niedziela, 15 lutego 2015

Cromlech - Metal nigdy nie powinien być przyjemny i bezpieczny!



Cromlech jest największym objawieniem na scenie epickiego metalu od dłuższego czasu. Ich debiut „Ave Mortis” wywołał nieliche spustoszenie w mojej głowie swoim surowym i bezkompromisowym podejściem do tematu. Do tego nie skalana tak obecnie modną polityczną poprawnością warstwa tekstowa idealnie dopełnia obrazu całości. Jeśli zamiast słodkich melodyjek będących podkładem pod jęczenie osobnika niepewnej orientacji o braku akceptacji w społeczeństwie wolicie metal, krew i wojnę, to Cromlech jest zdecydowanie dla was. Zapraszam do przeczytania, mam nadzieję ciekawej rozmowy z gitarzystą Romanem Lechamanem i wspomagającym go czasem drugim wiosłowym Davidem Baronem.

HMP: Witam. Większość waszego składu gra również w Into Oblivion reprezentującym bardziej ekstremalną stronę metalu. Skąd pomysł na powołanie do życia epic metalowej hordy?
Roman Lechman: Słuchałem Black Sabbath, Judas Priest, Iron Maiden i duże ilości greckiego black metalu. Po jednym z koncertów Into Oblivion, Baron zapytał mnie, czy nie chciałbym dołączyć do niego i stworzyć kapelę grającą epicki doom metal. W tamtym czasie, Baron miał kilka pomysłów, prawie w całości kawałek „For a Red  Dawn” był już napisany. Ja też miałem wtedy pomysł, by zrobić jakiś black/heavy/progowy projekt z dużymi wpływami greckiego black metalu. Zanim jeszcze Loghnane został w zespole, rozważałem jak przekształcić zespół Barona w coś black metalowego. Jak widzisz, wyszło nieźle. Mogę powiedzieć, patrząc w przeszłość, kiedy Baron poprosił mnie żebym dołączył, nie brałem tego serio, a nawet myślałem jak wyplątać się z Cromlecha, ale kiedy zagrałem pierwsze riffy do „For a Red Dawn” wszelkie wątpliwości uciekły z mojej głowy.

Czy David Baron i Kevin Loghnane grali wcześniej w jakichś zespołach? Ciekawi mnie zwłaszcza to czy dla Kevina Cromlech to debiut. Jego wokale są znakomite.
Roman Lechman: David nigdy wcześniej nie grał w zespole, jak również Kevin. "Ave Mortis" to tak naprawdę debiut Kevina. Kevin odpowiedzialny jest za wszystkie wokale na żywo, za to na „Ave Mortis” jest odpowiedzialny jedynie za połowę wokali, bowiem dzieli ten przywilej ze mną wykonującym partie harshowane i czyste w „For A Red Dawn”, „To See The Driven Before You” i „The Eagle And The Trident” jak również za większość chórków.

Wcześniej nagraliście dwuutworowe demo „Ancestral Doom”. Czy ten materiał był dopuszczony do normalnej dystrybucji czy też pełnił rolę prezentacji dla wytwórni?
Roman Lechman: Demo “The Ancestral Doom” zostało nagrane tylko dla wytwórni do celów promocyjnych. Wymienialiśmy też to demo przy różnych okazjach, nawet wciskaliśmy je niesławnym członkom sceny metalowej, włączając w to kolesi z Manilla Road czy Varga Vickernesa, aczkolwiek nie jestem pewien czy to demo do Varga w ogóle dotarło.

Na wspomnianym demie rolę wokalisty pełnili jeszcze na zmianę gitarzyści David i ty Roman. Jak dzieliliście się obowiązkami, który odpowiadał za jakie partie?
Roman Lechman: David i ja napisaliśmy całość materiału na “Ave Mortis”. David napisał “For a Red Dawn” zanim Cromlech oficjalnie powstał i kontynuował pisanie “Lend Me Your Steel” i “Shadow And Flame”. Tymczasem ja napisałem „Ave Mortis”, „Honor”, „To See Them Driven Before You” i „Eagle And The Trident”. Instrumentalny “Amongst the Tombs” był drugim napisanym wspólnie, w ramach naszej współpracy, Davida i mnie.
David Baron: Słowa były pisane osobno do muzyki, na przykład “Honor” jest Romana, ale liryki do niego napisałem ja. Natomiast mój „Lend Me Your Steel” ma słowa Romana. Solówki były dzielone, większość z nich to oczywiście robota moja i Romana, wyjątkiem są “Honor” i “Ave Mortis” gdzie za partie solowe odpowiada Roman zaś w „Lend Me Your Steel”, „Amongst the Tombs” i „For A Red Dawn” solówki należą do mnie.

W 2013 roku ukazał się wasz pełnowymiarowy debiut „Ave Mortis”. Jak długo powstawał ten materiał? Pozostały wam jakieś numery, które nie zmieściły się na płytę?
Jak wspomniałem “For A Red Dawn” było napisane przed powstaniem Cromlecha. Pamiętam pisanie niektórych riffów gdzieś w 2010 roku. Reszta materiału została stworzona po powstaniu już wiosną 2011 roku. Jednym z najwcześniejszych numerów jaki napisałem był „Lair Of Doom”, który nie znalazł się na „Ave Mortis” jako, że nie odpowiadał standardom jakie chcieliśmy utrzymać. Poprawiliśmy w nim kilka aspektów, dodaliśmy nowe riffy i elementy i znajdzie się na naszym drugim albumie, roboczo zatytułowanym „Ascent of Kings”. Pozostały materiał, który wtedy powstał trafił na „Ave Mortis”.

”Ave Mortis” wydaliście nakładem włoskiej wytwórni My Graveyard, która wydaje się dla was jak najbardziej odpowiednia. Jesteście zadowoleni ze współpracy? Jak wyglądała promocja tego materiału?
David Baron: Promocja ruszyła dopiero niedawno, ostatnio zostaliśmy zaproszeni do zagrania na bardzo znanym undergroundowym true metalowym feście w Europie. Negocjowaliśmy podróż i w tym momencie próbujemy też zorganizować kilka innych występów w tym samy czasie. Jeśli chodzi o My Graveyard Productions; Guiliano, jeśli to czytasz to chcemy ci powiedzieć, że cię kochamy, rozumiemy i chcemy byś wrócił do domu! A tak poważnie, nie słyszeliśmy o nim od wielu lat. Mamy nadzieję, że sprzedaje wiele płyt, że nie bierze żadnych urlopów. Może do momentu, gdy trafimy w końcu do Włoch zostaniemy ogłoszeni Imperatorami Rzymu…

Bardzo podoba mi się brzmienie „Ave Mortis”, które jest surowe, barbarzyńskie i bardzo organiczne. Zdecydowanie odróżnia się z tłumu wypolerowanych, komputerowych gniotów. Czy dokładnie taki efekt chcieliście osiągnąć?
David Baron: “Ave Mortis” jest bliskie ideałowi, który sobie wymarzyliśmy. Chcieliśmy brzmienia organicznego, brudnego i potężnego, trzymaliśmy się z daleka od cyfryzacji czy jakkolwiek produkowanych dźwięków. Jednakże z perspektywy czasu spędziliśmy trochę czasu nad poprawianiem brzmień gitar – były trochę za niskie niż chcieliśmy.

Porozmawiajmy chwilę o tekstach. Poruszacie zarówno tematy historyczne jak i fantasy (Conan, Tolkien). Kto jest ich autorem?
Roman Lechman: Jak wspomniałem wcześniej, teksty były pisane osobno do każdego numeru, a do „Ave Mortis” były pisane przeze mnie i Davida. Obaj siedzimy w fantasy i historii. Nie planujemy żadnych konceptów w naszej muzyce w najbliższej przyszłości. Czujemy się dobrze, triumfująco i potężnie z epickimi i heroicznymi motywami, tak zostały opowiedziane i zapamiętane w historii.

W tekstach do takich utworów jak choćby „Honor” czy „Of The Eagle And The Trident” pokazujecie dość stanowczą postawę wobec islamu co mi osobiście się niezmiernie podoba. Niestety żyjemy w świecie opętanym przez źle rozumianą polityczną poprawność. Nie mieliście wobec tego jakichś problemów w związku z tym?
David Baron: Nikt nie poruszył tego tematu. Jeśli nawet, nie mamy żadnych obaw, by nie mówić o wydarzeniach historycznych. Cenzura tej natury nie ma miejsca w muzyce metalowej, gdziekolwiek byśmy nie byli.
Roman Lechman: Mam większy szacunek do dobrego muzułmańskiego wojownika niż do tych, którzy twierdzą, że wojują dla społecznej „sprawiedliwości”.

Pozostając jeszcze w temacie utworu „Of the Eagle...”. Traktuje on o wspólnej walce Polaków i Ukraińców przeciwko azjatycki najeźdźcom. Niestety lata historii mocno popsuły stosunki między oboma narodami. Jak myślicie co by musiało się stać, żeby ta sytuacja uległa zmianie? Wspólne zagrożenie?
Roman Lechman: Słowiańskie języki w osiemdziesięciu procentach są ze sobą wymieszane i powiązane, czy mówimy o południu, czy zachodzie i wschodzie, niż jakiekolwiek inne. Jest w nich oczywiście korzeń tej samej rodziny, ale zwłaszcza tu w Ameryce Północnej gdzie nasze korzenie leżą w Europie, więcej znajduje wspólnego w Polakach, Rosjanach, Serbach, Chorwatach i innych. Dodam też, że wychowałem się na „Ogniem i mieczem”
David Baron: Również słyszałem o „Ogneim i mieczem”!

A co to za ludowy utwór wpletliście w ten numer? Skąd taki pomysł?
Roman Lechman: Dorastając uczyłem się wielu ukraińskich folkowych piosenek, podobnie jak kilku rosyjskich i polskich. Jedna z nich nosiła tytuł „Zasvystaly Kozachenky” i abstrahując od tego, że lubiłem melodię, oparta była na kozackim motywie, który łączył się bezpośrednio z tekstem. Znacznie bardziej starałem się w nich dojrzeć koncept sakralnej natury wojny i nieodkrytej otchłani wiary i przeznaczenia, jaka czeka na prawdziwego wojownika.

Skąd u was to zainteresowanie słowiańszczyzną? Czyżby korzenie któregoś z was były we wschodniej Europie?
Roman Lechman: Ja jestem Ukraińcem i mocno angażuję się w wydarzenia społeczeństwa ukraińskiego. David ma polskie korzenie. Moi przodkowie wyprowadzili się do Zachodniej Ukrainy z Austrii po Trzecim Rozbiorze Polski w 1795 roku i nauczyli się języka, tradycji i wiary tego kraju. Podczas II Wojny Światowej obie strony mojej rodziny zostały zmuszone do ucieczki do Kanady i Stanów wypędzeni przez Sowietów. Dorastałem jako Ukrainiec, mówiłem po ukraińsku, uczyłem się o ukraińskiej historii, kulturze, muzyce, jak również nie miałem wielu przyjaciół, którzy nie byliby Ukraińcami, aż do liceum. Miałem możliwość odwiedzenia mojej ojczyzny kilka lat temu i nie jestem w stanie opisać uczuć i nostalgii jaka mnie tam ogarnęła, gdy myślałem o moich przodkach (nie mówię o tych z Austrii), którzy żyli na tych samych stepach i górach przez tysiące lat.

Wiele osób nazywa waszą muzykę epic doom metalem. Jednak słuchając takich killerów jak „Honor” czy „Lend Me Your Steel” mam wrażenie, że chyba lepiej nazwać was bardziej ogólnie epic metalem. Przywiązujecie w ogóle wagę do szufladek?
David Baron: Zakładając Cromlech największą inspiracją był Solstice, stricte doom metalowy project, co może być słyszalne w najmocniejszych z wczesnych naszych numerów, takich jak „For A Red Dawn” czy „Amongst The Tombs”. Jednakże, jak Roman bierze się za pisanie i coraz więcej idei i pomysłów zostaje odkryte, zaczynamy czerpać inspirację z miejsc, o które byśmy się nawet nie postrzegali. Wszystko z Blind Guardian, Helstar poprzez Skepticism, Ras Algethi, aż po Rotting Christ czy Varathron.
Roman Lechman: Heavy metal jest na pewno bazą naszych inspiracji, ale różnice jakie istnieją między Into Oblivion a Cromlech jest bardziej estetyczna i istnieje na innych kompozycyjnych aspektach, jeśli rozumiesz o czym mówię. Naturalnie, pisanie razem z Baronem daje mi do myślenia w zupełnie inny sposób niż ma to miejsce i niż bym się posądzał w Into Oblivion.

Moim zdaniem najlepszym towarzystwem dla was byłyby takie grupy jak Solstice, Scald, Doomsword z jednej strony, Manilla Road, Omen, Cirith Ungol z drugiej oraz epicki Bathory. Wasza muzyka brzmi jak wypadkowa tych gigantów.
David Baron: Tak, to zdecydowanie największe i najmocniejsze koncerty jakie przychodzą na myśl i doskonale opisują sedno naszej twórczości.

Momentami słychać, że słuchacie (i gracie) też death czy black metalu. Nie wiem czy się zgodzicie, ale były takie krótkie momenty w „To See Them...” kojarzące mi się nawet z Bolt Thrower czy najstarszym Paradise Lost.
David Baron: Absolutnie. Nie mamy żadnych ograniczeń, by nie pokazywać naszej pasji do ekstremalnych gatunków. Heavy, tradycyjny metal istnieje już… czterdzieści lat z hakiem? To idealny moment żeby przekopać się przez te wszystkie pomysły, które były już przez te wszystkie dekady.

Zarówno w Cromlech jak i Into Oblivion tworzycie bardzo długie kompozycje. Macie z góry takie założenie czy też jest to jak najbardziej naturalna sprawa?
David Baron: Nie, nie mamy żadnych skonkretyzowanych czasów trwania. Utwór trwa tyle ile ma trwać. Nie chcemy ciąć żadnego dobrego materiału z numeru, żeby przypasować się komuś kto twierdzi, ze coś jest za długie, tak samo nie należy przeciągać kawałka bardziej niż jest to konieczne, tylko dlatego by brzmiał bardziej epicko.

Muzykę komponują obaj gitarzyści. Pracujecie nad nimi razem czy każdy pisze osobno?
David Baron: Generalnie przychodzimy z zestawem riffów i naszymi własnymi pomysłami, wtedy pracujemy nad strukturą i założeniach, kiedy spotykamy się już razem i ćwiczymy. To najlepszy sposób na robienie długich numerów, bo przychodzimy i wykładamy wszystkie riffy jak karty na stół i kombinujemy z nimi tak długo, aby zrobić z nich prawdziwe, monstrualne kompozycje.

Bardzo podoba mi się melodyka waszych utworów. Nie ma tu miejsca na tandetne radiowe melodyjki. Jest surowa, przepełniona wojną i na wskroś metalowa.
David Baron: Dziękuję. Tak, staramy sie żeby wszystko było kompletne, wypływało z czystej pasji z odwiecznych korzeni. Nie ma tu miejsca na radiowe rockowe pioseneczki, o imprezkach i innych gównach.
Roman Lechman: Dobra melodia uderza duszę i ją inspiruje!

Okładka płyty w pewien sposób przypomina mi opowiadanie o Conanie „The Thing in the Crypt”. Trzeba przyznać, że znakomicie oddaje klimat płyty. Kto jest jej autorem?
David Baron: Grafikę wykonał Kris Verwimp, który robił też grafiki do Absu „Tara” i „Old Morning’s Dawn” Summoning i wiele innych świetnych prac. Rzeczywiście została oparta na odkryciu przez Conana krypty Atlantyckich Królów z oryginalnego filmu o Conanie. Początkowy pasaż z „To See Them Driven Before You” to z kolei muzyczna interpretacja przekuwania miecza przez ojca Conana.

Jak wyglądają koncerty Cromlech? Wasza muzyka na żywca musi zabijać!
David Baron: Nie mamy żadnych koncertowych założeń. Gramy tak ciężko i mocno jak potrafimy i wkładamy w to tyle pasji i energii jak tylko możemy. Na pewno są jakieś teatralne elementy w metalu, ale my nie bawimy się w symbole, flagi czy broń. Na razie jesteśmy tylko my i nasza muzyka.

Metal w dzisiejszych czasach staje się co raz bardziej pacyfistyczny i traci swoją pierwotną agresję. Czy nie wydaje wam się dziwne, że ludzie grający lub słuchający ostrej i niekiedy brutalnej muzyki w życiu codziennym są takimi konformistami? Czy wy na co dzień preferujecie bardziej wojownicze podejście?
David Baron: Tak, definitywnie jest coś w tym. Metal może przybierać formy katharsis, które powstrzymują od uderzenia kogoś w twarz mimo, że na to zasługuje; ludzie słuchają naturalnie agresywnej, zawierającej nieraz tyle nienawiści muzyki pozostając pacyfistami i jednostkami politycznie poprawnymi. Zgadza sie to z ogólnie przyjętymi tendencjami rozwoju społeczności, gdzie każdy czuje się zaakceptowany i bezpieczny. Jednak drugą stroną tego medalu jest pozbawienie człowieka prawdziwych bodźców, które kształtują jego charakter. Metal jest od tego ucieczką. Metal nigdy nie powinien być przyjemny i bezpieczny!

Jakie jest wasze zdanie na temat dzisiejszej sceny metalowej? Z jakimi zespołami utrzymujecie przyjacielskie kontakty?
David Baron: Cóż, metalowa scena jest różna na całym świecie. Jestem pewien, że łakocie można znaleźć za każdym rogiem. Jesteśmy blisko z zespołami z Toronto takimi jak Demontage, Valkyrie’s Cry, Possesed Steel, Nuclearhammer, Malaria, Necrodios czy Adversarial i długo jeszcze mógłbym wymieniać.

Wielu metalowców za bardzo przywiązuje się do jednego gatunku ignorując inne. I tak często np. heavy metalowiec nie toleruje death i black metalu oraz odwrotnie. Czy nie uważacie, że takie podziały są trochę bezsensu? Metal powinien być przede wszystkim szczery.
David Baron: Kompletna bzdura. Mocna muzyka jest godna słuchania nie zależnie od tego czy jest grana na blastach i growlach, w tempie 4/4, z falsetowymi wrzaskami czy rozpisana na pełną orkiestrę.

Tworzycie już może materiał na drugi album? Będzie utrzymany w tym samym stylu czy może planujecie jakieś zmiany?
David Baron: Mamy tony materiału napisanego na drugi album. Riffy i struktury są już prawie gotowe, pracujemy nad tekstami, wokalami, solówkami i całą resztą. Jak wspominaliśmy pracujemy też nad przerobionym „Lair of Doom”. Pozostałe to nowy materiał, jest on znacznie bardziej zróżnicowany i intensywniejszy od tego co znalazło się na „Ave Mortis”. Mamy numery ekstremalnie wolne i miażdżąco doomowe, power i thrashowe, nasączone greckim black metalowym riffowaniem i oczywiście pełno w nich monumentalnych epickich pasaży wyjętych prosto z Bathory. Tak jak na „Ave Mortis” Kevin i Roman będą śpiewać, ale nie będą dominować, użyjemy ich dla lepszego efektu, by pociągnąć we właściwych fragmentach to, co najważniejsze.

A co słychać w Into Oblivion? Będziecie coś nagrywać pod tym szyldem czy obecnie Cromlech to priorytet?
David Baron: Into Oblivion ciężko pracuje nad swoim trzecim albumem. Cromlech nie jest w to zamieszany, ani jakkolwiek naruszony przez ich pracę, w żaden sposób.
Roman Lechman: Mamy do ukończenia na “Paragon” jakieś dwa numery. Wszyscy będą wiedzieli, czemu zajęło nam to tyle czasu, gdy album już się pojawi.

To już wszystkie pytania. Czego mogę wam życzyć na przyszłość?
David Baron: Triumf, chwała i zawsze w boju! Nawet jeśli bitwom nie będzie końca! Slawa!

Sława! Wielkie dzięki za wywiad.
David Baron & Roman Lechman: Również dziękujemy, także za tak szczegółowe i osobiste pytania! Było widać, że odrobiliście pracę domową!

wtorek, 10 lutego 2015

Stormhunter - An Eye for an I (2014)

Bez żadnego rozgłosu i (przynajmniej dla mnie) zupełnie niespodziewanie pojawił się na rynku trzeci krążek Niemców ze Stormhunter. Ich poprzednie płyty czyli „Stormhunter”(2009) i „Crime and Punishment”(2011) były udane i pamiętam, że robiły mi całkiem dobrze, jednak nie aż tak, bym oczekiwał ich kolejnych wypocin z wypiekami na gębie. A tu proszę, „An Eye for an I” to zdecydowanie najlepsze dzieło piątki z festiwalowego miasta Ballingen. Leci u mnie ten materiał już nasty raz i nie dość, że się nie nudzi to wręcz co raz bardziej mi się podoba. Porównując go z poprzednikami od razu można zauważyć, że na lepsze zmieniło się brzmienie, które jest w pełni profesjonalne i nie ma już żadnych amatorskich naleciałości. Podobnie rzecz ma się z samymi utworami, które są po prostu lepiej skomponowane i udowadniają, że zespół wskoczył o poziom (czy nawet dwa) wyżej. Czasem może brakować tej lekko infantylnej naiwności, którą można było uświadczyć przede wszystkim na debiucie, jednak szybko się o tym zapomina. Stormhunter dalej czerpie całymi garściami z dziedzictwa germańskiej sceny, a więc bez problemów można wychwycić patenty znane z twórczości takich tuzów jak Running Wild, stary Helloween czy też trochę młodszego stażem Stormwarrior. Jak widać rządzi przede wszystkim scena hamburska. Rozpędzone gitary, masa świetnych solówek, dynamiczna sekcja i tony zajebistych, 100%-owo metalowych melodii. No i te refreny, które sprawiają, że każdy z 12-stu kawałków zawartych na tym krążku to potencjalny hit. Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na gardłowego Franka Urschlera, który poczynił olbrzymi postęp od czasu „Crime and Punishment”. Jego wokale nabrały mocy, śpiewa agresywniej, zadziorniej oraz z dużą pewnością siebie i jest naprawdę mocnym punktem płyty. „An Eye for an I” to zdecydowanie najlepsze co stworzył Stormhunter, a zarazem jedno z lepszych heavy/power metalowych wydawnictw 2014. Szkoda tylko, że niewiele osób o tym się przekonało, choć jeszcze nic straconego. Zespół wydał ten krążek własnym sumptem, więc piszcie bezpośrednio do nich jeśli chcielibyście zakupić własny egzemplarz. Zapewniam, że cholernie warto.
5,5/6

środa, 4 lutego 2015

Evil United - Honored by Fire (2014)

Ależ przykurwili! 3 lata dzielące wydanie „Honored by Fire” od debiutu nie poszły na marne. Zespół dopieścił swój styl i stworzył o wiele lepszy materiał, dokładnie taki na miarę swojego ogromnego przecież potencjału. Rzeczywistość okazała się na tyle przewrotna, że o ile z „jedynką” wiązałem ogromne nadzieje, które jak wiadomo się ni ziściły, to w przypadku tego krążka oczekiwań nie miałem zbyt wygórowanych. Miło być zaskakiwanym w taki sposób. Wszystkie minusy, które wytknąłem im w poprzedniej recenzji tutaj zostały zredukowane do zera. Brzmienie jest soczyste i dynamiczne, a gitary wręcz podcinają tętnice. Poza tym o ile wcześniej można, a nawet trzeba było narzekać na brak hitów to tutaj jest ich pod dostatkiem. Singlowy „Viking Funeral” pali wioski, a „Dead Can See”, „Bloody Water” i przede wszystkim „Tomb Spawn” wcale mu nie ustępują. Słychać, że duet gitarzystów Valenzuela/Connally wykonał dobrą robotę co skutkuje zarówno lepszym zgraniem jak i ciekawszymi kompozycjami. Wreszcie jest też masa zajebistych riffów, które wyrywają wnętrzności, a sekcja nabija rytm, przy którym istnieje obawa połamania sobie karku. Wokal Jasona McMastera to jak zwykle mistrzostwo świata. Facet czy to drze mordę czy też śpiewa robi to fenomenalnie. Power/thrash made by Evil United jest tak niesamowicie intensywny i agresywny, że po prostu nie ma bata, żeby przesłuchać tego na spokojnie w pozycji siedzącej. Jeśli nie wierzycie to obczajcie sobie klip do „Viking Funeral”, a wszelkie wątpliwości opadną z was szybciej niż majtki z pijanej licealistki. Jednak jak się okazuje, to ci goście nie są aż takimi radykalnymi sadystami i dają słuchaczom krótkie chwile wytchnienia w postaci trzech bardzo udanych instrumentalnych miniaturek. Evil United stworzyli materiał dopracowany, potężny i wypełniony znakomitymi kawałkami, będący z pewnością punktem zwrotnym dla zespołu. Tak prawdę mówiąc to tu więcej nie ma co pisać, tu trzeba słuchać.
5,3/6

Fanthrash - Jesteśmy twórcami i podążamy własną drogą

Fanthrash jest z pewnością jednym z najciekawszych i najoryginalniejszych zespołów na polskiej scenie, więc niesamowicie zaskakuje mnie fakt, że pomimo usilnych starań zespół nie mógł znaleźć wydawcy. W powodzi wielu gównianych materiałów wypuszczanych przez labele z całego świata każdy materiał lublinian lśni jak diament. Fanthrash gra inteligentną muzykę dla wymagających słuchaczy i robi to na najwyższym poziomie. Bardzo ciekawych i wyczerpujących odpowiedzi na moje pytania udzielił założyciel zespołu, gitarzysta Grzegorz „Greg” Obroślak.


HMP: Na początek chciałbym zadać Wam pytanie, na które pewnie odpowiadaliście już milion razy. Czemu Wasz debiut „Duality of Things” ukazał się dopiero po 25 latach od powstania grupy? Co się z Wami działo przez ten czas?
Greg: Na wstępie chciałbym przywitać wszystkich czytelników HMP. Co do samego pytania, no cóż po tych trzech latach od momentu wydania pierwszej EP po reaktywacji Fanthrash, wznowienia działalności koncertowej zespołu, wydania dużej płyty w roku 2011 i najnowszej EP pod koniec kwietnia tego roku, to sam coraz częściej zadaję sobie to pytanie (śmiech) - dlaczego tyle lat trwało rozkładanie skrzydeł do lotu? Ale tak bardziej na serio to jak już wielokrotnie mówiłem, życie wtłoczyło mnie ale też i moich przyjaciół z pierwszego składu Fanthrash, w takie koleiny życiowe, że czasami ciężko było przetrwać kolejny dzień i utrzymać rodziny, które już mieliśmy a co dopiero mówić o aktywnej działalności w kapeli. Mówimy teraz o samym początku lat 90-ych, gdzie wraz z nastaniem upragnionej wolności i demokracji wielu ludzi, w tym mnie dotknęła brutalna rzeczywistość, kiedy jako młody chłopak tuż po szkole średniej i na początku studiów, musiałem nagle dorosnąć i wziąć na barki utrzymanie rodziny, dzieci i niepracującej żony. Były to takie czasy, gdzie niejednokrotnie brakowało mi pieniędzy na zakup pieluch dla dzieci czy wykup leków na receptę, więc gdzie tu było miejsce na działalność muzyczną i artystyczną. Wtedy myślałem sobie, że to tylko taki okres przejściowy, że musi zaboleć ta młoda demokracja, gdzie zwykli szarzy ludzie zarabiali grosze (a jak się później okazało uwłaszczali się nieliczni na rozgrabianiu państwowego czyli w tamtym rozumieniu, niczyjego majątku). Tak to wtedy odbierałem wierząc, że ta krótka przerwa w działalności kapeli, która nastąpiła na wiosnę roku 1990 z późniejszymi próbami działania w zmienionym składzie do roku 1992, będzie tylko chwilowym złapaniem życiowego oddechu. Nie przypuszczałem jednak, że potrwa aż kilkanaście lat do czasów nam współczesnych ale jest to już dłuższa opowieść w innych, może bardziej towarzyskich okolicznościach


Zaczynaliście pod nazwą Fantom. Kiedy zmieniliście swoje miano i skąd tak nazwa jak Fanthrash?
Tak, to prawda na samym początku czyli od roku 1986 funkcjonowała nazwa Fantom, gdzie pod taką właśnie nazwą graliśmy swój pierwszy koncert 01.05.1987 roku w Lubartowie. Kiedy chcieliśmy zgłosić zespół na jakiś przegląd, czy festiwal okazało się, że już zagłosił się tam zespół, który również nazywał się Fantom. W związku z powyższym zapadła szybka decyzja, by zamienić nazwę Fantom na nazwę Fanthrash a był to tytuł naszego jedynego utworu instrumentalnego, który graliśmy wtedy na koncertach. Ciekawostką może być to, że utwór ten trwał może 8 minut i był zmieniany pewnie ze 148 razy (śmiech) przez te kilka lat naszej ówczesnej działalności.


Domyślam się, że przed rozpadem graliście nieco inaczej. Jak wtedy brzmieliście?
W tamtych latach oczywiście staraliśmy się grać jak kapele, które były dla nas wtedy wzorem, jak Slayer, Destruction, Kreator, Metallica, Exodus, Testament, Overkill, Anthrax itd. itp. Oczywiście daleko nam było do powyższych wzorców i z perspektywy czasu nie jestem zadowolony z brzmienia, które wtedy uzyskaliśmy i z techniki, którą wtedy prezentowaliśmy. Niezależnie od tego zawsze do naszej muzyki staraliśmy się wplatać nowe elementy, poszukiwaliśmy własnej drogi, stąd też fascynacje takimi kapelami jak Voivod, Atheist, Death, Mekong Delta, Carcass ale też np. zespołami z szeroko pojętego nurtu heavy metal czy muzyki progresywnej. Już wtedy staraliśmy się niczym się nie ograniczać w naszych artystycznych poszukiwaniach.


Gracie wybuchową mieszankę Thrash/death metalu z elementami progresywnymi i z dotknięciem melodii. Wasz muzyka jest bardzo oryginalna i ciężko wskazać jakiś zespół, na którym byście się jakoś zdecydowanie wzorowali. Wasze wpływy muszą być bardzo różnorodne. Jakie są Wasze największe inspiracje?
Dzięki za dobre słowo i to, że doceniasz nasze starania, by muza którą gramy była jak najbardziej oryginalna i autorska. Co do naszych największych inspiracji w tamtych odległych latach naszej szalonej młodości, to właściwie wymieniłem te kapele w poprzednim pytaniu, natomiast obecnie jest to już naprawdę szerokie spektrum muzyczne. Trzeba zacząć od tego, że każdy z nas w zespole, ma bardzo różne zainteresowania muzyczne od thrash metalu, death metalu, przez grindcore, hard rock, heavy metal, poprzez muzykę progresywną aż do muzyki jazzowej, poważnej i muzyki filmowej. Wymienianie tutaj wszystkich tych wykonawców, zapełniło by nam cały wywiad, zresztą o kilku kapelach już wspominałem ale parę nazw mogę wymienić (kolejność przypadkowa): Dream Theater, Led Zeppelin, Spiral Architect, Iron Maiden, Slayer, Metallica, Testament, Death, Tool, Black Sabbath, Liquid Tension Experiment, Pantera, Morbid Angel, Carcass, Napalm Death i wielu innych.


Jakbym musiał na siłę znaleźć dla Was jakąś niszę to umieściłbym Fanthrash między takimi zespołami jak późniejszy Death, Pestilence, Atheist czy Sadus. Chodzi mi oczywiście o pewien sposób grania, a nie o dokładne podobieństwo Podoba Wam się takie towarzystwo?
To jest jak najbardziej zaj……te towarzystwo, w którym czujemy się jak ryba w wodzie (śmiech). Co do niszy, w której realizujemy się muzycznie, to obecnie rzeczywiście pewnie można by nas sklasyfikować pomiędzy wymienionymi kapelami ale nigdy świadomie nie wchodziliśmy w żadną szufladę. Wiem, że zabrzmi to jak banał ale staramy się grać i komponować tak jak czujemy, ze środka, z głębi każdego z nas, bez chłodnej kalkulacji i kunktatorstwa. Efekt naszych starań można posłuchać na naszych płytach i koncertach, do czego gorąco zachęcamy. Zresztą zawsze wychodzimy z założenia, że praca w zespole ma być działaniem twórczym i polem do artystycznej wypowiedzi, każdego z chłopaków, który bierze udział w projekcie Fanthrash.


„Duallity”... ukazała się już dwa lata temu. Czemu teraz wydaliście zaledwie EPkę z trzema utworami? Kiedy można się spodziewać drugiej płyty?
To prawda, od wydania naszej debiutanckiej płyty „Duality Of Things” minęły niespełna dwa lata i nadszedł już czas na nowy album, jednak przez ten miniony okres mieliśmy trochę zawirowań organizacyjnych, które skutecznie odsunęły datę premiery drugiej dużej płyty ale sytuacja jest już opanowana. Ważnym powodem, który na pewno nie przyspieszył procesu wydania nowego materiału, były także względy finansowe a raczej ich brak. Dlatego też postanowiliśmy nie czekać na możliwość wydania dużej płyty w barwach jakiegoś labela i zdecydowaliśmy się na wydanie własnym sumptem EP „Apocalypse Cyanide”, tak by przypomnieć o zespole Fanthrash w zupełnie nowych, autorskich kompozycjach. Pomimo, że takie podejście do nowego wydawnictwa nie było najtańszym rozwiązaniem, postanowiliśmy sfinansować z własnej kieszeni, cały proces rejestracji w studio, miksu, masteringu, tłoczenia płyt z wcześniejszym zaprojektowaniem grafiki, bez jakiegokolwiek wsparcia z zewnętrz. Pytasz się dlaczego EP z trzema nagraniami, po prostu utwory te były już gotowe i ograne przez nas na próbach a dodatkowo stanowiły pewną całość koncepcyjną w sferze literackiej i emocjonalnej. Termin wydania drugiej dużej płyty możemy w obecnej sytuacji określić na koniec 2013, początek 2014 roku.


Debiut ukazał się nakładem brytyjskiej Rising Records. Jak wyglądała współpraca z nimi? Jak dużo dla Was zrobili?
Na to pytania spuszczę ze względu na wrażliwość czytelników, zasłonę milczenia …


Ok(śmiech). Czemu „Apocalypse Cyanide” wydaliście własnym sumptem? Nie było chętnych na wydanie tego materiału?
Tak, to prawda pomimo, że nasza debiutancka płyta „Duality Of Things”, została rozesłana do wszystkich liczących się i mniej liczących się labels w Polsce i na świecie, nie było chętnych do wydania naszej drugiej, dużej płyty. Dlatego przestaliśmy czekać na „księcia z bajki” tracąc kolejny rok i postanowiliśmy wydać przynajmniej nową EP, by pokazać że żyjemy, zaprezentować naszą obecną kondycję i nowe oblicze Fanthrash A.D. 2013.


W jakich ilościach sprzedała się „Duallity of Things”. Jaki był odzew na tą płytę w kraju i zagranicą?
Powiem tak, co do ilości sprzedanych płyt, to niestety nie mamy precyzyjnych danych (patrz wcześniejsze pytanie dotyczące Rising Records). Natomiast odzew na „Duality Of Things” był dla nas miłym zaskoczeniem, większość recenzji tak w kraju jak i za granicą była naprawdę dobra. Raduje to bardzo nasze serca, zważywszy ile trudu włożyliśmy w skomponowanie, nagarnie i doprowadzenie do wydanie naszego debiutu. Tu, by być sprawiedliwym muszę tylko dodać, że od strony wydawniczej Rising Records stanął na wysokości zadania i rzeczywiście krążek został wydany na wysokim poziomie wydawniczym i nadal jest dostępny w sprzedaży praktycznie na całym świecie. No ale poza satysfakcją niewiele z tego wynika.


Gdzie nagrywaliście debiut, a gdzie „Apocalypse...”? Oba materiały brzmią znakomicie. Zresztą brzmienie to Wasz duży atut. Mocne, dynamiczne, ale również selektywne i przestrzenne. Kto za nie odpowiada?
Wszystkie nasze dotychczasowe wydawnictwa (po powrocie), nagrywaliśmy w Tzar Studio u naszego przyjaciela Czarka Sochy, który jest także współproducentem naszych nagrań. Drugim filarem obecnego brzmienie Fanthrash są miksy i masteringi, przygotowane w Szwecji, przez Jocke Skoga w FalStudios (Jocke to klawiszowiec w Clawfinger oraz producent ich płyt oraz np. płyt Meshuggah). Zawsze staramy się by nasze brzmienie było jak najlepsze, bez żadnej taryfy ulgowej i półśrodków. Takie podejście do całej materii związanej z realizacją i produkcją nagrań na tak wysokim poziomie, powoduje, że jesteśmy trochę biedniejsi (hehe), bo za cały proces nagrań, miksów i masteringów, płacimy z własnej kieszeni, bez jakiegokolwiek wsparcia labela, czy managementu. Jednak najważniejszy jest efekt końcowy naszych starań i możliwość zaprezentowania naszej twórczości w jak najlepszej oprawie brzmieniowej z szacunku dla słuchaczy ale też własnej ciężkiej pracy nad nagraniami Fanthrash.


Jak z perspektywy czasu oceniacie „Duallity...” i jak byście odnieśli do niej te trzy nowe numery z EPki? Jak dla mnie zdecydowanie kontynuujecie ten sam styl, jednak muzyka zdaje się jeszcze bardziej techniczna i wymagająca.
Perspektywa jest stosunkowo krótka, bo to niespełna dwa lata od wydania debiutanckiej, dużej płyty ale pewnie coś w tym jest, że utwory z „Apocalypse Cyanide” są w pewnym sensie kontynuacja nagrań z debiutu. Nie zakładaliśmy, że nowe utwory mają być bardziej techniczne, czy pokręcone od tych z „Duality Of Things”, staraliśmy się po prostu zrobić nowe nagrania najlepiej jak potrafimy, tak jak czujemy, bez zastanawiania się jak zostaną odebrane. Oczywiście mając już pewne doświadczenia po wydaniu debiutu, staraliśmy się nie tylko kontynuować obraną muzyczna drogę ale też wkraczać na dotychczas nie spenetrowane terytoria artystycznych inspiracji. Nie licząc jakoś specjalnie na komercyjny sukces, nie musimy się przejmować i kalkulować, czy nagrywać utwory, tak by zostały „kupione” przez mainstream, czy takie które dobrze zabrzmią w radio, itd. Jesteśmy twórcami i kroczymy własną artystyczną drogą i dobrze nam z tym a czy kiedyś będą z tego jakieś pieniądze, czy uznanie „tłumów”, to jest już sprawa drugorzędna.


Czy te trzy utwory na „Apocalypse Cyanide” to są nowe rzeczy czy też może są to jakieś pozostałości z poprzedniej sesji?
Te trzy utwory z EP „Apocalypse Cyanide” są to zupełnie nowe nagrania, które zostały skomponowane już po wydaniu naszej debiutanckiej płyty „Duality Of Things” i zarejestrowane w Tzar Studio na początku 2013 roku. Nowe utwory są w pewnym sensie rozwinięciem naszej artystycznej misji zapoczątkowanej już na EP „Trauma Despotic” w 2010 roku, zapowiedzią kolejnej dużej płyty ale też zamykają pewien okres, nazwijmy go „inicjacyjny” w historii zespołu Fanthrash. Teraz przed nami kolejne wyzwania i intrygujące doświadczenia twórcze, związane z komponowaniem i nagrywaniem nowego materiału.


W jaki sposób wygląda proces twórczy w Fanthrash? Pracujecie zespołowo czy też jest ktoś kto odpowiada za komponowanie?
Proces twórczy w Fanthrash wygląda w taki sposób, że większość kompozycji i riffów powstaje w mojej głowie i pomysły te są później przeze mnie nagrywane w domu. Następnie wspólnie przygotowujemy aranżacje na sali prób i w naszym zaprzyjaźnionym studio, gdzie szkice utworów przechodzą ostrą selekcję i są weryfikowane przez naszych przyjaciół i współproducentów naszych nagrań, Czarka Sochę i Krzyśka Kłosa. Za cześć kompozycji i pomysłów do utworów Fanthrash, odpowiada też nasz basista Mariusz Ostęp. Mówiąc o kompozycjach zespołu Fanthrash, koniecznie trzeba wspomnieć o partiach gitary solowej, które skomponował i nagrał nasz gitarzysta solowy Wojtek Piłat. Podkreślam ten fakt, bo solówki gitarowe w naszych nagraniach są bardzo istotnym elementem wszystkich kompozycji, budującym odpowiedni klimat i w wirtuozerskim wydaniu Wojtka, nadają właściwy charakter naszej twórczości. Oczywiście pozostali muzycy, mają także nieoceniony wpływ na ostateczny kształt naszych nagrań, jak aranżacje partii perkusji, stworzone przez Radka, czy świetne pomysły związane z aranżacjami partii wokalnych, których autorem w wielu utworach jest nasz wokalista Less.


Kto odpowiada za stronę liryczną? O czym traktują Wasze teksty?
Za stronę liryczną, czyli po prostu pisanie tekstów do utworów Fanthrash, odpowiadam w całości ja osobiście. Staram się by teksty miały zawsze jakieś uniwersalne przesłanie, chociaż najczęściej traktują o moich osobistych przeżyciach, wewnętrznych przemyśleniach, czy rozterkach. Dla mnie teksty utworów są nie mniej istotne od muzyki, którą ilustrują, podkreślając jej przekaz twórczy. Wymowa naszych tekstów jest symboliczna ale zawsze dbamy by nie był to tylko potok słów ale by w lirykach było zawarte jakieś przesłanie. Mam osobiście taką ambicje, by teksty same w sobie (które każdy może poczytać sobie na bookletach dołączonych do naszych wydawnictw), zaciekawiały czytelnika i zmuszały go do refleksji a może też dawały odpowiedzi na jakieś egzystencjonalne pytania.


Jak wygląda u was sprawa koncertów? Często gracie na żywo? Z jakimi zespołami dzieliliście scenę? Z kim i gdzie gra się Wam najlepiej?
Co do koncertów to sprawa wygląda dwojako, tzn. z jednej strony chcielibyśmy grać jak najwięcej, by dotrzeć do jak największej liczby fanów ale tu pojawiają się problemy natury ekonomicznej. Kiedy rozmawiamy z klubami czy organizatorami imprez, wtedy kończą się sentymenty i słyszymy OK! możecie grać ale nie możemy wam zagwarantować nawet zwrotów kosztów, że o jakiejś gaży za koncert nie wspomnę. Problem nasila się i koszty również, szczególnie jeżeli mówimy o koncertach w miastach odległych od Lublina, gdzie tym bardziej chcielibyśmy dotrzeć, by móc promować zespół, także poza naszym regionem. Scenę dzielimy ze wszystkimi dobrymi kapelami, nie ograniczając się stylistycznie (tak zresztą jak w twórczości Fanthrash), od koncertów z takimi zespołami jak Mech do grindcorowców z Parricide, przez black metalowy Christ Agony. Różnorodność stylistyczna nie stanowi dla nas żadnego problemu. Przez te dwa lata aktywności koncertowej zespołu, mieliśmy okazję zagrać z wieloma świetnymi kapelami, w tym wspólne koncerty z Voivod czy Incantation, z czego jesteśmy bardzo dumni. Co do częstotliwości grania koncertów, to oczywiście chętnie gralibyśmy je częściej, by móc jak najszerzej promować zespół, więc zapraszajcie Fanthrash do siebie, czekamy na propozycje.


Jak byście porównali polską scenę 25 lat temu i dzisiaj? Jakie jest Wasze zdanie na jej temat? Jakie zespoły uważacie za najbardziej wartościowe?
No cóż mogę powiedzieć, mówimy o dwóch różnych światach, właściwie pod każdym względem i różnych epokach, tak w sferze kulturowej jak i ekonomicznej. Ponad 25 lat temu nasza rodzima metalowa scena to był bardzo dynamicznie rozwijający się underground, który tętnił życiem dzięki pasji młodych ludzi, którzy chcieli grać jak Slayer czy Kreator. Z jednej strony mieliśmy jeszcze pokłosie komuny, gdzie w każdym mieście były Domy Kultury, gdzie organizowane były różnego rodzaju przeglądy i imprezy muzyczne ale też dzięki tym instytucjom, kapele niejednokrotnie miały w ogóle gdzie grać próby i miały dostęp do jakiegokolwiek sprzętu muzycznego. Z drugiej strony mieliśmy już pierwsze duże Festiwale jak Jarocin, Sthrashydło, Dramma czy Metalmania. Była w tym wszystkim taka pierwotna pasja i moc, gdzie pomimo braku wszystkiego, od instrumentów, po dostęp do zachodniej muzyki, czuło się prawdziwego ducha undergroundu. Z drugiej strony już wtedy rozpoczynał się wyścig szczurów, pęd ku karierze za wszelką cenę i choć zatwardziali oldschoolowcy temu zaprzeczają, to każdy chciał być w stajni u Dziubińskiego i robić karierę w Polsce a także poza naszymi granicami. W praktyce wyglądało to tak, że wiele kapel naprawdę dobrych funkcjonowało praktycznie tylko w podziemiu a wiele, nazwijmy to takich sobie, wydawało płyty i było promowane przez wytwórnie. Obecnie zmieniło się niemal wszystko, bo muzycy wreszcie mają profesjonalny sprzęt, jest dostęp do studiów nagrań, sal prób, instrumentów, nagłośnienia itd. ale cóż z tego kiedy znów wiele wartościowych i młodych kapel nie może się przebić w zalewie wszechogarniającej muzycznej papki, pompowanej w mózgi młodych odbiorców przez media, internet i portale społecznościowe. Nadal niestety jest tak, że jeżeli nie masz wsparcia „ludzi z branży” to nie możesz zbyt wiele zrobić, bo zawsze będziesz odsuwany na margines a na koncertach i festiwalach, ciągle będziemy mogli oglądać Acid Drinkres i Kata (z całym szacunkiem dla tych artystów i ich dorobku). Co do kapel metalowych na naszym rynku, to nie chciałbym wymieniać jakiejś listy lubianych i nie lubianych bandów, bo zanudzilibyśmy pewnie czytelników na śmierć. No i jest jeszcze jedno, kto wie, może z tymi mniej lubianym przyjdzie nam grać kiedyś jakiś wspólny gig (hehe), więc lepiej wtedy wypić wspólnie piwo, niż zastanawiać się nad poziomem sympatii do poszczególnych kapel.


Czego możemy się spodziewać po Fanthrash w przyszłości? W jakim kierunku podąży Wasza muzyka?
No cóż, na pewno można się po nas spodziewać kolejnej dużej płyty nad którą już pracujemy i którą planowaliśmy wydać przed końcem tego roku, choć obawiam się, że bez jakiegoś finansowego wsparcia naszych artystycznych poczynań, dotrzymanie tego terminu będzie trudne. Nie poddajemy się i przygotowujemy dzielnie materiał na nowy krążek, bez zbędnego narzekactwa a co będzie z wydaniem następcy debiutu, to los i czas pokaże. Pytasz się w jakim kierunku podąży nasza muzyka, sam chciałbym wiedzieć (śmiech), zobaczymy z jakiego źródła natchnienia i inspiracji przyjdzie nam pić. Sądzę jednak, że nowe nagrania pokażą jeszcze inne, dotychczas nie odkryte oblicze Fanthrash, choćby dlatego, że właśnie zmieniamy skład i pojawi się u nas 2 młodych i utalentowanych muzyków Rafał Cywiński, który zastąpi Wojtka Piłata naszego gitarzystę solowego i Kuba Chmielewski, który zastąpi Lessa na wokalu. Zmiany wymusiła proza życia, względy organizacyjne, logistyka prób i koncertów (Less mieszka w Policach pod Szczecinem a Wojtek w Warszawie, przypomnę że Fanthrash jest z Lublina), gdzie na dłuższą metę ciężko było w ten sposób efektywnie pracować. Pozostajemy oczywiście z Wojtkiem i Lessem w wielkiej przyjaźni i myślę, że jeszcze nie raz w różnych okolicznościach spotkamy się na scenie czy w studio. Wracając do twórczości Fanthrash, to myślę, że wytyczyliśmy już pewien szlak, którym podążamy i pewien kanon w którym funkcjonujemy muzycznie, baza więc jest a jaki efekt końcowy uzyskamy na kolejnej dużej płycie, sam jestem ciekaw. Jednego jestem pewien, że nie zawiedziemy naszych dotychczasowych sympatyków i fanów dobrego, thrashowego i nowoczesnego grania. Na koniec chciałbym pozdrowić wszystkich czytelników HMP i zwrócić się do wszystkich fanów, kupujcie nasze płyty i płyty innych podziemnych bandów, przychodźcie na koncerty, wspierajcie cały polski underground, bo wasze wsparcie jest paliwem do dalszego funkcjonowania Fanthrash ale też i pozostałych zespołów z naszego metalowego podziemia.


Dzięki i powodzenia.

Rotengeist - Moc i motoryka z finezją w aranżach

Jak to jest możliwe, że w czasach, gdy sprzedaż płyt drastycznie spada i potencjalni słuchacze po kilka razy zastanawiają się z nim wydadzą pieniądze na płytę wytwórnie często wydają niesamowite gnioty, a takie zespoły jak Rotengeist wciąż pozostają bez wydawcy? Ich druga płyta „Start to Exterminate” zbiera zewsząd same dobre lub bardzo dobre recenzje i w sumie nic w tym dziwnego. Jest to kawał porządnie kopiącego po mordzie thrash metalu. Na pytania odpowiadał Piotr Winiarski (git/voc).

HMP: Na początek gratuluję bardzo udanej nowej płyty. Jesteście w pełni zadowoleni ze "Start to Exterminate"?
Piotr Winiarski: Dziękuję! Jesteśmy zadowoleni, bo przede wszystkim osiągnęliśmy zamierzony efekt w kwestii produkcji. Album miał mieć kopa, ale brzmieć naturalnie i to się udało. Do pełni szczęścia brakuje dobrego kontraktu.

Nie słyszałem waszego debiutu "Fear is the Key". Jakbyście go porównali ze "Start..."? Bardzo rozwinęliście się od tego czasu?
Uważam, że bardzo. Na tej płycie po prostu usłyszysz zespół, który wie jak chce grać i brzmieć. Kompozycje nadal nie są banalne, ale nie tak przekombinowane jak na debiucie. W przypadku „Start...” wszystko ma swoje miejsce. Tutaj zależało nam, żeby wszystko pasowało idealnie. Dlatego przed wejściem do studia nagraliśmy sobie we własnym zakresie demo tej płyty, żeby móc ją przetrawić i nanieść ostateczne poprawki aranżacyjne.

Płytę nagrywaliście w Studio Underground. W tym samym miejscu co Kat&Roman, jednak Wy brzmicie zdecydowanie lepiej. Brzmienie jest mocne, dynamiczne, gęste, ale bardzo selektywne i naturalne. Każdy instrument jest doskonale słyszalny. Kto jest za nie odpowiedzialny?
Dzięki, cieszy mnie Twoja opinia! Byliśmy trochę ograniczeni budżetem więc topowe studia w naszym kraju odpadały. Zresztą nie przygnębiało nas to zbytnio, bo w tych miejscach powstają dość plastikowo brzmiące rzeczy (śmiech). Jak usłyszeliśmy ostatniego Kata to wiedzieliśmy, że Underground to właściwe miejsce. Szczerze mówiąc miks nam zbytnio nie siedział, ale po prostu było słychać, że da się tam fajnie nagrać instrumenty. Do tego studio oddalone o rzut beretem od naszego rodzinnego miasta więc czego chcieć więcej. Początkowo chcieliśmy tam tylko nagrać graty, a na miks wybrać inne studio, ale tak się dobrze pracowało z Przemkiem Rzeszutkiem (realizator i współwłaściciel Underground), że zrobiliśmy tam cały album. Przemek podobnie jak my hołduje starej szkole, ale potrafi połączyć stare z nowym dzięki czemu nasz album brzmi naturalnie, ale ma nowoczesne jebnięcie.

O czym opowiadają teksty? Sądząc po tytule raczej nie jest optymistycznie. Czyja to działka?
W większości teksty pisałem sam, ale do kilku numerów liryki dostaliśmy od Alka koleżanki Alicji Kaczmarskiej. Tematyka jakiej dotyczą to w sumie nic nowego w tym gatunku. Tytuł płyty odnosi się do tego, że raczej bliżej nam do końca niż dalej. Odliczanie się już zaczęło. Każdą kolejną wojną czy niegodziwością skracamy swój czas. Taki mniej więcej treści niosą te teksty. W otwierającym płytę krótkim utworze "Hypnotic Walk" przeplatają się głosy Stalina, Hitlera, bin Ladena czyli osób, które wyrządziły światu wiele zła i potrafiły złem zarażać innych.

Okładka albumu jest naprawdę znakomita i bardzo klimatyczna. Jej autorem jest Jarosław Jaśnikowski.
Dokładniej to okładka została stworzona na podstawie obrazu Jarosława Jaśnikowskiego. Delikatnej obróbki graficznej dokonał nasz perkusista Ziemek Gawlik. Głównie polegała ona na zmianie barw. Nic więcej.

Możecie powiedzieć parę słów na temat tego człowieka, bo jest to dość ciekawa postać? Jakie jest przesłanie tego obrazu?
Jarosław Jaśnikowski jest jednym z czołowych twórców realizmu fantastycznego w Polsce. Jego prace z roku na rok stają się coraz bardziej popularne, a tym samym droższe. Jego obrazy pokazał nam nasz przyjaciel Darek Mazurkiewicz (pozdrawiamy), który jest jego wielkim fanem. Darek namówił nas, żeby po prostu skontaktować się z Panem Jarkiem i najzwyczajniej w świecie poprosić o namalowanie obrazu na okładkę naszej płyty (śmiech). Tak też zrobiłem i ku mojemu totalnemu zaskoczeniu autor po krótkiej rozmowie zgodził się bez wahania! Sam obraz nie powstał „na pałę”. Artysta najpierw poznał naszą płytę, zapytał czego sami byśmy oczekiwali następnie przedstawił nam swoją wizję. Głównym motywem obrazu jest rozpadająca się katedra, która jest podobna do tej z okładki debiutu czyli mamy tu pewną kontynuację. Obraz ma tytuł „Pierwsza noc po końcu świata”. Mega czad!

W jaki sposób tworzycie Wasze utwory? Jest to praca zespołowa czy ktoś ma patent na stronę kompozytorską?
Robiąc muzykę na tą płytę postawiliśmy na wspólną pracę. W przypadku poprzedniego albumu głównie sklecaliśmy numery z Alkiem i gotową kompozycję pokazywaliśmy Ziemkowi. Tym razem od początku do końca komponowaliśmy razem.

Na "Start..." znalazł się jeden utwór z demo, a mianowicie "Death with a Milkmaid". Czemu akurat ten numer? Czy reszta materiału jest całkowicie nowa czy też odświeżyliście jakieś kawałki?
Decyzję o zamieszczeniu akurat tego kawałka z demo podjęliśmy na totalnym spontanie. W momencie ogrywania na próbie tych najniżej strojonych z płyty czyli „Success of a Pill” i „Landscape of Dust” jako przerywnik zagraliśmy sobie, w tym samym niskim stroju, właśnie "...Milkmaida". Zabrzmiał tak zajebiście, że postanowiliśmy jednogłośnie, że wchodzi na płytę (śmiech). Pozostałe utwory są już w 100% nowe.

Mieliście dość długą przerwę między albumami. Co robiliście w międzyczasie?
Teoretycznie to nie tak długą, bo do studia weszliśmy dokładnie trzy lata po nagraniu „Fear...”. To chyba największa zaleta braku kontraktu, bo tak naprawdę nic nie musimy (śmiech). Nie gonią nas żadne terminy itp. Przez te trzy lata to tak całkiem nie próżnowaliśmy, bo trochę koncertowaliśmy, jakieś kilkanaście sztuk na rok no i na spokojnie składaliśmy do kupy materiał na „Start to Extermiante”. Poza tym każdy z nas udziela się też w innych projektach no i ma wiele innych zajęć takich jak praca czy rodzina. Wobec tego na nadmiar wolnego czasu nie narzekamy.

Jakie macie plany wobec "Start..."? Jak zamierzacie promować ten materiał?
Niestety koncertowo to obecnie jesteśmy wyłączeni, bo nasz bębniarz musiał poszukać sobie pracy zagranicą, ale to ma się zmienić w drugiej połowie roku i wtedy na pewno będziemy chcieli nadrobić stracony czas. Koncerty to mimo wszystko najlepsza promocja.

Mimo znakomitego materiału wciąż nie macie na niego wydawcy. Dla mnie jest to niepojęte. Kontaktowały się z wami jakieś label'e?
Dla mnie też i przyznam się, że przez taki stan rzeczy przez chwilę miałem ochotę rzucić to w cholerę. Dostaliśmy kilka odpowiedzi (to i tak dobrze) o treści mniej więcej takiej, że nagraliśmy bardzo dobry album, ale nie mieszczący się w profilu danego labela (śmiech). Wiesz, ja staram się mieć do tego zdrowe podejście i próbować zrozumieć takich wydawców. Czas jest ciężki, bo płyty się nie sprzedają więc trudno jest odrobić zainwestowane pieniądze. Póki co to płytę rozesłaliśmy gdzie się da i czekamy…

Jaki jest odzew na "Start..." jak dotąd? Dochodzą do Was jakieś głosy spoza Polski?
Bardzo miłą niespodzianką były dla nas w większości bardzo pozytywne reakcje. Wiedzieliśmy, że powinno być lepiej, bo się przyłożyliśmy do tego albumu, ale jesteśmy naprawdę zaskoczeni. Z zagranicy tych opinii było raptem kilka, ale również bardzo ok

Dwa wasze utwory mają się ukazać na składance "Thrashing Damnation vol.2", która ma się ukazać w czerwcu. Co to będzie za wydawnictwo i jakie numery Rotengeist się na nim znajdą?
Tak, dostaliśmy się na tą kompilację. Ma ona zawierać po około dwa utwory naszych rodzimych thrashowych załóg. My udostępniliśmy kawałki „End Point Blank” i „Rise of the Machines”.
Wydawcą ma być Defense Records, a nakład ma wynieść 1000 szt. Ciekawostką jest też to, że powstanie dodatkowy nakład, który będzie dołączony do 6 numeru Oldschool Metal Maniac, który ukaże się na przełomie lipca i sierpnia. W tym samym numerze OMM wyjdzie pierwsze od 13 lat wydawnictwo Sarcofago więc to dla nas na pewno dodatkowy walor promocyjny.
Z podobnych tematów to wchodzimy też na składankę „Budząc Umarłych vol.3” wydawaną przez Musick Magazine. Zamieścimy tam kawałek „This Emptiness”. Jeśli na razie nie możemy wydać całej płyty to robimy to po kawałku (śmiech).

Oprócz Thrash Metalu słychać również w Waszej muzyce całkiem sporo deathu. To celowe działanie? Przyznam, że ta mieszanka wychodzi Wam bardzo smakowicie. Co sądzicie na temat tego gatunku?
Czy celowe to chyba nie. Tak wyszło w praniu (śmiech). W sumie każdy z nas lubi ten gatunek, a szczególnie Ziemowit. Wydaje mi się, że niektóre rzeczy właśnie przez niego tak brzmią, bo zwykłym riffom Ziemal potrafi nadać deathowego sznytu.

Jakie są Wasze największe inspiracje? Które zespoły mają na Was największy wpływ?
Na mnie największy wpływ ma i będzie miał Dave Mustaine. Dzięki niemu gram na gitarze. Ogromny wpływ na nas wszystkich ma z pewnością Slayer. Poza tym słuchamy bardzo różnej muzyki. To na pewno procentuje przy pracy nad własnymi kompozycjami, bo przez to nie są tak jednorodne. Tak przynajmniej mi się wydaje (śmiech). Bardzo fajnie wyszedł nam utwór „Success of a Pill”, bo w ciekawy sposób połączyliśmy tam kilka gatunków. W połowie kawałek zaczyna lecieć w stronę klimatów Meshuggah, której Ziemal szczerze nienawidzi, a zrobił pod te riffy bardzo fajne rytmy.

Od zawsze gracie we trzech i jak słychać w studio doskonale Wam to wychodzi. jak jednak to wygląda na koncertach? Niektóre numery aż się proszą o grę na dwie gitary. Nie myśleliście o dołączeniu kogoś na drugie wiosło?
Gramy od początku w niezmienionym składzie i raczej nie będziemy rozglądać się za drugim gitarzystą. To zawsze rodzi pewne problemy zwłaszcza natury logistycznej. My się już zdążyliśmy dotrzeć i wiemy czego się po sobie spodziewać. Gramy przeważnie w małych klubach, a tam jedna gitara to raczej atut. Jeśli zobaczysz nas kiedyś na żywo przekonasz się. Gwarantuję (śmiech). Zresztą my tak zaaranżowaliśmy gitarę z basem, że momentami ciężko jest stwierdzić co kto gra dlatego może się wydawać, że drugie wiosło jest niezbędne.

Nagraliście klip do utworu "Spiritual Collapse" z debiutu. Kto był pomysłodawcą scenariusza? jak Wam sie pracowało? Planujecie jakiś klip do któregoś numeru ze "Start to Exterminate"?
Pomysł jest nasz, zdjęcia zrobił Irek Janion z Solfernus z Przemyśla, a montażem zajął się Ziemek. Obrazek kręciliśmy w sumie ok 5 godzin montaż trwał już trochę dłużej. Wprawdzie bez przygód się nie obyło, bo nasz kandydat na księdza okazał się za duży do sutanny, którą dysponowaliśmy, ale osobiście uważam, że wyszło świetnie. Jeśli chodzi o nową płytę to plany na razie kiełkują.

Jak przedstawia sie kwestia Waszych koncertów? Często gracie na żywo? jaki występ wspominacie najlepiej?
Jak tylko pozwala na to czas to staramy się łupać jak najczęściej. Bywało tak, że graliśmy co tydzień, a czasem jest tak, że nie gramy nic przez kilka miesięcy. Tak jak wspomniałem wcześniej pierwsze półrocze tego roku odpuściliśmy choć zagraliśmy jedną sztukę w lutym. Był to koncert w Krośnie z Decapitated i chyba właśnie ten wspominamy najlepiej. Zagraliśmy dużo nowego materiału na co publika zareagowała świetnie. Na pewno to nas jeszcze bardziej ukierunkowało na robienie podobnego materiału.

Dostaliście jakieś propozycje występów z zagranicy?
Do tej pory zagraliśmy kilka sztuk na Ukrainie. Na razie nic poza tym.

Jak wygląda dzisiejsza scena w Przemyślu? Przyznam się, że oprócz Was i starszego Cryptic Tales ciężko tak na miejscu skojarzyć jakieś inne grupy.
Jest jeszcze Sacrifer w którym gramy z Ziemkiem i Black Snake. Wiem też, że powstało parę młodych ekip, ale niespecjalnie o nich głośno i do końca nie wiem jaki poziom prezentują. Niestety w Przemyślu zawsze było jakoś tak dziwnie, że 10 kapel tworzyły te same osoby tylko zamieniali się instrumentami (śmiech).

Jakie plany na drugą połowę 2013 roku?
Zagrać jak najwięcej koncertów. Będziemy starać się ruszyć z produkcją klipu no i najważniejszy temat to premiera albumu. Jak płyta zostanie wreszcie wydana to można będzie spokojnie pracować nad następną (śmiech).

Na koniec jaj byście zareklamowali "Start to Exterminate" naszym czytelnikom?
Klasyczny, energetyczny i pikantny w szczegółach thrash metal! „Start to Exterminate” to album na którym została idealnie wyważona moc i motoryka z finezją w aranżach. Myślę, że tak można by określić to co udało nam się stworzyć. Pozdrawiamy czytelników HMP!!!