środa, 3 sierpnia 2016

Matthias Steele - Question of Divinity (2016)

Ten pochodzący z Rhode Island band zawsze tkwił w głębokim podziemiu, pomimo tego że jego dwa pierwsze krążki „Matthias Steele”(czasem traktowany jak demo) z 1987 roku i „Haunting Tales of a Warrior's Past” z 1991 to znakomite materiały będące prawdziwymi perłami amerykańskiego metalu. Natomiast ich najnowsze dziecko „Question of Divinity” to pierwsze co dane mi było od nich usłyszeć od czasu powrotu, o którym nawet nie wiedziałem, że nastąpił. Z tego co wyczytałem nagrali też płytę „Resurrection” w 2007 roku, ale nie miałem do tej pory pojęcia o jej istnieniu, więc nie odniosę się do jej zawartości. A jaka jest „Question of Divinity”? Poprawna i bardzo surowa. Przede wszystkim nie ma tu zbyt wielu fajerwerków, żaden numer nie stanie się hitem, ani też nie będzie się do nich wracało z wypiekami na licu. Muzycznie to klasyczny amerykański power z doomowymi elementami. I chyba właśnie te wolniejsze fragmenty wypadają tu najlepiej. Przede wszystkim najlmocniejszy cios w tym gronie, epicki „The Boatman”, który jednak po wolnym początku później fajnie się rozwija zdecydowanie przyspiesza. Drugim takim wałkiem jest „No Solutions”, w którego początkowej fazie wokale Anthony'ego Lionetti'ego do złudzenia przypominają Marka Sheltona. I właśnie te dwa utwory to jedyne z tego krążka, do czego ewentualnie, choć nie pewno, kiedyś będę miał ochotę wrócić. Z reszty to może jeszcze „Freedom” w miarę wyrył mi się w pamięci”. Pozostałe ani mnie grzeją ani ziębią. Słucha się tego ok, ale nic z tego nie wynika. Poza 8-oma nowymi numerami w programie znajdują się też dwa koncertowe, jednak w dość chujowej jakości i tak naprawdę mogłoby ich nie być. Podejrzewam, że chodziło o przedłużenie czasu trwania krążka. Napisałem wcześniej, że „Question of Divinity” jest surowa. Chodziło przede wszystkim o to, że jej brzmienie jest tak radykalnie oldskulowe, że brzmi ona jak jakiś zaginiony materiał demo z lat '80 znaleziony u kogoś w piwnicy pod warstwą kurzu. Jestem ciekaw czy był to zamierzony efekt czy wpływ na to miał zwyczajnie brak lepszych warunków. Jednak z drugiej strony ich muzyka jest tak mocno zakorzeniona w tamtej dekadzie, że z nowoczesnym brzmieniem mogłaby utracić cały swój urok. Wydaje mi się, że nawet gdyby „Question...” ukazała się te 30 lat temu to nie sądzę by zyskała status kultowej, zdecydowanie odstaje od choćby pierwszych albumów Matthias Steele, nie mówiąc już o całej masie innych wybitnych bandów. Ogólnie rzecz biorąc jest to całkiem sympatyczna rzecz, ale większych emocji u mnie nie wzbudza. Raczej tylko dla maniaków

3,6/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz