Doprawdy niezłe tempo mają ci
brazylijscy barbarzyńcy. W latach 2014-16 wydali aż trzy pełne
krążki, ale na całe szczęście ta częstotliwość nie odbiła
się negatywnie na jakości ich muzyki. Jest wręcz przeciwnie.
Najnowszy album Grey Wolf, hordy pod dowództwem śpiewającego
basisty Fabio Paulinelli'ego, jest ich zdecydowanie najlepszym
dziełem. Zresztą najlepszym pod dosłownie każdym względem.
Przede wszystkim na „Glorious Death”
są najlepiej skomponowane utwory w historii grupy. Próżno szukać
na wcześniejszych wydawnictwach takich ciosów jak „The Eyes of
the Medusa”, „Conan the Liberator”, „The Red Sonja” czy
tytułowy „Glorious Death”. Każdy z nich rozpieprza w pył te
wszystkie nowomodne, wypieszczone i plastikowe dzisiejsze produkcje
tylko dla zmylenia przeciwnika nazywane metalowymi. Do tego jeszcze
zamykający całość „Cimmeria”,który jest pierwszym takim
numerem ich dorobku. Spokojniejszy z lekko nostalgicznym wydźwiękiem,
ale też epicki i pełen wojowniczego majestatu.
Jednak pomimo tej całej surowości i
barbarzyństwa, którymi wypełniona jest każda nuta na tej płycie,
ta muzyka brzmi. I co najważniejsze, to brzmienie jest idealnie
dopasowane do stylu w jakim gra Grey Wolf. Jest potężne, naturalne,
epickie i przede wszystkim pozbawione tego całego plastikowego syfu.
Delikatny pogłos na wokalu dodaje jeszcze tej muzyce przestrzeni i
bardziej majestatycznego wydźwięku.
A jak sklasyfikować muzykę
Brazylijczyków? Jest to najbardziej klasyczny przykład epickiego,
barbarzyńskiego heavy metalu w stylu takich załóg jak Ironsword,
Ravensire, Jotenheim, Battlerage, Lonewolf. Do tego oczywiście
słyszalne inspiracje takimi legendami jak Manowar, Manilla Road czy
nawet Accept(szczególnie w „The Barbarian”).
Tak więc sprawa jest dziecinnie
prosta. Jeśli wymienione powyżej nazwy znaczą coś w twoim życiu,
a wokale w stylu Tann'a(Ironsword) czy też Chrisa Boltendahla cenisz
sobie wyżej niż kolejne klony Kiske'go to zdecydowanie jest to
płyta dla ciebie.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz