Poprzedni krążek berlińskich heavy
metalowców „Lawbreaker” ukazał się w 2008 roku. To już ponad
8 lat minęło od tamtej chwili, ale ten czas zapieprza. Z tamtej
płyty utkwił mi w pamięci szczególnie numer „Crusaders of
Light”, którego zresztą do tej pory od czasu do czasu lubię
posłuchać. Od tamtej pory zmieniło się całkiem sporo w składzie
zespołu. Z ekipy, która nagrywała „Lawbreaker pozostał już
tylko założyciel i lider Metal Law Karsten Degling (git/wok). W
międzyczasie w ramach przypomnienia o swoim istnieniu nagrali epkę
„Lord of Evil”, z której prawie wszystkie utwory z wyjątkiem
„Hellride Through Steel” znalazły się również na najnowszym
„Hellrider”.
No właśnie, jaki jest ten
„Hellrider”? Ano taki sam jak jego poprzednik. Zespół cały
czas jedzie na ogranych i sprawdzonych patentach. Jest więc
kwadratowo, siermiężnie, ale jednocześnie na swój sposób
przebojowo. Jeśli się jest rasowym heavy metalowcem to ciężko
będzie nie polubić tego krążka. Inspiracje są tak bezpośrednie
jak tylko mogą być. Słychać tu Manowar („Hellrider”,
„Thundergod”, „In Metal We Trust)”), Iron Maiden („This
Dream”, „Power and Glory) oraz oba te zespoły plus Judas Priest,
Accept, Grave Digger w pozostałych. Jest tu podobne podejście jakie
prezentują choćby ich krajanie z Majesty z tym, że Metal Law jest
surowszy i pozbawiony słodkich melodyjek. Nowy materiał jest też
najlepiej wyprodukowaną pozycją w dorobku zespołu co też ma wpływ
na jego pozytywny odbiór. Gdyby jeszcze w przyszłości postawili na
większe gitarowe pierdolnięcie to mogłoby im wyjść tylko na
dobre. Jako bonus na sam koniec dołączona jest nowa wersja
wspomnianego wcześniej „Crusaders of Light” i oczywiście jest
to mocne zakończenie płyty.
Muzyka, którą tworzy Metal Law była
nagrana już setki, a może i tysiące razy wcześniej, co nie
zmienia faktu, że słuchając jej bawię się przednio. Wystarczy
nie nastawiać się na oryginalne, ambitne granie, tylko wziąć w
garść browara, włączyć „Hellrider” i spędzić miło czas w
towarzystwie klasycznego do bólu heavy metalu. Niby nic wielkiego,
ale jest to tak bezpretensjonalnie i szczerze zagrane, że wszelkie
mankamenty przestają mieć znaczenie.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz