czwartek, 18 września 2014

Gloryful - Ocean's Blade (2014)

To się nazywa pójście za ciosem. W 11 miesięcy od wydania debiutu na rynku ukazał się, ponownie w barwach Massacre records, drugi album Gloryful „Ocean Blade”. „The Warrior's Code” zrobił na mnie ogromne wrażenie, więc czekałem z niecierpliwością na to co tym razem pokaże piątka Niemców z Gelsenkirchen. W składzie nastąpiła jedna zmiana na pozycji basisty, ale nie ma to żadnego wpływu na jakość muzyki. „Ocean Blade” to koncept opowiadający historię Sedny, bogini mórz, ale nie będę zagłębiał się teraz w fabułę tylko skupię się na muzyce. Otóż tutaj nie ma większych różnic w porównaniu z jedynką. Dalej jest przeważnie szybko, nie brak podniosłych i chwytliwych melodii, gitarzyści toczą ze sobą pojedynki, a sekcja podbija tempo. Wokalista Johnny La Bomba śpiewa mocno, męsko, heroicznie, ale też bardzo melodyjnie. Na „Ocean Blade” da się wyczuć ten specyficzny „morski” klimat do czego poza tekstami oraz bardzo udaną okładką przyczynia się też sama muzyka. Tym razem jest mniej Manowar i Iron Maidem, a więcej Running Wild czy nawet Stormwarrior. Kilka utworów jest w stanie naprawdę mocno pozamiatać. Jednym z nich jest na pewno otwieracz „Hiring the Dead” zaczynający się od szumu morza, przeradzający się później w znakomity heavy metalowy numer utrzymany w średnim tempie i z zajebistym refrenem. Podejrzewam, że idealnie się sprawdzi na koncertach. Dalej mamy rozpędzone powerowe petardy w postaci „El mare E libertad” czy kawałka tytułowego oraz „The Master's Hands” z chwytliwym refrenem i chórkami. Wyróżnić też trzeba akustyczną balladkę „Black Legacy” kojarzącą się z podobnymi numerami bardów z Blind Guardian. Taki trochę ogniskowy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu klimat. Dalej jest absolutny urywacz dupy „All Men to the Arms”. Zdecydowanie najagresywniejszy, szybki powerowy strzał w pysk. Obok pierwszego numeru mój zdecydowany faworyt jeśli idzie o ten krążek. „Siren Song” ma fajny runningowy riff, dobry refren i „pirackie chórki, a na koniec słychać nawet zawodzenie syren. „Cradle of Heroes” też jest niezły, ale jednak trochę mu brakuje. Po epickim początku wchodzą utrzymane w średnim tempie zwrotki, które są naprawdę świetne, niestety potem mamy średni refren. Oczywiście numer w dalszym ciągu jest bardzo dobry. Najsłabszy na płycie jest „McGuerkin on the Bridge”, szybki power, ale całościowo raczej przeciętny. Krążek wieńczy dwuminutowa miniaturka zagrana na wiolonczelach pod szum morskich fal. Jakie wnioski? Mnie ta płyta nie rozwaliła od pierwszego przesłuchania tak jak debiut, ale na całe szczęście zyskuje z każdym kolejnym razem i na chwilę obecną jaram się nią niemiłosiernie. Słychać tu mniej oczywistych wpływów i da się nawet wychwycić pewien pierwiastek typowy tylko dla Gloryful. Muzyka jest bardziej uporządkowana i przemyślana, ale czasem może brakować tego żywiołu i nieskrępowanej energii debiutantów. Przyznaję jednak z czystym sumieniem, że mnie nie zawiedli i oby tak dalej.


5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz