niedziela, 31 sierpnia 2014

Cromlech - Ave Mortis (2013)

Po tym jak usłyszałem ich demo „Ancestral Doom” już wiedziałem, że debiut mnie zniszczy. Kanadyjczycy z Cromlech idealnie wpasowali się w moje gusta. Surowy barbarzyński i epicki heavy/doom metal przepełniony bitewnym zgiełkiem i odorem krwi. Ten krążek zdecydowanie nie przypasuje pacyfistycznym metaluszkom ani brzmieniowym estetom. Płyta zaczyna się od tytułowego instrumentala wprowadzającego słuchacza w klimat tego dzieła. Utrzymany w marszowym tempie wprowadza wojenną atmosferę, która utrzymuje się aż do ostatniego dźwięku. Kolejny numer „For a Red Dawn” też grany w średnim tempie zaczyna się od pięknych podniosłych gitarowych harmonii, które przenoszą nas na pola Rohanu i do Helmowego Jaru, by po ok 5 minutach przemienić się w doomowy walec. „Honor” rozpoczyna się majestatycznym wstępem na gitarze, ale za moment przechodzi w bezlitosną jazdę. Jeden z agresywniejszych numerów na płycie z historycznym anty – islamskim tekstem. Podobne treści niesie ze sobą „Of the Eagle and the Trident”, który jak sam tytuł wskazuje traktuje o polsko – ukraińskim sojuszu przeciwko muzułmańskim najeźdźcom. W środku tego utworu pojawia się nawet fragment jakiejś ludowej chyba ukraińskiej pieśni. Wyróżnił bym jeszcze zabójczy „Lend Me Your Steel” brzmiący niczym brutalna heavy/thrashowa nawałnica. Zresztą tak naprawdę każdy z tych numerów orze pozerów, a cała płyta gwałci wioski. Po prostu nie ma sensu opisywać wszystkich kompozycji, bo musiałbym się bez przerwy powtarzać. Płyta jest długa, bo trwa 70 minut, w których zawiera się 8 wałków, z czego najkrótszy trwa niecałe 5, a najdłuższy ponad 11. Jednak, gdy już załapiemy klimat to nie ma mowy o nudzie. Cromlech nagrał fantastyczny, do bólu metalowy krążek i urzekł mnie swoim bezkompromisowym i szczerym podejściem do tematu. Do czego najlepiej porównać ich muzykę? Jak dla mnie jest to wypadkowa takich hord jak Solstice, Scald i Doomsword z jednej strony, a Manilla Road, Cirith Ungol i Omen z drugiej. Do tego można dodać niektóre harmonie Iron Maiden i klimat epickich płyt Bathory. Jest tu również cała masa świetnych melodii, które jednak nie przypadną do gustu fanom takiego Edguy. Są surowe, przepełnione barbarzyńskim urokiem i po prostu pięknie metalowe. Jeśli ktoś kiedykolwiek będzie miał możliwość zaopatrzenia się w egzemplarz „Ave Mortis” niech to niezwłocznie uczyni. Cromlech rządzi!


5,5/6

niedziela, 10 sierpnia 2014

Hitten - First Strike with the Devil (2014)

Hitten to heavy metalowy kwintet pochodzący z hiszpańskiej Murcii. Istnieje od 2011 roku i od tego czasu rok po roku wypuszczał kolejno demo, singiel i epkę. W roku bieżącym pojawił się pełnowymiarowy debiut „First Strike with the Devil”. Na początku nie byłem zbyt pozytywnie nastawiony do tego materiału. Bardzo możliwe, że po części też przez chujową okładkę, która wygląda jak malowana przez niezbyt uzdolnionego dzieciaka. Jednak przede wszystkim chodziło o to, że ostatnimi czasy kapel grających w tym stylu pojawiło się multum, a większość z nich niestety nie wybija się ponad przeciętność. Jednak już w okolicach mniej więcej trzeciego odsłuchu zacząłem się wciągać w ten krążek. 8 utworów w 40 minut to odpowiednia długość, żeby nie odczuć znużenia. Do tego przede wszystkim dobre utwory. Hitten gra muzykę wzorowaną na NwoBHM z naciskiem na pierwsze dwie płyty Maiden i łączy to ze speed metalową energią i motoryką znaną chociażby z Exciter czy Overkill . Jest to podobne granie do Enforcer tylko, że Hitten jest jednak trochę bardziej drapieżny. Jest szybko, melodyjnie i bardzo heavy metalowo. Znakomity gitarowy tandem jest wspierany przez dynamiczne bębny i wyraźny melodyjny i wysoki bas. Do tego wokalista dysponujący niezłym głosem śpiewający najczęściej w średnich rejestrach. Obok typowo speedowych strzałów w postaci „Evil Power”, „Running over Fire” czy „Punished by Speed” są też bardziej klasycznie heavy metalowe „Demons”, Looking for Action” i „Stand and Fight”. Jest jeszcze „Ladykillers”, który w zwrotkach kojarzy mi się totalnie z Metalucifer, przede wszystkim przez wokal. Jako ostatni na płycie został umieszczony prawdziwy brylant, a mianowicie „Nightmares come True”. Rozpoczynający się klimatycznym wejściem przechodzi później w prawdziwie heavy metalowe tornado. No i ten refren, który jak się do mnie raz przyczepił to tak został do tej pory i chyba zostanie jeszcze dłużej. Zdecydowanie hicior. Debiut Hitten pokazał, że pojawił się na scenie kolejny mocny zawodnik, z którym trzeba się będzie liczyć. Ale to chyba nie jest powód do smutku, prawda?


5/6

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Däng - Tartarus: The Darkest Realm (2014)

Lubię takie niespodzianki. Debiutancka płyta amerykańskiego Däng już znakomitą szatą graficzną zwróciła moją uwagę. Do tego koncept oparty na greckiej mitologii, a przede wszystkim na motywie cierpienia, które jest wspólnym mianownikiem wszystkich bohaterów tych historii. Tak więc mamy tu Syzyfa, Tantala, Danajdy i wiele innych postaci. Sama muzyka to epicki doom metal z elementami hard rocka przełomu lat 60/70. Słychać tu zarówno Black Sabbath, Saint Vitus jak i Solitude Aeturnus czy nawet odrobinę Manilla Road. Pomimo inspiracji muzyką sprzed lat album brzmi zaskakująco współcześnie. Utwory są dość długie i rozbudowane, ale na tyle dobrze skomponowane i ciekawe, że nie ma mowy o nudzie. W pewnym momencie można nawet wpaść w pewien rodzaj transu. Ta muzyka wgryza się w mózg i nie chce puścić. Płyta jest wyrównana, ale na chwilę obecną moimi faworytami są „Titans” z bardzo chwytliwym riffem, klimatyczny „Danaides” i fantastyczny „Tityos”. Jednak zdecydowanie najlepiej ten materiał wchodzi jako całość. Podejrzewam, że niektórzy mogą się zniechęcić po pierwszym odsłuchu, ale warto by było dać temu krążkowi kolejne szanse, aż wreszcie zaskoczy. Jest to zdecydowanie muza wielokrotnego użytku. Pomimo wielu odniesień do innych grup, Däng brzmi naprawdę oryginalnie. Niekwestionowanym liderem i główną postacią jest śpiewający gitarzysta Chris Church, który jest też kompozytorem całości.  Facet stworzył masę znakomitych chwytliwych riffów, a jego partie wokalne nadają indywidualnego charakteru płycie. Na początku lekko mnie drażniła ta jego taka nonszalancka maniera, ale teraz jestem już kupiony. Jak na debiut „Tartarus: The Darkest Realm” jest fantastycznym materiałem, który powinien zauroczyć wszystkich fanów epickiego metalu, ale też ci z Was słuchający innych odmian też powinni dać jej szansę, gdyż jest to po prostu bardzo dobra i wartościowa muzyka. Podobno materiał na nowy krążek jest już w całości napisany i muszę przyznać, że z ogromną niecierpliwością będę oczekiwał tego miejmy nadzieję wyjątkowego dzieła.
5/6