Rzut okiem na metal archives i kilka kluczowych danych w
rodzaju „epic heavy metal”, „My Graveyard prod.” czy też „byli muzycy Holy
Martyr” wystarczyło bym z wywieszonym jęzorem zabrał się za przesłuchanie
debiutu Ryal. No i kuźwa się nie zawiodłem. To co prezentują Włosi to Epicki
power/heavy, który przywodzi trochę na myśl amerykański Skelator, trochę
klimatu Blind Guardian. Raz jest szybko, wojowniczo i podniośle jak w „God of
Mountains” czy „Sword of the Slain”, by za chwilę nastąpiło akustyczne
wyciszenie jak w przepięknym „Comrades”. Ten utwór jest niezwykle smutny, a
zarazem przepełniony nadzieją i poczuciem braterstwa, honoru i lojalności. Ta
muzyka ma niesamowity rycersko średniowieczny nastrój, który uzupełnia jeszcze
historia opowiadana w tekstach. Jak na koncept album przystało jest sporo
mówionych albo instrumentalnych przerywników, dodatki w postaci klawiszy lub
fletu, jednak pomimo tego Ryal jest zespołem w 100% heavy metalowym. Ryal
tworzy masę znakomitych, heteroseksualnych melodii, które dzięki bogom
przenoszą słuchacza na pole bitwy, a nie paradę miłości. Niestety płyty w
epickim temacie wychodzą ostatnio niezwykle rzadko, a i to tylko dzięki uznanym
markom jak Doomsword, Wotan czy Battleroar. Na szczęście pojawiła się nowa
nazwa na scenie, a po tym co usłyszałem na „Alliance” będę z niecierpliwością
oczekiwał nowych materiałów. Dajcie im szansę, a nie powinniście żałować. Ja
już jestem fanem Ryal.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz