Jak to możliwe, że niemiecki Outrage nie funkcjonuje w
większości metalowych umysłów i powolutku, dopiero od niedawna
zaczyna budować swoją markę? Zespół powstał w 1983 roku i przez
5 lat działalności nagrał kilka taśm demo po czym popadł w
niebyt. W 2004 roku doszło do reaktywacji i od tego czasu pojawiło
się już 7 dużych płyt. Ostatnia z nich „We the Dead” wydana
nakładem Metal on Metal records nie przynosi żadnych zmian w muzyce
tego piekielnego kwartetu. W dalszym ciągu tłuką ekstremalnie
oldschoolowy i poczerniały speed/thrash metal, w którym przebijają
echa przede wszystkim ich ziomali z Sodom. Outrage gra w stylu
przypominającym takie diabelskie pomioty jak „Obsessed by
Cruelty” czy „Persecution Mania”. Nie ma tu żadnego
kombinowania na siłę tylko bezpośrednia i wulgarna jazda na
przodu. Posłuchajcie choćby miażdżącego piszczele „Death from
Behind”, a zrozumiecie wszystko. Tutaj nawet wokalista ma podobną
manierę do Angelrippera z tym jego charakterystycznym szwabskim
akcentowaniem. Słychać też niekiedy ten klasyczny rockandrollowy
drajw kojarzący się z Venom, a w wolniejszych fragmentach Celtic
Frost. No i właśnie od takiego „Be That as it May” wieje
celtyckim mrozem na kilometr. Na całe szczęście pomimo dobrego,
utrzymanego w 21 wiecznych standardach brzmienia, materiał nie
stracił nic ze swojej atmosfery. Podczas obcowania z tym krążkiem
czuć ten specyficzny, zatęchły, piwniczny klimat i smród siarki.
„We the Dead” to prawdziwy diament dla maniaków pamiętających
czasy starego podziemia, bo czy są jacyś metalowcy nie wielbiący
wymienionych tytanów czarnego metalu lat '80? Ciężko mi to sobie
wyobrazić. Bardzo prawdziwa, szczera i zagrana z fanatycznym
oddaniem płyta. Właśnie takie zespoły jak Outrage zasługuję na
wsparcie, a nie przeróżne plastikowe pokemony chcące zostać
gwiazdami rocka.
5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz