Co by nie mówić to faktem jest, że
Vatican to jednak dość oryginalny szyld dla zespołu, zwłaszcza
metalowego. Plusem jest z pewnością to, że jak już się usłyszy
tę nazwę to z pewnością ciężko ją zapomnieć. Tak też było w
moim przypadku. Słyszałem o tym bandzie już kilka ładnych lat
temu, ale niestety nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć choćby
skrawka ich muzyki. Najwyższa więc pora, by nadrobić te braki, tym
bardziej, ze okazja jest wyśmienita. Ten powstały w 1982 roku w
stanie Ohio zespół wydał wreszcie, po 32 latach, swój debiutancki
krążek. „March of the Kings”, wydany nakładem Pure Steel
records zawiera w większości utwory napisane w latach '80 i
wczesnych '90, ale nigdy wcześniej, poza „Di a Heart Attack”,
nie nagrane na żadnym z czterech dem.
Jest to materiał tak cudownie
oldschoolowy, że aż łezka się w oku kręci. Wyobraźcie sobie
klasyczny, czysty rasowo US power metal i już będziecie wiedzieć
jak gra Vatican. Melodyjne, ale i potężne, w zdecydowanej
większości szybkie utwory to sama esencja tego stylu. Jeśli dodać
do tego świetne opanowanie instrumentów i mocny wokal to już jest
komplet. Bardziej znane nazwy, które mogą jakoś naprowadzić mniej
zorientowanych słuchaczy są oczywiste. Liege Lord, Sanctuary, Metal
Church, Helstar, Savage Grace etc. Kawałki porywają od pierwszych
sekund i ciężko przy nich spokojnie wysiedzieć na dupie. Energia
bijąca z takich wałków jak „Running” czy „Falling From
Grace” wyrywa z butów i gniecie karki. Natomiast słuchając
trochę wolniejszego, ale za to potężniejszego i bardziej epickiego
„Waysted” przypominają mi się najlepsze czasy Queensryche i
Crimson Glory. Płyta brzmi mocno i selektywnie, ale na całe
szczęście pozbawiona jest tego zimnego cyfrowego posmaku. Chciałbym
posłuchać „March of the Kings” z winyla, bo ta muzyka jest
wręcz idealnie stworzona pod ten nośnik. Nie dostrzegam tu żadnych
minusów, nic do czego można by się było przyczepić.
Po raz kolejny już weterani po wielu
latach przerwy wracają na scenę i pokazują ogromnej większości
młodych załogantów jak powinno się grać metal. Tu są zupełnie
inne wibracje, inny klimat. „March of the Kings” to fantastyczny
krążek , a słuchanie go to prawdziwa uczta dla każdego fana
amerykańskiego poweru, ale oczywiście nie tylko nie tylko. Myślę,
że każdy wychowany na metalu lat '80 doceni ten zajebisty materiał.
Brać w ciemno i się nie zastanawiać.
5,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz