poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Iron Kingdom - Gates of Eternity (2013)

Debiut tych kanadyjskich heavy metalowców z 2011 roku był dla mnie ogromnym pozytywnym zaskoczeniem. Dlatego też moje oczekiwania odnośnie następcy były, co chyba zrozumiałe, bardzo duże. Iron Kingdom mnie nie zawiedli i „Gates of Eternity” to prawie godzina znakomitego heavy metalu wysokiej próby. Pomimo tego, że zespół nie zmienił stylu i gra w typowy dla siebie sposób to jednak pewne różnice pomiędzy tymi dwoma krążkami da się wyłapać. Przede wszystkim nowa płyta jest bardziej zwarta i stylistycznie ujednolicona. Jest mniej klimatów z lat ’70, mniej naleciałości bogów epickiego metalu czyli Manilla Road, natomiast słychać więcej power metalowych motywów jak np. w „Guardian Angel”. Utwory są bardziej ukierunkowane na Iron Maiden jak choćby w „Chains of Solitude” czy w 15-sto minutowym kolosie „Egypt (The End is Near)”. Dostaliśmy też prawdziwy true metalowy hymn „Crowned in Glory”, który pomimo oczywistych skojarzeń z Manowar zachowuje charakterystyczny tylko dla Iron Kingdom sznyt. Brzmienie jest z jednej strony surowe, a z drugiej potężne i epickie.  Tak się zastanawiałem co, pomimo wielu słyszalnych wpływów stanowi o wyjątkowości tego zespołu? Chyba są to niebanalne melodie, ciekawy i oryginalny sposób grania riffów i konstruowania utworów oraz śpiew wokalisty Chris’a Ostermana. W zalewie tysięcy identycznych kapel, takie grupy jak Iron Kingdom, które na bazie klasycznych patentów starają się tworzyć coś własnego, powinno się wychwalać i wynosić na piedestał. Niestety obie płyty zespół musiał wydać własnym sumptem, bo żadna wytwórnia nie zainteresowała się tymi materiałami. Cóż, jak widać nie brakuje ludzi z uszami w dupach. Zdecydowanie polecam zarówno „Gates of Eternity” jak i debiut „The Curse of Voodoo Queen” wszystkim kochającym klasyczny i przede wszystkim szczery heavy metal.
5,2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz