No nieźle, to już trzeci krążek
tych młodych finów, a pamiętam jak co pamiętam jak wydawali
debiut. Czas zapieprza zdecydowanie zbyt szybko to raz, a dwa Lost
Society też nie każą zbyt długo czekać na kolejne swoje
wydawnictwa. Po dwóch niezłych, ale nie zajebistych thrashowych
albumach, tym razem postanowili urozmaicić nieco swoją muzykę.
Słychać to już w pierwszym singlowym „I am the Antidote”,
który jest ciężkim i jak na ich standardy wolnym walcem i według
mnie jednym z jaśniejszych punktów programu. Natomiast drugi wałek
strasznie mnie irytuje. Chłopaki grają jakby nagle stwierdzili, że
zostaną chujowszą wersją Pantery. Rozwrzeszczany wokal, szarpane
riffy, niestety nie tego od nich oczekiwałem. Kolejne cztery numery
to już szybkie strzały, z tym że „Hollow Eyes” jest z nich
zdecydowanie najlepszy. Znakomity jest z kolei „Only (my) Death is
Certain”. Długi, ośmiominutowy, utrzymany w większości w
średnich tempach kawałek jest jednym z lepszych napisanych przez tę
ekipę. Dzieje się w nim naprawdę sporo, szczególnie jeśli chodzi
o gitary, a melodyjny refren udał im się wybornie. Na koniec
otrzymujemy cover wspomnianej wyżej Pantery, ale o dziwo z okresu
sprzed „Cowboys...” czyli „P.S.T.88” z krążka „Power
Metal”. Trzeba przyznać, że Finom udała się ich wersja. Ogólnie
rzecz biorąc „Braindead” ma zarówno sporo fajnych, kopiących w
dupę momentów, ale też i tych nużących czy wkurwiających nie
brakuje. Brzmienie jest konkretne, dopieszczone i ostre. Słychać,
że Lost Society mają dryg do pisania dobrych numerów, ale też
jest w nich coś co sprawia, że nie mogę się do nich do końca
przekonać. Na pewno nie będzie to najlepsze thrashowe wydawnictwo
2016, ale z pewnością udane na tyle, że bez bólu możecie dać mu
szansę. Fani nowej fali thrashu z pewnością będą zadowoleni.
4,2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz