wtorek, 17 maja 2011
Wizard - ...Of Wariwulfs and Bluotvarwes
Niemiecki zespół Wizard dowodzony przez wokalistę Svena D'Anna wydał w tym roku już 9 album. Od 1995 roku, co 2 lata, wypuszczają z zadziwiającą regularnością kolejne krążki zawierające klasyczny True Heavy Metal. Nie inaczej jest i tym razem. Pierwszy utwór, tytułowy, rozpoczyna szybkie bicie perkusji, a za moment wchodzą gitary i już słyszymy, że do brzmienia nie będzie się można za bardzo przyczepić. Jest przede wszystkim dynamiczne, czyli takie,jakie być powinno i jakiego zabrakło ich płycie sprzed 4 lat "Goochan". Zwrotki kojarzą się jednoznacznie z Manowar ("Hand of Doom"), ale refren to już typowy Wizard. Melodyjny i pozostający w głowie na długo. Następny "Undead Insanity", zaczyna się od melodyjnych gitar i jest chyba jednym z najbardziej hiciarskich kawałków. Ten refren jest tak chwytliwy, że nie można się od niego uwolnić. "Taste of Fear" po nastrojowym i spokojnym wstępie rozwija się w prawdziwego killera. Sven śpiewa w nim bardzo agresywnie. Refren jest znowu bardzo melodyjny, ale to już tradycja jeśli o nich chodzi. Świetny numer! Kolejny "Bluotvarwes" jest skonstruowany podobnie co poprzednik i jest równie dobry. Dalej mamy jeden z moich ulubionych "Messenger of Death", który można nazwać taką "pół-balladą". Utrzymany w średnim tempie, niezwykle melodyjny, ale bez grama pedalstwa. W refrenie obowiązkowe, "wojownicze" chórki, a pod koniec epickie zwolnienie, po którym wchodzi nostalgiczna solówka. Bez wątpienia jeden z najmocniejszych punktów tego krążka. Następnie mamy raczej takiego typowego średniaka, czyli "In the Sign of the Cross". Nie za mocny, przyjemny. Nie jest to zły kawałek, wręcz przeciwnie. Jednak przy poprzednich utworach niczym się nie wyróżnia. Kolejny "far Maiden Mine" jest najdelikatniejszy na całym albumie. Refren z klawiszami w tle brzmi jakby był to jakiś zespół z kręgu melodic/aor. Według mnie zdecydowanie odstaje od reszty i jest to najsłabsza piosenka tutaj. Chociaż pewnie znajdą się tacy, którzy będą uważali wręcz odwrotnie.Dalej mamy powrót na właściwe tory w postaci zajebistego, ciężkiego "Heart Eater". Mam nadzieję, że ten kawałek będzie grany przez chłopaków na gigach, bo jest wręcz do tego stworzony. Natomiast "hagr" to znów typowy Wizard z szybkimi zwrotkami i wolniejszym chóralnym refrenem, który znowu wgryza się w czaszkę. Sven & co. mają talent do tworzenia chwytliwych i łatwych do zapamiętania melodii. Cytując klasyka: "Mają rozmach skurwysyny!". Przedostatni "Bletzer" jest typowym rozpędzonym powerem kojarzącym się z Hammerfall czy bloodbound". Bardzo miły, ale nie zabija. No i wreszcie na końcu mamy utworek pt. "Hagen von Stein ". Nic specjalnego. Poprawny, dobrze zagrany Heavy Metalowy utwór, nie wychodzący przed szereg. No więc podsumujmy. Jaki jest dziewiąty album Wizard? Chyba taki jakiego oczekiwali wszyscy fani grupy, czyli bardzo dobry. Kilka utworów ma szansę stać się kolejnymi klasykami koncertowymi. Porównując do poprzedniczki "Thor", po paru pierwszych przesłuchaniach wydawało mi się że jednak nowy wytop "czarodzieja" jest trochę słabszy. Jednak po pewnym czasie szala się wyrównała i teraz oba krążki stawiam w tym samym rzędzie.Płyta raczej tylko dla wiernych fanów (do których i ja się zaliczam), gdyż nie wydaje mi się by była w stanie zainteresować kogokolwiek spoza kręgu wyznawców True Heavy Metalu. Czy to źle? Myślę właśnie, że zajebiście! W czasach odkrywania nowych horyzontów i starania się być na siłę progresywnym cieszy mnie, że są takie kapele jak Wizard, na które zawsze można liczyć i oczekiwać od nich określonej muzyki granej z sercem i dumą. Hail Wizard!
4,8/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz