niedziela, 26 stycznia 2014

Split Heaven - The Devil's Bandit (2013)

Dwa lata przerwy między płytami to nie jest długi okres czasu, a tyle właśnie dzieli poprzedni album „Street Law” od najnowszego „The Devil's Bandit”. Jednak w obozie meksykańskiego Split Heaven doszło do sporych zmian. Po pierwsze na pozycji gardłowego, gdzie Eligio Valenzuela został zastąpiony przez Gian Carlo Farjat'a i uważam tę zmianę za dobrą. Nowy nabytek zespołu śpiewa trochę niżej i bardziej drapieżnie od poprzednika co znakomicie pasuje do nowego materiału. I tu dochodzimy do kolejnej i chyba ważniejszej zmiany, którą jest sama muzyka. Speedowe motywy zostały odstawione na boczny tor ustępując miejsca klasycznemu, pełnokrwistemu heavy metalowi granemu trochę na amerykańską nutę. Trzecią widoczną zmianą jest obecny wizerunek zespołu (nie znoszę słowa image) stylizowany na dziki zachód. Począwszy od zdjęć w ciuchach i kapeluszach przypominających kowbojskie, aż po okładkę przedstawiającą samotnego rewolwerowca idącego między leżącymi trupami przez jakieś opuszczone miasteczko w promieniach zachodzącego słońca. Całkiem klimatyczny zresztą obrazek. Dobra, czas przejść do meritum. Poprzednie dwie płyty Split Heaven uważałem i uważam do tej pory za kawał naprawdę dobrego speed/heavy metalu. Natomiast „The Devil's Bandit” wznosi zespół na wyższy poziom zarówno pod względem brzmienia, techniki jak i samych kompozycji. O nowym wokaliście napisałem już wcześniej, ale dodam tylko, że wykonał doskonałą robotę na tym krążku. Jednak tym co mnie najbardziej urzekło jest gra duetu gitarowego Armand Ramos/Pedro Zelbohr. Rewelacyjne soczyste riffowanie, znakomite melodie i pojedynki, a przede wszystkim klimatyczne i po prostu idealnie zagrane i wpasowane w utwory solówki grane przez obu muzyków. Wystarczy posłuchać tego co się dzieje choćby w „Sinner”. Miodzio! Cała płytka jest wyrównana jednak dwa kawałki odrobinę się wyróżniają, jeden pozytywnie drugi wręcz przeciwnie. Zacznę od minusa. Jest nim „Diamond Gaze” którego refren niesamowicie mnie irytuje. Nie jest to całkiem beznadziejny numer, ale ten refren... Natomiast pozytywnie wyróżnia się lekko hard rockowy „Right to Rule”, który ma zadatki na koncertowego hita. Nie jestem specjalnym zwolennikiem zmian jednak te, które zaszły w Split Heaven podobają mi się bardzo. Świetna heavy metalowa płyta świetnego heavy metalowego zespołu. Polecam zdecydowanie.

5/6

czwartek, 16 stycznia 2014

Tiger Junkies - D-Beat Street Rock N Rollers (2013)

A cóż to do chuja panka jest? Jakiś pedalski glam? Taka była moje pierwsza reakcja, gdy ujrzałem nazwę tego tworu. Okazało się, że jest to projekt dwóch popieprzeńców, Joel'a Grind'a (Toxic Holocaust) oraz Yasuyuki Suzuki (Abigail, Barbatos). Materiał ten ukazał się pierwotnie w 2008, ale 5 lat później pojawiła się nowa, zremasterowana przez Joela wersja, którą właśnie postaram się pokrótce opisać. Oprócz pierwotnego programu składającego się z 10 kawałków, płytkę uzupełniają 4 numery, które wcześniej pojawiły się na epce „Sick of Tiger”(2006) oraz dwa ze splitu z Bludwulf i Children of Technology(2011). To co gra ten amerykańsko – japoński tandem zboczeńców to wulgarny, pijacki i chamski miks metalu i punka. Słychać tu zarówno Venom, Motorhead jak i Discharge czy The Exploited. Czasem nawet pojawia się duch Helhammer, a w jednym fragmencie usłyszałem nawet Running Wild z debiutu, chociaż mogła być to tylko moja schiza. Kawałki są krótkie i zbudowane na najprostszych riffach, które słyszało się już pierdylion razy. Nie ma tu zmian tempa, nie ma instrumentalnej masturbacji(ta jest tylko w tekstach), ani tym bardziej kryształowego brzmienia. Teksty były chyba pisane na chwilę przed nagraniem i po spożyciu przepotężnej dawki alkoholu. A rządzą w nich takie romantyczne tematy jak dymanie dziwek, chlanie, masakrowanie pozerów, czy wspomniany wcześniej samogwałt, że przytoczę takie tytuły jak „Stupid Posers Deserve to Die”, „We Are Motherfuckers” czy „Tiger Bitch got a Fuck”. Szatana też nie mogło zabraknąć, więc mamy go chociażby w coverze Abigail „Satanik Metal Fucking Hell”. Jak więc widzicie nie jest to granie ani dla fanów Sonata Arctica, ani dla zwolenników ideologii gender. Natomiast zapijaczeni i nie skażeni polityczną poprawnością kataniarze powinni zdecydowanie sprawdzić Tiger Junkies, nie zważając na wyjątkowo z dupy nazwę.

3,7/6

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Dendera - Surowa moc klasycznego Heavy Metalu

Na temat potęgi brytyjskiej sceny heavy w latach 70/80 napisano już chyba wszystko. Takie zespoły jak Maiden, Saxon, Sabbath czy Priest są natchnieniem i inspiracją dla tysiecy młodych ludzi na całym świecie i do dzisiaj są uważane za największe zespoły na świecie. Jednak jeśli mowa o ich następcach, młodych gniewnych zespołach z UK to jest raczej słabo. Porównywać z Niemcami, Włochami czy Szwecją nawet nie ma sensu. Jednak w ostatnim czasie pojawiło się kilka grup mogących zmienić postrzeganie brytyjskiej sceny i przywrócić jej blask. Jednym z takich zespołów jest Dendera pochodzący z Portsmouth i debiutujący niedawno płytą “The Killing Floor”. Nie jest to może dzieło z gatunku przełomowych, ale na pewno warto zwrócić na nie uwagę. W imieniu zespołu na pytania odpowiadał gitarzysta Tony Fuller.

HMP: Witam. Jakie były początki Dendera? Jak doszło do powstania zespołu?
Tony Fuller: Początki Dendera są takie same jak wielu innych zespołów: przyjaciele spotykają się o grają swoje ulubione piosenki tak głośno jak się da! W bardziej formalnym sensie Dendera został założony przeze mnie i Stephena Maina, kiedy po tych spotkaniach zaczęliśmy pisać swój własny materiał i zbierać członków zespołu, żeby skompletować line-up.

Co oznacza Wasza nazwa? Czy chodzi o pewne egipskie miasto?
Nazwa Dendera została zaczerpnięta z teorii “światła Dendery”, technologii elektrycznego oświetlenia istniejącej prawdopodobnie w starożytnym Egipcie. W świątyni Hathor w kompleksie Dendery w Egipcie znaleziono trzy płaskorzeźby, które przedstawiają prawdopodobnie egipską żarówkę. Pomyśleliśmy, że ta nazwa pasowała do zespołu, a obrazowość i tajemniczość, która za nią idzie nadaje się również do naszej muzyki.

Jaka jest Wasza przeszłość jako muzyków? Graliście wcześniej w innych zespołach?
Ashley, Bradley i Andy mają kwalifikacje w dziedzinie muzyki i występów oraz mają doświadczenie z innych zespołów. Steve również grał w innych zespołach. Jedynie ja od czasu założenia Dendera gram tylko pod tą nazwą.

Jak dotąd nie było zmian w waszym składzie co chyba świadczy o tym, że dobrze wam w swoim towarzystwie. Dochodzi czasem między wami do kłótni na temat waszej muzyki czy we wszystkim się zgadzacie?
W tym momencie skład zespołu jest stały od 2011 roku. Wcześniej jedynie Steve i ja byliśmy jedynymi członkami i założycielami. Czujemy się świetnie w swoim towarzystwie i znajdujemy się na tym samym poziomie muzycznym i profesjonalnym. Jeśli chodzi o kłótnie to wszyscy jesteśmy wielkimi pasjonatami naszej muzyki i szczególnie kiedy piszemy każdy ma wizję jak chce, żeby utwór brzmiał. Tak więc zawsze będą istniały niezgodności, ale to część procesu tworzenia i może jedynie dodać naszej muzyce naprawdę reprezentatywnych dźwięków od nas jako zespołu.

W 2011 roku wydaliście EP "We Must Fight". Jak oceniacie teraz to wydawnictwo w odniesieniu do "The Killing Floor"?
Jesteśmy bardzo dumni z obu naszych wydawnictw i piosenek jakie napisaliśmy. „The Killing Floor” reprezentuje krok do przodu od klasycznie brzmiącej EP-ki do zebrania naszych wpływów, zarówno tych starych jak i nowych, tworząc nasze brzmienie. „The Killing Floor” pokazuje wszystko czym jesteśmy jako zespół i to co lubimy w metalowych płytach.

Debiut wydaliście via Metalbox Records. Jesteście zadowoleni ze współpracy z tą wytwórnią?
Jesteśmy bardzo zadowoleni. Metalbox przewyższyli nasze oczekiwania i sprawili, że proces wydania albumu był tak prosty i bezproblemowy, jak tylko możliwe.

Ile czasu zajęło Wam napisanie materiału na "The Killing Floor"?
Większość materiału na “The Killing Floor” zostało stworzonego w ciągu roku. Kilka utworów z EP-ki, które wydawały nam się naprawdę mocne nagraliśmy również ponownie ponieważ są podstawą naszego zestawu koncertowego.

Kto jest u was głównym kompozytorem, a kto odpowiada za teksty?
Proces pisania muzyki i tekstów jest wspólnym wysiłkiem. Wszyscy przedstawiają swoje pomysły, zbieramy je i pracujemy nad nimi jako zespół. Bez względu na to, czy Steve przyniósł prawie gotową piosenkę, czy Andy pracował nad jakimś perkusyjnym groovem, przechodzimy razem przez te pomysły i dodajemy oraz wycinamy tak długo, aż wszyscy są zadowoleni z rezultatu.

Jakie tematy poruszacie w tekstach? Moglibyście opisać je w kilku słowach?
Tekstowo nasze utwory są oparte na bohaterach i napędzane historią. Mamy piosenki mówiące o końcu świata, wojnie i wydarzeniach historycznych jak „Bitwa pod Hastings”. Wszyscy uważamy, że najlepsze utwory metalowe mają za sobą jakieś historie. Oferują coś więcej niż tylko słowa. Chcieliśmy mieć pewność, że nasze piosenki oferują też coś waszej wyobraźni.

Brzmienie jest bardzo dobre i jest mocnym punktem płyty. Kto za nie odpowiada? Jesteście z niego zadowoleni?
Album został wyprodukowany przez Geoffa Swana z The Ranch Production House w Southampton. Świetnie się bawiliśmy nagrywając z Geoffem ponieważ naprawdę rozumiał czego chcieliśmy i wprowadzał w życie wizje jakie miał zespół. Wyprodukował płytę, z której jesteśmy naprawdę zadowoleni i dumni, i jestem pewny, że już niedługo usłyszycie więcej świetnych rzeczy od niego.

Z tego co zauważyłem wnioskuję, że jesteście sztandarowym supportem większych heavy metalowych kapel podczas koncertów w rodzinnym Portsmouth oraz w Southampton. Macie jakąś konkurencję w okolicy? Jak wygląda scena heavy metalowa w waszym regionie?
Mamy świetną scenę metalową w naszym rejonie, dzięki świetnym organizatorom i wszystkim ludziom, którzy są zaangażowani i przychodzą na koncerty. Nie postrzegamy innych zespołów jako konkurencji, bardziej jako sojuszników w tej samej sprawie. Im więcej masz sojuszników i przyjaciół w tym biznesie, tym lepiej.

Jakie koncerty wspominacie najlepiej? Z jakimi zespołami łączyły Was najlepsze relacje?
Koncert, który jest prawdziwym punktem kulminacyjnym był support dla Saxon w całkowicie wypełnionym miejscu. Byli najbardziej przyjacielskim i profesjonalnym zespołem z jakim pracowaliśmy i wielką chęcią zagralibyśmy z nimi jeszcze raz. Inne koncerty z Firewind i UFO też były niesamowite, nie ma nic lepszego niż spotkanie swoich bohaterów i bycie częścią ich show, jednocześnie demonstrując co się potrafi jako zespół.

Jak zamierzacie promować "The Killing Floor"? Planujecie jakąś większą trasę? Jeśli tak to czy to będzie wasza trasa czy też pojedziecie z jakąś większą grupą jako support?
Mamy zamiar zrobić to i to w tym roku, w toku jest również plan, żeby ruszyć z koncertami Dendery dookoła Wielkiej Brytanii i poza nią.

W tym roku ukazało się już sporo znakomitych płyt w gatunku heavy metal zarówno uznanych firm jak i młodych głodnych takich jak Wy. Jak widzicie szanse "The Killing Floor" w tym gronie? W jaki sposób zachęcilibyście potencjalnych słuchaczy, żeby zakupili akurat waszą płytę?
2013 jest niesamowitym rokiem dla metalu! Było kilka fantastycznych wydawnictw i jest jeszcze wiele nadchodzących. Wierzymy, że „The Killing Floor” jest świetna płytą i zachęci każdego fana heavy metalu do wysłuchania nas, czy to na żywo czy w sieci. Jeżeli lubicie klasyczne metalowe zespoły jak Iron Maiden, Judas Priest, ale także lubicie, żeby wasza muzyka była trochę cięższa i miała nowoczesne elementy, pokochacie „The Killing Floor”.

W waszej muzyce słychać oczywiście inspiracje takimi klasykami jak Iron Maiden czy Judas Priest. Czy to są wasze ulubione kapele? Dzięki komu zainteresowaliście się akurat klasycznym heavy?
Wszyscy mamy różne wpływy, ale nasze uznanie dla klasycznych metalowych zespołów jest oczywiste i nie sądzę, żeby było w tym coś złego.

 Nie do końca o to mi chodziło, ale ok. Jakie są najważniejsze cele Dendera na przyszłość poza podbiciem świata oczywiście (śmiech)?
Nasza misją jest utrzymanie surowej mocy klasycznego heavy metalu przy życiu i dawanie czadu. Chcemy dotrzeć z naszymi koncertami wszędzie tam, gdzie chce nas widzieć publiczność i rozpowszechniać informację, że są jeszcze brytyjskie zespoły heavymetalowe tworzące muzykę, którą wszyscy kochamy.

To już wszystko z mojej strony. Wielkie dzięki za wywiad, ostatnie słowo należy do Was.
Dziękujemy wam za tę szansę i mamy nadzieję, że wasi czytelnicy przyjdą zobaczyć nas na żywo lub online.

Ruler - Rise to Power (2013)

Rok po debiucie włoscy piewcy nowej fali brytyjskiego heavy metalu atakują po raz drugi. Już pierwszy rzut oka na znakomitą okładkę przedstawiającą postać do złudzenia przypominającą słynnego Eddiego utwierdza nas w przekonaniu, że żadnych zmian nie powinniśmy się spodziewać. No i faktycznie „Rise to Power” jest w prostej linii kontynuacją „Evil Nightmares”. Jednak tym razem makaroniarze nie poprzestali na „ajronowaniu”, ale zeczęli czerpać również z trochę innych źródeł, co przynosi nieco urozmaicenia. I tak chociażby numer „The Temple of Doom” kojarzy się dość mocno z wczesnym Manowar, a „Mirror of Lies” jest przykładem bardziej hard rockowego klimatu. Oczywiście grania pod Maiden też tutaj nie brakuje. Wystarczy wspomnieć choćby numer tytułowy czy też aż 14 – minutowy, ostatni na płycie kolos „...in Conspiracy”. Wyróżniłbym jeszcze utwór „Back to the Glory Days”. Szybki, bardzo energiczny z ciekawymi melodiami, którego tekst jest nostalgiczną podróżą w przeszłość do dni chwały NWoBHM. Ten numer definiuje całą ideologię zespołu i jest doskonałym reprezentantem ich stylu. Album zawiera 8 kompozycji z czego aż 2 są instrumentalne. Jednak są na tyle ciekawe, że słucha się ich bardzo miło. Co ważne to po przesłuchaniu „Rise to Power” nie ma się uczucia przesytu i z przyjemnością nastawia się płytę po raz kolejny. Czy chłopakom z Ruler udało się nagrać lepszy materiał niż na debiucie? Szczerze mówiąc przez dłuższy czas nie byłem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Jednak po kilku kolejnych przesłuchaniach „dwójki” stwierdzam, że jednak jest trochę lepiej. Przede wszystkim jest większa różnorodność. Nie jest to jeszcze dzieło, które przewróci scenę do góry nogami, ale na pewno jest to kawał konkretnego oldschoolowego heavy.
4,6/6

niedziela, 12 stycznia 2014

Metal - Walczcie o Metal. Zawsze!

Tych czterech Australijczyków postanowiło grać True Metal, więc dla swojego zespołu wybrali najbardziej oczywistą nazwę – Metal! Może to i jest bezczelne, ale co z tego? To nie ich wina, że nikt wcześniej nie wpadł na taki pomysł. Widocznie trzeba było więcej pić. Zespół w tym roku wydał bardzo obiecujący debiut “Proving our Mettle”, a na kilka moich pytań odpowiedział basista Razor “Sting” Ray.

HMP: Nie mogę nie zacząć wywiadu od innego pytania. Jak wpadliście na tak skomplikowaną nazwę (śmiech)?
Razor "Sting" Ray: Chciałbym, żeby kryła się za tym jakaś wspaniała historia, ale tak naprawdę po prostu byłem pijany i zdecydowałem, że zakładam prawdziwy heavymetalowy zespół. Pomyślałem, że Metal będzie jedyną pasującą nazwą dla takiego zespołu.

Jak to możliwe, że nikt wcześniej nie wpadł na taki pomysł?
Nie mam pojęcia. Nie wierzę w moje szczęście. Mogę jedynie przypuszczać, że większość ludzi pomyślała o tym i stwierdziła, że to naprawdę głupi pomysł. Widocznie nie byli wystarczająco prawdziwi.

Ponieważ po raz pierwszy gościcie na naszych łamach, nie może obyć się bez kilku sztampowych pytań. Opowiedzcie jak doszło do powstania zespołu?
Kiedy wpadłem na ten pomysł skontaktowałem się z dwoma gitarzystami, których znałem, Dannym i Chinchem. Obaj byli chętni, ale Chinch musiał na kilka lat wyjechać do Europy, więc na początku nie dołączył do zespołu. Przez jakiś czas walczyliśmy o stały skład, więc spędzaliśmy ten czas na pisaniu piosenek i tego typu rzeczach. Ostatecznie Chinch wrócił do Australii i chciał dołączyć do zespołu, a Cola znałem z innego zespołu, więc wszystko się złożyło.

Jesteście chyba jednym z niewielu australijskich zespołów grających true heavy metal. W tej chwili przychodzi mi do głowy tylko Pegazus, Elm Street oraz Taipan. Jak to wygląda w rzeczywistości?
Jest ich jeszcze kilka. Mój brat, Stu, gra w świetnym zespole z Perth o nazwie Silent Knight. Jest też Lord (lepiej znany jako Dungeon), Darker Half i prawdopodobnie kilka innych, które w tym momencie mi uciekły. Chociaż te trzy są odrobinę bardziej power metalowe. Jest jeszcze jeden zespół, który widziałem na żywo po raz pierwszy i to było w tym tygodniu, Barbarion, który liczy siedmiu gości, wszyscy trochę starsi, ubrani w futra i uprzęże niewolników, grający całkiem chwytliwy hard rock, heavy metal w stylu true. Świetnie się też na nich patrzy.

Australia słynie z bardziej ekstremalnych odmian metalu i takich grup jak choćby Destroyer 666. Jak wielu jest u was fanów bardziej klasycznych odmian metalu? Jak jesteście odbierani na własnym podwórku?
W Australii istnieje widoczna preferencja zespołów death i blackmetalowych. Jest dość spora liczba fanów bardziej klasycznego heavy metalu, szczególnie wśród oldschoolowych ludzi, a my staramy się mieć wśród nich dobrą opinię. Było kilka innych bardziej tradycyjnych heavymetalowych zespołów z Australii jak Mortal Sin i Dungeon, którzy zgromadzili całkiem dużą publiczność. Niestety żaden już nie działa, ale Dungeon w jakiś sposób nadal żyje w Lord, o których już wcześniej wspomniałem. Wkoło jest teraz również sporo dobrego old schoolowego thrashu, więc to nie są jedynie ekstremalne zespoły. Pomimo tego, że mamy u nas kilka dość niesamowitych ekstremalnych zespołów.

Jak często koncertujecie? Planujecie wyruszyć z gigami poza wasz kontynent? Można się was spodziewać w Europie?
Gramy w Sydney cztery - pięć razy w roku i od czasu do czasu podróżujemy na koncerty. Chociaż w Australii jest to bardzo kosztowne ze względu na fakt, że miasta dzielą dużo odległości. Graliśmy kilka koncertów w Japonii w lipcu i było świetnie, więc mamy nadzieję pojechać tam znowu. Nie mamy żadnych planów dotyczących Europy jak na razie, ale kto wie co się wydarzy? Będę tam na wakacjach na Wacken Open Air w lipcu/sierpniu, więc mogę spróbować wtedy coś zaaranżować, kiedy spotkam tamtejszych ludzi.

W tym roku ukazał się wasz debiut „Proving Our Mettle”. Ile czasu powstawał materiał na tę płytę? Jesteście z niej zadowoleni?
Utwory były pisane dość długo. Pierwszym z nich był „Fighting For Metal” napisany około siedmiu lat temu, a najnowszym jest „Heavy Metal” sprzed około 3 lat. Jestem zadowolony z albumu, nie wiem czy ktokolwiek był kiedyś w stu procentach usatysfakcjonowany albumem, ale jestem wystarczająco szczęśliwy. Całość nagraliśmy w ciągu czterech dni, a trwa prawie godzinę, myślę więc, że poszło nam dobrze rejestrując tyle materiału w tak krótkim czasie.

Brzmienie jest dość surowe co pasuje do muzyki. Kto jest za nie odpowiedzialny?
Surowość pochodzi prawdopodobnie z kilku rzeczy, odczuwaliśmy presję czasu zarówno przy nagrywaniu jak i miksowaniu. Sądzę też, ze mój wokal jest zazwyczaj dość ostry na początek.
Koniec końców, nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek był w stanie zrobić ostre, czyste nagrania w ramach czasowych i budżecie jakie mieliśmy!

Udało wam się nagrać dobry album i doskonale połączyć oczywiste inspiracje z czymś indywidualnym, właściwym tylko dla was. Jednak ciężko mi stwierdzić, w którym szczególe tkwi ten diabeł. Co jest według was, tym co was wyróżnia spomiędzy innych grup?
Dzięki! Myślę, że to interesujący album, a ludzie właściwie mają problem z określeniem jego brzmienia. Mieliśmy recenzje, w których wzięliśmy wszystko od Manilla Road, poprzez Venom i Running Wild, do Manowar. Chyba można by powiedzieć, że to mieszanka wszystkich rodzajów tradycyjnych heavymetalowych zespołów, ale bez chęci brzmienia szczególnie jak one, albo żeby album brzmiał jak z wczesnych lat ’80. Może tak po prostu się dzieje, kiedy basista pisze piosenki na gitarze, kto wie?

Metal to wasz pierwszy zespół czy graliście gdzieś wcześniej? Opowiedzcie o waszych wcześniejszych grupach?
Moim pierwszym zespołem była black metalowa kapela o nazwie Malice (nie to drugie Malice), do którego dołączyłem mając 17 lat. Pozostali byli dość sporo starsi, a sam zespół trochę w tych czasach plajtował. Zagrałem z nimi kilka koncertów i wiele się nauczyłem. Grałem też w war metalowym zespole z jednym gościem z Malice o nazwie Bane Of Isildur. Grałem z nimi jakieś siedem lat i nadal istnieją. Właśnie wydali 7” na początku roku pod tytułem „And The earth Becomes Aflame”.

Wasz image, muzyka i teksty tworzą jedną, zwartą całość. Widać i słychać, że jesteście oddanymi wojownikami heavy metalu. Czym jest dla was ta muzyka? Wyobrażacie sobie życie bez niego?
Kocham heavy metal i większość czasu spędzam słuchając go. Nigdy nie robię nic po łebkach. Heavy metal daje dużo inspiracji i energii, tak samo jak niesamowitej różnorodności, którą całkiem dobrze mogę dopasować w zależności od mojego nastroju, więc nie odczuwam potrzeby słuchania innego typu muzyki. Chyba nigdy nie nadejdzie ten moment, kiedy przestanę słuchać heavy metalu.

Wasze teksty obok wychwalania heavy metalu traktują również o historii. Kto za nie odpowiada? Jaki okres w historii i jakie wydarzenia zainspirowały was najbardziej?
Napisałem większość tekstów na albumie, poza “Victory” i “Battlefields Ablaze", które napisał Danny. Jedyne kompozycje z prawdziwym historycznym kontekstem są „Beneath The Banner Of The Iron Duke” i „Trafalgar”, obie są zainspirowane kluczowymi bitwami w Wojnach Napoleońskich, odpowiednio bitwą pod Waterloo i bitwą pod Trafalgarem. Czytałem dużo o tej epoce w historii w momencie, kiedy pisałem te piosenki, więc naturalne wydawało się napisać o tym. Myślę, że to fascynujący okres w historii, nie tylko ze względu na wojny, które się toczyły oraz narody, które powstawały, ale również ze względu na wielkie postępy naukowe poczynione w tamtym okresie i wiele innych rzeczy. Myślę, że w następnym albumie przejdziemy do kolejnej ery w historii, obecnie czytam dużo historii bazujących na greckich i rzymskich mitach i historiach, chociaż myślę, że powinien być też chyba utwór o francuskim zwycięstwie, żeby Francuzi nie myśleli, że ich nienawidzę, albo coś.

Mam wrażenie, że największy wpływ na was miała scena amerykańska i takie zespoły jak Manowar, Manilla Road czy Cirith Ungol. Jak to ma się do rzeczywistości? Jakie grupy i wykonawcy ukształtowały was jako muzyków i metalowców?
Powiedziałbym, że najważniejszymi zespołami, które mnie inspirują są Virgin Steele, Manowar, Iron Maiden i Thin Lizzy. Tak więc w większości masz rację. Mniej więcej od kiedy miałem 8 - 13 lat, słuchałem Matelliki i Guns ‘N’ Roses, później w wieku 13 - 16 lat słuchałem dość dużo Megadeath. Od tego momentu próbowałem trochę poszerzyć moje horyzonty (śmiech). Na mojej drodze pojawiły się Queenryche, Bal-Sagoth, Virgin Steele, Argument Soul, Shady Glimpse i WASP, więc duża różnorodność, a każdy z nich na swój sposób jest moją inspiracją.

Najbardziej chwytliwym kawałkiem jest w moim mniemaniu „Fighting For Metal”, który znalazł się też na waszym pierwszym demo zatytułowanym zresztą w ten sposób. W porównaniu z takimi utworami jak np. „The Buccaneer’s Revenge” słychać, że wasze utwory stają się bardziej rozbudowane. Czy w takim kierunku pójdziecie w przyszłości?
Cieszę się, że ci się podobało. "Fighting For Metal” i „The Buccaneer’s Revenge” były napisane mniej więcej w tym samym czasie. Kiedy piszę, staram się postawić kompozycji jakiś cel. W „Fighting For Metal” chciałem napisać deklarację misji i pokazać ludziom czym jesteśmy. To był pierwszy utwór jaki napisałem i bardzo chciałem wbić flagę w ziemię, jeżeli rozumiesz o co mi chodzi. Myślę, że w przyszłości będzie równowaga pomiędzy bardziej skomplikowanymi utworami jak „Trafalgar” i „The Buccaneer’s Revenge”, a bardziej bezpośrednimi kawałkami do wspólnego śpiewania jak „Fighting For Metal i „Heavy Metal”. Moje ulubione albumy starają się utrzymać balans i myślę, że ważne jest mieć kawałki bardziej złożone, nawet jeżeli tylko nieznacznie, aby dać słuchaczowi odrobinę więcej do odkrywania i skłonić ich do powrotu,

Proving Our Mettle” wydaliście własnym sumptem. Nie było żadnej wytwórni zainteresowanej wydaniem tego materiału? Jak jest z tym zainteresowaniem teraz?
Nie ma zbyt wielu wytwórni w Australii, a jeszcze mniej robi true heavy metal. Szczerze mówiąc, nie podchodziliśmy nawet do żadnej, po prostu mieliśmy swój budżet i poszliśmy na całość, wierząc w to, że wiemy czego chcemy. Możliwe, że kiedy album zyska większą uwagę i rozgłos w Europie, ktoś się tam nami zainteresuje. Mamy podpisanych kilka małych umów na dystrybucje na małą skale, ale jeżeli ktoś chciałby zrobić europejskie wydanie „Proving Our Mettle”, albo był zainteresowany drugim albumem, z pewnością docenimy pomoc finansową. Do tego czasu chyba będziemy dalej produkować albumy sami. To może oznaczać, że zajmie nam dłuższą chwilę zanim coś wydamy!

Macie może już jakieś pomysły co do nowych numerów? Jak będziecie brzmieli na kolejnej płycie?
Napisałem w całości lub częściowo muzykę do około czterech - pięć kawałków, a Chinch do reszty. Starałem powstrzymać się przed tworzeniem nowych utworów zanim nagramy album. Mam jednak w głowie wiele pomysłów, tak samo jak fragmentów, które trzymam od wielu lat i mogę wykorzystać przy komponowaniu kolejnego materiału. Myślę, że wszystko będzie nadal brzmiało jak Metal. Nie będzie żadnych zmian w kierunku hardcore’a ani nu-metalu, więc nie musicie się o to martwić.

Jakie plany na najbliższą przyszłość?
W tym roku mamy jeszcze jeden koncert, świętujący dziesiątą rocznicę działalności jednego z oddanych true metalowi promotorów w Australii, Metal Evilution, później zrobimy sobie przerwę, w której będę tworzył kolejne utwory i mam nadzieję zacząć patrzeć w kierunku pre-produkcji drugiego albumu. Później, kto wie?

Dzięki za rozmowę. Ostatnie słowa są wasze!
Dzięki za czas poświęcony na rozmowę ze mną. To prawdziwa przyjemność. Walczcie o Metal. Zawsze!

piątek, 10 stycznia 2014

Ruler - Evil Nightmares (2012)

Włoska scena heavy metalowa co chwilę wypluwa kolejne kapele i co ważne większość z nich prezentuje dobry bądź bardzo dobry poziom. Ciekawe ile jaszcze takowych ukrywa się w tamtejszym podziemiu i tylko czeka na debiut? Podejrzewam, że całkiem sporo. I bardzo dobrze, gdyż tradycyjnego heavy nigdy za wiele. Ruler powstał w 2010 roku w Mediolanie i dwa lata później wypuścił opisywany tutaj debiutancki album nakładem My Graveyard productions. Słychać, że chłopaki są zakochani w brytyjskim graniu z początku lat '80 i wcale tego nie zamierzają ukrywać. Wystarczy obejrzeć ich foty, na których sporo jest motywów z union jack. Największy w pływ na Ruler miał zdecydowanie Iron Maiden z początkowego okresu działalności jeszcze z Di'anno. Melodyjne pasaże gitarowe przypominające duet Murray/Stratton z debiutu żelaznej dziewicy, bas chodzący w sposób typowy dla Harrisa i dość wysoki wokal. Większość numerów utrzymana jest raczej w szybkich tempach choć nie brakuje w nich urozmaiceń w postaci klimatycznych zwolnień. Mamy też jedną balladę „Alone”, która nawet daje radę. W tych utworach dzieje się naprawdę całkiem sporo, a do tego zespół raczy nas dużą ilością ciekawych melodii. Na tym krążku unosi się wszechobecny duch oldschholu i słychać, że nie jest to robione na siłę tylko wychodzi naturalnie. Może i jest to granie niemodne jak wąsy ich gitarzysty, ale dla maniaków tego stylu, w tym dla mnie, wręcz stworzone. „Evil Nightmares” to zdecydowanie udany debiut ale słychać na nim, że Ruler ma jeszcze spory zapas i w przyszłości może uraczyć nas czymś dużo lepszym. Czy tak się stało? To już temat na inną recenzję.

4,2/6

Woslom - Woslom znaczy czysty thrash metal

Na co raz bardziej przeładowanym rynku thrashowym ciężko jest wyłuskać te prawdziwe perełki. Woslom jest zdecydowanie jedną z nich, więc jeśli jeszcze ich nie słyszeliście to radzę Wam to jak najprędzej nadrobić. Ich najnowszy krążek „Evolustruction” zajmuje bardzo wysokie miejsce w moim tegorocznym rankingu, a sam Woslom jest jedną z nadziei sceny. Z tego samego założenia musieli wyjść ludzie z Punishment 18 podpisując bardzo niedawno z Brazylijczykami kontrakt. Przed Wami bębniarz Woslom, Fernando Oster.


HMP: Witam. Woslom powstał w 1997 roku i zastanawia mnie co was skłoniło, żeby założyć thrash metalowy zespół w czasach gdy ten gatunek był w najgłębszym podziemiu?
Fernando Oster: Witajcie HMP, miło z wami rozmawiać. Cóż, chyba thrash metal jest nadal w podziemiu, może niektóre stare zespoły przeniosły się dziś do mainstreamu, ale ten gatunek będzie dla nas zawsze undergroundowy. Kochamy thrash metal i będziemy go tworzyć na zawsze, jest w naszej krwi.

Jak wyglądały początki zespołu i jak brzmiała wtedy wasza muzyka?
Zaczęliśmy jeszcze w szkole średniej. Zawsze słuchaliśmy zespołów takich jak Metallica, Slayer, Megadeth i innych. Na początku robiliśmy po prostu covery tych zespołów. Zaczęliśmy myśleć o własnej muzyce kilka lat później, ale było okropnie, nie byliśmy wystarczająco dobrzy, żeby tworzyć własne kompozycje. Zmieniło się to w 2005 albo 2006 roku. Wtedy zaczęliśmy pracować na serio nad naszą muzyką.

Od momentu powstania zespołu do wydania debiutu „”Time to Rise” minęło 13 lat. Czemu zajęło to tak dużo czasu?
Dobre pytanie. Dlaczego??? Traktowaliśmy zespół jako hobby, robiliśmy covery i nie pracowaliśmy ciężko nad własną muzyką. Zawsze też szukaliśmy odpowiednich ludzi do zespołu. Trudno jest znaleźć ludzi, którzy byliby wszyscy po tej samej stronie. Tak więc, dopiero w 2009 roku dopięliśmy skład, żeby zająć się poważną robotą. Było to wtedy, kiedy Silvano przyszedł do zespołu. Później już się nie zatrzymywaliśmy.

Time to Rise” był bez wątpienia bardzo udanym debiutem. Jak jest wasze zdanie na jego temat po trzech latach od premiery? Zmienilibyście coś?
Tak, zmieniliśmy sposób w jaki ją zrobiliśmy. Nie mieliśmy wystarczająco dużo doświadczenia w studiu i za długo zajęło nam dokończenie nagrań. Nagraliśmy ten album dwa razy i nie uzyskaliśmy takiego efektu jak chcieliśmy, ale jak na tamten czas był świetny, myślę, że moglibyśmy się na nim dużo nauczyć.

Pomimo bezsprzecznie wysokiej jakości muzyki uważam, że zdecydowanie za mało było zainteresowania tym krążkiem. Uważam, że zasługiwał na zdecydowanie więcej. Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?
Cóż, jesteśmy niezależnym zespołem, więc wszystkie środki na promocję pochodziły od nas. Może gdybyśmy mieli jakieś wsparcie wytwórni, moglibyśmy osiągnąć więcej z tym albumem. Są na niej naprawdę dobre utwory.

W waszej muzyce słychać wpływy takich gigantów jak Slayer czy Metallica, ale udaje wam się z tych wpływów stworzyć bardzo ciekawy miks i nadać tym utworom indywidualny charakter. Jak myślicie, jaki element jest tym co was wyróżnia spomiędzy innych grup?
Na pierwszym albumie każdego zespołu normalnie znajdujesz wpływy innych zespołów. Później staramy się odcisnąć swoją twarz na piosenkach i sposobie w jakim gramy. Myślę, że nadal znajdujemy swoją muzykę. Na drugim albumie, „Evolustruction” mogliśmy włożyć więcej Woslom i zostawić wpływy obok.

W tym roku ukazał się wasz drugi album „Evolustruction” i mogę stwierdzić z całą stanowczością, że jest jeszcze lepszy od debiutu. Podejrzewam, że podzielacie moją opinię?
W stu procentach (śmiech).

Mam wrażenie, że gracie bardziej melodyjnie, a takie numery jak „Evolustruction”, „River of Souls” czy „New Faith” to potencjalne hity. Mieliście takie założenie czy wyszło spontanicznie?
Myślę, że zmieniliśmy zdanie po pierwszym albumie i teraz, z “Evolustruction”, mogliśmy dać więcej z własnej muzyki. Reprezentuje więc naszą muzykę dzisiaj.

Ile czasu tworzyliście materiał na ten krążek?
Rozpoczęliśmy ten projekt w lipcu 2012 roku, a całość mieliśmy w rękach w kwietniu 2013 roku. Tak więc dziewięć miesięcy, żeby dokończyć każdy krok projektu.

Gdzie dokonaliście nagrań i kto odpowiada za brzmienie? „Evolustruction” jest świetnie nagrane. Jesteście zadowoleni?
Oba albumy nagraliśmy w tym samym studiu (Acustica Studios) z tym samym inżynierem dźwięku (Danilo Pozzani) i z tą samą produkcją (Woslom). To oznacza, że mogliśmy stworzyć dwa inne brzmienia przy tych samych zasobach.

Jak dzielicie obowiązki jeśli chodzi o proces twórczy? Pracujecie zespołowo czy któryś z was ma w tym względzie monopol?
Gitary to najbardziej odpowiedzialna część tworzenia. Rafa i Silvano są ludźmi od kreacji. Nasze utwory są bardziej oddane melodii strun niż rytmowi. Tak więc to najważniejszy część, ale później wszyscy pracują razem.

Waszym znakiem rozpoznawczym są znakomite solówki, których jest multum na waszych obu płytach. Jak ważny jest to dla was element jeśli chodzi o Waszą muzykę?
Tak, to prawda. Nasza muzyka bazuje na gitarach, więc obok wokalu są na pewno najważniejszymi instrumentami.

Jako bonus na płycie znalazł się cover bliżej mi nieznanego zespołu Mad Dragzter „Breakdown”. Co to za kapela i czemu zdecydowaliście się nagrać akurat ten numer?
Kolejne dobre pytanie. To zespół z brazylijskiego podziemia. Nieznany dla większości fanów Woslom na całym świecie. Właśnie dlatego go nagraliśmy, żeby ludzie, którzy nas lubią poszukali tego zespołu. Naszym zdaniem jest znacznie bardziej interesująco jest nagrać nieznany zespół, niż zrobić cover świętych zespołów jak Metallica czy Exodus.

Też tak uważam. Jak się przedstawia strona liryczna „Evolustruction”? O czym traktują teksty i kto jest ich autorem? Co rozumiecie przez tytuł płyty?
Tekstami zajmuję się ja i Rafa. Lubimy pisać, ale nie mamy żadnych politycznych zainteresowań. Piszemy o ludzkim zachowaniu i szaleństwie. Tytuł jest skrzyżowaniem słów „evolution” i „destruction”. Nie możesz żyć bez żadnej z nich, a dla ewolucji potrzebna jest destrukcja i vice versa.

Nagraliście klip do tytułowego wałka z nowej płyty. Powiedzcie kilka słów na jego temat. Gdzie go nagrywaliście? Kto był reżyserem? Czyj był pomysł?
Nagraliśmy to video jako pierwszy singiel z tego albumu. We współpracy z agencją o nazwie Santo Forte Digital, nagraliśmy je w studiu. Reżyseria została powierzona Willowi Mazzoli.

Evolustruction” podobnie jak „Time to Rise” wydaliście własnym sumptem. Nie chce mi się wierzyć, że nie było żadnego zainteresowania Wami z jakichś wytwórni. Nie dostaliście żadnej satysfakcjonującej oferty? Może szykuje się coś w tym temacie?
Tak, woleliśmy zrobić to sami, w myśl DIY (Do It Yourself). Nie mieliśmy tutaj w Brazylii żadnego dobrego kontraktu, ani za granicą. Zdecydowaliśmy więc wydać ją sami i pracować nad promocją. Mogliśmy sprzedać więcej niż 2000 płyt i zagrać ponad 80 koncertów na tej trasie, włącznie z Europą. Mogliśmy też zebrać wystarczającą ilość pieniędzy, żeby wydać „Evolustruction”.
Naszym zdaniem, dzisiejszy niezależny rynek pozwala przetrwać zespołowi bez pomocy. Oczywiście jeżeli otrzymamy dobrą ofertę to ją przyjmiemy. Nadal czekamy na tą możliwość.

We wrześniu zaczynacie dużą trasę po Europie. Między innymi zawitacie do Polski na pięć gigów. Jakie są wasze wspomnienia z poprzedniej wizyty w moim kraju? Czego oczekujecie od tej trasy?
Tak, racja. Polska to wspaniały kraj, mamy dobre wspomnienia z zeszłego roku i zdecydowaliśmy się zagrać kolejnych pięć koncertów u was. Oczekiwania są wielkie.

Jaki do tej pory był największy, a jaki najlepszy gig na jakim graliście? Z jakimi dużymi grupami dzieliliście dotąd scenę?
Jednym z wielkich koncertów był ten z Entombed w Szwecji w zeszłym roku (2012). Granie z tymi gigantami w ich kraju było dla nas szaleństwem!

Co dalej w temacie Woslom? Jakie cele, marzenia, plany?
Planujemy pracować nad tym albumem do przyszłego roku. Grać koncerty, aby promować i sprzedawać merchandise tutaj w Brazylii i prawdopodobnie kolejna europejska trasa. W przyszłym roku pojawią się również kolejne klipy i trochę dodatkowych materiałów, żeby zakończyć cykl tego albumu.

Na koniec jeszcze jedno pytanie, które mnie nurtuje. Co w ogóle znaczy wasza nazwa, bo za cholerę nie mogę na nic wpaść (śmiech)?
Kolejne świetne pytanie. To nazwa jaką stworzyliśmy, więc nic nie znaczy. Mówimy zazwyczaj, że to czysty thrash metal!

Wielkie dzięki za wywiad. Ostatnie słowa są wasze.
Dzięki za wywiad. Prosimy czytelników o pozostanie w kontakcie z zespołem, pracujemy ciężko i staramy się, żeby to co kochamy było prawdziwe!! Keep thrashing!

czwartek, 9 stycznia 2014

Fueled by Fire - To jest właśnie thrash z Los Angeles!

Do niedawna jedni z młodych gniewnych liderów nowej fali thrashu. Dzisiaj Fueled by Fire są już znaczącą marką w gatunku, a ich trzeci krążek „Trapped in Perdition” wydany po dość długiej, bo trzyletniej przerwie doskonale to potwierdza. Po pokonaniu pewnych problemów chłopakom udało się nagrać najmocniejszy materiał w swojej historii i pełni werwy przystępują do szturmu na światowe sceny. Na początku przyszłego roku odwiedzą też naszą ojczyznę w towarzystwie Suicidal Angels, więc nie wolno będzie tego przegapić. O wszystkim opowie Wam perkusista grupy, Carlos Gutierrez.

HMP: Witam. Jak wrażenia po premierze „Trapped in Perdition”? Jakie pierwsze opinie docierają do was na jej temat?
Carlos Gutierrez: Siemanko! Nasze wrażenia są takie, jak oczekiwano. Wierzyliśmy, że ten album będzie lepszy od swojego poprzednika, "Plunging Into Darkness" i zostanie dobrze odebrany przez fanów. Niektórzy sądzili, że nie uda nam się go pobić, a to było dla nas motywacją i jak dotąd jest świetnie! Pierwsze recenzje albumu jakie czytałem były świetne. Widziałem wiele pozytywnych opinii o "Trapped In Peredition" i tylko kilka, które nie były tak dobre. Jednak my wiemy ile czasu i wysiłku włożyliśmy w stworzenie tego albumu i to się odpłaca. Jesteśmy bardzo zadowoleni z rezultatu (śmiech).

Jak długo pracowaliście nad tą płytą? Jak spędziliście te niemal trzy lata, które dzieliły „Plunging...” od „Trapped...”?
Cóż, "Plunging…" wydaliśmy sami w 2010 roku i chcieliśmy wydać ją we właściwy sposób, bo nie doszedł tam gdzie chcieliśmy. Nie chcieliśmy po prostu go wyrzucić i zapomnieć, ponieważ wierzymy, że to świetny album. Zajęło więc nam to trochę czasu. W 2011 roku nie zrobiliśmy zbyt dużo poza zagraniem na True Thrash Festival w Japonii w Osace. NoiseArt skontaktowało się z nami później tego roku i złożyli ofertę. Doszliśmy do zgody i ostatecznie dostaliśmy odpowiednie wydanie europejskie na jakie zasługiwał w 2012 roku. Przez cały ten czas tworzyliśmy muzykę bardzo powoli, niezmotywowani, w 2011 roku mieliśmy jedynie napisanych kilka nowych utworów, rówbnież kilka z nich wyrzuciliśmy, ale kiedy "PID" ukazało się w Europie i zagraliśmy na festiwalu Keep It True w Niemczech, później na trasie Metal Fest po Europie latem, byliśmy bardziej zmotywowani niż kiedykolwiek i mocno uderzyliśmy w salę prób, gdzie stworzyliśmy "Trapped In Predition"!

Najpierw chciałem Was troszkę zganić za te długie przerwy pomiędzy płytami, ale później doszedłem do wniosku, że to w sumie nie jest takie złe. Nie dość, że wzbudza ogromny apetyt u fanów to jeszcze nie powoduje wrażenia przesytu. O to wam chodziło?
Nie, to nie jest wcale to, czego chcieliśmy. Po prostu tak się ułożyły sprawy. Wolelibyśmy raczej być zajęci trasą, tworzeniem muzyki tak jak powinniśmy. Był to jednak dla nas trudny czas i po prostu potrzebowaliśmy czegoś co przyciągnie nas z powrotem. Chcielibyśmy podziękować wszystkim fanom i ludziom, którzy za nami podążali za tak cierpliwe czekanie (śmiech)! Mam jednak nadzieję, że wszystkim podobał się wynik tak jak nam!

Różnica pomiędzy „Plunging into Darkness”, a „Spread the Fire” była znaczna. Teraz aż takiej nie ma i kontynuujecie kierunek zaczęty na poprzedniej płycie. To znaczy, że znaleźliście swoją ścieżkę czy cały czas jesteście na etapie poszukiwań?
Można powiedzieć, że znaleźliśmy swoją drogę, ale zawsze znajdzie się miejsce, żeby spróbować czegoś nowego. Mamy otwarte umysły na muzykę, ale zawsze zatrzymujemy tradycyjne elementy thrash metalu. Szybkość i agresję!

Mam wrażenie, że na „Trapped in Perdition” co raz śmielej zaczynacie zerkać w kierunku starego Death Metalu i brutalnego thrashu. Obok takich wpływów jak Slayer, Dark Angel czy Sepultura słychać również Pestilence, Death czy Morbid Angel. To wyszło naturalnie czy było to zbrutalizowanie muzyki było celowym posunięciem?
Wszystkie zespoły, które tu wymieniłeś były główną inspiracją przy pisaniu "Trapped". Dark Angel, Slayer, Sepultura i Demolition Hammer byli głównymi thrashowymi motywatorami, które pomogły nam stworzyć ten album. Te zespoły sa tak unikalne na swój sposób, ale bardzo agresywne. Chcieliśmy, żeby album miał tą samą agresję jak ich albumy, chcieliśmy, żeby ludzie czuli się jakby słuchali "Beneath the Remains" albo "Epidemic of Violence". Chcemy, żeby ludzie oszaleli! Wpływy wczesnego death metalu jak Death, Morbid Angel i Pestilence przyniosły nam ciężkość i technikę. Mamy odrobinę więcej techniki, ale nadal utrzymywaliśmy ciężkość i zbyt często jej nie używaliśmy.

Dla mnie jest to znakomite posunięcie, ponieważ jest mnóstwo grup grających albo w stylu Bay Area, albo w stylu germańskim. Natomiast wy znaleźliście swój styl i wychodzi on wam znakomicie. Jak Wasze obecne wcielenie odbierają fani znający Was od czasów demówek?
Dzięki! Chcieliśmy odejść od Bay Area i niemieckiego stylu, mieć swój własny styl z Los Angeles. Szybki, ciężki i agresywny, jak inne zespoły z Los Angeles, na które patrzyliśmy jak Slayer i Dark Angel! To jest właśnie thrash z Los Angeles!

Płytę wydaliście w NoiseArt. Jesteście zadowoleni z tego labelu? Jak doszło do współpracy właśnie z nimi?
"Trapped In Predition" jest drugim albumem, który wydaliśmy z NoiseArt i nie możemy być bardziej szczęśliwi! NoiseArt byli świetni od początku, mieliśmy z nim świetną relację. Pomogli nam dużo i cały czas nas popychali, żebyśmy odnieśłi sukces w ich szeregach! Skontaktowali się z nami latem 2011, a umowę zawarliśmy pod koniec 2012. Jestem pewny, że widzieli, że nadal byliśmy aktywnym zespołem przez cały czas odkąd opuściliśmy Metal Blade organizując własnym sumptem europejskie trasy i wydając sami album. Zawsze mieliśmy coś kolejnego i zawsze coś się działo.

Gdzie i z kim nagrywaliście „Trapped...”? Brzmienie płyty jest znakomite!
Świetne pytanie! Jesteśmy wdzięczni za możliwość pracy z nikim innym jak z Erikiem Rutanem w studio Mana Recording w St. Petersburgu na Florydzie. Praca z Erikiem była wspaniałym doświadczeniem. On naprawdę nas pchnął i wyciągnąl z nas to co najlepsze. Kazał nam ciężko pracować i dużo się z nim nauczyliśmy. Myślę, że praca z Erikiem była idealna. Chcieliśmy, żeby ten album brzmiał ciężko i masywnie! A jeżeli spojrzysz na jego życiorys, pracował z kilkoma z najcięższych zespołów! Wiedzieliśmy więc, że będziemy mieli parę fajnych brzmień i tak było! Brian Elliott wykonał świetną robotę przy miksowaniu i mastering! Jak juz powiedziałem, to było świetne doświadczenie. Wynieśliśmy z niej dodatkową wiedzę, Zajebisty album i świetnych przyjaciół.

Poza tym, że wasza muzyka stała się cięższa i brutalniejsza to ogólnie cały album ma taki ciemny, ponury nastrój. Domyślam się, że strona liryczna też ma to duży wpływ. Jakie tematy poruszacie tym razem w swoich tekstach?
Myślę, że poruszyliśmy kilka ciężkich tematów jak religia, obecne wydarzenia, wojny religijne, wojny narkotykowe i mówimy też trochę o naprawdę złym cholerstwie, (śmiech)! Piosenki jak "Forsaken Deity" pokrywają się z faktem, że religia to bzdura, jej negatywne efekty na całym jeżeli chodzi o hipokryzję, którą oferuje religia. Jest masa szalonego gówna, które dzieje się na świecie, a my mówimy jedynie o ich małej części tego, która prędzej czy później zniszczy ten świat. Stąd tytuł "Trapped In Predition".

Ten nastrój uzupełnia szata graficzna. Kto jest autorem obrazka zdobiącego płytę?
Musimy to przyznać Axelowi Hermanowi, to człowiek stojący za grafiką. Właściwie chcieliśmy Chrisa Quilliamsa, artystę, który przygotował poprzednią okładkę do „Plunging”, ale nie mógł tego zrobić. Skontaktowaliśmy się więc z kimś komu zajęło to wieczność, przekroczył wszystkie ostateczne terminy i przyprawił nas o ból głowy, więc powiedzieliśmy: w cholerę z nim! Skontaktowaliśmy się z Axelem, który pracował już dla zespołów Iced Earth, Asphyx, Demolition Hammer i wielu innych. Wrócił do nas po kilku godzinach i był szczęśliwy, że zajmie się projektem! Powiedzieliśmy mu, że ma pełną artystyczną wolność i przysłaliśmy mu teksty, wyjaśniliśmy trochę album i nazwę, a w ciągu tygodnia przyszedł z tym co mamy teraz! Zajebistą okładką! Czapki z głów dla Axela!

W ubiegłym roku nakładem waszej nowej wytwórni wydaliście reedycję poprzedniej płyty „Plunging into darkness”.
Jaki był powód takiego posunięcia?
Wyjaśniałem to już w poprzednim pytaniu. Wydaliśmy „Trapped In Predition” własnym sumptem w 2010 roku i czuliśmy, że zasługuje na lepsze wydanie. Kiedy więc NoiseArt skontaktowali się z nami i chcieli wypuścić ją ponownie we właściwy sposób w Europie, zgodziliśmy się. Nie chcieliśmy, żeby ten album został zapomniany.

Jak z perspektywy czasu oceniacie wasz debiut „Spread the Fire”? Jesteście z niego dumni?
Byliśmy wtedy dość młodzi. Mieliśmy około 18 lat. Chodziło bardziej o to jaka była lokalna scena thrashowa wtedy. Jednak oczywiście, że jestem z niej dumny. Włożyliśmy dużo czasu i ciężkiej pracy w pisanie tego albumu, a on wyrobił nam markę. Wiele z tych kawałków nigdy nie zostanie zapomnianych i stale jesteśmy o nie dziś pytani. Jest tylko jeden utwór, którego już nigdy nie zagramy i z którego nie jesteśmy zbyt dumni. Chodzi o „Betrayal”. Wszyscy nienawidzimy tego pieprzonego kawałka, (śmiech)! Przepraszam tych, którzy go lubią, ale nie róbcie sobie nadziei! Patrzę jednak na album i czuję jak osiągnęliśmy to czego wtedy chcieliśmy, widzę jak bardzo dorośliśmy jako muzycy. Dla przypomnienia, wydany własnym sumptem „Spread The Fire” brzmi o niebo lepiej niż ponownie zmiksowana i zmasterowana wersja Metal Records, (śmiech)!

Jak byście porównali dzisiejszą scenę thrashową z tą w 2006 roku, gdy nagrywaliście debiut? Spodziewaliście się, że to wszystko tak się rozwinie? Jak to ma się do waszych wyobrażeń z tamtych lat?
W 2006 roku scena była bardziej hałaśliwa! Co chwilę dochodziło do stage divingu, wielkiego circle pits, ludzie skakali z balkonów w tłum! Teraz już tego nie widać. Parę dobrych pits tu i tam, rzadki stage diver, a wszystkie miejsca mają zamknięte balkony, (śmiech)! Co również w pewien sposób je uspokoiło, to że wiele miejsc, w których odbywały się legendarne metalowe koncerty zostały zamknięte. Nie ma już zbyt wielu miejsc, żeby móc poszaleć, w tych które są panują surowe zasady i również na to nie pozwalają. Scena metalowa tutaj jest jednak żywa i ma się dobrze. Nigdy się nie spodziewałem, że będę dobrze odebrany w LA, albo gdziekolwiek indziej w tym zakresie, kiedy zakładaliśmy zespół.

Na początku 2014 roku wyruszacie na dużą europejską trasę wspólnie z Suicidal Angels oraz Lost Society, podczas której zawitacie na jeden koncert do Polski (Wrocław). Będzie to już wasza kolejna wizyta w naszym kraju. Jak wspominacie poprzednie? Co sądzicie o polskich fanach?
Tak!!! Conquering Europe Tour! Nie możemy się jej już doczekać i kiedy przyjedziemy do Polski! Polska zawsze była dla nas bardzo, bardzo dobra! Byliśmy tam już kilka razy i zawsze kiedy tam jesteśmy jest coraz bardziej szalenie! Polscy fani wiedzą jak się wkurwiać! Jest tam też dużo gorących, seksownych kobiet! To zawsze jest zaleta! Polska zawsze kocha imprezy i dobrą zabawę! Nie mogę się już doczekać, żeby znowu tam pothrashować!

A co sądzicie o zespołach, z którymi jedziecie? Myślę, że szczególnie Suicidal Angels pasuje do Was doskonale.
Suicidal Angels są jednym z naszych najbardziej ulubionych zespołów nowej ery. Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi i byliśmy z nimi w trasie przez krótki czas przed Europą.
Myślę, że Conquering Europe Package jest świetnym pakietem! Suicidal Angels, Fueled By Fire, Lost Society i Exarsis! Każdy zespół przyniesie swoją własną markę thrashu na scenę i rozniesie wszystkich! Jestem pewny, że ludzie będą rozmawiać o tym show jeszcze przez długi czas po jego zakończeniu! Każdy zespół w tym pakiecie jest zajebisty!

Co uważacie za największe wydarzenie w historii Fueled by Fire? Z czego jesteście najbardziej dumni?
Hmmm… Dla mnie jest remis między tym, kiedy po raz pierwszy zaproszono nas do Europy, żebyśmy zagrali na festiwalu Keep It True w Niemczech w 2008 roku a trasą zeszłej zimy z Kreator, Morbid Angel i Nile! Oba były wielkimi wydarzeniami w naszej karierze! Zawsze chcieliśmy móc grać za morzami w Europie i w Niemczech po tym jak usłyszeliśmy jaką wielką metalową scenę tam mają. Kiedy więc zostaliśmy zaproszeni na KIT, to było jak spełnienie marzeń! Wspaniałym uczuciem było znaleźć się na tej scenie i grać dla metalowców! Później, w 2012 roku zaproponowano nam europejską trasę z Kreator, Morbid Angel i Nile! To zespoły, które podglądaliśmy od długiego czasu, a dzielić z nimi scenę co noc i oglądać ich każdej nocy, stać się ich przyjaciółmi było niesamowitym doświadczeniem. Jestem bardzo dumny z tych momentów w naszej karierze. Będzie ich jeszcze więcej.

Macie w planach nagranie teledysku? Jeśli tak to do jakiego numeru? Ja bym obstawiał mój ulubiony „Suffering Entities”.
Mamy plan nagrać wideo. Nie, niestety nie będzie to “Suffering Entties”, Przepraszamy! (śmiech)! Jednak mamy nadzieję wkrótce zrobimy do niego wideo. Poczekamy aż zrobimy jedno i wydamy je, żeby zobaczyć jaki utwór to będzie, (śmiech)!

W jaki sposób jeszcze zamierzacie promować „Trapped in Perdition”?
Poza Conquering Europe Tour w przyszłym roku, będziemy też grać latem na europejskich festiwalach. Jak na razie potwierdzone jest Hell Fest i pracujemy nad kolejnymi festiwalami. Jest też trasa po Stanach i miejmy nadzieję, że po kilku innych miejscach jak Meksyk, Japonia, Azja i cokolwiek innego nam wpadnie do głowy też.

Jakie są wasze marzenia i plany związane z zespołem? Co jeszcze chcielibyście osiągnąć?
Naszym marzeniem jest mieć ten zespół na zawsze i robić to dalej, tak długo jak będziemy mogli. Robić dalej więcej muzyki, wydawać albumy i być w drodze! Bardzo chcielibyśmy móc grać naszą muzykę na całym świecie przez jeszcze wiele lat.

To już wszystko z mojej strony. Wielkie dzięki za wywiad. Ostatnie słowa dla polskich fanów?
Dziękuję za wspaniały wywiad! Do wszystkich polskich fanów i przyjaciół! Zobaczymy się wkrótce! Bądźcie gotowi na trasę Conquering Europe, bo będzie hałaśliwa! I jeżeli nie macie jeszcze swojej kopii „Trapped In Predition” idźcie teraz po to cholerstwo i puśćcie go zajebiście głośno!! Do zobaczenia wkrótce, popieprzeńcy!