Jak widać źródło thrash metalu nie ma zamiaru wyschnąć z
czego należy się tylko cieszyć. Co rusz kolejni młodzi gniewni pojawiają się na
rynku z zamiarem dorównania bogom z lat ’80. To zadanie w zdecydowanej większości
przypadków jest już na starcie skazane na niepowodzenie. Na całe szczęście nie
zraża to kolejnych kapel i co chwila pojawiają się na scenie jakieś nowe nazwy.
Ja, podobnie pewnie jak duża część z was, stałem się bardziej wybredny i już od
dawna nie zachwycam się wszystkim z nalepką thrash. Poprzeczka poszła
zdecydowanie w górę dzięki czemu jest co raz mniej gniotów, a z drugiej strony
ciężko też czymś szczególnym się wyróżnić. Berlińską załogę Reactory poznałem w
tamtym roku przy okazji epki „Killed by Thrash” i nie powiem, żeby mnie jakoś
specjalnie porwali. Ot poprawne demówkowe granie i tyle. Natomiast tegoroczny
pełnowymiarowy debiut „High on Radiation” to już zdecydowanie wyższa półka. Zespół
dojrzał, okrzepł, słychać w ich graniu pewność, umiejętności techniczne każdego
z muzyków znacznie wzrosły. Dużo też dała Reactory zmiana na pozycji
perkusisty. Caue Santos gra bardzo pewnie, doskonale uzupełniając się z basistą
Jonny’m Master’em, z którym wspólnie napędzają całą machinę. Wokalista Hans
Hazard śpiewa wyraziściej i dużo agresywniej niż to bywało wcześniej. Brzmi trochę
jak mieszanka Gerremii(Tankard) z Angelripperem(Sodom). No i na koniec wioślarz
Jerry Reactor wygrywający całą masę ostrych jak brzytwa i interesujących
riffów. Zresztą jego sola też można zaliczyć do plusów tego krążka. Reactory
sporo czerpią ze swoich rodzimych wzorców, czyli przede wszystkim Destruction,
Sodom, Tankard oraz tych zza oceanu jak Nuclear Assault, Dark Angel czy
Evildead. Tutaj nie ma ani chwili wytchnienia, za to dostajemy nieustający
thrashowy atak. Tempa są praktycznie cały czas szybkie lub bardzo szybkie co
momentami może niektórym wydawać się nieco nużące. Mogłoby być troszkę więcej
zmian tempa dzięki czemu płyta zyskałaby na różnorodności. Reactory gra bardzo
intensywnie i poraża agresją. Na całe szczęście nie zapomnieli o technice, więc
nie ma się wrażenia obcowania z bezsensownym łomotem. Szkoda tylko, że utwory
trochę zlewają się ze sobą, ale i tak przy takich „Shell schock”, „Spreading
Brutality” czy „Kingdom of Sin” bania sama zaczyna latać. Jedynym trochę
wyróżniającym się z tej masy kawałkiem jest najdłuższy i najbardziej
rozbudowany „Orbit of Theia”. Ogólnie rzecz biorąc „High on Radiation” należy
uznać za bardzo udany debiut Niemców i z pewnością trzeba mieć na nich oko.
4,7/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz