wtorek, 8 września 2015

Angus - Warrior of the World (1987) (2015)

Rok po debiucie holenderska załoga powróciła z drugim krążkiem zatytułowanym „Warrior of the World”. Muzyka, pomimo tego, że nadal była klasycznie heavy metalowa to tymśrodek ciężkości został przesunięty bardziej w stronę niemieckiego grania co da się usłyszeć choćby w Acceptowskim „Leather and Lace”. Nie brakuje również rozpędzonych, inspirowanych speed metalem kawałków w rodzaju „Moving Fast”, „Money Satisfies” czy „Black Despair”, ale z drugiej strony mamy też taką sobie balladkę „I'm a Fool with Love”. Na mnie największe wrażenie zrobił ciężki i mroczny „2086”, który zdecydowanie wyróżnia się z tłumu. Natomiast niezbyt podchodzi mi „Freedom fighter” z dziwnym automatycznym i nienaturalnie brzmiącym beatem perkusyjnym w refrenie. Brzmienie jest bardziej wypolerowane niż na debiucie, a zmianę słychać szczególnie jeśli chodzi o bębny. Przede wszystkim stopy są wyraźniejsze i bardziej wysunięte do przodu. Zresztą można powiedzieć to o całej sekcji, bo bas również daje się usłyszeć. Muszę też wspomnieć, że Edgar Lois momentami brzmi podobnie do Dio co chyba powinien uznać za komplement. Na reedycji Cult Metal Classics do programowych 9 utworów zostało dodanych 5 bonusów. Są to dwa numery pochodzące z kompilacji „Heavy Touch” wydanej w 1985 roku, dwie nigdy wcześniej niepublikowane kompozycje, z czego jedna w fatalnej jakości wersji live oraz przeróbkę hitu Madonny pod zmienionym tytułem „Papa don't Freak”. Podobnie jak w przypadku „Track of Doom” te dodatkowe numery nie prezentują zbyt wysokiego poziomu, ale na pewno kolekcjonerzy będą zadowoleni. „Warrior of the World” według mnie jest trochę słabszym materiałem niż debiut. Przede wszystkim nie posiada tej epickiej atmosfery, barbarzyństwa i metalowego obłędu. Tutaj wszystko jest bardziej wygładzone co mi akurat trochę nie pasuje do tego zespołu. Ogólnie jest kilka bardzo dobrych kawałków, kilka przeciętnych, ale płyta i tak jako całość się broni. Może nie ma jakichś wybitnie porywających melodii, riffów czy fragmentów powodujących opad szczeny, ale jest porządny klasyczny heavy metal co mi całkowicie odpowiada. W końcu nie każdy krążek musi być ponadczasowym klasykiem. Lekka zniżka formy, ale wciąż było dobrze. Szkoda tylko, że był to niestety ostatni album kwartetu z Amsterdamu.

4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz