wtorek, 26 kwietnia 2016

Game Over - Crimes Against Reality (2016)

Game Over to włoski kwartet parający się, a jakże, thrash metalem. Zresztą wystarczy rzut oka na okładkę i logo, by nie mieć co do tego wątpliwości. „Crimes Against Reality” to trzeci pełny krążek tej kapeli, ale czy będzie tym przełomowym, to się jeszcze okaże. Na pewno potencjał jest ogromny. Muzyka zawarta na tej płycie to thrash zagrany przede wszystkim na amerykańską modłę, więc takie nazwy jak Metallica, Megadeth, Testament czy Overkill nasuwają się same. Zespół położył duży nacisk na melodię, dzięki czemu utwory nie zlewają się w jedną bezkształtną masę i jesteśmy w stanie je od siebie rozróżnić. Znakomicie świadczy to o umiejętnościach kompozycyjnych tych gości. Czasem jest agresywnie, czasem bardziej klimatycznie, ale przede wszystkim jest przebojowo. Tempa również są zróżnicowane. Obok szybkich thrasherów z wykrzykiwanymi chórkami jak numer tytułowy, „33 Park Street” czy „Neon Maniacs”, znajdziemy też te spokojniejsze, takie jak balladowy „With All That is Left”, czy też rozbudowane „Astral Matter”, w którym pojawiają się nawet kosmiczne klawisze w tle. Jednym z lepszych wałków jest tutaj „Gates of Ishtar”, w którym makarony raczą nas znakomitymi opętanymi solami. Ogólnie rzecz biorąc nie ma tu nic oryginalnego, ale ciężko o to w dzisiejszych czasach jeśli chodzi o ten gatunek. Ważne, że Game Over zaoferowali nam na „Crimes Against Reality” 10 bardzo dobrych, melodyjnych thrash metalowych numerów, których słuchanie sprawia sporo frajdy. Muszę przyznać, że ten materiał zyskuje z każdym kolejnym odsłuchem i już wiem, że nie podzieli on losu wielu innych dawno już przeze mnie zapomnianych. Może nie zostałem sponiewierany przez nich równie mocno co przez ostatnie wyziewy Protector czy Exumer, ale po pierwsze to nie ta statystyka, a po drugie to i tak jest to jeden z lepszych krążków wyplutych ostatnio przez młodą gwardię. Dla Trasherów zakup obowiązkowy.

5/6

wtorek, 19 kwietnia 2016

Thunder Lord - Prophecies of Doom (2016)

Zespół Thunder Lord chyba postanowił wydawać kolejne krążki co cztery lata, bo takie są przerwy między ich pełnymi albumami. Z poprzednich niewiele zapamiętałem, jedynie tyle, że nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Jak jest w przypadku trzeciego krążka Chilijczyków? Ano też Rubikonu nie przekroczyli. Przeciętny heavy metal w ich wykonaniu nie porywa mnie nic a nic. Pomimo, że znajdziemy tu i szybkie, rozpędzone numery, jak i wolniejsze, bardziej ciężkie wałki, to jednak mimo tych urozmaiceń wieje tu momentami nudą. Utwory mają prostą konstrukcję opartą na oklepanych riffach i tylko solówki nadają im odrobinę charakteru. Dlatego przydałoby się tu przede wszystkim więcej rasowego pierdolnięcia, z którego słyną choćby ich krajanie z zajebistego Battlerage. Tym bardziej, że z założenia miał to być jak podejrzewam barbarzyński atak na słuchacza, a niestety tego nie uświadczymy. Tutaj wszystko brzmi mało zdecydowanie, a czasem wręcz anemicznie. Z pewnością do takiego odbioru tej muzy przyczynia się też nijaki i mało przekonywujący sposób śpiewania wokalisty. Pomimo tylu zarzutów nie jest to jakiś totalnie beznadziejny krążek. Jest po prostu przeciętny. Brakuje jakichś konkretnych hitów, takich przy których ma się ochotę unieść w górę pięść i śpiewać wspólnie z zespołem lub opętańczo napierdalać dyńką. Kilka fajnych motywów się tu jednak znajdzie. Weźmy choćby taki „Winds of War” z ciekawymi melodiami, który chyba jest moim ulubionym numerem z krążka. Można kilka razy przesłuchać ten materiał, ale nie sądzę, żebym mógł się z nim na dłużej zaprzyjaźnić. Oczywiście wolę i stawiam Thunder Lord zdecydowanie wyżej niż wiele popularnych dzisiaj nowomodnych gówien. Szanuję ich podejście do heavy metalu i wierność prawdziwemu duchowi tej muzyki co dla mnie jest bardzo ważne. „Prophecies of Doom” posiada zarówno wady jak i zalety, ale sądzę, że nie zagości na długo w mojej pamięci. Więcej mocy, lepszy wokalista i ciekawsze riffy, a może w przyszłości będzie lepiej.

3,5/6

Killen - Nie zamierzamy zmieniać muzyki i podążać za trendami

Na falę powrotów zespołów z lat '80 załapał się również nowojorski Killen. Niedawno ukazała się zremasterowana reedycja ich debiutu „Killen” wzbogacona o demo „Restless is the Witch” wydana oczywiście przez Cult Metal Classics. Polecam wszystkim zapoznanie się z tym materiałem, gdyż zawiera potężną dawkę heavy/power metalu na naprawdę wysokim poziomie. Zespół wrócił również do grania na żywo oraz jest szansa na nowy krążek. O reszcie opowie już sam Mitch Thylacine, gitarzysta Killen.

HMP: W tym roku zdecydowaliście się reaktywować zespół. Czemu postanowiliście spróbować jeszcze raz? Co Was skłoniło do podjęcia tej decyzji?
Mitch Thylacine: Cult Metal Classics skontaktowali się ze mną i zapytali o ponowne wydanie Killen Longplay z 1987 roku. Totalnie mnie to zaskoczyło, ponieważ nigdy nie myślałem o ponownym wydaniu albumu na płycie CD, poprzednio był on na płycie winylowej i na kasecie. Latami nie myślałem o tym albumie i nie sądziłem, że ktokolwiek o nim pamiętał i kogokolwiek obchodził, jednak Manos z Sonic Age Records wyjaśnił mi, że są fani, którzy bardzo by chcieli wydania albumu na płycie CD i oglądać nasze występy na żywo. Powiedział, że przez długi czas próbował się z nami skontaktować aby to umożliwić. Na początku miałem wątpliwości, ponieważ byliśmy 18 latkami podczas naszego pierwszego pobytu w studio, kiedy album nabierał doświadczenia i wiele rzeczy nie było prawdopodobnie zrobionych tak jak mogłoby być. Wtedy jednak posłuchałem oryginalnych taśm po raz pierwszy od 30 lat i zdałem sobie sprawę, że wiele rzeczy brzmiało lepiej niż zapamiętałem i że to wciąż ma swoje miejsce w muzyce metalowej.

Dlaczego w reaktywowanym Killen zabrakło perkusisty Butcha Tyler'a?
Butch Tyler był pierwszą osobą, z którą rozmawiałem przez telefon na temat ponownego zjednoczenia zespołu. Był bardzo podekscytowany i na początku był za dawaniem koncertów, jednak nie grał przez lata na perkusji i niestety obecnie jego życie znajduje się na innym etapie. Jednak fakt, że Carl Cenedy przejmuje jego miejsce nie jest złą wiadomością.

Wasz nowy pałker Carl Canedy to osoba z bardzo konkretnym CV (The Rods, Thrasher czy nawet Manowar). Jak doszło do tego, że znalazł się w Waszych szeregach? Pewnie to, że jest z Nowego Jorku też miało duży wpływ?
Jesteśmy zaszczyceni, mając go na pokładzie. Pierwszy raz spotkaliśmy Carla około 1989 roku, kiedy nagrywał nasz drugi album w swoim studio. Byliśmy zachwyceni tym, że w końcu jesteśmy nagrywani w prawdziwym studio wraz z metalowym producentem. Niestety ten album nigdy nie został publicznie wydany głównie dlatego, że scena została przejęta przez grunge.

Niedawno ukazała się reedycja waszego debiutanckiego krążka „Killen”. Czy ten materiał brzmi tak samo jak w 1987 roku czy też może dokonaliście jakiejś obróbki?
Głównym powodem, dla którego zgodziłem się ponownie wydać płytę, było to, że mam dużą kontrolę nad tym projektem. Powiedziałem, że jeśli zamierzamy to zrobić, chcę remasterować piosenki z oryginalnych taśm. Byłem w stanie wyrównać wiele nagrań dla czystszego i mocniejszego dźwięku oraz wyeliminować hałas. Chciałem również zaktualizować wygląd okładki. Cult Metal Classics dodało "Restless Is The Witch", dodatkowe nagrania oraz jakieś 20-cia broszurowych stron z rzadkimi zdjęciami i historią zespołu. Również będzie limitowana edycja wydania w pudełku oraz winylowe wydanie.

Na pewno lekkiej korekcie poddana została okładka. Nie myśleliście jednak by użyć całkiem nowego obrazka? Oryginalny cover nie był najlepszy.
Nie myślałem o użyciu kompletnie nowego wizerunku. Chciałem zachować ten sam układ okładki i uczynić go rozpoznawalnym i wiernym pierwowzoru, acz ze zmodernizowanym ujęciem. Również zaangażowałem oryginalnego basistę Marka Vasqueza, który grał na większości albumu oraz pozbyłem się Jeffa Bayera, który nie grał na albumie i nie był lojalnym członkiem zespołu. Myślę, że nowa okładka jest zajebista.

Do podstawowego programu płyty dodane zostało prawie cało demo „Restless Is the Witch”. Czemu jednak zamiast coveru Black Sabbath „Children of the Grave” daliście koncertową wersję „The Marauder”?
Dwa Powody. Zgaduje, że pierwszy powód to, że Sonic Age Records/Cult Metal Classics nie dążyło do załatwienia praw do piosenki Black Sabbath, za to uwzględnili "The Marauder", ponieważ to rzadki utwór, a takie niewydane bonusowe nagranie jest ekskluzywne dla nowej odsłony.

Co było Waszą największą inspiracją w momencie tworzenia muzyki na debiut? Pamiętacie jeszcze na kim się wzorowaliście?
Jako dzieciak miałem dużą kolekcję nagrań i byłem fanem Kiss, Black Sabbath, Led Zeppelin, Van Halen, Judas Priest i tak dalej. Jednak we wczesnych latach 80-tych wszystkie te wielkie zespoły, które wtedy wypłynęły, zabrały mnie na wyższy poziom inspiracji. Zespoły jak Manowar, Mercyful Fate, Accept, wczesny Anthrax, wczesna Metallica.

Które utwory były przyjmowane najlepiej przez fanów, a które Wy najbardziej lubiliście grać?
Wiele ludzi mówi, że ich ulubionymi kawałkami są "Stricken By Darkness", "Victima", "The Marauder", "Birth of A King". Czerpię radość z grania wszystkich tych piosenek, ale prawdopodobnie "Scream In The Night" jest dla mnie najbardziej wyjątkowa, ponieważ jest pierwszą, jaką napisałem i rozpoczyna album.

Jak dziś z perspektywy czasu oceniacie debiut? Dalej jesteście z niego dumni? Czy dzisiaj zagralibyście te numery tak samo?
Ten album jest dla mnie ważny, ponieważ nauczył mnie co robić, a czego nie, podczas nagrywania. Były rzeczy, które zawsze mnie martwiły i chciałem aby mogły być zrobione inaczej. Byliśmy grupą dzieciaków nagrywających utwory z inżynierem dźwięku, który prawdopodobnie nie znał metalu i który również mógł zrobić kilka rzeczy lepiej. Wszyscy jakoś sobie radziliśmy. Nie mieliśmy producentów ani sponsorów dużych wytwórni. Właściwie byliśmy zdani na siebie. Kiedy przesłuchałem nagrań po raz pierwszy od 30 lat, pomyślałem, że wcale nie brzmią aż tak źle, a właściwie są dość dobre. Cieszę się, że miałem szanse je pozmieniać i ponownie wydać. Myślę, że piosenki są świetne i że będą brzmieć niesamowicie kiedy będziemy je ponownie wykonywać na żywo.

Jaka wtedy w 1987 roku była reakcja sceny na ten krążek? Jakie dostawaliście recenzje?
To różniło się od czegokolwiek innego w tamtych czasach, a kiedy coś jest inne albo to kochasz, albo nie. Mieliśmy dość szczęścia, że rozprowadziliśmy album po całym świecie i jesteśmy wdzięczni, że mamy fanów, którzy nas wspierają i kochają to.

Wasza muzyka sprawiała wrażenie dość mocno osadzonej w metalowym undergroundzie i była daleka od wszelkiej komercji. Co było dla Was wtedy priorytetem? Sukces czy pozostanie wiernym metalowym korzeniom?
Można zdefiniować "sukces" na wiele sposobów. Zawsze byłem przeciwny pomysłowi, że wytwórnia płytowa stara się sprawić abyś wyglądał lub brzmiał tak, jak według nich powinieneś, abyś się lepiej sprzedawał. Wszystko co robiłem było prosto z serca i szczere. Myślę, że jeśli pozostajesz lojalny swojej muzyce, ludzie to doceniają.

Dlaczego w dwa lata po wydaniu debiutu, zamiast uderzać z dużym krążkiem postanowiliście nagrać demo „Restless is the Witch”? Przecież nowe utwory czyli „Vampire” I „Birth of a King” kopały dupę bezlitośnie.
Mieliśmy przejściowy okres. Rozstaliśmy się z naszym wokalistą oraz dołączył do nas nowy basista i gitarzysta. Przejąłem wokal i chcieliśmy jak najszybciej wydać parę kawałków, w trakcie szukania producenta oraz studio aby nagrać drugi album.

Podobno w latach 89-90 nagraliście materiał na drugi album, zresztą wyprodukowany przez Waszego obecnego bębniarza Carla. Czemu nie udało Wam się go wydać? Czy macie w planach wydanie jeszcze kiedyś tego materiału lub choćby wykorzystanie niektórych z utworów w przyszłości?
Byliśmy podekscytowani możliwością pracowania z Carlem. Byliśmy fanami The Rods, a on był producentem wielu świetnych zespołów metalowych takich jak Anthrax i Overkill. Niestety do czasu, kiedy byliśmy gotowi wydać album, grunge przejęło kontrolę nad sceną i metal nie był popularny wśród wytwórni płytowych, zatem odłożyliśmy to na półkę czekając na dobrą umowę. Tak, chcielibyśmy wydać tamte piosenki i zagrać kilka z nich na żywo.

Jaka muzyka była na nim zawarta? Czy dalej był to klasyczny power/heavy metal czy może chcieliście podążyć w jakimś innym kierunku?
To była kontynuacja "Restless Is The Witch" EP. Napisałem wszystkie te piosenki, więc naturalnie miałyby podobny styl do poprzednich nagrań.

Jakie były główne powody rozpadu zespołu?
Zespół nigdy oficjalnie nie przestał istnieć. Po prostu powoli oddalaliśmy się od siebie, angażując się w inne projekty, które wiązały się ze zmianą sceny muzycznej. Zacząłem grać w zespole wraz z Bobbym z Overkill i myślałem, że to byłby automatyczny sukces, więc odstawiłem Killen na bok, jednak I4NI nigdy nie ruszył.

Czy uważacie, że mogliście osiągnąć znacznie więcej niż Wam się udało? Jeśli tak to gdzie Waszym zdaniem popełniliście największy błąd?
Oczywiście była możliwość zrobienia więcej, ale czułem, że robiłem wszystko, co w mojej mocy aby tak się stało. Niestety było też wiele osób "zaangażowanych", którzy może nie dawali z siebie sto procent. Również nigdy nie mieliśmy za plecami jakiejś dużej wytwórni czy firmy menadżerskiej, a bez tych rzeczy nie zajdziesz tak daleko jak byś chciał. Nie powiedziałbym, że popełniłem błędy, ale na własnej skórze odebrałem wiele życiowych lekcji. Najważniejsze to nie zadowalać się sesjami w studio oraz ostrożniejsze wybieranie ludzi z którymi będę pracował w przyszłości, a szczególnie omijanie takich, którzy nie będą dawali z siebie sto procent.

Macie na koncie jakieś spektakularne koncerty? Który z nich wspominacie najlepiej do dzisiaj? Z jakimi bandami dzieliliście scenę?
Graliśmy z wieloma świetnymi zespołami. Oni wszyscy traktowali nas dobrze. Pamiętam, że Wrathchild America byli dla nas naprawdę super. Ze wszystkich koncertów, myślę, że najlepszy był nasz pierwszy koncert na wielkiej scenie naprzeciwko wielkiego tłumu metalowców w Staten Island w Nowym Jorku. W końcu widzieliśmy jak nasze marzenia wchodzą w życie po tak trudnej pracy.

Co się z Wami działo przez ostatnie 25 lat? Pozostaliście w jakimś związku z muzyką?
Nigdy nie przestałem być zaangażowanym w muzykę. Grałem w paru różnych zespołach i zrobiłem wiele rzeczy w studio.

Kiedy będzie jakaś okazja, żeby zobaczyć Was na żywo? Gdzie planujecie dotrzeć ze swoją muzyką?
Mamy zaplanowany występ na Headbangers Open Air 2016 i obecnie dodajemy więcej terminów w Stanach i Europie.

Macie w planach pisanie nowych numerów? Jeśli tak to kiedy można będzie spodziewać się jakiegoś waszego nowego materiału?
Piszemy nowe piosenki do nowego albumu, ale mamy również dużo utworów Killen, które nigdy nie zostały opublikowane, które prawdopodobnie nagramy wcześniej.

W jakim kierunku zamierzacie pójść z Waszą muzyką? To będzie stary Killen czy też zaskoczycie nas czymś nowym?
Cokolwiek zaprezentujemy, będzie podobne do oryginalnej muzyki. Nie zamierzamy zmieniać muzyki i podążać za trendami. Mam własny styl pisania. Jedynym, co może się różnić, to współczesna produkcja, ale będzie to ten sam rodzaj muzyki.

Jaka jest Wasza znajomość dzisiejszej sceny metalowej? Interesuje Was to co się na niej dzieje czy też może słuchacie dalej tych samych klasycznych rzeczy co kiedyś?
Nie jestem zainteresowanym tym, co dzieje się teraz z metalem. Lubię oryginalność i kreatywność i wydaje się, że w dzisiejszych czasach zespoły brzmią dokładnie tak samo jak kiedyś. Kiedy słucham muzyki, to wciąż słyszę utwory Judas Priest, Iron Maiden, Black Sabbath i tak dalej. Dla mnie wtedy metal był na najwyższym poziomie. Zespół z "młodszego" pokolenia, który naprawdę lubiłem to był Rammstein, ale było to dawno temu.

Jakie są zatem najbliższe plany Killen? Czego możemy się po Was spodziewać?
Planujemy dać parę trochę koncertów w Stanach i Europie i wydać nasze nigdy niepublikowane nagrania z naszego skarbca razem z nowym materiałem. Będziemy występować na Headbangers Open Air 2016 w Niemczech. Poza tym mamy nowe konto na facebooku oraz oficjalną stronę killenmetal.com więc możesz mieć kontakt z zespołem i być z naszymi sprawami na bieżąco.

To już wszystkie pytania z mojej strony. Wielkie dzięki za wywiad.
To była przyjemność. Dziękuję ci oraz dziękuję fanom za wsparcie i za podtrzymywanie metalu przy życiu.

Lizzies - Good Luck (2016)

Pomimo niezliczonej ilości heavy metalowych kapel przewijających się przez scenę w dalszym ciągu niezbyt często spotyka się te składające się z samych lasek. Oczywiście nie brakuje takich z wokalistkami, a wręcz jest ich ostatnio co raz więcej, ale w 100% żeński skład to w dalszym ciągu jest rzadkość. Dlatego Lizzies już na samym starcie wzbudzają spore zainteresowanie. Cztery młode dziewczyny z Madrytu zadebiutowały właśnie krążkiem „Good Luck”, na który składa się 9 kawałków tradycyjnego heavy metalu ze sporym naciskiem na brytyjską nową falę i z wyraźnym hard rockowym sznytem. Skojarzenia z Girlschool czy z Rock Goddess są nieuniknione. Natomiast nazwa to zdecydowanie nawiązanie do Thin Lizzy i byłbym zdziwiony, gdyby jej geneza była inna. Krążek przesiąknięty jest klimatem przełomu lat 70/80 i brzmi bardzo autentycznie dzięki czemu nie czuć tu silenia się na bycie retro. Wszystkie numery charakteryzują się dobrymi melodiami, świetną grą gitarzystki Patricii i charakterystycznymi, momentami nawet trochę punkowymi wokalami Eleny. Ciężko wybrać spośród nich jakiegoś faworyta, gdyż wszystkich słucha się jednakowo dobrze. Jeśli ktoś chce Lizzies sprawdzić to może obejrzeć klip nagrany do utworu „Viper”, który jest znakomitym reprezentantem albumu. Krążek jest krótki, bo 9 kawałków trwa zaledwie niecałe 32 minuty, ale to właśnie dlatego słucha się go tak dobrze i ma się ochotę do niego wracać. Czuć tu tę młodzieńczą werwę i pasję grania, której brakuje dzisiaj wielu większym nazwom. Można się przyczepić do brzmienia i trochę zbyt cichych gitar, ale jak dla mnie to właśnie dzięki temu jest tak oldschoolowo. Dziewczyny wysmażyły bardzo udany debiut, na który warto zwrócić uwagę nie tylko jak na ciekawostkę, ale po prostu kawał porządnego staroszkolnego heavy metalu.

4,5/6

niedziela, 3 kwietnia 2016

Savage Master - With Whips and Chains (2016)

Od czasu wydania świetnego debiutu „Mask of the Devil” minęły już dwa lata, więc najwyższa pora na jego następcę. Miałem spore oczekiwania co do tego krążka i z pełnym przekonaniem stwierdzam, że zostały zaspokojone.
„With Whips and Chains” zawiera ten sam obskurny heavy metal co poprzednik z tym, że jest chyba nawet ciut lepszy. Savage Master rozwinęli się kompozytorsko i nagrali bardziej wyrównany materiał. Muzycy nie są żadnymi wirtuozami, ale przy pomocy prostych środków piszą przebojowe i zostające na długo w głowie numery. Gitarzyści grają z zajebistym feelingiem dzięki czemu ta muzyka wręcz miota słuchaczem. Tym razem mamy przewagę utworów szybkich, wśród których są takie ciosy jak „Path of the Necromancer”, „Vengeance is Steel” czy „Ready to Steel”. Na poprzedniej płycie zdecydowanie bardziej wchodziły mi te wolniejsze kawałki i tutaj też takie są. Przede wszystkim tytułowy hymn „With Whips and Chains” będący jednym z najlepszych w ich dorobku. Wpływy są oczywiste czyli Sabbs, Mercyful Fate, Judas Priest, Angel Witch czy nawet Exciter. Zostały one doskonale wymieszane i stworzyły zwartą całość z własnym charakterem i duszą. Pozostając przy zaletach nie sposób nie wspomnieć o Stacey Peak, której wokale przypominające Wendy 'O Williams dodają tej muzyce drapieżności i są niewątpliwie ogromnym atutem. Reszta zespołu wspiera ją niekiedy chórkami i wtedy brzmi to naprawdę mocno. Całe szczęście, że nie zaczęli kombinować z brzmieniem, bo to, które jest pasuje do nich idealnie. Jest surowe, organiczne i autentyczne. Prawdziwy miód na uszy po niektórych przeprodukowanych, plastikowych gównach.
Savage Master nagrał kolejny zajebisty krążek, który mam nadzieję zostanie należycie doceniony przez fanów. Ja się nim niesamowicie jaram i zdecydowanie polecam wszystkim. Teraz tylko pozostaje przekonać się jak wypadają na żywo/

5/6