Po wydaniu w 1984 niezłego, ale nie powalającego debiutu „Metal
Rush” zaczęły się problemy z ówczesną wytwórnią Roadrunner.
Efektem tego był rozpad grupy i nie wydanie nagranego już drugiego
krążka. Na szczęście w 2012 roku dzięki No Remorse wszyscy fani
wreszcie mogli go posłuchać, a trzeba przyznać, że zdecydowanie
jest czego. Pisząc bez ogródek jest to najlepsze co Maltese Falcon
kiedykolwiek stworzył. Materiał pierwotnie nagrany w latach 1985-86
pomimo surowego jak tatar brzmienia poraża jakością muzyki.
Słychać tu już fascynację amerykańską sceną, a takie nazwy jak
Metal Church czy Savatage na pewno często przewijały się w
rozmowach między muzykami. Poza tym pojawiają się też odniesienia
do ich słynnych rodaków z Mercyful Fate. „II” to 8 utworów
plus 2 koncertowe bonusy. Już pierwszy numer „Black Rain” daje
nam obraz całej płyty i doskonale wprowadza w jej klimat. Mocarne
riffy, wirtuozerskie sola, dynamiczna sekcja i potężny głos
wokalisty to główne cechy tego wcielenia sokoła maltańskiego. Z
tych dźwięków bije ogromna energia i słychać wkurwienie muzyków.
Jest tu też całe mnóstwo zajebistych melodii przywodzących na
myśl jedynkę Metalowego Kościoła. Całość jest przepełniona
ciemną i wręcz ponurą atmosferą. W niektórych momentach na moich
plecach pojawiają się wręcz ciarki jak chociażby w „Twilight
Zone” czy „Behind the Fence”. Obok wspomnianych numerów
wyróżniłbym jeszcze „Hell Hunter” i mój ulubiony na dzień
dzisiejszy „The Refugee”. Pozostałe są równie wartościowe i
na pewno nie można ich traktować jako wypełniaczy. Koncertowe
bonusy jak można się domyślać mają jeszcze gorsze brzmienie, ale
z tego co da się usłyszeć to również są niczego sobie. Wielka
szkoda, że ten materiał nie ukazał się w swoim czasie, bo gdyby
tak się stało to jestem przekonany, że nazwa Maltese Falcon byłaby
dzisiaj dużo bardziej znana wśród metalowej braci, a „II”
miałaby szansę stać się jednym z klasyków lat '80.
5,2/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz