Na przełomie lat 70/80 Riot wydał 5 bardzo dobrych albumów ze znakomitym "Fire Down Under" na czele po czym w 1984 roku słuch o nim zaginął. Jednak gitarzysta Mark Reale (RIP) nie dał za wygraną, zebrał nowy znakomity skład i przywrócił zespół do świata żywych. W 1988 roku ukazał się uważany przez zdecydowaną większość fanów za największe dzieło w historii Riot, album "Thundersteel". Niezbyt udana okładka skrywa absolutne arcydzieło i mus dla kążdego fana US metalu. Na początek dostajemy uderzenie między oczy w postaci speedowego utworu tytułowego, który dzisiaj jest traktowany niemalże jak hymn grupy. Gra muzyków rozwala na strzępy, świdrujące riffy Reale'a, pulsujący bas Dona Van Staverna, obłąkańcze bębny Bobb'ego Jarzombka (który zagrał w 5 numerach, natomiast w pozostałych 4 możemy usłyszeć grę Marka Edwardsa) i rewelacyjne wysokie wokale Tony'ego Moore'a. Ten kawałek zna chyba każdy metalowiec wychowany na amerykańskim metalu lat '80. Dalej mamy troszkę wolniejszy, bardziej rytmiczny ale równie znakomity "Fight or Fall" ze świetnym refrenem. Zresztą refreny to kolejny plus tej płyty. Każdy z nich zostaje w głowie na długo i jeszcze nie raz będziemy się łapać na podśpiewywaniu ich pod prysznicem w samochodzie czy gdziekolwiek kto lubi śpiewać. Trzeci w kolejce jest wolniejszy i bardziej klimatyczny, zagrany trochę w stylu Dio "Sign of the Crimson Storm" po czym znowu robi się szybciej. "Flight of the Warrior" z hiciarskim i wesołym refrenem, przy którym nie sposób nie śpiewać, tupać nogą czy co tam kto woli. Niektórzy pewnie znają ten numer w wersji Hammerfall. Dalej mamy utrzymany w tym samym klimacie "On Wings of Eagles" po czym przechodzimy do rewelacyjnego "Johny's Back". Ten kawałek dosłownie rozpieprza słuchacza na atomy. Znakomite riffy i fenomenalny śpiew Moore'a, po prostu jeden z najlepszych utworów w historii Riot, jak zresztą większość z tej płyty. Teraz mamy chwilę wytchnienia w na wpół balladowym "Bloodstreets", do którego zespół nakręcił klip. Znakomity klimat, kroczące gitary i bardzo emocjonalny śpiew Tony'ego. Potem jest typowy riotowski rocker "Run for Your Life". Jest to całkowicie inna kompozycja niż ta zamieszczona na płycie "Fire Down Under", tylko tytuły są takie same. Na koniec najdłuższy "Buried Alive (Tell Tale Heart) zaczynający się od 3-minutowego spokojnego wstępu granego na gitarze bez przesteru robiącej podkład pod solo. Potem ten numer rozwija się w znakomity, lecz trochę odmienny od reszty kawałek grany w średnich tempach i wypełniony dziwną, niepokojącą atmosferą. Reasumując "Thundersteel" to magnum opus Riot i jeden z pomników US metalu. Najwyższych lotów speed/heavy/power metal z hard rockową duszą i płyta jakiej już chyba nie będzie. Perfekcyjna pod każdym względem zarówno instrumentalnym, kompozycyjnym jak i wokalnym. Tylko szkoda Marka, który niestety na początku ubiegłego roku odszedł z tego świata po wieloletnich zmaganiach z chorobą. Zdołał jeszcze nagrać ostatnią płytę niewiele ustępującą temu klasykowi, a zatytułowaną znamiennie "Immortal Soul". Dzięki takim płytom jego nieśmiertelna dusza będzie żyła po wsze czasy.
6/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz