeszcze trochę czasu na nagranie i zmiksowanie wszystkiego. Wszystkie piosenki są nowymi i świeżymi pomysłami. Nie korzystałem z żadnych poprzednich projektów i nie mieliśmy żadnych resztek piosenek, które musiałem przerobić na ten album. To wszystko są nowe rzeczy.

"Mysterium" moim skromnym zdaniem jest najlepiej brzmiącą waszą płytą od bardzo dawna. Kto odpowiadał za brzmienie i jakie jest wasze zdanie na ten temat?
Zgadzam się z tobą. Pomoc przyszła od mojego długoletniego przyjaciela inżyniera dźwięku, który posiada swoje własne studio i od wielu lat odwala kawał dobrej roboty. Ma na imię Steve Falke. Zrobił staż technika w Miller Studio gdzie nagraliśmy wiele naszych poprzednich albumów. Było to w czasach, kiedy robiliśmy takie albumy jak „The Deluge”, „Out Of The Abyss” i „The Courts Of Chaos”. Jego doświadczenie z nowoczesną technologią i nowszymi systemami nagrywania cyfrowego były dla nas wielką pomocą. Ja wywodzę się ze starej szkoły inżynierii dźwięku, ponieważ dorastałem ucząc się biznesu w erze analogowej a nie cyfrowej. Istnieje pewna sztuczka, która sprawia, że nagrania cyfrowe brzmią naprawdę dobrze i jest to inna gra niż ta, której zasad ja się uczyłem. Więc Steve był bardzo ważny, żeby otworzyć mój umysł na nowe pomysły i technologie.

Zmieniło się brzmienie bębnów, które nie jest już tak "suche" jak zdarzało się wcześniej. Jak duża jest w tym zasługa Neudiego?
Właściwie to tylko kwestia odpowiedniej swobody w miksowaniu bębnów w dokładnie taki sposób jak tego chciałem. Cory wolał naprawdę suche brzmienie bębnów, jakie pojawiało się podczas naszych poprzednich przygód. Neudiemu podoba się to samo brzmienie co mi i naprawdę świetnie jest mieć pełną swobodę przy miksowaniu ich w taki sposób jak myślę, że powinny brzmieć. Na tym albumie używaliśmy również mojego zestawu perkusyjnego z mojego studia. Ostatnim albumem, do którego wykorzystaliśmy jeden z moich studyjnych zestawów perkusyjnych był „Gates of Fire”. „Voyager „ i „Playground of the Damned” były nagrane na zestawach Coryego. To był jego wybór, nie mój, ale nie miałem nic przeciwko temu. Zawsze starałem się pozwalać innym muzykom kształtować ich własne brzmienie. W tych przypadkach myślę, że to nie był najlepszy pomysł. Neudiego właściwie nie było w studiu kiedy miksowaliśmy „Mysterium”. Muszę jednak podkreślić jak bardzo doceniam wkład Steve’a Falke’a w świetne brzmienie albumu. Jestem pewny, że użycie mojego studyjnego zestawu perkusyjnego do nagrania miało duże znaczenie, ponieważ jest to specjalny zestaw skompletowany specjalnie do nagrań. Innym głównym czynnikiem byłoby samo bębnienie Neudiego. Ten człowiek to potwór w ludzkiej skórze.

Tym razem postawiliście na krótsze i bardziej zwarte utwory. "Mysterium" jest bardziej nastawiona na riff i konkretne  metalowe uderzenie. Taki mieliście plan czy to wyszło spontanicznie?
W pewnym sensie to był plan, ale powstał bardzo spontanicznie, kiedy zaczynaliśmy nagrywać i pisać piosenki do tego projektu. Niektóre piosenki na albumie po prostu wyfrunęły ze mnie, a były też takie, przy których spędziłem masę czasu na myśleniu nad ich aranżacją. Chciałem złożyć album, który byłby jakby portretem wielu stylów jakich zespół dotknął się przez cały czas istnienia. Cóż, bardzo szybko zorientowałem się, że nie mogłem  tego zrobić ze względu na nasze muzyczne eksperymenty muzyczne jakie przeprowadzaliśmy przez te wszystkie lata. Myślę jednak, że wykonałem dobra robotę wymyślając album, który łączy w sobie zarówno większość tych gatunków muzycznych, których dotykał w przeszłości Road jak również trochę nowego MR. Myślę więc, że odpowiedź jest odrobinę z obu tych światów. Duża część projektu wydawała się pasować do siebie i była też część, nad którą spędziłem bardzo dużo czasu pisząc piosenki. Teksty są dla mnie zawsze bardzo ważne więc zazwyczaj spędzam dużo czasu pracując nad nimi. Muszę jednak przyznać, że przy tym albumie chyba łatwiej tworzyło mi się teksty, ponieważ ich tematyką były treści związane z dziedzictwem rodzinnym. Byłem już dobrze zaznajomiony z historiami i motywami, które prezentowaliśmy z tym albumem. To sprawiło, że teksty wypływały ze mnie o wiele łatwiej.

Utwór "The Fountain" bardzo kojarzy mi się z southernowym klimatem i przypomina "Tree of life"  z "Voyager". Nawet tekst jakby trochę do niego nawiązywał. Miałem dobre skojarzenie (śmiech)?
Zgadzam się z południowym klimatem, na który wskazałeś. Myślę, że ma w sobie coś szkockiego, a południowa muzyka jest czymś pochodnym od szkockiej muzyki folkowej więc to co powiedziałeś ma dla mnie sens. Zawsze miałem zamiłowanie do akustycznych rzeczy i mam tez ogromną słabość do szkockiej, irlandzkiej i celtyckiej muzyki.

Album zdobi fantastyczny, klimatyczny obraz idealnie oddający zawartość płyty. Uważam, że to jak dotąd jedna z lepszych waszych okładek. Kto jest autorem?
Mózgiem grafiki na „Mysterium“ jest Alexander von Wieding z Niemiec. Zrobił również okładkę do albumu Hellwell - „Beyond the Boundries of Sin”. Jest świetnym artystą i naprawdę fajnym gościem. Jestem dumny z tego, że mogę nazywać go przyjacielem i oczekuję, że będziemy z nim znowu pracować w przyszłości.

Jak dzielicie między siebie partie wokalne? Trzeba przyznać, że głos i sposób śpiewania Briana jest niezwykle podobny do Twojego, więc ciężko jest się zorientować kto akurat śpiewa(śmiech). Wydaje mi się, że w "The Grey God Passess" śpiewa Brian, a w "Hermitage" Mark. Zgadłem(śmiech)?
Doskonale zgadłeś. Masz rację, właśnie dlatego, że Brian brzmi podobnie do mnie, dostał u nas pracę. Zazwyczaj nie zdradzamy kto co śpiewa, bo lubimy trzymać ludzi w niepewności, zmusić ich do zgadywania (śmiech).

Tym razem w tekstach pojawiło się sporo tematów dotyczących średniowiecznej Szkocji i jak zwykle klimaty nordyckie. Inspirowałeś się czymś szczególnym tworząc liryki na "Mysterium"?
Dużo elementów mojej sytuacji rodzinnej czai się za motywami i tekstami na albumie. Tytuł „Mysterium” odnosi się do mojego prapraprawujka, Ludwiga von Leichhardta, który był bardzo znanym odkrywcą w Australii w połowie XIX wieku. Jego ostatnia ekspedycja zaginęła prawie bez śladu i do dzisiaj nikt tak naprawdę nie wie co stało się z australijskim zaginionym patrolem. Niektóre inne piosenki również mówią o moich więziach rodzinnych, jak na przykład „Hermitage” i „The Battle of Bonchester Bridge”. Moja rodzina ma korzenie szkockie, irlandzkie, angielskie, niemieckie, skandynawskie i szwedzkie. Można powiedzieć, że jestem czymś w rodzaju kundla z wielu krajów.

Tytułowy utwór opisuje historię Ludwiga Leichhardta, niemieckiego podróżnika i odkrywcy i jego wyprawę do Australii w celu zbadania jej tajemnic. Nie jest to zbyt dobrze znany fakt, więc możesz przybliżyć go trochę?
Był wykształconym botanikiem, który popłynął do Australii we wczesnych latach ’40 XIXw. Przeprowadził w Australii wiele badań, a podczas swoich pierwszych ekspedycji opisał wiele nowych gatunków fauny i flory, których nie odkrył jeszcze żaden biały człowiek. Otrzymał wiele nagród za swój wkład w rozwój nauki, a szczególnie za zmapowanie szlaków dla pionierów, aby mogli skolonizować australijski busz. Chociaż większość ludzi nie słyszało jego historii to jest on całkiem sławny w Niemczech i Australii. W trakcie jego ostatniej ekspedycji, która rozpoczęła się w 1847 roku, próbował przejść kontynent ze wschodu na zachód. Zniknęli w 1848 roku, pozostawili po sobie tylko spalony pas nośny broni z wybitym imieniem Leichhardta wiszący na drzewie niedaleko Sturt Creek, które leży mniej więcej w odległości 2/3 drogi na zachodnie wybrzeże. Więc można powiedzieć, że prawie mu się udało. Tak naprawdę jednak nikt nie wie co stało się z ekspedycją.

Mark, jaka książka lub film wywarły na Tobie ostatnio duże wrażenie? Co byś mógł polecić?
Prawdę mówiąc nie mam już możliwości oglądać tylu filmów jak kiedyś. Nadal oglądam w domu tyle filmów ile mogę, ale jeżeli chodzi o wyjście do teatru czy kina to naprawdę bardzo ciężko jest mi znaleźć czas. Udało mi się wybrać, żeby zobaczyć „Johna Cartera”  kiedy wszedł do kin i bardzo podobał mi się ten film. Oczywiście jestem fanem Edgara Rice’a Burroughsa, ale nie mniej byłem pod wrażeniem jak dobrze udało im się odwzorować fabułę książki. Zazwyczaj w Hollywood wymyślają różne głupie sposoby na zaprezentowanie historii w inny sposób niż została stworzona przez oryginalnego autora. W tym przypadku mieli rację myśląc, że oryginalna historia powinna pozostać nienaruszona. Zdecydowanie poleciłbym „Johna Cartera”. Oglądałem też ostatnio serial „Walking Dead” i „The Vikings”, oba są naprawdę świetne.

To już wasz drugi z rzędu materiał wydany w barwach Shadow Kingdom Records. Jak oceniacie ich zaangażowanie w promocję i w ogóle w działalność zespołu?
Cóż, są o wiele mniejszą wytwórnią od Golden Score, ale mają bardzo dobry wpływ na pomoc w promowaniu „Mysterium” i również innych naszych projektów. Jak dotąd dobrze się nam z nimi pracuje.

Standardowo już wasza płyta ukazała się również na winylu i jak zwykle poprzez High Roller Records. Czemu rożne formaty wydajecie w różnych wytwórniach? Nie myśleliście o tym, żeby Cd też wydać w High Roller?
Właściwie zrobiłem to z projektem Hellwell. High Roller zajęło się wtedy zarówno wydaniem LP jak i CD. Tutaj, w Stanach, wybraliśmy współrpracę z Shadow Kingdom, ponieważ oni są stąd, a ich promocja jest bardziej odczuwalna tutaj w USA. Odkryłem też, że znacznie lepiej jest być promowanym przez kilka wytwórni w tym samym czasie niż przez tylko jedną.

Dlaczego po nagraniu "Playground..." odszedł Cory?
Miał pewne problemy osobiste, które stanęły Cory’emu na drodze i uniemożliwiły mu ruszenie z nami w trasę. A to jest coś z czego w tym czasie nie byłem gotów zrezygnować. Trasa koncertowa jest bardzo ważną częścią Manilla Road na tym etapie, a ja nie robię się coraz młodszy więc nie było czasu, żeby czekać aż będzie mógł do nas dołączyć. Musiał podjąć decyzję biznesową i nie należała ona do łatwych, ale jak to mówią, „the show must go on”. Nadal jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i to się nigdy nie zmieni, ale po prostu nie mogliśmy czekać na niego, aż będzie gotowy ruszyć z nami w trasę. To nie jest dobry moment dla Manilla Road na odpoczynek. To czas, żeby wbić młot w czaszkę wroga.

Jak doszło do współpracy z Neudim? Czy fakt, że mieszka on na stałe w Niemczech wam nie przeszkadza?
Był naszym bliskim przyjacielem od około 2000 roku, kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się w Niemczech. Znałem go więc całkiem dobrze. W jeden dzień uruchomił naszą oficjalną stronę internetową i zawsze był naszym wielkim fanem. Dlatego, że znał tak dobrze naszą muzykę i jest również świetnym perkusistą, więc wybór nie wymagał zbytniego myślenia. Nie przeszkadza mi , że mieszka w Niemczech. Jesteśmy tam bardzo często, więc nie jest to aż tak niewygodne. Byłoby nam wszystkim milej, gdybyśmy mieszkali w jednym miejscu, ale jak dotąd taka sytuacja nie sprawia nam większych problemów.

Fantastyczną robotę na nowym albumie wykonał Josh Castillo. Jego partie basu idealnie wpasowały się w waszą muzykę. Czy jest szansa, że na dłużej zagrzeje miejsce w waszyn składzie?
Nie, już go zwolniłem… (śmiech)! Żartowałem (śmiech). Wiem o co ci chodzi. Członkowie wydają się przepływać przez ten zespół jak woda :) Wydaje mi się, że jesteśmy trochę jak Spinal Tap z muzyką poważną (śmiech). Mam nadzieję, że zostanie z nami jakiś czas, bo jest naprawdę dobrym basistą i wydaje się, że bardzo dobrze do nas pasuje. Jeśli chodzi o pracę ze mną, to jestem prawdziwym dupkiem, więc nigdy nic nie wiadomo.

Na początku lutego graliście na niemieckim Metal Assault, gdzie zagraliście w całości wasz kultowy album "Crystal logic". Zagrał z wami Rick Fisher, który bębnił na tej płycie. Jak wam się grało wspólnie po tylu latach?  Jak wrażenia z tego występu?
Cudownie było znowu się spotkać z Rickiem, żeby dać parę koncertów. Dopiero co daliśmy razem kolejny występ, w Wichita w Kansas, który był również wyprzedany. Myślałem, że show z Rickiem na Metal Assault był trochę ostry, ale nie było źle biorąc pod uwagę to, że nie grał z nikim na żywo od 1983 roku. Myślę, że odwalił kawał dobrej roboty. Wydaje mi się, że tutaj, w Wichita, grał lepiej, ale to było jakiś czas po Metal Assault. Ćwiczyliśmy z nim do tego koncertu jeszcze więcej, to miało sens, żeby mógł być coraz lepszy na scenie.

Ostatnio graliście akustyczny gig w Mannheim. Jak wypadły wasze numery w tych wersjach? Dawaliście już podobne występy?
Brzmią odrobinę inaczej, ale w wersji akustycznej wypadły naprawdę interesująco. Daliśmy wcześniej kilka takich koncertów, ale nie za dużo. Myślę, że prawdopodobnie w przyszłości może ich być więcej.

W tym roku zagracie na kilku dużych festiwalach tj. Hellfest czy Sweden Rock. Lubicie grać na takich dużych spędach czy wolicie mniejsze, klubowe koncerty?
Łatwiej jest mi grać mocniej na małych imprezach, ale kocham też podekscytowanie związane z dawaniem wielkich koncertów. Muszę jednak przyznać, że mniejsze, bardziej osobiste koncerty lubię odrobinę bardziej niż te duże.

Planujecie jakąś większą europejską trasę w tym roku czy raczej ograniczycie się do pojedynczych występów na festiwalach?
Mamy kilka koncertów, które damy na całym świecie podczas tej trasy. Zabierze nas ona do wielu miejsc i damy z nią najwięcej występów od wielu lat. Rezerwujemy kolejne daty na ten rok nawet teraz i nadal mamy do ogłoszenia w najbliższym czasie wiele nowych dat.

Wasze koncerty to prawdziwa uczta dla maniaków. Widziałem was jak dotąd 2 razy i  w obu przypadkach były to niezapomniane wieczory. Czy granie przez 2,5-3h nie sprawia wam problemu?
Tak, to nas prawie zabija za każdym razem (śmiech). Te naprawdę długie koncerty są bardzo specjalnymi wydarzeniami i chcemy po prostu zrobić coś co nie było normą dla koncertów metalowych. Wątpię, czy będziemy kontynuować dawanie tak długich występów przez cały czas. Jednak podczas specjalnych wydarzeń staramy się zazwyczaj stanąć na wysokości zadania.

Jakie utwory z nowej płyty wprowadzicie do setlisty podczas tegorocznej trasy? Materiał jest bardzo wyrównany, więc chyba ciężko będzie wybrać. Ja obstawiam "Stand Your Ground", "Hermitage", "Only the Brave" i "Hallowed be Thy Grave".
Kilka razy celnie trafiłeś. „Stand Your Ground“, „Only The Brave“ i „Grey God Passes“ to numery, które już teraz znajdują się w naszym line-upie. Chciałbym grać ich trochę więcej, ale mamy tak dużo materiału, którym musimy zagospodarować każde show, że czasami po prostu nie mamy czasu, aby zagrać więcej kawałków z nowego albumu bez odrzucenia jakichś piosenek, których publiczność oczekuje od nas na każdym koncercie.

Są plany wydania płyty koncertowej albo DVD? Na pewno wiele osób czeka na takie wydawnictwa.
Cóż, jest godzinne DVD z festiwalu Hammer of Doom z 2011 roku wydane na specjalnej edycji naszego CD w Europie z Golden Core. Jeżeli chodzi o album live, to może to być coś, co będziemy chcieli wydać w ciągu najbliższych kilku lat.

Macie w swoim dorobku trochę akustycznych numerów. Mark, nie myślałeś o nagraniu pełnego akustycznego albumu, niekoniecznie jako Manilla Road? Może pod swoim nazwiskiem?
Prawdę mówiąc, to nagrałem już taki album i po prostu czekam na właściwy czas i wytwórnię, żeby go wydać.

Mark, w ubiegłym roku ukazała się płyta projektu Hellwell, w którym miałeś znaczny udział. Jak doszło do jego powstania?
Zorganizowałem ten projekt kiedy czekaliśmy na Cory’ego, aż skończy swoje partie perkusyjne do „Playground Of The Damned”. Wyszło nam super cool i w chwili obecnej pracujemy nad kolejnym albumem Hellwell. To była jedna z tych rzeczy, gdzie zaczynałem być bardzo mroczny w nagraniach Manilla Road. Tak mroczny, że zacząłem czuć jakby to nie była tak naprawdę muzyka Manilla Road. Jestem wielkim fanem zespołów takich jak Deep Purple czy Uriah Heep, a z personelem, który pracował ze mną nad projektem miałem idealną okazję do połączenia tych stylów z moim, żeby uzyskać niepowtarzalne brzmienie dla Hellwell. Bardzo chciałem zrobić trochę muzyki, która pochodziłaby bardziej z ciemnej strony niż z jasnej. Powołanie do życia Hellwell dało mi wolność w tworzeniu takiego materiału, bez narażania bardziej pozytywnego wizerunku, jaki miał Manilla Road.

Muzyka była dosyć mocno osadzona w klimacie Manilla Road. Czy pisałeś któreś z tych numerów z myślą o swoim macierzystym zespole? Podobno utwór "Deadly nightshade" miał pierwotnie znaleźć się na "Playground of the Damned"?
Tak, „Deadly Nightshade“ zostało napisane na „Playground of the Damned“, ale nigdy nie znalazło się na albumie, ponieważ Cory miał trudności ze stworzeniem partii, która by mu się podobała. Tak więc po prostu nie daliśmy jej na album. Kiedy zaczynaliśmy formować projekt Hellwell, zagrałem ten utwór Thumperowi (naszemu  perkusiście), a on powiedział od razu, że ma pomysł na swoją partię. Wymyślił coś świetnego, więc zdecydowaliśmy się iść dalej i użyć jej w projekcie Hellwell. Motyw był bardzo mroczny i wydawał się pasować dobrze do pozostałych kompozycji na albumie.

Czy Hellwell był jednorazowym projektem czy można się spodziewać następnych materiałów?
Na pewno będzie kolejny album Hellwell. Jak powiedziałem wcześniej, pracujemy nad utworami na następną płytę i muszę powiedzieć, że te, które jak dotąd skończyliśmy są nawet lepsze niż te na „Beyond The Boundries Of Sin”.

Fani Manilla Road należą do najbardziej fanatycznych. Pamiętacie jakieś dziwne bądź przerażające sytuacje z tym związane(śmiech)?
Wiele razy zdarzało mi się być okrążonym i zalanym fanami, ale nigdy się nie bałem ani nie martwiłem kiedy stoję w kręgu światła. I właśnie tak jest z fanami Manilla Road. Wszyscy są częścią magii, którą jest Manilla Road. Nasi fani są tym, co trzyma zespół przy życiu. To oni stworzyli nam wszystkie szanse jakie dostaliśmy i jestem bardzo wdzięczny za to, że mamy takich fanów, ponieważ ułatwiają nam kontynuację tego co robimy, nawet jeżeli perspektywy są ponure.

Jakie są bliższe i dalsze plany Manilla Road, którymi możecie się podzielić z fanami?
Teraz jesteśmy w studio i pracujemy nad nowymi utworami na kolejny album Manilla Road. Studio opuścimy na koncerty w Hiszpanii i Portugalii za około 2 tygodnie. Resztę roku spędzimy w trasie i nagrywając  oraz pisząc tak, żebyśmy mieli kolejny album Manilla Road gotowy do wydania w pierwszej połowie przyszłego roku.

Podejrzewam, że do Polski niestety nie dotrzecie. Mieliście kiedyś jakiekolwiek propozycje występu w naszym kraju?
Polska była jednym z pierwszych krajów Starego Świata, który zwrócił na nas uwagę. Myślę więc, że bardzo ważne jest, żeby w końcu zagrać w Polsce. Dla mnie to naprawdę bardzo ważne i dlatego dopilnuję, żeby do tego doszło. Miejmy nadzieję, że będzie to prędzej niż później.

To już niestety wszystkie pytania z mojej strony. Życzę wam jeszcze wielu takich płyt jak "Mysterium" i osiągnięcia takiej pozycji na jaką zasługujecie. Up the Hammers!
Bardzo Ci dziękuję za poświęcenie czasu na wywiad ze mną. Chciałby zakończyć dziękując wszystkim naszym fanom, którzy utrzymują Manilla Road na tej drodze. Bez Was jesteśmy niczym. Up The Hammers & Down The Nails!

Alpha Tiger - Beneath the Surface (2013)




Wydany dwa lata temu debiut tych młodych Niemców zrobił na mnie dobre wrażenie. Oczywiście daleki byłem od zachwytów jednak słuchało sie "Men or Machines" naprawdę sympatycznie. Tym razem w przypadku dwójki mam podobnie. Wszystko jest na wysokim poziomie zarówno jeśli chodzi o umiejętności techniczne jak i kompozytorskie. Utwory  są bardzo melodyjne, urozmaicone, jest sporo zmian tempa, refreny zostają na długo w głowie, a brzmienie jest bardzo selektywne. Jednak coś mi cały czas przeszkadza by piać z zachwytu nad tym krążkiem. Żebyście mnie źle nie zrozumieli to jest to bardzo dobry krążek, lepszy od debiutu i jeden z lepszych heavy metalowych materiałów wydanych w tym roku. Gdyby jednak poprawić kilka szczegółów mógłby być znakomity. A jakie są te szczegóły? No właśnie tak do końca sam nie jestem  pewien. Brakuje mi na pewno agresji. Tak wiem, że to heavy metal i nie chodzi w nim o masakrowanie słuchacza, jednak trochę więcej mocy na gitarach mogłoby im wyjść na dobre. Kolejny, lekko mnie irytujący szczegół to głos wokalisty. Stephan 'Heiko" Dietrich śpiewa dobrze technicznie, jednak bardzo wysoko i czasem nieznośnie delikatnie. To już nawet dziewczyny z recenzowanych tutaj Ruthless Steel czy Evil-Lyn śpiewają bardziej męsko i agresywnie. Mimo wszystko dla zwolenników takiego śpiewanie "pod Kiske" wokal będzie ogromnym plusem, bo koniec końców pasuje do tego grania. Ja jednak wolę bardziej męskie operowanie strunami głosowymi w tym gatunku, więc musiałem trochę pomarudzić. Płyta jako całość wchodzi jednak bez popity, a takie hiciory jak tytułowy "Beneath...", mój ulubiony "Eden lies in Ruins" czy "From Outer Space", do którego tygrysy nakręciły teledysk pozostają z człowiekiem na długo. Zresztą pozostałe też nie odstają. Bardzo równy, przebojowy album pokazujący, że Alpha Tiger jest na fali wznoszącej. Dla fanów Heavy w stylu lat '80 zdecydowanie zakup obowiązkowy.
5/6

Saxon - Sacrifice (2013)



Panie i panowie, oto nowy album legendy brytyjskiego Heavy Metalu grupy Saxon! 5! Dziękuję. Tak powinna wyglądać każda recenzja kolejnego ich wydawnictwa od czasów "Killing Ground", albo jeszcze wcześniejszych. Saksończycy przyzwyczaili już swoich fanów do bardzo wysokiego poziomu swoich wydawnictw i jestem pewien, że obie strony są więcej niż zadowolone. Tym bardziej, że trudno mi sobie wyobrazić człowieka wymagającego od Saxon jakichś innowacji. Ci Brytyjczycy grają swoją muzykę już dobre 35 lat, przetrwali wszelakie trendy i wyszli z tych kryzysów chyba silniejsi niż kiedykolwiek. Od wielu już lat stanowią ścisłą czołówkę heavy metalu i są wzorem dla przeogromnej ilości zespołów. Ok, miałem pisać o ich nowej płycie, ale co mam nowego wymyślić? Saxon po raz n-ty napisał 10 nowych świetnych numerów opartych na znakomitych riffach. Zawsze na płytach umieszczali zarówno Heavy Metalowe hymny jak i rockowe killery. Tym razem mamy zdecydowaną przewagę tych pierwszych. Do tego jeszcze znakomite brzmienie nadające tym utworom niesamowitą energię. To jest chyba najcięższy i najostrzejszy Saxon od długiego czasu, a w połączeniu z fantastycznymi melodiami tworzy ich najlepsze dzieło od lat. Posłuchajcie tylko takiego "Warriors of the Road". Przecież ten numer urywa łby! Zresztą podobnie jak "Night of the Wolf", „Stand up and Fight" czy tytułowy "Sacrifice". Zresztą co ja tu będę pieprzył. Cała płyta jest naprawdę doskonała. Do tego jak zwykle sporo tekstów opartych na historii Wielkiej Brytanii, co nadaje ich muzyce specyficznego nastroju. Kolejny klasyk w dorobku jednego z najlepszych metalowych zespołów świata.
5,5/6

wtorek, 21 maja 2013

Massdistraction - Follow the Rats (2012)

W 2007 roku w szwedzkim mieście Malmoe, dwóch braci Jon i Per Hjalmarsson postanowili założyć Thrashowy band Retribution. Ze względu na kilka innych grup działających pod tym szyldem (m.in. w Polsce) w 2009 zmienili nazwę na Massdistraction. Już pod nowym mianem zarejestrowali singiel, po nagraniu którego szeregi grupy opuścił jeden z założycieli Per. Wzmocniony nowymi nabytkami zespół nagrywa w 2010 r demo „ Succubus”, z którego większość utworów pojawił a się na ubiegłorocznym pełnowymiarowym albumie „Follow the Rats”. I właśnie o tej płycie postanowiłem skreślić kilka zdań. Mamy tu do czynienia z raczej czystym gatunkowo thrashem umiejętnie łączącym technikę z melodią. Jest to zdecydowanie płyta gitarzystów. Duet Hjalmarsson/Nassadjpoor prezentuje się z na prawdę dobrej strony. Dynamiczne riffy oparte na dobrej technice zrobią na pewno duże wrażenie na zwolennikach gatunku. Do tego melodyjne, klimatyczne i przestrzenne solówki wygrywane przez tego pierwszego i robi się już bardzo przyjemnie. Niestety muszę też dodać małą łyżkę dziegciu (Jak ktoś nie wie co to, to odsyłam do wikipedii) do tej beczki miodu.. Nieprzekonujący wokalista, śpiewający praktycznie cały czas w tych samych rejestrach i dysponujący bardzo przeciętną barwą oraz garowy grający mało dynamicznie i przy użyciu raczej samych prostych patentów, gdy akurat w muzyce Massdistraction nie brakuje miejsca na trochę kombinowania i urozmaicenia. Bassman nie wyróżnia się w żadną stronę, więc o nim nie napiszę nic. Ogólnie debiut dobru. Jeśli jeszcze popracują nad tymi mankamentami, które wymieniłem wyżej to w przyszłości może być znakomicie.

4/6

czwartek, 16 maja 2013

Vendetta - Feed the Extermination (2011)

Uwielbiałem ten zespół od dawna. Ich Płyty "Go and Live .... Stay and Die" i przede wszystkim "Brain Damage" były jednymi z największych osiągnięć sceny niemieckiej. Sporo sobie obiecywałem po ich reaktywacji jednak wydany w 2007 roku powrotny album "Hate" brutalnie je zweryfikował. Nie dorastał do pięt dwóm klasycznym krążkom z lat '80. Uznałem to za wypadek przy pracy i liczyłem, że do wydania następnej płyty zespół znowu nabierze wiatru w żagle i powróci do takiego grania, z którego zawsze słynęli. W końcu ukazał się "Feed the Extermination". I co? No i wielkie gówno! To jest niewiarygodne, ale ta płyta jest chyba jeszcze gorsza od poprzedniczki. To granie jest niesamowicie bezjajeczne, cały czas zespół stwarza pozory agresji, świeżości, a tak naprawdę odechciewa się tego słuchać już w okolicach 4 numeru. Beznadziejne riffy i wszechobecna nuda to wyznaczniki "Feed...". Wszystko jest tutaj robione na siłę, bez polotu czy jakiegokolwiek pomysłu. No i do tego ten niby czad. Panowie proszę was, nie nagrywajcie już więcej, bo to jest obelga dla tego co robiliście w latach '80. Jeden z najgorszych powrotów w Thrashu. Nie chce mi się więcej pisać na temat tego kloca i chyba zaraz zarzucę sobie "Brain Damage".
2/6

poniedziałek, 13 maja 2013

Air Raid - Night of the Axe (2012)

Jak ja uwielbiam takie granie. To co prezentują na swoim debiucie Szwedzi z Air Raid to niesamowicie energiczny Heavy Metal łączący w sobie inspiracje sceną brytyjską (Judas Priest, Saxon, Elixir) oraz niemiecką (Grave Digger, Paragon, Accept). Duet gitarzystów Johan Karlsson/Andreas Johansson co rusz atakuje słuchacza klasycznymi riffami i znakomitymi solami. Basista Robin Utbult robi świetne tło pod gitary, a jego instrument jest doskonale słyszalny pozostając jednak cały czas na drugim planie. Bębny obsługuje David Hermansson i wychodzi mu to naprawdę bardzo dobrze nadając dużej dynamiki tym utworom. Kolejnym dużym atutem Air Raid jest ich wokalista o greckich korzeniach Michael Rinakakis. Śpiewa gardłowo, bardzo potężnie, chwilami agresywnie, a czasem bardziej epicko. Wyższe rejestry, których nie jest zbyt wiele też nie sprawiają mu problemów. Zespół tworzy mnóstwo znakomitych i zapamiętywalnych melodii, które na szczęście nie mają w sobie nic pedalskiego. Po prostu czysty jak łza, krwisty heavy metal. Wystarczy posłuchać takich numerów jak tytułowy, "Raiders of Hell", "Call of the Warlock" czy "A Blade in the Dark", by pięści zacisnęły się same gotowe stoczyć walkę z każdym pozerskim bękartem nie wyznającym jedynej prawdziwej wiary. Czyżby debiut doskonały? Bardzo możliwe. Air Raid jest na chwilę obecną moją największą nadzieją sceny heavy i już teraz wiem, że będę do "Night of the Axe" wracał jeszcze wielokrotnie w przyszłości. Dzięki takim zespołom Heavy Metal nigdy nie zginie. Hail Air Raid!
5,5/6

Bakken - Death of a Hero (2012)

Zespół Bakken pochodzi z Ulsteru, a omawiany tutaj materiał jest ich pełnometrażowym debiutem. Co sobą prezentuje? Ano jest to wypadkowa amerykańskiego i europejskiego power metalu przyprawiona szczyptą thrashu. Tak więc obok patentów znanych m.in. z Iced Earth mamy melodie, które mogłby zagrać choćby Gamma Ray czy Blind Guardian, a do tego odrobina Metalliki i Rage i mamy Bakken. Oczywiście nie są to bezczelne zrzynki tylko pewne inspiracje i dalekie echa. Do muzyków nie ma się zbytnio o co przyczepić, wykonują swoją robotę bez zarzutów. Wokalista dysponuje głosem o barwie bardzo mocno kojarzącej się ze Sven'em D'Anna z Wizard. Brzmi to wszystko naprawdę ciekawie. Całość posiada bardzo fajny, czasem lekko mroczny klimat, kompozytorsko też jest ok, więc można zaryzykować stwierdzenie, że grupa dobrze rokuje na przyszłość. Na pewno nie jest to zespół z cyklu przesłuchać, odstawić i zapomnieć. Wydaje mi się, że jeśli chodzi o Bakken to może być tylko lepiej.
4,5/6

Ghost B.C. - Infestissumam (2013)

Nowy krążek Ghost był jednym z najbardziej oczekiwanych albumów na rynku. Sukces jaki osiągnął ich debiut moim zadaniem idealnie pokazuje ile w promocji kapeli znaczy ciekawy image i atmosfera tajemnicy osnuwająca muzyków. Sama muzyka była owszem dobra, ale bez przesady. Jestem bardziej niż pewien, że bez wymienionych wyżej czynników  Ghost nie zdobyłby takiej popularności. Na "Infestissumam" Szwedzi dalej prezentują swoją miksturę Doom/Heavy metalu doprawioną dawką hard rocka lat '70, a to wszystko podane w okultystycznej otoczce, z tym, że heavy jest tym razem mniej. Jednak w porównaniu z debiutem tutaj wszystko wygląda lepiej. Utwory są bardziej dopracowane, dzieje się w nich więcej i ciężko o monotonię, która jednak czasem dawała o sobie znać podczas słuchania "Opus Eponymous". Muszę przyznać, że obcowanie z "Infestissumam" sprawia naprawdę masę radochy. Lepsze riffy, ciekawsze aranżacje i po prostu lepsze utwory. Jestem ciekaw na jak długo wystarczy im pomysłów, żeby nie zaczęli zjadać własnego ogona. Teraz jednak nie ma co się tym zamartwiać. Ghost nagrał bardzo dobry album i z tego należy się cieszyć. Doskonała odskocznia od wszelakich łomotów słuchanych na codzień.
5/6

The Crossroads - Pariah (2012)

Grupa The Crossroads powstała w 2007 roku w Rybniku i jak dotąd ma na swoim koncie debiut "Hate You" wydany w 2010. Opisywany tutaj materiał to ich drugi album "Pariah" z ubiegłego roku. I jest to naprawdę porządny kawał Thrash Metalu. Są tu zarówno wpływy sceny amerykańskiej jak i germańskiej, ale wszystko bardzo zgrabnie wymieszane. Słucha się tego naprawdę znakomicie, a taki "The Land of the Fee" z wyrażnym wpływami wczesnego Destruction czy Kreator to istny killer. Jest tu też klimatyczny, balladowy "So I Die" wprowadzający nastrój wyciszenia, ale nawet w nim momentami chłopaki potrafią przypieprzyć. Poziom instrumentalny jest bez zarzutu, wszystko gra jak trzeba. Wokalista również daje z siebie wszystko i jest mocnym punktem The crossroads. Jedyną kwestią do której można się przyczepić jest brzmienie, ale nie przeszkadza ono w odbiorze całości. Kolejny polski zespół thrashowy, który bez wstydu można pokazywać zagraniczniakom.
4,4/6

Snake Eyes - Macabre Tales (2012)

Tym razem coś dla zwolenników brutalniejszej odmiany Thrashu. Katowicki Snake Eyes jest już co poniektórym znany z wydanego w 2010 roku debiutu "Beware of the Snake". Tym razem uderza z nowym materiałem ep. "Macabre Tales" zawierającą 5 krótkich (najdłuższy na płycie kawałek trwa 3:30), zwartych i konkretnych thrash/death metalowych ciosów na szczękę. Nie ma w tym żadnego nowatorstwa, ale nie o to przecież chodzi w tym stylu. Tutaj liczy się agresja, moc i metali wszystko znajdziemy na tej płytce. Brzmienie jest bardzo naturalne i surowe co również idealnie wpasowuje się w ogólny klimat. Pierwsze dwa utwory jakoś specjalnie mnie nie powaliły, ale już trzy pozostałe konkretnie wymiatają. Najlepszym numerem, który konkretnie mnie sponiewierał jest "Wounds Without Blood" z gościnną solówką Latawca z The No-Mads. W ciągu tych niecałych 3 minut dzieje się naprawdę dużo i jest to uczta dla każdego fana brutalnych dźwięków. Całości dopełniają opętańcze wokale Świra znanego do niedawna z bardzo dobrego death metalowego Hetzer. Jeśli stawiasz "Darkness Descends" albo "Seven Churches" ponad "Countdown to Extinction" czy "Czarny album" wiadomo kogo to ta ep jest dla Ciebie. Gdyby jeszcze 2 pierwsze numery były tak miażdżące jak "Wounds Without Blood" to byłoby 5.
4/6