poniedziałek, 29 września 2014

Maltese Falcon - The Demo Years 1983-1984 (2012)

Oprócz premiery nie wydanego nigdy wcześniej drugiego albumu Maltese Falcon, No Remorse uraczyło fanów tej duńskiej grupy jeszcze jednym arcy ciekawym wydawnictwem. Mianowicie jest to zbiór trzech pierwszych dem pozyskanych wprost z archiwum zespołu. Jak można było się spodziewać jakość dźwięku jest bardzo mizerna, ale mimo tego mankamentu słychać wysoki poziom muzyczny. Demo nr 1 brzmi najgorzej, ale utworom nie można nic zarzucić. Tradycyjny metal z momentami takim fajnym rockandrollowym posmakiem co doskonale słychać choćby w „Me and My Machine”. Zdecydowanie najlepszym i najbardziej wyróżniającym się trackiem jest „Evil Forces” brzmiący jak epic metalowy majstersztyk i nasuwający skojarzenia z Black Knight czy Medieval Steel. Jak na pierwsze demo jest bardzo dobrze, tylko to brzmienie... Drugie demo czyli numery 6-10 to kontynuacja stylu, ale brzmienie jest już mocniejsze i bardziej ostre, a wokalista śpiewa nieco wyżej i jakby bardziej wrzaskliwie. Pierwszy numer „Back with the Rock” jest naprawdę agresywny. Spore wrażenie robi gra bębniarza, a szczególnie te kroczące rytmy. No i do tego fajny refren. Sporym zaskoczeniem jest, że tuż po ostrym metalowym wałku zespół umieścił taki numer jak „Stonehenge”. Wyjątkowo melodyjny i łagodny, ale też daje radę. Później mamy jeszcze zaczynający się niczym „Metal Daze” Manowar „Back in the Circle” oraz znane z debiutu „Headbanger” i świetny „Rebellion”. Ostatnie 4 numery to już demo nr 3 zaczynające się od dwóch kompozycji znanych z „Metal Rush”. Jednak o ile „Alive” był jednym z jaśniejszych punktów tamtego krążka to „Mamma's in Town” leży mi bardzo średnio. Słuchając dwóch kolejnych numerów nie mogę wyjść z podziwu jak to się stało, że nie znalazły się na debiucie. Wokalista grupy „Charlie” Jensen wyjaśnił w wywiadzie, że o takich sprawach decydowała ich ówczesna wytwórnia czyli Roadrunner, więc pozostaje się tylko zapytać: Czy oni kurwa byli głusi?
„Land of Horror” to oparty na majestatycznym riffie, marszowych tempach i lekko łamanym rytmie oraz ze świetnymi solami, przepełniony epickością i mocą utwór. Z pewnością jeden z najlepszych jeśli nie najlepszy kawałek zespołu z tamtego okresu. Na koniec mamy sztandarowy „Maltese Falcon”, który podobnie jak poprzednik jest znakomity. Również średnie tempa i przede wszystkim bardzo dobre melodie. Po przesłuchaniu tego wydawnictwa naszła mnie taka konkluzja, że tak naprawdę jedyne do tej pory oficjalne wydawnictwo Duńczyków, czyli ich debiut „Metal Rush” jest ich najsłabszym materiałem. Aż żal dupę ściska, gdy sobie człowiek pomyśli jak te kawałki z dem by zabrzmiały z lepszym brzmieniem. „The Demo Years 1983-1984” jest zdecydowanie warte zakupu, gdyż pomijając już samą wartość czysto historyczną to zawiera również dużą dawkę znakomitego heavy metalu, oczywiście jeśli komuś nie przeszkadza podłe brzmienie. Do tego samo wydanie z 16-sto stronicowym bookletem, wywiadem i tekstami też jest niczego sobie.


4,3/6

niedziela, 28 września 2014

Penthagon - Gitarowa harmonia w zabójczych riffach

Ostatnio dociera do mnie co raz więcej smakowitych kąsków z włoskiej Punishment 18. Chyba największe zniszczenie niesie ze sobą debiut ich rodaków z Penthagon. Potężna, oparta na najlepszych wzorcach Nevermore muzyka rozwaliła mnie od pierwszego przesłuchania. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że ten zespół już teraz zasługuje na zdecydowanie większą atencję ze strony słuchaczy. Na moje pytania odpowiadał wokalista Marco Spagnuolo.
HMP: Witam. Na początek opowiedz o tym jakie były początki Penthagon?
Marco Spagnuolo: Cześć, z tej strony Marco Spagnuolo (wokal) z zespołu. W kwietniu 2008 roku nasz pierwszy perkusista, Francesco Parlatore, wpadł na pomysł, żeby założyć nowy zespół metalowy w Brescii (nasze miasto) z postaciami z różnych muzycznych rzeczywistości… „innych” od zwykłego gatunku i/lub gustu muzycznego. Zadzwonił więc do mnie i Mario Monteverde (gitara/wokal), żebyśmy dołączyli do tego projektu. Po bardzo krótkim czasie dołączyli do nas Alessandro Venzi (gitara) I Stefano Selvatico (bas). Wszystko zaczęło się bardzo naturalnie, graliśmy trochę coverów, żeby przełamać lody. Szybko okazało się , że było warto, więc zaczęliśmy zbierać pomysły w celu skomponowania czegoś własnego. Pamiętam, że nazwa zespołu była ostatnią rzeczą o jakiej pomyśleliśmy. Zdecydowaliśmy się na Penthagon ze względu na ważność każdego członka zespołu. Zawsze mieliśmy bardzo wyraźną, określoną i zwarta postawę, taka sama jest muzyka, którą gramy.
 
- Oprócz typowo thrashowych patentów słychać w Waszej muzyce sporo Nevermore. Czy to jest dla Was duża inspiracja? Co lub kto miał jeszcze wpływ na to jaką muzykę gracie?

 
Cóż, bardzo doceniamy muzykę Nevermore i zdecydowanie możemy powiedzieć, że wszyscy jesteśmy ich wielkimi fanami, ze względu na ich brzmienie, melodie, sposób grania… Mają taki sam punkt widzenia na komponowanie. Tak czy inaczej, wpłynęło na nas wiele innych ważnych zespołów, takich jak Annihilator, Over Kill, Dream Theater, Fates Warning, Iron Maiden, Testament, Metallica, Death… Queen (ahahaha), Pink Floyd ... i tak dalej… jest ich zbyt wiele, żeby wszystkie wymienić!

- Ostatnio scena włoska zarówno thrash jak i Heavy zadziwia. Co zespół to lepszy. Na czym polega fenomen Waszej sceny? Jak wygląda współpraca między zespołami? Jest na zasadzie braterstwa czy raczej rywalizacji?
Pewnie, że tak! Od „starej chwały” do „nowoprzybyłych” (tak jak my!), Włochy szczycą się bogatą sceną podziemia. Uważamy, że wychodzi to z wielkiej pasji i otwartego umysłu tych, którzy kochają muzykę, a szczególnie Metal! Niestety nie idzie to w parze z możliwością zaistnienia z własną muzyką. Często współpracujemy z innymi zespołami… handlując koncertami, żeby utrzymać scenę przy życiu. Nie obchodzi nas współzawodnictwo między zespołami… To po prostu strata czasu, czasu, który można wykorzystać na poszukiwania nowych koncertów, albo tworzenie nowych rzeczy, no nie?!
-Pewnie, że tak. Wasz debiut ukazał się już jakiś czas temu. Jak z tej perspektywy oceniacie ten materiał? zmienilibyście coś czy jesteście w pełni zadowoleni?
PENTHAGON” został wydany w styczniu 2012, minęło półtora roku. Ten album jest dla nas szczególny, oczywiście dlatego, ze to nasz muzyczny debiut. Również ze względu na chwile jakie nad nim spędziliśmy, masę „nowych doświadczeń” jakie zdobyliśmy. To coś, co będziemy nieść przez nasze życie, na zawsze. Następnie materiał został wyprodukowany tak dobrze jak to było możliwe pomimo skąpego budżetu, więc niczego byśmy nie zmienili!
- Jak długo zajęło Wam napisanie materiału na „Penthagon”?
Nigdy nie narzucamy sobie daty, do której musimy skończyć komponować, nagrać i wypuścić materiał, aż do dnia, kiedy decydujemy się na wydanie jej przez wytwórnię. Zajęło nam to około 2 lat, robimy wszystko bardzo spokojnie!
- W jaki sposób powstaje Wasza muzyka? Macie głównego kompozytora czy też pracujecie zespołowo?
Zawsze pracujemy razem z udziałem pomysłów wniesionych na salę prób, pozwalając, żeby każdy członek zespołu mógł zostawić swój znak na każdej piosence.
 
- Wydaje mi się, że przywiązujecie dość dużą wagę do Waszej strony lirycznej. Kto pisze teksty i jakie poruszają tematy?
Tak, teksty są dla nas bardzo ważne. Chcemy się komunikować również przez słowa, nie tylko instrumenty. Chcemy zostawić trochę naszych nastrojów, uczuć, myśli, które być możemy dzielić ze słuchaczami podczas słuchania utworów. Wspaniale jest o tym myśleć! Napisałem większość tekstów, ale muszę powiedzieć, że chłopaki bardzo mi pomogli ugruntować słowa w najlepszy sposób z całą resztą muzyki.
- Pomimo czasem mocno progresywnych zagrywek nie tracicie nic na pewnej przebojowości. Na co kładziecie największy nacisk przy komponowaniu? Melodie, technika czy też zależy Wam na równowadze pomiędzy tymi czynnikami?
Właściwie to staramy sie utrzymać balans. To prawdopodobnie klucz do rozpoznania, że to nasza muzyka, jakby nasz znak towarowy. Ciągłe badania nad wokalem i gitarową harmonią w zabójczych riffach! To po prostu nasz gust, ale chyba brzmi dobrze!
- Jak najbardziej. Na płycie zamieściliście cover genialnego numeru Queen "Innuendo" w ciekawej utrzymanej w Waszym stylu wersji. Czemu zdecydowaliście się nagrać akurat ten kawałek?
Cóż, w międzyczasie kiedy komponowaliśmy mieliśmy tez masę innych pomysłów na próbach, kiedyś wypłynęło życzenie perkusisty, żebyśmy zagrali „Innuendo” kompletnie zmienić aranżację. Jesteśmy wielkimi fanami Queen… zagraliśmy więc to arcydzieło z najlepszym nastawieniem i intensywnością możliwymi dla naszej woli i zdolności… Co więcej powiedzieć? Oczywiście chcieliśmy uniknąć wszelkich porównań, to po prostu hołd w naszym własnym stylu dla muzyki, z którą się wychowaliśmy.
- Wasza płyta zrobiła na mnie ogromne wrażenie i uważam "Penthagon" za jeden z lepszych debiutów jakie słyszałem w ostatnim czasie. A Jaki był odzew sceny na Wasz album?
To przyjemność wiedzieć, że Ci się podobało, więc dziękujemy! Wiesz, że jesteśmy anonimowym zespołem. To wspaniałe otrzymać tak wiele gratulacji i komplementów od ludzi, których nie znamy, podczas kilku naszych koncertów, przez Internet. Ludzie z innych zespołów chcą dzielić z nami koncerty. To coś, co zwraca ci wszystkie rzeczy i bzdury, które stawały nam na drodze. To znak, że zrobiliśmy to dobrze!
- Jak wygląda Wasza aktywność koncertowa? Często grywacie na żywo?

Nasze koncerty to pewnego rodzaju imprezy, ze względu na regularne trudności, aby ustalić termin koncertów w kraju i za granicą. Nie kierujemy się zasadą „PAY TO PLAY” więc gramy około 10-12 koncertów rocznie… Ale nie jest chyba aż tak źle!

- Tworzycie już nowe numery z myślą o nowej płycie? W jakim kierunku podąży Wasza muzyka?
Te ostatnie dwa lata odznaczały się kilkoma zmianami w zespole. Stefano Selvatico rozpoczął nowy projekt z Londoners Savage Messiah, a Francesco Parlatore chciał zaangażować się w inne sprawy, z dala od reszty zespołu, zarówno od ludzi jaki muzyki. Niestety, to bardzo spowolniło promocję albumu na żywo i komponowanie nowych utworów. Od stycznia mieliśmy szczęście zreformować Penthagon wraz z przyłączeniem się Alessandro Tinti na perkusji i Manuela Gatti na basie. Z tymi dwoma gośćmi, po kilku sesjach w celu nauczenia się przez nich „starych” piosenek, powinniśmy poświęcić się, ze spokojem, komponowaniu nowych pomysłów, które w niedalekiej przyszłości mogą znaleźć się na naszym nowym albumie. Pomysły znowu zaczęły się kręcić i wydaje się, że wniosły nową krew także w nas.
- Jaki macie plan dla Penthagon na przyszłość? Co jest Waszym nadrzędnym celem?
Nie mamy określonych konkretnych celów, ale chcemy kontynuować to co lubimy najbardziej, komponować naszą muzykę i grać ją na żywo.
- Jak zachęcilibyście potencjalnego słuchacza do zapoznania się z Waszą muzyką?
Kiedyś ktoś, kogo od dawna nie widzieliśmy, kupił naszą CD. Kiedy znowu go spotkaliśmy, powiedział nam: „Słuchałem waszego albumu przynajmniej pięć lub sześć razy. Teraz jest jednym z moich ulubionych”… To napawa nas satysfakcją i może będzie to sugestia dla tych, którzy są ciekawi i z pasja słuchają nowych materiałów.
- Wielkie dzięki za wywiad. Ostatnie zdanie należy do Was.
Dziękujemy wam za możliwość porozmawiania o nas i naszej Muzyce.
Chcielibyśmy podziękować wszystkim naszym przyjaciołom i fanom, którzy podążają za nami i wspierają nas podczas koncertów, przez Internet i w codziennym życiu. Ogromny szacunek i DZIĘKUJEMY WSZYSTKIM!
Do zobaczenia,
Pozdrowienia z Włoch!
PENTHAGON tworzą:
Marco Spagnuolo – Alessandro Venzi – Alessandro Tinti – Mario Monteverde – Manuel Gatti


sobota, 27 września 2014

Maltese Falcon - II (2012) (1986)

Po wydaniu w 1984 niezłego, ale nie powalającego debiutu „Metal Rush” zaczęły się problemy z ówczesną wytwórnią Roadrunner. Efektem tego był rozpad grupy i nie wydanie nagranego już drugiego krążka. Na szczęście w 2012 roku dzięki No Remorse wszyscy fani wreszcie mogli go posłuchać, a trzeba przyznać, że zdecydowanie jest czego. Pisząc bez ogródek jest to najlepsze co Maltese Falcon kiedykolwiek stworzył. Materiał pierwotnie nagrany w latach 1985-86 pomimo surowego jak tatar brzmienia poraża jakością muzyki. Słychać tu już fascynację amerykańską sceną, a takie nazwy jak Metal Church czy Savatage na pewno często przewijały się w rozmowach między muzykami. Poza tym pojawiają się też odniesienia do ich słynnych rodaków z Mercyful Fate. „II” to 8 utworów plus 2 koncertowe bonusy. Już pierwszy numer „Black Rain” daje nam obraz całej płyty i doskonale wprowadza w jej klimat. Mocarne riffy, wirtuozerskie sola, dynamiczna sekcja i potężny głos wokalisty to główne cechy tego wcielenia sokoła maltańskiego. Z tych dźwięków bije ogromna energia i słychać wkurwienie muzyków. Jest tu też całe mnóstwo zajebistych melodii przywodzących na myśl jedynkę Metalowego Kościoła. Całość jest przepełniona ciemną i wręcz ponurą atmosferą. W niektórych momentach na moich plecach pojawiają się wręcz ciarki jak chociażby w „Twilight Zone” czy „Behind the Fence”. Obok wspomnianych numerów wyróżniłbym jeszcze „Hell Hunter” i mój ulubiony na dzień dzisiejszy „The Refugee”. Pozostałe są równie wartościowe i na pewno nie można ich traktować jako wypełniaczy. Koncertowe bonusy jak można się domyślać mają jeszcze gorsze brzmienie, ale z tego co da się usłyszeć to również są niczego sobie. Wielka szkoda, że ten materiał nie ukazał się w swoim czasie, bo gdyby tak się stało to jestem przekonany, że nazwa Maltese Falcon byłaby dzisiaj dużo bardziej znana wśród metalowej braci, a „II” miałaby szansę stać się jednym z klasyków lat '80.


5,2/6

Alpha Tiger - Melodie i rytm są esencją muzyki

Niemcy raczej nie mogą narzekać na brak dobrych, młodych zespół wykonujących heavy metal. Alpha Tiger prezentują tę bardziej melodyjną odmianę i robią to na najwyższym poziomie. W tym roku nakładem słynnej Century Media ukazała się ich druga płyta zatytułowana „Beneath the Surface”, z którą zespół wiąże ogromne nadzieje. Część z Was pewnie miała okazję zobaczyć ich na żywo w Jaworznie podczas Metalfestu. Przed Wami gitarzysta Alpha Tiger – Peter Langforth.


HMP: Witam. Od premiery waszej drugiej płyty minęło już kilka miesięcy. Czy z perspektywy tego czasu jesteście z niej w pełni zadowoleni?


Peter Langforth: Tak… Nadal jestem zadowolony z Beneath The Surface. Naprawde lubię jej brzmienie. Niektóre z piosenek rosną za każdym razem, kiedy ich słuchasz. Proces pisania i nagrywania był długi i wyczerpujący . Cieszę się, że już skończyliśmy.


Jaki jest odzew na "Beneathe the surface"?


Odzew był i nadal jest bardzo pozytywny. Otrzymujemy bardzo miłe recenzje od prasy i mediów z całej Europy. Jednak najważniejsze jest to, że nasi przyjaciele i fani lubią nasz ostatni album! Oczywiście są też ludzie, którzy twierdzą, „Beneath The Surface brzmi zbyt nowocześnie”, albo „okładka nie jest wystarczająco oldschoolowa”, ale my zdecydowaliśmy się iść do przodu, a nie cofać się. Nie chcemy robić muzyki tylko dla jakiejś „elitarnej” grupy. Chcemy tworzyć ładne melodie i piosenki dla każdego. Było więc dla nas ważne, żeby zmienić odrobinę kierunek, w którym idziemy. Z daleka od tych zagorzałych brzmień lat ’80, bardziej w stronę solidnej, nowoczesnej produkcji z ciepłym i analogowym akcentem.


W latach 2007-2011 działaliście pod nazwą Satin Black i wydaliście płytę zatytułowaną "Harlequin". Jaką muzykę wtedy graliście?


Graliśmy w podobnym stylu jak teraz. Oczywiście nie na takim samym poziomie, na jakim jesteśmy teraz. Na początku byliśmy bardzo podatni na wpływy takich zespołów jak Metallica. Najpierw, kiedy Stephan dołączył do zespołu w 2009 mogliśmy zmienić nasze brzmienie w bardziej melodyjne. Jego klasyczne wykształcenie wokalne otworzyło nam drzwi, żeby grać taki typ muzyki. EP-ka „The Martyr’s Paradise” była naszym pierwszym dziełem w nowych barwach.


Czemu zdecydowaliście się zmienić nazwę na Alpha Tiger?
W 2011 roku podpisaliśmy kontrakt płytowy z Sonic Attack i wiedzieliśmy, że to ostatni moment, żeby zmienić nazwę. Zmieniliśmy kilku członków zespołu oraz nasz kierunek w latach 2007 - 2011. Więc nie byliśmy już tym samym zespołem. Musieliśmy to zrobić. Zdecydowaliśmy sie zmienić nazwę na Alpha Tiger ponieważ podobała nam się jej siła i energia. Kiedy ją słyszysz automatycznie myślisz o zespole heavymetalowym. Takie mieliśmy podejście!


Jak doszło do podpisania kontraktu z Century Media? Jesteście z niej zadowoleni?


Sonic Attack było dla nas bardziej jak wyrzutnia. Większe wytwórnie nie podpisują kontraktów z małymi zespołami, jakim byliśmy w 2010 roku. Jednaj Karl Walterbach zauważył nasz potencjał. Mieliśmy plan, żeby wydać nasz pierwszy album pod banderą Sonic Attack, która była jego nową wytwórnią. Potem spotkaliśmy się z bardzo dobrą reakcja sceny i stawaliśmy się coraz bardziej popularni. Karl stawał się coraz bardziej naszym menadżerem, dopiero później szefem wytwórni. Kilka miesięcy później dostaliśmy kilka ofert od większych wytwórni i wybraliśmy najlepszą naszym zdaniem opcję dla zespołu, więc podpisaliśmy kontrakt z Century Media. Świetnie się pracuje z tymi chłopakami ponieważ mają duże doświadczenie w tym biznesie i są w stanie wypchnąć nas na wyższy poziom.


Okładkę "Beneath..." podobnie jak w przypadku debiutu stworzył węgierski artysta Peter Tikos. Jak na niego natrafiliście i czemu akurat on?
Nasz menadżer, Karl Walterbach, skontaktował mnie z nim Peterm Tikosem. Podoba mi się, w jaki sposób potrafi przenieść moje pomysły na obrazy. W 100% odpowiadają moim zamiarom. Jego ilustracje nie wyglądają zbyt staromodnie, nie wyglądają też na sztywne lub sterylne. Ma talent do ciepłych i energetycznych kolorów. Mamy dobre i profesjonalne relacje. Nadajemy na tych samych falach. Myślę więc, że w przyszłości również zwrócimy się do niego w sprawie okładek.

Zmieniliście też logo. Dlaczego?


Nie zmieniliśmy logo, po prostu zdecydowaliśmy się stworzyć drugie/alternatywne. Czasami dobrze jest mieć logo o bardziej podłużnym kształcie. Było niezbędne dla okładki „Beneath The Surface”, bo nasze wcześniejsze logo nie pasowało do całości. W przyszłości będziemy używać obu.


Wasza okładka współgra z tekstem tytułowego utworu. Możecie przybliżyć ten koncept?

Diabeł zwany Mammon stoi za wszystkimi złymi rzeczami, które dzieją sie na świecie, mówię o chciwości, korupcji i nadużywaniu władzy. Oprócz diabła widzisz polityków, prawników i bankowców, biurko jest jak lustro, w którym odbija się ich prawdziwa twarz. Rozumiesz: Pod powierzchnią (BeneathThe Surface)! Płonące dolary obrazują zły wpływ pieniędzy na świecie. O to właśnie chodzi w okładce.


Moim ulubionym kawałkiem jest "Eden Lies in Ruins". Możecie powiedzieć coś na jego temat? Jakie są wasze ulubione utwory?

Interesujący wybór! “Eden Lies In Ruins” jest najdłuższym i najbardziej progresywnym kawałkiem na albumie. Też lubię ten utwór ponieważ zawiera w sobie wiele prawdy. Napisałem o naszej Ziemi, która powoli upada. Tekst jest bardzo oczywisty. Dodałem do niego kilka wersów z Biblii… żeby dodać mu „epickości” (śmiech). W piosence jest zbyt późno na jakiekolwiek zmiany, ludzie żyją we wraku wrakiem, który „kiedyś nazywali domem” jedyne co mogą zrobić to się poddać. W rzeczywistości myślę, że nie jest za późno, ale czas najwyższy, żeby niektórzy ludzie w końcu się obudzili! To jakby sequel utworu „Black Star Pariah”, albo naszej płyty „Man Or Machine”.


Powiedzcie coś na temat pozostałych liryków?


Teksty są bardzo różne. Na przykład “From Outer Space” jest o uprowadzeniu i manipulacji. „Rain” jest o reinkarnacji. „Crescent Moon” opowiada historie romantycznej miłości, która jest silniejsza od życia i śmierci. „Along The Rising Sun” znaczy: nigdy nie jest za późno, żeby zacząć wszystko od nowa. Życie jest zbyt krótkie, żeby się smucić i martwić. A „Waiting For A Sign” jest bardzo smutną historią o myślach rodziców, którzy stracili swoja córkę. Tak jak powiedziałem, teksty są tym razem bardziej emocjonalne i osobiste. Wlałem w te teksty dużą siłę napędową!


Jak byście porównali "Beneath..." do "Men or Machines"? Jakie są największe rożnice? Jak w tym momencie oceniacie wasz debiut?
Główną różnicą pomiędzy “Man Or Machine” i “Beneath The Surface” jest to, że nasze brzmienie jest teraz bardziej dojrzałe. Kompozycje są bardziej przemyślane a teksty są bardziej osobiste. Również utwory są trochę bardziej emocjonalne niż te starsze. Zdobyłem w zeszłym roku wiele ważnych doświadczeń i chciałem je odzwierciedlić na naszym nowym dziele.


Kładziecie olbrzymi nacisk na melodię. Jest to dla was najważniejszy element muzyki?


Dzięki! Tak, melodie i rytm są dla mnie esencją muzyki! Wszystkie twoje techniczne umiejętności są bez znaczenia bez dobrego wyczucia melodii.


Jak długo zajęło wam stworzenie materiału na drugi album? W jaki sposób tworzycie utwory?


Zacząłem pisać utwory na “Beneath The Surface” chwilę przed wydaniem “Man Or Machine”. Potrzebowałem trochę więcej niż rok, żeby napisać 9 piosenek. Nie mam żadnego master-planu kiedy tworzę nowe utwory. Czasami zaczyna się od melodii, albo riffu, czasami mam tylko temat, albo odczucie w jaki sposób chciałbym pisać. Zazwyczaj tworzę główne partie piosenek. Kiedy już skończę, prezentuję je reszcie zespołu. Stephan pomaga mi z liniami wokalnymi. Na koniec tworzę teksty.


Gdzie nagrywaliście "Beneath..."? Kto odpowiada za produkcję?


Oba albumy nagrywaliśmy w Musicflash Studios w Berlinie. Należy do naszego menadżera, więc jest to dla nas bardzo komfortowe. Nagrywaliśmy z Godim Hildmanem i Domim Glöcknerem. Andreas Hilbert odpowiadał z miksowanie i mastering. Ja również byłem zaangażowany w każdy etap produkcji.


Nagraliście klip do utworu "From Outer Space". Powiedzcie kilka słów na temat miejsca, reżysera etc.?


Kręciliśmy wideo w SO36 Club w Berlinie. Reżyserem był Silvio Rosenthal. To był długi i wyczerpujący dzień ponieważ wszystko organizowaliśmy sami. To był nasz pierwszy klip, więc nie mieliśmy w tym żadnego doświadczenia. Największym problemem był niski budżet i nacisk czasu. Jednak w tym świetle jestem zadowolony z rezultatów.


Limitowana wersja CD digipak i podwójny LP zawiera dwa dodatkowe utwory. Są to covery Loudness - "S.D.I" i Riot - "Flight of the Warrior". Czemu wybór padł akurat na nie?
Kocham Loudness. Ogólnie mam słabość do J-Metalu. Potrzebowaliśmy bonus tracka do japońskiego wydania „Beneath The Surface”, więc zdecydowaliśmy się na cover piosenki „S.D.I”. Później jednak pomyśleliśmy, że lepiej by było umieścić go również jako dodatkowy utwór do wydania europejskiego. Zrobienie coveru Riot było bardzo ważne dla zespołu, a szczególnie dla mnie! Są jednym z moich najważniejszych wpływów. W zeszłym roku dostaliśmy ofertę, żeby jechać z Riot w trasę. To było jak spełnienie marzeń! Powiedzieliśmy: „Hell Yeah, oczywiście!” Ale wszyscy wiedzą co sie stało. Mark Reale zapadł w śpiączkę i umarł. Było nam bardzo smutno w związku z ta wielką stratą. Żałuje, że nie miałem szansy go poznać. W Niemczech „Beneath The Surface” wydaliśmy dokładnie rok po tej tragicznej śmierci. Ten cover to nasz hołd dla niego.


Pod koniec ubiegłego roku mieliście trasę z W.A.S.P. Jak wam się grało z tym legendarnym zespołem? jakie były wasze relacje z Blackiem?
Nie mieliśmy z Blackiem żadnych kontaktów, widzieliśmy go od czasu do czasu. Nie chciał z nikim rozmawiać. Porozumiewał się z nami tylko przez swojego tour - managera. To nie było zbyt miłe, ale nie spodziewaliśmy się niczego innego. Jednak koncerty były świetne, graliśmy co wieczór przed więcej niż 1000 ludzi. Duża część fanów WASP lubiła naszą muzykę, więc czego więcej chcieć?


Niedawno graliście też koncerty z waszymi rodakami z Attic. Co sądzicie na temat ich muzyki? Na mnie osobiście zrobili bardzo duże wrażenie.


Zagraliśmy razem z Attic 5 koncertów i staliśmy się dobrymi przyjaciółmi. Mamy dobry kontakt i w przyszłości chcemy zagrać razem więcej razy. Lubię ich muzykę. Faktem jest, że ich muzyka jest bardzo zbliżona do King Diamond/Mercyful Fate. Ale robią kawał dobrej roboty. Tworzą przerażającą, diaboliczną atmosferę kiedy wychodzą na scenę. Moją ulubiona piosenką Attic jest „Join The Coven”.


Moją też (śmiech). Widziałem was w 2011 roku, gdy otwieraliście festiwal Keep it True. Jak wspominacie ten występ?
To był dla nas bardzo szczególny występ. Po raz pierwszy graliśmy dla tak ogromnego tłumu. Publiczność była świetna. Do dzisiaj mam gęsią skórkę, kiedy oglądam nasza bisową „Queen Of The Reich” na Youtubie! Keep It True jest jednym z moich ulubionych festiwali i co roku próbuję go odwiedzić. Oliver i jego ekipa zawsze odwalają kawał dobrej roboty. To spotkanie całej undergroundowej sceny Europy i to właśnie nadaje festiwalowi unikalności. Dla nas to był początek naszej kariery. Dzięki temu koncertowi zdobyliśmy uwagę i oferty od innych zespołów i festiwali. Naprawdę mam nadzieje, że pewnego dnia będziemy mieli jeszcze szansę zagrać na tym festiwalu!

Czym zajmujecie się na co dzień? Z grania w zespole raczej ciężko się utrzymać.
Ja jestem studentem. Ciężko jest pogodzić zespół i naukę. Jednak jako student mogę tak zaaranżować swój czas, że jestem w stanie wykonać wszystkie czynności związane z zespołem. Alpha Tiger stał się przez te lata pełnoetatowa praca i potrzebuje całej mojej uwagi. Tak czy inaczej, staram się skończyć studia tak dobrze jak to możliwe.

Dzięki komu zainteresowaliście się Heavy Metalem? Jakie są wasze największe inspiracje?
Słucham muzyki każdego rodzaju. Heavy Metal jest jedynie częścią mojego gustu muzycznego. Kiedy zaczynałem słuchać muzyki metalowej miałem obsesję na punkcie Metallici, później Maiden, Priest i Sabbath. Wkrótce jednak odkryłem zespoły jak Fates warning, Riot, Crimson Glory czy Queensryche. W tamtym czasie to były moje główne inspiracje. Dzisiaj słucham więcej zespołów takich jak Rush, Queen czy Petera Gabriela! To muzyka dla wieczności! Oczywiście nadal kocham Heavy Metal, ale ja jeszcze chcę się rozwijać jako kompozytor i muzyk.

Jakie plany na przyszłość? Podobno wystąpicie m.in. na Wacken?

Tak, będziemy grać w Wacken. Nie możemy już się doczekać. Będziemy tez grac na wielu innych festiwalach, jak Bang Your Head Festival, Metalfest Poland, Basinfire w Czechach i wielu, wielu innych. To będzie emocjonujące lato! Jesienią będziemy kręcić kolejny klip do nowego singla. Nasz kolejny album powinien wyjść późnym latem 2014 roku. Oczywiście będziemy też grać tak często jak to możliwe i dawać dużo koncertów w klubach po festiwalach.


Wasz styl jest mocno zainspirowany latami '80. Chcielibyście jako zespół cofnąć się do tamtych czasów czy jesteście zadowoleni z życia w 21 wieku?


Urodziłem sie w 1988 roku, więc nie mam żadnego wyobrażenia jak to było być metalowcem w latach ’80. Znam jedynie zdjęcia i wideo z tego okresu. Nie mogę więc wybrać. Nie lubię myśleć o rzeczach czy sytuacjach, których nie jestem w stanie zmienić. Dzisiaj jest o wiele łatwiej założyć zespół. Trudniej jednak stać się popularnym zespołem ponieważ pełno jest dzisiaj innych zespołów. Każda dekada ma swoje plusy i minusy, musze to zaakceptować. Chciałbym jednak móc doświadczyć jak to było nagrywać album w taki sposób jak to robiono w latach ’70 i ’80. Oczywiście epoka cyfrowa ma swoje zalety, ale chciałbym pewnego dnia czegoś takiego doświadczyć.


Ostatnio powstaje co raz więcej znakomitych nowych zespołów grających klasyczny heavy metal takich jak Alpha Tiger. Myślicie, że ta muzyka może jeszcze kiedyś zdobyć taką popularność jak w latach '80? Obecnie tylko kilka wielkich nazw jak Iron Maiden czy Judas Priest może ściągnąć na swoje koncerty rzesze fanów. Reszta grywa raczej w małych klubach dla najwierniejszych. Jakie jest wasze zdanie na ten temat?
Tak, zawsze jest taka możliwość, że ktoś stanie sie tak sławny jak Maiden czy Priest. Ale jeżeli chcesz być tak wielki jak Maiden, nie możesz brzmieć jak Maiden! Musisz stworzyć coś nowego, swoje własne i unikalne brzmienie. Dobrym tego przykładem jest Volbeat. Mają bardzo specyficzne brzmienie z prostymi rymami i chwytliwymi melodiami, dlatego stali się tak popularni w ostatnich latach. Nie możesz sięgnąć do pewnego poziomu jeżeli nie znajdziesz własnej drogi. Właśnie to staramy się zrobić, ale to w cale nie jest łatwe.


To już wszystko z mojej strony. Życzę Wam sukcesu z "Beneath..." i jeszcze lepszej trzeciej płyty. Hail!
Dziękuję bardzo! Do zobaczenia, mam nadzieję!

wtorek, 23 września 2014

Lady Beast - Kocham kobiety metalu!

Nie lubię przydługich wstępów, więc przejdę od razu do sedna. Pochodząca z Pittsburgha grupa Lady Beast zadebiutowała niedawno płytką “Lady Beast” Jeśli lubicie klasyczny Heavy Metal w klimacie Judas Priest, Iron Maiden czy Warlock mocno osadzony w latach '80 i nie macie nic przeciw kobietom za mikrofonem to powinniście zwrócić na nich uwagę. O najistotniejszych sprawach dotyczących Lady Beast opowiada wokalistka Deborah Levine.

HMP: Witam. Na początek opowiedzcie jak doszło do powstania Lady Beast?
Deborah Levine: Właściwie to Lady Beast rozpoczynało jako inny zespół pod nazwą Long To Hell (ze mną i Gregiem) około sześć lat temu, albo więcej! Nie pamiętam (śmiech). Była taka piosenka, która napisaliśmy i trzymaliśmy, żeby użyć jej w naszym nowym projekcie, którym zostało Lady Beast. Znaleźliśmy naszego gitarzystę, Tommy'ego, około rok później (po tym jak odszedł nasz pierwszy gitarzysta, Steve), Adama, naszego perkusistę, około rok później, a Chrisa (Twiza) naszego gitarzystę rytmicznego też później. To był długi proces, ale teraz jesteśmy wszyscy razem i warto było czekać!!!

Deborah nie wyglądasz na bestię, więc skąd ta nazwa (śmiech)?
(śmiech) Wygląd może mylić. Zazwyczaj jestem uśmiechnięta, ale były takie momenty na scenie i poza nią, kiedy musiałam skopać parę tyłków (śmiech). Również, jak już wcześniej wspomniałam, to była jedyna piosenka, która przetrwała z naszego ostatniego projektu muzycznego. Pomyśleliśmy, że to fajna nazwa, więc ją zatrzymaliśmy.

Jak długo tworzyliście materiał na debiut? Nagraliście wszystkie utwory czy może macie jeszcze jakieś kawałki w zanadrzu?
Album jest interesujący ponieważ utwory zostały napisane przez różnych ludzi. Ponieważ wszyscy członkowie zespołu muszą zmagać się ze zmianami i wybojami na drodze… Nasz pierwszy gitarzysta (Steve Lauck) napisał pierwszych kilka piosenek na albumie. Po tym jak odszedł Tommy, Adam, Twiz i Greg się tym zajęli. Przearanżowaliśmy niektóre z nich i dopisaliśmy brakujące. To wielka ulga, kiedy album w końcu się ukazuje, ponieważ przynajmniej dla nas, niektóre z tych piosenek były bardzo stare, ale brzmiały lepiej niż kiedykolwiek! W tym momencie jesteśmy w ¾ drogi do naszego drugiego albumu. Zdecydowanie nabyliśmy trochę dobrych studyjnych nawyków i wskazówek, które naprawdę pomogą nam przy kolejnym albumie.

Jak wygląda u Was proces twórczy? Kto jest głównym kompozytorem?
Zarówno Tommy jak i Twiz tworzą wspaniałe riffy, które zostaną wprowadzone w praktyce i albo od razu przemienia się w zajebista piosenkę, albo zaczynamy proces odsuwania ich na bok i sięgania po jakieś stare riffy, które czekały na swoje użycie, albo po prostu staramy się, żeby były naszym brzmieniem. Adam i Tommy też będą po prostu jammować jakieś piosenki, żeby rytm miał sens jeszcze zanim go usłyszymy. To naprawdę pomaga. Ja piszę wszystkie teksty i melodie do utworów. Kocham to!

Jaka jest Wasza muzyczna droga? Lady Beast jest waszym pierwszym zespołem czy macie tez jakieś doświadczenia z innych kapel?
Lady Beast jest praktycznie moim pierwszym prawdziwym zespołem. Jak już wcześniej powiedziałam, byłam w innym, ale istniał bardzo krótko. Reszta chłopaków była w wielu różnych innych zespołach! Prawdopodobnie jest ich zbyt wiele, żeby tu wymienić! Obecnie najbardziej hardkorowy jest Adam z Oh Shit They’re Going To Kill Us (Thrash przechodzący w metal), Greg z WrathCobra (D-beat crust metal), Twiz z Carousel (rock’n’roll lat ’70).

Traktujecie "Lady Beast" jako pełnowymiarowy album czy jako EP?
Traktujemy go jako album pełnowymiarowy. To zabawne, bo otrzymaliśmy wiele komentarzy o tym, że album jest krótki. Myślimy, że jest taki jaki być powinien! (śmiech). To był nasz debiut w świecie. Chcieliśmy nagrać go bez fanaberii i na temat. Jest więcej niż myślisz albumów heavymetalowych, które trwają mniej niż 40 minut! „Number Of The Beast”, „Reign In Blood”… lista jest długa. Lepiej zostawić ludzi z niedosytem, żeby chcieli więcej!

Najpierw w ubiegłym roku ukazał się winyl, a dopiero na początku czerwca tego roku CD i kaseta. Dlaczego tak?
Wydaliśmy winyl sami w wytwórni Grega, Cobra Cabana Records. Zdecydowaliśmy się, żeby wypuścić go najpierw na winylu, bo jest klasyczny, kolekcjonerski i ma najlepsze brzmienie. Wszyscy kolekcjonujemy winyle i szanujemy je próbując utrzymać żywe. Jest to również tak klasycznie heavymetalowe!! Sami wszystko sfinansowaliśmy, wiec prawdę mówiąc nie było innego wyjścia niż czekać na CD… nie mieliśmy pieniędzy.

Do wersji CD dodaliście jako bonus cover Judas Priest "Ram it Down". Dlaczego zdecydowaliście się na ten numer? Gracie jeszcze inne covery?
Wypuszczenie albumu w Europie nie będąc dobrze znanym wydaje sie być wyzwaniem. Chcieliśmy więc zamieścić znajoma melodię, która zwróci uwagę! Judas Priest jest jednym z moich najbardziej ulubionych zespołów wszechczasów! Właściwie to graliśmy jako Judas Priest na Halloweenowym koncercie coverowym… robiliśmy też kawałki Dio i Guns’N’Roses. Świetna zabawa! Wybraliśmy “Ram it Down” ponieważ jest to piosenka o tak wysokiej energii… piosenka, jaka sami chcielibyśmy napisać! Również nie przesadzona i nieoczekiwana. Wokale grupy podczas refrenów były również zabawne! Chłopaki nie dostają zbyt dużo czasu przy mikrofonie! (śmiech)

Należycie do stajni francuskiej Inferno Records. Jak do tego doszło? Jak Wam się podoba współpraca?
Prawdopodobnie już od jakiegoś roku poznaliśmy Fabiena z Inferno Records i powstała więź! Wydał nasz album na CD i kasecie w swojej wytwórni w ostatnim czerwcu, w 2013 roku. Praca z nim była niesamowita jak dotąd i wykroczył daleko poza promocję albumu. Mieliśmy wiele zagranicznych recenzji i wywiadów, które nie byłyby możliwe bez jego ciężkiej pracy. (śmiech) Jesteśmy mu bardzo wdzięczni .

Jak promujecie debiut? Co z koncertami? Planujecie jakąś trasę?
Fabien zdecydowanie przejął stery i wysyła go na cały świat. Webziny, magazyny, itd. Z pewnością mamy duże lokalne wsparcie i właśnie wróciliśmy do domu z trasy po środkowym zachodzie. To było wspaniałe, zdobyliśmy wielu nowych przyjaciół i fanów. To była nasza pierwsza trasa i powiedziałabym, że odniosła sukces! Mamy umówionych kilka koncertów na lato, a później jesienią do studia, żeby nagrać nawą płytę. Zostało nam tylko kilka utworów do skończenia!

Wśród swoich inspiracji wymieniacie między innymi Iron Maiden i Judas Priest. Ja jednak z wiadomych względów porównuję was z Warlock czy Hellion. Jakie jeszcze zespoły miały na was największy wpływ? Jakie są twoje ulubione wokalistki Deborah?
Z pewnością kocham kobiety metalu!!! Oczywiście Doro z Warlock i Kate z Acid są dla mnie zdecydowanie inspiracją! Niedawno w tym roku, po raz pierwszy widziałam Doro i było niewiarygodnie. Dałam jej koszulkę Lady Beast! (śmiech) Również Ronnie James Dio jest wokalistą,, którego zakres jest mi bliski. Więc śpiewanie z nim jest bardzo zabawne dla mnie, a jego słowa po prostu cię porywają.

Tworzycie już jakieś nowe utwory czy na razie tylko promocja "Lady Beast"?
Tak! Tak! W sumie to mamy już w więcej niż połowie napisany nasz drugi album. Tym razem jest naprawdę fajnie, bo wszystkie piosenki będą stworzone przez nasz obecny skład. Myślę, że na drugim albumie zauważycie pewien rozwój w stosunku do pierwszego… jest odrobinę szybszy, prawdopodobnie też trochę cięższy? Nie mogę się już doczekać aż ludzie go usłyszą!

Jak scena odebrała waszą płytę? Jakie opinie do Was dochodzą na jej temat?
Z przyjemnością musimy powiedzieć, że większość odzewu na album była wspaniała! Ludzie są podekscytowani oldschoolowym brzmieniem, które wytworzyli ludzie wychowani w heavy metalu. Oczywiście każdy ma inne ucho i było tez trochę krytyki… ale kochamy to! To naprawdę pomaga ci spojrzeć na rzeczy z innej perspektywy i dorosnąć jako muzyk.

Czego możemy się spodziewać ze strony Lady Beast w przyszłości? Jakie macie plany?
Możecie spodziewać się kolejnej płyty przed następną wiosną i, miejmy nadzieję, europejskiej trasy!! W tym momencie chodzi głównie o dostanie się tam i granie dla ludzi! Uważajcie, bo przyjedziemy do miasta w waszej okolicy!!

Wielkie dzięki za wywiad. Słowo na koniec?
Jesteśmy bardzo wdzięczni, że dotarliście do nas i rozmawialiście z nami. Pozdrawiamy! Heavy metal is the law!!!

poniedziałek, 22 września 2014

Gengis Khan - Gengis Khan Was a Rocker (2013)

Odwlekałem napisanie tej recenzji tyle razy, że w końcu minęło już 1,5 roku od premiery tego krążka. Jednak strasznie męczyło mnie jego słuchanie i zawsze znajdowałem jakiś powód, żeby odłożyć to na później. W końcu nadszedł ten dzień, w którym przyszło mi zmierzyć się z debiutem Włochów z Gengis Khan. Mówiąc kolokwialnie dupy ta muzyka nie urywa. Jest oldschoolowo, są klasyczne heavy metalowe riffy, czasem trochę hard rocka czy nawet glamu. Do tego słychać, że granie sprawia tym trzem makaroniarzom radochę, ale większej kariery im nie wróżę. Jeszcze początek płyty w postaci „What the Hell is Going on” i „Into the Fire” jest całkiem niezły i daje nadzieję na porządną dawkę heavy metalu. Niestety z każdym kolejnym kawałkiem emocje siadają, a gdy słyszę „Welcome in the Middle” to już zaczynam zgrzytać zębami. Dawno nie słyszałem tak męczącej i irytującej balladki. Tak naprawdę to całkiem niezły jest jeszcze tylko „1984 in Tokyo”, w którym riffy przywodzą na myśl stary Accept, a konkretnie „Princess of the Dawn”. Reszta jest po prostu przeciętna, a gdy dodamy do tego jeszcze 4 utwory z demo zamieszczone jako bonusy to już robi się bardzo ciężko. 55 minutowy album z tak mało ciekawą muzyką to zdecydowanie przegięcie. Jako ciekawostkę mogę dodać, że głos i sposób śpiewania wokalisty przywodzi na myśl Steve'a Sylvestra z Death SS, ale to też nie ten sam poziom. W ostatnim utworze podstawowego programu płyty mamy gościnny udział Blaze'a Bayleya, który ostatnio występuje gdzie tylko popadnie, ale pomimo tego, że jestem fanem jego głosu to tego utworu nie uratował. „Gengis Khan was a Rocker” to bardzo przeciętny debiut, jednak może w przyszłości będzie lepiej. Oczywiście nie mam zamiaru ich skreślać, gdyż kupa to to na pewno nie jest. Jednak w dzisiejszych czasach i przy tak ogromnej konkurencji potrzeba czegoś więcej niźli tylko oldschoolowego brzmienia i takiegoż „imydżu”.


3/6

Crosswind - Vicious Dominion (2014)

Warto było czekać tyle czasu na nowe wydawnictwo Crosswind. Ich ostatni i zarazem pierwszy oficjalny materiał ukazał się 4 lata temu dzięki Stormspell rec. Tamta płyta była zbiorem ich dwóch epek i z tego co pamiętam zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie. Grecy, tym razem już w barwach No Remorse, przygotowali bardzo smakowitą ucztę dla fanów power metalu. W składzie zaszła jedna, ale bardzo istotna zmiana, bo na pozycji gardłowego. Nowy śpiewak Vasilis Topalidis jest fantastycznym nabytkiem i doskonale wpasował się w styl zespołu ze swoim mocnym i czystym głosem. Jego najmocniejszym punktem są wysokie i melodyjne partie, w których jest bezbłędny. Natomiast muzyka Crosswind nie uległa większej zmianie poza tym, że jest dojrzalsza, mocniejsza i po prostu lepsza. Zdecydowana większość utworów jest utrzymana w szybkich tempach, a jedynym wyjątkiem jest marszowy „Grim Steeds” przywodzący na myśl najlepsze czasy epickiego metalu. Podstawą muzyki Greków jest z pewnością mocny i rozpędzony power metal, który w połączeniu ze świetnymi melodiami tworzy mieszankę iście wybuchową. Ten krążek aż kipi energią i radością grania. Tym co jeszcze wyróżnia Crosswind są klawisze, ale na całe szczęście użyte w odpowiednich proporcjach dają tym utworom dodatkową przestrzeń i podniosłą atmosferę. Ale bez obaw, tutaj rządzą gitary. Sam zespół określił swoją muzykę jako wypadkową melodyki NWoBHM, szybkości i techniki niemieckiego poweru oraz amerykańskiej epickości. I chyba coś w tym jest. Crosswind można nazwać połączeniem Iron Maiden, wczesnego Helloween, Gamma Ray oraz również wczesnych Queensryche czy Crimson Glory. Wracając do płyty to jest dosyć krótka, bo trwa zaledwie 42 minuty, ale jak już niejednokrotnie powtarzałem wolę krótsze i konkretniejsze strzały niż przekombinowane męczenie buły. W tym wypadku jest idealnie, a płyta przelatuje tak błyskawicznie, że nie pozostaje nic innego jak tylko włączyć „repeat”. Wszystkie utwory od podniosłego orkiestralnego intro „From the Ashes”, poprzez rozpędzone i niezwykle melodyjne „Angels at War”, przebojowe „Aeons”, aż do zamykającego „Eye of the Storm” są znakomite. Nie mu tu żadnych mielizn czy wypełniaczy tylko 8(plus intro) power metalowych ciosów o ogromnej sile rażenia. Crosswind nagrał rewelacyjny album, który mam nadzieję nie przejdzie bez echa. Nie jest to nic mega oryginalnego ani przełomowego, ale i tak sprawia masę radochy, a o to chyba tak naprawdę chodzi. Ocena płyty to na razie 5, ale przykładowo za tydzień może być wyżej, bo „Vicious Dominion” ma w sobie tę zajebistą cechę, że z każdym przesłuchaniem podoba mi się bardziej.


5/6

czwartek, 18 września 2014

Gloryful - Ocean's Blade (2014)

To się nazywa pójście za ciosem. W 11 miesięcy od wydania debiutu na rynku ukazał się, ponownie w barwach Massacre records, drugi album Gloryful „Ocean Blade”. „The Warrior's Code” zrobił na mnie ogromne wrażenie, więc czekałem z niecierpliwością na to co tym razem pokaże piątka Niemców z Gelsenkirchen. W składzie nastąpiła jedna zmiana na pozycji basisty, ale nie ma to żadnego wpływu na jakość muzyki. „Ocean Blade” to koncept opowiadający historię Sedny, bogini mórz, ale nie będę zagłębiał się teraz w fabułę tylko skupię się na muzyce. Otóż tutaj nie ma większych różnic w porównaniu z jedynką. Dalej jest przeważnie szybko, nie brak podniosłych i chwytliwych melodii, gitarzyści toczą ze sobą pojedynki, a sekcja podbija tempo. Wokalista Johnny La Bomba śpiewa mocno, męsko, heroicznie, ale też bardzo melodyjnie. Na „Ocean Blade” da się wyczuć ten specyficzny „morski” klimat do czego poza tekstami oraz bardzo udaną okładką przyczynia się też sama muzyka. Tym razem jest mniej Manowar i Iron Maidem, a więcej Running Wild czy nawet Stormwarrior. Kilka utworów jest w stanie naprawdę mocno pozamiatać. Jednym z nich jest na pewno otwieracz „Hiring the Dead” zaczynający się od szumu morza, przeradzający się później w znakomity heavy metalowy numer utrzymany w średnim tempie i z zajebistym refrenem. Podejrzewam, że idealnie się sprawdzi na koncertach. Dalej mamy rozpędzone powerowe petardy w postaci „El mare E libertad” czy kawałka tytułowego oraz „The Master's Hands” z chwytliwym refrenem i chórkami. Wyróżnić też trzeba akustyczną balladkę „Black Legacy” kojarzącą się z podobnymi numerami bardów z Blind Guardian. Taki trochę ogniskowy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu klimat. Dalej jest absolutny urywacz dupy „All Men to the Arms”. Zdecydowanie najagresywniejszy, szybki powerowy strzał w pysk. Obok pierwszego numeru mój zdecydowany faworyt jeśli idzie o ten krążek. „Siren Song” ma fajny runningowy riff, dobry refren i „pirackie chórki, a na koniec słychać nawet zawodzenie syren. „Cradle of Heroes” też jest niezły, ale jednak trochę mu brakuje. Po epickim początku wchodzą utrzymane w średnim tempie zwrotki, które są naprawdę świetne, niestety potem mamy średni refren. Oczywiście numer w dalszym ciągu jest bardzo dobry. Najsłabszy na płycie jest „McGuerkin on the Bridge”, szybki power, ale całościowo raczej przeciętny. Krążek wieńczy dwuminutowa miniaturka zagrana na wiolonczelach pod szum morskich fal. Jakie wnioski? Mnie ta płyta nie rozwaliła od pierwszego przesłuchania tak jak debiut, ale na całe szczęście zyskuje z każdym kolejnym razem i na chwilę obecną jaram się nią niemiłosiernie. Słychać tu mniej oczywistych wpływów i da się nawet wychwycić pewien pierwiastek typowy tylko dla Gloryful. Muzyka jest bardziej uporządkowana i przemyślana, ale czasem może brakować tego żywiołu i nieskrępowanej energii debiutantów. Przyznaję jednak z czystym sumieniem, że mnie nie zawiedli i oby tak dalej.


5/6

wtorek, 9 września 2014

Ruler - Powrót do dni chwały

Cała egzystencja włoskiego Ruler wydaje się być jednym wielkim hołdem dla ruchu NWoBHM. Muzyka, image, a nawet okładka, która wygląda jakby była stworzona dla Iron Maiden. Niedawno nakładem My Graveyard prod. światło dzienne ujrzał ich drugi krążek „Rise to Power”, który przewyższa pod wieloma względami również udany debiut „Evil Nightmares”. Gitarzysta Mattia Baldoni wydaje się być niezwykle podekscytowany tym krążkiem i pełen entuzjazmu udzielił wyczerpujących i ciekawych odpowiedzi na wszystkie moje pytania.



HMP: Witam. Jak wrażenia po premierze „Rise to Power”? Jesteście dumni z tej płyty?

Mattia „Heavy Matt” Baldoni: Cześć, jesteśmy wdzięczni i zaszczyceni wystąpieniem w waszym zinie. Dziękujemy za ten wywiad!

Co do pytania: tak, jesteśmy bardzo zadowoleni i dumni z naszego dzieła. Uwielbiamy wszystko co dotyczy „Rise to Power”: jego utwory, nasze granie, brzmienie, grafikę, zdjęcia, itd. Wydaje mi się, że mamy całkiem dobre wsparcie, chociaż recenzje i wywiady pojawiają się kilka miesięcy po jego wydaniu. Kiedy nagrywaliśmy i wydawaliśmy „Evil Nightmares”, wręcz przeciwnie, natychmiast otrzymaliśmy sporo recenzji i wywiadów, prawdopodobnie dlatego, że był to nasz pierwszy album.



Jakie są największe różnice dzielące oba wasze albumy pod wzgłedem samej muzyki?

Myślę, że jesteśmy dużo dojrzalsi jako kompozytorzy i muzycy. Powiedziałbym, ze każdy utwór ma bardziej zbalansowaną strukturę niż pierwsze piosenki, nasze granie jest bez wątpienia bardziej agresywne, a produkcja lepiej pasuje do naszej muzyki. Zrobiliśmy też krok do przodu w przypadku umiejętności muzycznych, pisząc utwory, które są trudniejsze do grania. Nie mówię, że nasz pierwszy album jest zły: powiedziałbym raczej, ze nagrywając go nie mieliśmy prawie w ogóle doświadczenia (graliśmy razem dopiero od roku i tylko jeden z nas nagrał już wcześniej album), więc popełniliśmy kilka błędów. Po „Evil Nightmares” mieliśmy 12 miesięcy, żeby naprawić te błędy: każdy z nas pracował nad swoim instrumentem, dużo ćwiczyliśmy i tym razem wiedzieliśmy, co znaczy praca w studiu nagraniowym.



A jak oceniacie brzmienie albumu? Jesteście z niego w pełni zadowoleni? Jak byście porównali obie wasze płyty pod tym kątem?

Jesteśmy całkowicie zadowoleni. Przy “Rise to Power” wybraliśmy średnie częstotliwości.

To, co sprawia, że „Rise” jest lepsze od „Evil” to bez wątpienia mastering. „Evil Nightmares” było masterowane przez osobę, która swoją robotę wykonała niedbale, czego żałujemy. Kiedy nagrywaliśmy „Rise to Power” porównaliśmy jego testowy mastering z ostatecznym masteringiem „Evil Nightmares”, o mało się nie załamaliśmy i popłakaliśmy. Brzmiało, jakbyśmy słuchali jej przez frytkownice. Bez sensu! To główny powód, dlaczego słuchając “Rise to Power” zauważysz mocniejsze, czystsze i tnące brzmienia.



Rise to Power” jest również lepszy od strony wizualnej. Okładka, która zdobi ten krążek jest fantastyczna. Kto jest twórcą tego obrazka? Skojarzenia z Maiden chyba nie są przypadkowe?

Może będę trochę stronniczy, ale jestem przekonany, że “Rise to Power” ma jedną z najlepszych okładek jaką widziałem. Kiedy zobaczyliśmy pierwszą wersję, która była czarno-biała, pomyśleliśmy, że była tak świetna, że moglibyśmy użyć jej równie dobrze w takiej wersji.

Musimy za to podziękować Dimitarowi Nikolovi, prawdziwemu geniuszowi i gentelmanowi. Jego dzieło jest absolutnie wielkie, o wiele lepsze niż śmieliśmy marzyć i wykracza poza zwykłe ryzowanie obrazu: badanie każdej pojedynczej części, informowanie nas przez cały czas itd. Co więcej, mówię ci to dlatego, bo według mnie on zasługuje na jak największe promowanie, jego piętno jest bardziej niż uczciwe. Co do okładek Iron Maiden, nie mogę zaprzeczyć prawdzie!

Okładki albumów Dereka Riggsa zdefiniowały standardy ikonografii HM, które wielu z nas podziwia i uwielbia. Pomyśleliśmy, że te standardy były najlepsze do zaprezentowania sceny, jaką widać na naszej okładce. Dimitar jest fantastyczny, bo rozumie dokładnie czego potrzebowaliśmy i stworzył grafikę, która przywodzi ci od razu na myśl klasyczne okładki HM i niemniej zachowuje jego unikalny styl.



Na nowej płycie jest chyba trochę mniej grania pod Maiden i słychać, że prbowaliście dodać trochę nowych nspiracji. Taki dajmy na to „The Temple of Doom” kojarzy się z wczesnym Manowar. Dobry trop?

Tak, zgadzam sie z tobą: na tym albumie można znaleźć wszystko, co wpływa na mnie jako kompozytora. To kolejny powód, dla którego „Rise of Power” jest lepszym albumem od „Evil Nightmares”: jest bardziej osobisty, nadal zorientowany w stronę Iron Maiden, ale nie tylko.

Walczyliśmy, żeby zmiksować wszystkie nasze inspiracje i stworzyć brzmienie Ruler; nie chcemy być kolejnym zespołem, który za wszelka cenę stara się zdobyć sukces jak Iron Maiden, głównie dlatego, że nie można być lepszym od Iron Maiden. Nikt nawet nie zbliży się do ich wielkości.

The Temple of Doom” brzmi bardziej jak Manowar, masz rację. Kiedy zacząłem ją pisać, jedną z pierwszych rzeczy, jakich byłem pewny było to, że będzie epicka i wojownicza. Przez to zdecydowałem, ze użyję moich pomysłów, żeby napisać utwór, o którym zawsze marzyłem: utwór o Indianie Jonesie. Po tym jak podjąłem tę decyzję, całkiem naturalnie popłynąłem w bardzo precyzyjnym kierunku komponowania „The Temple of Doom”.



Ciekawym utworem jest „Back to the Glory Days”, który jest jakby podróżą do wczesnych dni NWoBHM i hołdem dla tych czasów. Wydaje mi się, że ten numer w pewien sposób definiuje waszą muzyczną postawę?

Absolutnie. Tekst jest hołdem dla naszych NWOBHM idoli. Piosenka otwiera album, bo chcieliśmy wyjaśnić kim jesteśmy jako ludzie i jako metalowcy. Czujemy, że mamy dużo wspólnego z chłopakami i dziewczynami, którzy dzień po dniu próbowali używać tej muzyki do walki ze społeczeństwem, które ich nie chciało. Wiele z ich historii mogłoby posłużyć jako scenariusz do filmu, bycie młodym rockerem było niesamowicie skomplikowane w tamtych czasach.

Dzisiaj we Włoszech scenariusz jest prawie taki sam: wskaźnik bezrobocia wśród młodych ludzi wynosi prawie 50%, więc trudno jest robić plany, albo wyrażać siebie, a nasz rząd nie robi z tym kompletnie nic. Najlepsze co możemy zrobić, to mieć marzenie i żyć nim, żeby zostawić to całe gówno za sobą; w tym samym czasie, słuchanie muzyki i chodzenie na koncerty jest pewnego rodzaju ucieczką, bo tylko to nam zostało. Dokładnie tak jak tamtym młodym ludziom w Anglii trzy dekady temu.



Jak długo powstawał materiał na „Rise to Power”? Szybciej niż na debiut?

Mniej niż rok, od maja 2012 do lutego 2013. Szczerze mówiąc, po nagraniu „Evil Nightmares” trochę się martwiłem, bo czułem brak pomysłów; w tym samym czasie chciałem wydać kolejny album w tym samym roku i bałem się, że straciłem swoją inspirację! Jedyny utwór jaki miałem to „Moonlight Wanderer”, ale tylko dlatego, że napisałem go dużo wcześniej, nawet jeszcze zanim Ruler powstało. Utwory na „Evil Nightmare” napisane zostały w kilka lat, np., czas, który zajęło mi i Paolo, żeby znaleźć wokalistę i perkusistę, po zdecydowaniu się grać razem w zespole.



Jak powstaje Wasza muzyka? Komponujecie zespołowo?

Cóż, pracujemy jako zespół jedynie na końcu procesu tworzenia, np., przy części aranżacyjnej.

Zazwyczaj sam piszę cały utwór: riffy gitarowe i basowe, ich strukturę. Czasami piszę tez fragmenty tekstów, albo linii wokalnych. Wszystko co gram w sali prób jest bliskie ostatecznej wersji piosenki. Później myślimy nad partiami wokalnymi i zazwyczaj teksty są dość mocno związane z klimatem utworu. Daniele pisze teksty, jego angielski jest płynny i bardzo podobają nam się jego dzieła.



Nie da się ukryć, że jesteście fanatykami brytyjskiej nowej fali heavy metalu. Co ma w sobie takiego co Was urzeka?

Jak już powiedziałem w poprzednim pytaniu dotyczącym NWOBHM, byliśmy pod wielkim wrażeniem postawy tych gości i ich ogólnego podejście do muzyki i życia.

Spotkaliśmy wielu takich ludzi grając razem, albo na ich koncertach i z całą pewnością są wielkimi ludźmi, skromnymi i przyjaznymi, nadal wierzącymi w to, co robią. Chcielibyśmy być tacy jak oni za 30 lat. Ich muzyka była, a w większości przypadków nadal jest, na wysokim poziomie.

Wszyscy wiemy, że NWOBHM tak naprawdę nie było gatunkiem, ale właściwie ruchem – co oznacza, że udało się w nim zawrzeć różne zespoły, np. Venom i Def Leppard. To niesamowite, jak te zespoły, które znalazły inspirację w latach ’70, były w stanie wypracować swój specyficzny styl i brzmienie. Musimy być wdzięczni temu ruchowi, ponieważ zakończył Punk i, przede wszystkim, miał globalny wpływ na Heavy Metal. Brytyjczycy byli pierwszymi, którzy grali HM, w każdej z jego form i musimy im być wdzięczni za to, że możemy tutaj teraz o nim rozmawiać.



W tekstach poruszacie sporo kwestii historycznych. I tak jak na debiucie dotyczyły one bardziej okresu drugiej wojny światowej tak teraz cofnęliście się dalej aż do XVII wiecznej Anglii. Skąd pomysł na utwór tytułowy?

Pomysł wzięlismy z “Trzech Muszkieterów”, powieści Alexandra Dumas.

Jednym z bohaterów jest Duke z Buckingham, który jest postacią autentyczną. W powieści jest znakomitym charakterem, jest pozytywnie opisany, a okoliczności jego śmierci są naprawdę tragiczne i poruszające. Jako zespół, zdecydowaliśmy razem, że piosenka powinna opowiadac o tej historii. Daniele poszukał informacji o tym i znalazł informację, że Geroge Villiers, Duke z Buckingham, był uważany za złego człowieka i karierowicza – był żarliwym katolikiem w państwie protestanckim, tak uciążliwie podżegał do wojny, że musiał stawić czoło gwałtownej śmierci.

Właśnie dlatego tekst celuje w opisanie Duke’a takim, jakim był naprawdę.

Pomyśleliśmy, że warto opowiedzieć całą tę historię i że instrumentalny utwór będzie do niej najlepszym soundtrackiem.



Planujecie w przyszłości kolejne historyczne teksty? Może już macie jakieś pomysły?

Zdecydowanie. Bardzo interesujemy się historią, w szczególności Daniele, który studiuje historię i politykę na uniwersytecie. Myślimy, że wydarzenia historyczne i HM stanowiłyby doskonały związek w swojej epickości, walki, cięć i mrocznej atmosfery. Oczywiście nie jesteśmy pierwszym zespołem, który sięga po takie tematy, ale zawsze cieszymy się z efektów, jakie mogą z tego wyjść.

W ramach mojej osobistych pasji, chciałbym również powiedzieć o Samurajach, wydarzeniach ze Starego Testamentu, Francuskiej Rewolucji, Zimnej Wojnie, Latach Ołowiu we Włoszech i wielu więcej. Kupiłem ostatnio książkę napisaną przez rzymskiego Corneliusa Neposa i myślę, że to mogłaby być wielka inspiracja dla naszych przyszłych dzieł.



Na „Rise to Power” na 8 utworów są aż 2 numery instrumentalne. Skąd taka decyzja? Planowaliście to czy też może wszystko wyszło spontanicznie? Lubicie tworzyć instrumentale?

Jak już wcześniej powiedziałem, miałem instrumentalny numer, który chciałem zamieścić na drugim albumie, zanim jeszcze wydaliśmy pierwszy. Zawsze lubiłem utwory instrumentalne, albo piosenki, które pozostawiają muzykowi pole do popisu! Prawdę powiedziawszy, każda piosenka, którą piszę zawiera część instrumentalną. To mój osobisty sposób na postrzeganie muzyki.

Dwa utwory instrumentalne na tym albumie znalazły się trochę przez przypadek. Chcieliśmy mieć instrumentalne intro, a skończyło się na kawałku, który trwa więcej niż 2 minuty, trochę za długo jak na intro. Kiedy się zorientowaliśmy, zdecydowaliśmy się go zostawić w takiej formie, bo naprawdę nam się podobał!



Oba albumy wydaliście nakładem My Graveyard prod. Jesteście z nich zadowoleni? Na obecną chwilę wydają się być idealną stajnią dla was.

Jesteśmy bardzo zadowoleni z naszej wytwórni. Spotkaliśmy jej właściciela, Giuliano, dawno temu, długo zanim powstało Ruler. Zawsze kupowaliśmy jego albumy i zawsze uczestniczyliśmy w koncertach, które organizował. Dzięki tej długiej i silnej przyjaźni możemy razem pracować.

Chcemy mu podziękować za to, że dał nam możliwość spełnić swoje marzenia, co oznacza nagrywanie naszej muzyki i promowanie jej na całym świecie. Od samego początku był nas pewny i nigdy nie czuliśmy się samotni.



Od początku istnienia Ruler gra w tym samym składzie. Domyślam się , że w zespole panuje dobra atmosfera? Zdarzają się wam czasem sprzeczki?

Oczywiście! Zespół jest jak rodzina, a my kochamy się jak bracia! Jeżeli ktoś ma problem, wie, że może liczyć na pozostałych członków zespołu. Tak było i zawsze tak będzie! Mamy prawie identyczną wizję naszego życia! Mówimy tym samym językiem nawet w kwestiach muzycznych!

Bywały spory, oczywiście, tak się dzieje w rodzinie, hahaha. Zawsze jednak znajdujemy sposób na wyjaśnienie wszystkiego!



Jak u Was z koncertami? Z tego co widziałem to będziecie grać m.in. z Ostrogoth. Często grywacie na żywo?

Tak, w kwietniu Ruler i Asgard zagrają na trzech koncertach supportując Ostrogoth. Zagramy w Niemczech, Austrii i Włoszech. Po prostu czujemy się bardzo zaszczyceni, bo jesteśmy wielkimi fanami Ostrogoth, a ich muzyka jest dla nas inspiracją. Kiedy byłem na KIT i prosiłem o autografy na winylu „Ecstasy & Danger” nigdy nie pomyślałbym, że będziemy ich supportować na trzech koncertach. To jak sen! Jesteśmy bardzo dumni z naszych koncertów, nie wiem ile razy występowaliśmy od maja 2011 (nasz pierwszy koncert), ale mieliśmy okazję grać dość często i z wielu ważnych okazji. Na przykład, otwieraliśmy koncerty zespołów takich jak: Girlschool, Helstar, Weapon, Vicious Rumors, Sacred Steel i Tygers of Pan Tang. Co więcej, graliśmy na najważniejszych włoskich festiwalach jak Play it Loud, Maelstrom Metal Fest, Atzwang Metal fest, czy Heavy Metal Night. Graliśmy tez za granicą - dwa razy w Holandii, za pierwszym razem z włoskim Endovein, a ostatnio na Heavy Metal Maniacs, w Grecji na Up the Hammers, w Anglii supportowaliśmy Angel Witch i Enforcer, w Hiszpanii i Niemczech na pojedynczych koncertach. Będziemy dość mocno zajęci w nadchodzących miesiącach, z niecierpliwością czekamy na to, co się zdarzy!



Graliście taki koncert, który do dzisiaj wspominacie szczególnie dobrze?

Przychodzą mi na myśl dwa koncerty. Pierwszym z nich graliśmy w Anglii. Cała wycieczka była absolutnie fenomenalna, szczególnie dlatego, że byliśmy z naszymi BRAĆMI, Walpurgis Night (niestety rozpadli się, ale musicie ich posłuchać – szczególnie fani Stormwitch i Mercyful Fate). Zagraliśmy cholernie dobry koncert i nawet wiele miesięcy później, kiedy Angel Witch i Enforcer przyjechali do Włoch, niektórzy członkowie powiedzieli, że z przyjemnością zagraliby z nami jeszcze raz! To wielki zaszczyt! Kolejnym jest „Rise to Power Release Party”. Na imprezie było pełno przyjaciół i dopingujących fanów, a oni stworzyli tak ciepłą i wspaniała atmosferę! Byli goście ze Szwajcarii, Niemiec i Austrii! Śmiertelna mieszanka! Hahaha Czujemy szczere wsparcie i autentyczną „miłość”. Bardzo dobrze też zagraliśmy, biorąc pod uwagę to, że graliśmy przez półtorej godziny, a nigdy wcześniej nie testowaliśmy się na tak długich koncertach!



Jakie było do tej pory najważniejsze wydarzenie w waszej historii?

Chciałbym myśleć, że najlepsze jeszcze przed nami, ale na pewno najważniejszym dla nas wydarzeniem było „podpisanie” kontraktu z My Graveyard Productions. Graliśmy na małym festiwalu w Ligurii, na którym był również Giuliano… Tego wieczora dosłownie wysadziliśmy imprezę w powietrze! Później Giuliano powiedział mi: „jak będziecie gotowi nagrać pełnowymiarową płytę, jestem tutaj”. Płakaliśmy i cieszyliśmy się jak małe dzieci, hahaha!

Jedno z najważniejszych wydarzeń, jeżeli nie najważniejsze, w całej historii Ruler i w naszym życiu. Poważnie!



Jak byście mieli wymienić 5 najbardziej niedocenionych zespołów z NWoBHM to jakie by one były?

Agh! Trudne ptanie… Powiedziałbym: A II Z, Gaskin, Deep Machine, Sweet Savage i Wildfire! Zespoły, które mogłyby być tak wielkie jak Angel Witch albo Blitzkrieg. Bardzo się cieszę, że widzę pewnego rodzaju „odrodzenie” (nie lubie tego słowa), regenerację tak świetnych zespołów i że otrzymują to, na co zasłużyły; nawet więcej niż miały w latach ’80. Pomyśl o Hell, Battleaxe (którzy podpisali kontrakt z SPV), Blitzkrieg, Satan, Weapon, Soldier, itd. Pomyśl o tym, co robią chłopaki z High Roller Records, albo BroFest!



To już wszystkie pytania z mojej strony. Czego Wam życzyć na przyszłość?

Jeszcze raz dzięki Maciek! Ten wywiad był jak dotąd najbardziej interesujący! Ciepło ściskamy i dziękujemy wszystkim czytelnikom! Czego możesz życzyć? Oczywiście możesz życzyć nam, żebyśmy grali ile się da, szczególnie w całej Europie! Byłoby wspaniale zagrać kiedyś w Polsce…

Jeszcze raz dziękujemy! OK UK!



I tego Wam życzę.