Oprócz premiery nie wydanego nigdy wcześniej drugiego albumu
Maltese Falcon, No Remorse uraczyło fanów tej duńskiej grupy
jeszcze jednym arcy ciekawym wydawnictwem. Mianowicie jest to zbiór
trzech pierwszych dem pozyskanych wprost z archiwum zespołu. Jak
można było się spodziewać jakość dźwięku jest bardzo mizerna,
ale mimo tego mankamentu słychać wysoki poziom muzyczny. Demo nr 1
brzmi najgorzej, ale utworom nie można nic zarzucić. Tradycyjny
metal z momentami takim fajnym rockandrollowym posmakiem co doskonale
słychać choćby w „Me and My Machine”. Zdecydowanie najlepszym
i najbardziej wyróżniającym się trackiem jest „Evil Forces”
brzmiący jak epic metalowy majstersztyk i nasuwający skojarzenia z
Black Knight czy Medieval Steel. Jak na pierwsze demo jest bardzo
dobrze, tylko to brzmienie... Drugie demo czyli numery 6-10 to
kontynuacja stylu, ale brzmienie jest już mocniejsze i bardziej
ostre, a wokalista śpiewa nieco wyżej i jakby bardziej wrzaskliwie.
Pierwszy numer „Back with the Rock” jest naprawdę agresywny.
Spore wrażenie robi gra bębniarza, a szczególnie te kroczące
rytmy. No i do tego fajny refren. Sporym zaskoczeniem jest, że tuż
po ostrym metalowym wałku zespół umieścił taki numer jak
„Stonehenge”. Wyjątkowo melodyjny i łagodny, ale też daje
radę. Później mamy jeszcze zaczynający się niczym „Metal Daze”
Manowar „Back in the Circle” oraz znane z debiutu „Headbanger”
i świetny „Rebellion”. Ostatnie 4 numery to już demo nr 3
zaczynające się od dwóch kompozycji znanych z „Metal Rush”.
Jednak o ile „Alive” był jednym z jaśniejszych punktów tamtego
krążka to „Mamma's in Town” leży mi bardzo średnio. Słuchając
dwóch kolejnych numerów nie mogę wyjść z podziwu jak to się
stało, że nie znalazły się na debiucie. Wokalista grupy „Charlie”
Jensen wyjaśnił w wywiadzie, że o takich sprawach decydowała ich
ówczesna wytwórnia czyli Roadrunner, więc pozostaje się tylko
zapytać: Czy oni kurwa byli głusi?
„Land of Horror” to oparty na majestatycznym riffie,
marszowych tempach i lekko łamanym rytmie oraz ze świetnymi solami,
przepełniony epickością i mocą utwór. Z pewnością jeden z
najlepszych jeśli nie najlepszy kawałek zespołu z tamtego okresu.
Na koniec mamy sztandarowy „Maltese Falcon”, który podobnie jak
poprzednik jest znakomity. Również średnie tempa i przede
wszystkim bardzo dobre melodie. Po przesłuchaniu tego wydawnictwa
naszła mnie taka konkluzja, że tak naprawdę jedyne do tej pory
oficjalne wydawnictwo Duńczyków, czyli ich debiut „Metal Rush”
jest ich najsłabszym materiałem. Aż żal dupę ściska, gdy sobie
człowiek pomyśli jak te kawałki z dem by zabrzmiały z lepszym
brzmieniem. „The Demo Years 1983-1984” jest zdecydowanie warte
zakupu, gdyż pomijając już samą wartość czysto historyczną to
zawiera również dużą dawkę znakomitego heavy metalu, oczywiście
jeśli komuś nie przeszkadza podłe brzmienie. Do tego samo wydanie
z 16-sto stronicowym bookletem, wywiadem i tekstami też jest niczego
sobie.
4,3/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz