Zespół Thunder Lord chyba postanowił
wydawać kolejne krążki co cztery lata, bo takie są przerwy między
ich pełnymi albumami. Z poprzednich niewiele zapamiętałem, jedynie
tyle, że nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Jak jest w
przypadku trzeciego krążka Chilijczyków? Ano też Rubikonu nie
przekroczyli. Przeciętny heavy metal w ich wykonaniu nie porywa mnie
nic a nic. Pomimo, że znajdziemy tu i szybkie, rozpędzone numery,
jak i wolniejsze, bardziej ciężkie wałki, to jednak mimo tych
urozmaiceń wieje tu momentami nudą. Utwory mają prostą
konstrukcję opartą na oklepanych riffach i tylko solówki nadają
im odrobinę charakteru. Dlatego przydałoby się tu przede wszystkim
więcej rasowego pierdolnięcia, z którego słyną choćby ich
krajanie z zajebistego Battlerage. Tym bardziej, że z założenia
miał to być jak podejrzewam barbarzyński atak na słuchacza, a
niestety tego nie uświadczymy. Tutaj wszystko brzmi mało
zdecydowanie, a czasem wręcz anemicznie. Z pewnością do takiego
odbioru tej muzy przyczynia się też nijaki i mało przekonywujący
sposób śpiewania wokalisty. Pomimo tylu zarzutów nie jest to jakiś
totalnie beznadziejny krążek. Jest po prostu przeciętny. Brakuje
jakichś konkretnych hitów, takich przy których ma się ochotę
unieść w górę pięść i śpiewać wspólnie z zespołem lub
opętańczo napierdalać dyńką. Kilka fajnych motywów się tu
jednak znajdzie. Weźmy choćby taki „Winds of War” z ciekawymi
melodiami, który chyba jest moim ulubionym numerem z krążka. Można
kilka razy przesłuchać ten materiał, ale nie sądzę, żebym mógł
się z nim na dłużej zaprzyjaźnić. Oczywiście wolę i stawiam
Thunder Lord zdecydowanie wyżej niż wiele popularnych dzisiaj
nowomodnych gówien. Szanuję ich podejście do heavy metalu i
wierność prawdziwemu duchowi tej muzyki co dla mnie jest bardzo
ważne. „Prophecies of Doom” posiada zarówno wady jak i zalety,
ale sądzę, że nie zagości na długo w mojej pamięci. Więcej
mocy, lepszy wokalista i ciekawsze riffy, a może w przyszłości
będzie lepiej.
3,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz