poniedziałek, 31 października 2011

Exmortus - Beyond the Fall of Time (2011)






Skłamałbym, gdybym powiedział, że czekałem na tą płytę. Debiut kalifornijczyków wydany 3 lata temu był całkiem niezły, ale nie na tyle, żeby jakoś szczególnie wyryć mi się w pamięci. Całkiem sympatyczny Thrash wymieszany z melodyjnym death metalem. Nic specjalnego. Dlatego też kiedy dostałem do recenzji nowy album Exmortus byłem pewien, że będzie to kolejny poprawnie zagrany i brzmiący krążek, który po kilku przesłuchaniach odejdzie w mroki zapomnienia. Jakież było moje zdziwienie gdy po instrumentalnym intro zostałem powalony na ziemię przez utwór „kneel before the steel”. Fantastyczny thrashowy numer! Bardzo motoryczny, okraszony klasycznymi solówkami. Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem jest nowy wokalista Conan, którego wokal idealnie wpasował się w styl prezentowany obecnie przez grupę. Śpiewa gardłowo, agresywnie, ale czasami potrafi też zaskoczyć wysokim krzykiem. Jego poprzednik śpiewał bardzo jedno wymiarowo, praktycznie cały czas używając deathowego growlu, co na dłuższą metę było dosyć nużące. W samej muzyce też zaszły spore zmiany. Jest teraz zdecydowanie bardziej jednolita i zwarta. Większość utworów to po prostu klasyczny agresywny Thrash Metal z lekką domieszką Heavy i Death Metalu. Zniknęły na szczęście melo/deathowe patenty, a środek ciężkości został przesunięty bardziej w stronę pierwotnej thrashowej agresji. Nie będę wymieniał najlepszych utworów, ponieważ „Beyond the Fall of Time” jest bardzo wyrównanym albumem. Natomiast wspomnę o dwóch numerach, które troszeczkę różnią się od reszty. Pierwszy to niemalże w 100% Death Metalowy, brutalny i ciężki „Entombed with the pharaohs”. Poprzedzony jest instrumentalnym intrem „Beyond the Nile” , w którym ciężar został połączony z blisko wschodnimi motywami granymi przez gitarę wprowadzając słuchacza w odpowiedni „egipski klimat”. Dalej mamy już naprawdę brutalną jazdę, w której momentami słychać nawet Immolation. Naprawdę świetny numer, który pokazuje że w tym stylu też by sobie dali radę. Drugim utworem jest „Khronos”. Mroczny i bardzo klimatyczny utwór, w którym na tle akustycznych gitar i pięknego sola, Conan wykrzykuje słowa skierowane do greckiego tytana, ojca Zeusa . Jest on na tyle ciekawy, że traktuję go jak pełnoprawny utwór, a nie jak przerywnik dający chwilę oddechu przed kolejnym atakiem. Podsumowując Exmortus nagrał naprawdę świetny krążek i jeśli tylko pozostaną na tej ścieżce i będą kontynuować swój marsz w kierunku, który obrali na „Beyond the fall of Time”, to w przyszłości możemy spodziewać się z ich strony czegoś naprawdę dużego.

5/6

czwartek, 20 października 2011

Ursus – Fuerza Metal (2011)







Ciekawą i dość swojsko brzmiącą nazwę wybrali sobie ci Kolumbijczycy . Jednak nie chodzi o nasze poczciwe traktory, tylko o niedźwiedzia, Zespół powstał w 2001 roku w stolicy kraju Bogocie. 3 lata temu wydali swój debiutancki krążek „Hijos del Metal” (2008), którego niestety nie było mi dane słyszeć. W tym roku Ursus zaatakował nowym albumem „fuerza Metal”Mamy tutaj do czynienia ze Speed/Thrash Metalem zagranym raczej prosto i mpcno osadzonym w latach 80’. Nie znajdziemy tutaj skomplikowanych zagrań, riffy słyszeliśmy już wielokrotnie wcześniej na płytach innych zespołów, a brzmienie też jest typowo undergroundowe ( to akurat jak dla mnie zaleta). Tempa są szybkie lub średnie, momentami perkusista gra niemalże punkowo. Wokalista śpiewa nisko, gardłowo, a w jednym fragmencie pojawiają się nawet growl. Mimo pewnych zastrzeżeń słucha się tego bardzo przyjemnie. Zwłaszcza podobać się mogą chwytliwe refreny, które dodają pewnej przebojowości, szczególnie w takich utworach jak „Infamia Tauricida” i „Larga Vida”. Moim ulubionym utworem jest najdłuższy (05:12) „Marioneta de la Guerra”. Zaczynający się bardzo spokojnie, balladowo, rozwija się w bardzo fajny speedowy numer. Ursus raczej sceny nie zawojuje i pozostanie gwiazdą własnego podwórka, zresztą chyba za bardzo ich to nie wzrusza. Grają naprawdę szczerą muzykę doskanale się przy tym bawiąc i chyba o to właśnie chodzi. Płytę wydała niemiecka Pure Steel Records, więc myślę że zainteresowani zespołem nie powinni mieć problemu ze zdobyciem krążka. „fuerza Metal” to niezły speed/thrash Metal dobry na kilka przesłuchań, ale nie wydaje mi się aby ten materiał zagościł na dłużej w odtwarzaczach i głowach maniaków. Chociaż mogę się mylić.

3,5/6

Dr. Living Dead! - Dr. Living Dead (2011)


Ależ zajebista płytka! Po dwóch demach przyszedł czas na debiutancki album, który czwórka Szwedów wydała w prężnie działającej ostatnimi czasy High Roller Records. Mamy tutaj do czynienia z bardzo energetycznym crossover/thrashem, w którym słychać inspiracje klasykami takimi jak: Suicidal tendencies, Anthrax czy Slayer. Płyta trwa 36 minut i zawiera 16 utworów dzięki czemu nie ma szans, żeby się znudziła. Ja sam przesłuchałem ją już paręnaście razy i jestem pewien, że jeszcze nie raz do niej wrócę. Kolejnym plusem są bardzo dobre wokale Dr. Ape’a, który potrafi płynnie przejść od agresywnego skandowania w zwrotkach do bardziej melodyjnego śpiewu w niektórych refrenach czy też momentami do arayowego falsetu. Do tego dochodzą jeszcze zajebiste chórki. Jestem ciekaw ich występów na żywo, bo jest to po prostu materiał wręcz stworzony na koncerty. Już widzę ten olbrzymi kocioł pod sceną, coś pięknego. Brzmienie jest selektywne, dynamiczne i co najważniejsze idealnie pasujące do takiego grania. Do kompletu mamy jeszcze zabawne teksty oparte w większości na filmach z gatunku Sf/horror podanych w zabawny sposób. Dawno nie słuchałem tak fajnej i świeżej płyty z gatunku crossover/thrash. Od teraz będę pilnie śledził ich rozwój, bo jestem przekonany, że nie pokazali jeszcze wszystkiego na co ich stać. 

4,8/6

Warbringer - Worlds Torn Asunder (2011)


Nowy Warbringer! Czy można się było spodziewać po nich czegoś innego niż konkretnego pierdolnięcia między oczy? No Właśnie. Od pierwszych sekund kawałka „Living Weapon” leżymy na deskach. Nokaut następuje już w pierwszej rundzie, a później to już jest zwykłe pastwienie się nad przeciwnikiem tak jak podczas walki Kliczki z Adamkiem. Od początku jesteśmy raczeni doskonałym Thrash Metalem, nawałnicą szybkich i brutalnych riffów. Pojawiają się co jakiś czas zwolnienia, ale i one nie przynoszą wytchnienia. Są niebywale ciężkie, wbijają słuchacza w fotel niczym młot pneumatyczny. Solówki są czasem klasycznie melodyjne, a czasem atonalne, wajchowane niczym w Slayer czy naszym Vader. Nowy bębniarz zrobił kawał dobrej roboty. Gra bardzo agresywnie, gęsto i napędza cała maszynę. Wokal jest na tym samym poziomie, do którego przyzwyczaił nas na poprzednich płytach. Wulgarny i agresywny wrzask pasuje idealnie do muzyki Warbringer. Nie będę się rozpisywał na temat każdego utworu, gdyż wszystkie prezentują zajebiście wysoki poziom. Jedynym wyróżniającym się kawałkiem jest przedostatni na płycie „Behind the Veils of Night”. Jest to spokojny instrumental, który z wokalem mógłby być całkiem sympatyczną balladką.
Piątka Thrashers z Kaliforni poprzednią płytą “Waking Into Nightmare” postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Czy udało się im ją przeskoczyć? Chyba nie. Czy nowa płyta jest słabsza? Na pewno nie. Warbringer utrzymali ten sam wysoki poziom, a nam pozostaje się tylko z tego cieszyć i delektować się ich doskonałym Thrash Metalem.

5,5/6

Blatant Disaray - Everyone Dies Alone (2010)


Przyznam się bez bicia, że nie słyszałem wcześniej nic o tym zespole. Po przeszukaniu sieci dowiedziałem się, że Blatant Dissaray istnieje już od 2000 roku, a został złożony przez czterech młodych Amerykanów pochodzących z północnej Karoliny. Opisywana tutaj płyta jest ich debiutem, a wcześniej spłodzili jeszcze ep i demo odpowiednio w 2002 i 2003 roku, czyli dość dawno temu. Pierwszy kontakt z ich muzyką był dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Chłopaki wymiatają zajebisty, melodyjny Thrash  w stylu Bay Area. Słychać po trochu Forbidden, Heathen i przede wszystkim Testament. Zwłaszcza głos wokalisty jest momentami bardzo zbliżony do maniery wczesnego Chucka Billy’ego. W tych utworach dzieje się tyle, że nie ma miejsca na nudę. Masa świetnych riffów i solówek, zmiany tempa i ciekawe melodie. Poziom techniczny muzyków stoi na bardzo wysokim poziomie co może dziwić zważywszy na to, że jest to debiut. Kiedy jednak spojrzymy na staż grupy wszystko staje się jasne. Kolejną zaletą tego materiału jest jego chwytliwość. Melodie nie wpadają jednym i wypadają drugim uchem jak to ma miejsce w przypadku wielu innych kapel, tylko wkręcają się w mózg i zostają tam na długo. Sam przyłapałem się na nuceniu od czasu do czasu poszczególnych fragmentów tej płyty. Zwłaszcza refren do „Down and Out” nie daje mi spokoju swoją Testamentową melodyką i przebojowością. Poza tym ciężko wymienić jakiś faworytów. Jest to bardzo równa płyta bez żadnych słabych punktów. Polecam nie tylko fanom Thrashu, ale ogólnie dobrego Metalu. Od teraz będę bacznie śledził poczynania Blatant Dissaray.

5/6

Antichrist - Forbidden World (2011)










Aaarrrggghhh!!! Jak ja uwielbiam takie archaiczne granie. Black/Speed w starym stylu, wzorowany na takich monumentach jak „Sentence of Death/Infernal Overkill” czy „Show no Mercy”. Produkcja jest mocno oldskulowa i garażowa, ale taka właśnie być powinna. Czystsze brzmienie mogłoby zabić ducha tej muzyki, a tak mamy tutaj wszystko co trzeba. Klasyczne riffy, wysoki wrzask wokalisty często zakończony falsetem a’la Schmier czy Araya, diabelskie teksty i atmosferę. Duch wczesnych lat 80-tych wypełnia ten krążek. Wystarczy zresztą spojrzeć na fotkę zespołu. Prawdziwy Metal srający na wszelkie trendy. Wracając do muzyki, to obok klasycznych 3-4 minutowych speedowych killerów mamy tutaj również dwa niemalże epickie hymny „Necropolis” i „Minotaur” trwające ponad 8 minut. Co ciekawe obydwu słucha się wyśmienicie bez chwili znużenia. Szczególnie w tym drugim dużo się dzieje. Masa riffów i solówek, marszowy rytm, który z czasem przechodzi w galop. Coś pięknego! Chyba najlepszy kawałek na tym albumie. W niektórych utworach możemy odnaleźć także typowo Heavy Metalowe patenty i riffy, zagrane jednak w mocno przybrudzony i charakterystyczny dla grupy sposób. Jest tutaj też bardzo przyjemna instrumentalna miniaturka, czyli tytułowy „Forbidden World”. Natomiast refren w ostatnim na płycie „Terror Dimension” kojarzy mi się z „Don’t Trust the Saint” Bulldozer’a. Dobrze radzę wszystkim maniakom starego i diabelskiego Metalu, aby zwrócili uwagę na tych pięciu Szwedów. Dla mnie naprawdę duża niespodzianka.

5/6