Ateńscy thrashersi powrócili po 3
latach i dalej kopią dupy tak jak robili to wcześniej. Debiut
Bio-Cancer, czyli wydany w 2012 roku „Ear Piercing Thrash” był
kawałem naprawdę porządnego łomotu i pomimo upływu kilku lat
styl grupy pozostał taki sam. Brutalny, niezwykle agresywny i
momentami obłąkańczo szybki thrash w ich wykonaniu przywodzi na
myśl takie nazwy jak Morbid Saint czy wczesny Kreator, natomiast
chórki i niektóre bujające riffy to typowy Exodus. Bębniarz
napierdala w sposób niemiłosierny, nie unikając nawet blastów.
Basista dzielnie dotrzymuje mu tempa, a gitarzyści wymiatają z taką
prędkością, że mam wrażenie, że w czasie gigów paluchy muszą
im krwawić lub płonąć. Do tego radykalny wokal, którego
jadowitego szczekania mógłby mu pozazdrościć niejeden blackowiec
(Czasem brzmi nawet jak ten mały gej z Cradle of Filth). Płyta jest
bardzo wyrównana stylistycznie, choć pojawiają się też małe
urozmaicenia w postaci Melodyjnych riffów a'la wczesne In Flames we
„F(r)iends or Fiends?” czy niemalże doomowy riff na początku
„Think!”. Poza tymi fragmentami zostaje przypuszczony zmasowany
atak na nasze narządy słuchu i wcale nie jest nam z tego powodu
źle. Album trwa 38 minut co jest odpowiednią dawką dla takiego
grania i dzięki temu bez chwili znużenia możemy wytrwać do
ostatniego dźwięku po czym włączyć przycisk repeat. Tym
bardziej, że w porównaniu z debiutem zespół trochę okrzepł i
zaczął pisać jeszcze lepsze numery okraszone mocniejszym
brzmieniem. „Tormenting the Innocent” to bardzo dobry album,
który mogę szczerze polecić wszystkim thrasherom, a szczególnie
tym gustującym w agresywniejszej odmianie gatunku. Krążek ten,
podobnie jak reedycja debiutu, wyszedł nakładem Candlelight
records, więc myślę, że nie powinno być problemów z ich
nabyciem do czego szczerze Was namawiam.
4,8/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz