Pomimo niezliczonej ilości heavy
metalowych kapel przewijających się przez scenę w dalszym ciągu
niezbyt często spotyka się te składające się z samych lasek.
Oczywiście nie brakuje takich z wokalistkami, a wręcz jest ich
ostatnio co raz więcej, ale w 100% żeński skład to w dalszym
ciągu jest rzadkość. Dlatego Lizzies już na samym starcie
wzbudzają spore zainteresowanie. Cztery młode dziewczyny z Madrytu
zadebiutowały właśnie krążkiem „Good Luck”, na który składa
się 9 kawałków tradycyjnego heavy metalu ze sporym naciskiem na
brytyjską nową falę i z wyraźnym hard rockowym sznytem.
Skojarzenia z Girlschool czy z Rock Goddess są nieuniknione.
Natomiast nazwa to zdecydowanie nawiązanie do Thin Lizzy i byłbym
zdziwiony, gdyby jej geneza była inna. Krążek przesiąknięty jest
klimatem przełomu lat 70/80 i brzmi bardzo autentycznie dzięki
czemu nie czuć tu silenia się na bycie retro. Wszystkie numery
charakteryzują się dobrymi melodiami, świetną grą gitarzystki
Patricii i charakterystycznymi, momentami nawet trochę punkowymi
wokalami Eleny. Ciężko wybrać spośród nich jakiegoś faworyta,
gdyż wszystkich słucha się jednakowo dobrze. Jeśli ktoś chce
Lizzies sprawdzić to może obejrzeć klip nagrany do utworu „Viper”,
który jest znakomitym reprezentantem albumu. Krążek jest krótki,
bo 9 kawałków trwa zaledwie niecałe 32 minuty, ale to właśnie
dlatego słucha się go tak dobrze i ma się ochotę do niego wracać.
Czuć tu tę młodzieńczą werwę i pasję grania, której brakuje
dzisiaj wielu większym nazwom. Można się przyczepić do brzmienia
i trochę zbyt cichych gitar, ale jak dla mnie to właśnie dzięki
temu jest tak oldschoolowo. Dziewczyny wysmażyły bardzo udany
debiut, na który warto zwrócić uwagę nie tylko jak na
ciekawostkę, ale po prostu kawał porządnego staroszkolnego heavy
metalu.
4,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz