Ten pochodzący z Rhode Island band
zawsze tkwił w głębokim podziemiu, pomimo tego że jego dwa
pierwsze krążki „Matthias Steele”(czasem traktowany jak demo) z
1987 roku i „Haunting Tales of a Warrior's Past” z 1991 to
znakomite materiały będące prawdziwymi perłami amerykańskiego
metalu. Natomiast ich najnowsze dziecko „Question of Divinity” to
pierwsze co dane mi było od nich usłyszeć od czasu powrotu, o
którym nawet nie wiedziałem, że nastąpił. Z tego co wyczytałem
nagrali też płytę „Resurrection” w 2007 roku, ale nie miałem
do tej pory pojęcia o jej istnieniu, więc nie odniosę się do jej
zawartości. A jaka jest „Question of Divinity”? Poprawna i
bardzo surowa. Przede wszystkim nie ma tu zbyt wielu fajerwerków,
żaden numer nie stanie się hitem, ani też nie będzie się do nich
wracało z wypiekami na licu. Muzycznie to klasyczny amerykański
power z doomowymi elementami. I chyba właśnie te wolniejsze
fragmenty wypadają tu najlepiej. Przede wszystkim najlmocniejszy
cios w tym gronie, epicki „The Boatman”, który jednak po wolnym
początku później fajnie się rozwija zdecydowanie przyspiesza.
Drugim takim wałkiem jest „No Solutions”, w którego początkowej
fazie wokale Anthony'ego Lionetti'ego do złudzenia przypominają
Marka Sheltona. I właśnie te dwa utwory to jedyne z tego krążka,
do czego ewentualnie, choć nie pewno, kiedyś będę miał ochotę
wrócić. Z reszty to może jeszcze „Freedom” w miarę wyrył mi
się w pamięci”. Pozostałe ani mnie grzeją ani ziębią. Słucha
się tego ok, ale nic z tego nie wynika. Poza 8-oma nowymi numerami w
programie znajdują się też dwa koncertowe, jednak w dość
chujowej jakości i tak naprawdę mogłoby ich nie być. Podejrzewam,
że chodziło o przedłużenie czasu trwania krążka. Napisałem
wcześniej, że „Question of Divinity” jest surowa. Chodziło
przede wszystkim o to, że jej brzmienie jest tak radykalnie
oldskulowe, że brzmi ona jak jakiś zaginiony materiał demo z lat
'80 znaleziony u kogoś w piwnicy pod warstwą kurzu. Jestem ciekaw
czy był to zamierzony efekt czy wpływ na to miał zwyczajnie brak
lepszych warunków. Jednak z drugiej strony ich muzyka jest tak mocno
zakorzeniona w tamtej dekadzie, że z nowoczesnym brzmieniem mogłaby
utracić cały swój urok. Wydaje mi się, że nawet gdyby
„Question...” ukazała się te 30 lat temu to nie sądzę by
zyskała status kultowej, zdecydowanie odstaje od choćby pierwszych
albumów Matthias Steele, nie mówiąc już o całej masie innych
wybitnych bandów. Ogólnie rzecz biorąc jest to całkiem
sympatyczna rzecz, ale większych emocji u mnie nie wzbudza. Raczej
tylko dla maniaków
3,6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz