W Niemczech od dawno mają pierdolca na
punkcie brytyjskiego heavy metalu co widać choćby po frekwencji na
gigach i odbiorze z jakim spotykają się reaktywowane legendy
NWoBHM. Młody band Blackslash jest doskonałym przykładem tej
fascynacji. Grają brytyjsko do bólu, ale co najważniejsze wychodzi
im to znakomicie. Słychać tu przede wszystkim Iron Maiden i ich
charakterystyczne melodie oraz patataje, do tego Judas Priest, Tokyo
Blade etc. Zespół ma ogromną łatwość pisania chwytliwych
numerów. Już otwierający krążek „Empire Rising”, podobnie
jak kolejny „Lucifer's Reign” będące prawdziwymi heavy
metalowymi petardami sprawiają, że od początku jesteśmy kupieni i
z wypiekami na pyskach słuchamy dźwięków wydobywających się z
głośników. Dalej jest równie znakomicie, jednak prawdziwym hitem
jest jak dla mnie „Edge of the World”. Zaczynający się od
spokojnej, nastrojowej gitary, by później przejść w epicką
galopadę utrzymaną w większości w średnim tempie. Od refrenu nie
jestem w stanie się uwolnić już od długiego czasu. Kuźwa, jaki
to jest hicior. Oprócz typowo heavy metalowych numerów mamy tu też
balladowy „Made of Steel” udanie komponujący się z resztą
materiału. „Sinister Lightning” ma w sobie wszystko co składa
się na bardzo udany heavy metalowy krążek. Świetne kompozycje,
energię, zapamiętywalne melodie i dobre umiejętności wszystkich
muzyków. „Sinister...” to ich drugi album, ale nie jestem go w
stanie porównać z debiutem, którego po prostu nie słyszałem. Mam
nadzieję, że nie powiedzieli tutaj ostatniego słowa i będą w
stanie nagrać jeszcze lepszy materiał, a wtedy może być naprawdę
srogo. Na razie jednak zachęcam wszystkich do zapoznanie się z
zawartością „Sinister Lightning”, bo heavy metal grany przez
Blackslash jest naprawdę git.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz