Po trzech latach od wydania absolutnie
fenomenalnego „Giants of Canaan” Attacker powraca z nowym ciosem.
Przyznam, że miałem wątpliwości czy uda im się wznieść na
równie niebotyczny poziom co przy poprzedniczce. Oczywiście
wiedziałem, że będzie bardzo dobrze, ale pewne rzeczy się po
prostu nie powtarzają. A jednak im się to kurwa udało!
Po kilku pierwszych przesłuchaniach
stwierdziłem, że co prawda „Gigantów” nie przebili, ale i tak
jest zajebiście. Jednak z każdym kolejnym odsłuchem „Sins of the
World” masakrował mnie co raz bardziej i teraz jestem już pewien,
że jest równie wielki co poprzednik. Ten materiał ma jeszcze tę
niesamowitą cechę, która sprawia, że rośnie z każdym odsłuchem,
uzależnia od siebie słuchacza i ciężko jest się z nim rozstać.
Czy są jakieś różnice dzielące oba krążki? „Sins...” jest
bardziej agresywny, łapie za gardło, wgryza się w mózg i wyciera
człowiekiem podłogę. Oczywiście nie jest to żaden thrash, ale
klasyczny amerykański power metal zagrany z taką energią i mocą,
że większość młodych zespołów powinna w tym momencie pochować
się w szafach ze wstydu i zmienić bieliznę. Każdy utwór to
absolutny killer, a faworyci zmieniają mi się co chwilę. O ile
takie „Carcosa” czy „Archangel” ze swoimi znakomitymi,
chwytliwymi liniami melodycznymi wchodzą do głowy od razu, to takie
„World Destroyer” czy „Choice of Weapon” to po prostu
majstersztyk ostrego, rozrywającego wręcz heavy metalu. Attacker
osiągnął idealną równowagę między agresją, a
heteroseksualnymi, klasycznie heavy metalowymi melodiami. Całą
muzykę skomponował tutaj Mike Benetatos i jak dla mnie jest jakimś
pieprzonym geniuszem. Do tego fantastyczne wokale Bobby'ego „Leather
lungs” Lucasa, który napisał także świetne, idealnie
wpasowujące się w muzykę liryki.
Po świetnym krążku Helstar, pojawił
się Attacker z jeszcze lepszym albumem i pozamiatał scenę. Jak
widać amerykańscy weterani mają się tak dobrze jak chyba nigdy
przedtem i pokazują małolatom jak powinien brzmieć prawdziwy heavy
metal. To jest jedna z tych płyt, o których nie wiadomo czego byśmy
nie napisali to i tak nie oddamy potęgi samej muzyki. „Sins of the
World” to chyba najlepsze co wyszło w klasycznym metalu w roku
2016.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz