poniedziałek, 22 września 2014

Gengis Khan - Gengis Khan Was a Rocker (2013)

Odwlekałem napisanie tej recenzji tyle razy, że w końcu minęło już 1,5 roku od premiery tego krążka. Jednak strasznie męczyło mnie jego słuchanie i zawsze znajdowałem jakiś powód, żeby odłożyć to na później. W końcu nadszedł ten dzień, w którym przyszło mi zmierzyć się z debiutem Włochów z Gengis Khan. Mówiąc kolokwialnie dupy ta muzyka nie urywa. Jest oldschoolowo, są klasyczne heavy metalowe riffy, czasem trochę hard rocka czy nawet glamu. Do tego słychać, że granie sprawia tym trzem makaroniarzom radochę, ale większej kariery im nie wróżę. Jeszcze początek płyty w postaci „What the Hell is Going on” i „Into the Fire” jest całkiem niezły i daje nadzieję na porządną dawkę heavy metalu. Niestety z każdym kolejnym kawałkiem emocje siadają, a gdy słyszę „Welcome in the Middle” to już zaczynam zgrzytać zębami. Dawno nie słyszałem tak męczącej i irytującej balladki. Tak naprawdę to całkiem niezły jest jeszcze tylko „1984 in Tokyo”, w którym riffy przywodzą na myśl stary Accept, a konkretnie „Princess of the Dawn”. Reszta jest po prostu przeciętna, a gdy dodamy do tego jeszcze 4 utwory z demo zamieszczone jako bonusy to już robi się bardzo ciężko. 55 minutowy album z tak mało ciekawą muzyką to zdecydowanie przegięcie. Jako ciekawostkę mogę dodać, że głos i sposób śpiewania wokalisty przywodzi na myśl Steve'a Sylvestra z Death SS, ale to też nie ten sam poziom. W ostatnim utworze podstawowego programu płyty mamy gościnny udział Blaze'a Bayleya, który ostatnio występuje gdzie tylko popadnie, ale pomimo tego, że jestem fanem jego głosu to tego utworu nie uratował. „Gengis Khan was a Rocker” to bardzo przeciętny debiut, jednak może w przyszłości będzie lepiej. Oczywiście nie mam zamiaru ich skreślać, gdyż kupa to to na pewno nie jest. Jednak w dzisiejszych czasach i przy tak ogromnej konkurencji potrzeba czegoś więcej niźli tylko oldschoolowego brzmienia i takiegoż „imydżu”.


3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz