Ależ przykurwili! 3 lata dzielące wydanie „Honored by Fire”
od debiutu nie poszły na marne. Zespół dopieścił swój styl i
stworzył o wiele lepszy materiał, dokładnie taki na miarę swojego
ogromnego przecież potencjału. Rzeczywistość okazała się na
tyle przewrotna, że o ile z „jedynką” wiązałem ogromne
nadzieje, które jak wiadomo się ni ziściły, to w przypadku tego
krążka oczekiwań nie miałem zbyt wygórowanych. Miło być
zaskakiwanym w taki sposób. Wszystkie minusy, które wytknąłem im
w poprzedniej recenzji tutaj zostały zredukowane do zera. Brzmienie
jest soczyste i dynamiczne, a gitary wręcz podcinają tętnice. Poza
tym o ile wcześniej można, a nawet trzeba było narzekać na brak
hitów to tutaj jest ich pod dostatkiem. Singlowy „Viking Funeral”
pali wioski, a „Dead Can See”, „Bloody Water” i przede
wszystkim „Tomb Spawn” wcale mu nie ustępują. Słychać, że
duet gitarzystów Valenzuela/Connally wykonał dobrą robotę co
skutkuje zarówno lepszym zgraniem jak i ciekawszymi kompozycjami.
Wreszcie jest też masa zajebistych riffów, które wyrywają
wnętrzności, a sekcja nabija rytm, przy którym istnieje obawa
połamania sobie karku. Wokal Jasona McMastera to jak zwykle
mistrzostwo świata. Facet czy to drze mordę czy też śpiewa robi
to fenomenalnie. Power/thrash made by Evil United jest tak
niesamowicie intensywny i agresywny, że po prostu nie ma bata, żeby
przesłuchać tego na spokojnie w pozycji siedzącej. Jeśli nie
wierzycie to obczajcie sobie klip do „Viking Funeral”, a wszelkie
wątpliwości opadną z was szybciej niż majtki z pijanej
licealistki. Jednak jak się okazuje, to ci goście nie są aż
takimi radykalnymi sadystami i dają słuchaczom krótkie chwile
wytchnienia w postaci trzech bardzo udanych instrumentalnych
miniaturek. Evil United stworzyli materiał dopracowany, potężny i
wypełniony znakomitymi kawałkami, będący z pewnością punktem
zwrotnym dla zespołu. Tak prawdę mówiąc to tu więcej nie ma co
pisać, tu trzeba słuchać.
5,3/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz