A cóż to do chuja panka jest? Jakiś
pedalski glam? Taka była moje pierwsza reakcja, gdy ujrzałem nazwę
tego tworu. Okazało się, że jest to projekt dwóch popieprzeńców,
Joel'a Grind'a (Toxic Holocaust) oraz Yasuyuki Suzuki (Abigail,
Barbatos). Materiał ten ukazał się pierwotnie w 2008, ale 5 lat
później pojawiła się nowa, zremasterowana przez Joela wersja,
którą właśnie postaram się pokrótce opisać. Oprócz
pierwotnego programu składającego się z 10 kawałków, płytkę
uzupełniają 4 numery, które wcześniej pojawiły się na epce
„Sick of Tiger”(2006) oraz dwa ze splitu z Bludwulf i Children of
Technology(2011). To co gra ten amerykańsko – japoński tandem
zboczeńców to wulgarny, pijacki i chamski miks metalu i punka.
Słychać tu zarówno Venom, Motorhead jak i Discharge czy The
Exploited. Czasem nawet pojawia się duch Helhammer, a w jednym
fragmencie usłyszałem nawet Running Wild z debiutu, chociaż mogła
być to tylko moja schiza. Kawałki są krótkie i zbudowane na
najprostszych riffach, które słyszało się już pierdylion razy.
Nie ma tu zmian tempa, nie ma instrumentalnej masturbacji(ta jest
tylko w tekstach), ani tym bardziej kryształowego brzmienia. Teksty
były chyba pisane na chwilę przed nagraniem i po spożyciu
przepotężnej dawki alkoholu. A rządzą w nich takie romantyczne
tematy jak dymanie dziwek, chlanie, masakrowanie pozerów, czy
wspomniany wcześniej samogwałt, że przytoczę takie tytuły jak
„Stupid Posers Deserve to Die”, „We Are Motherfuckers” czy
„Tiger Bitch got a Fuck”. Szatana też nie mogło zabraknąć,
więc mamy go chociażby w coverze Abigail „Satanik Metal Fucking
Hell”. Jak więc widzicie nie jest to granie ani dla fanów Sonata
Arctica, ani dla zwolenników ideologii gender. Natomiast zapijaczeni
i nie skażeni polityczną poprawnością kataniarze powinni
zdecydowanie sprawdzić Tiger Junkies, nie zważając na wyjątkowo z
dupy nazwę.
3,7/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz