niedziela, 22 stycznia 2017

Metal Law - Hellrider (2016)

Poprzedni krążek berlińskich heavy metalowców „Lawbreaker” ukazał się w 2008 roku. To już ponad 8 lat minęło od tamtej chwili, ale ten czas zapieprza. Z tamtej płyty utkwił mi w pamięci szczególnie numer „Crusaders of Light”, którego zresztą do tej pory od czasu do czasu lubię posłuchać. Od tamtej pory zmieniło się całkiem sporo w składzie zespołu. Z ekipy, która nagrywała „Lawbreaker pozostał już tylko założyciel i lider Metal Law Karsten Degling (git/wok). W międzyczasie w ramach przypomnienia o swoim istnieniu nagrali epkę „Lord of Evil”, z której prawie wszystkie utwory z wyjątkiem „Hellride Through Steel” znalazły się również na najnowszym „Hellrider”.

No właśnie, jaki jest ten „Hellrider”? Ano taki sam jak jego poprzednik. Zespół cały czas jedzie na ogranych i sprawdzonych patentach. Jest więc kwadratowo, siermiężnie, ale jednocześnie na swój sposób przebojowo. Jeśli się jest rasowym heavy metalowcem to ciężko będzie nie polubić tego krążka. Inspiracje są tak bezpośrednie jak tylko mogą być. Słychać tu Manowar („Hellrider”, „Thundergod”, „In Metal We Trust)”), Iron Maiden („This Dream”, „Power and Glory) oraz oba te zespoły plus Judas Priest, Accept, Grave Digger w pozostałych. Jest tu podobne podejście jakie prezentują choćby ich krajanie z Majesty z tym, że Metal Law jest surowszy i pozbawiony słodkich melodyjek. Nowy materiał jest też najlepiej wyprodukowaną pozycją w dorobku zespołu co też ma wpływ na jego pozytywny odbiór. Gdyby jeszcze w przyszłości postawili na większe gitarowe pierdolnięcie to mogłoby im wyjść tylko na dobre. Jako bonus na sam koniec dołączona jest nowa wersja wspomnianego wcześniej „Crusaders of Light” i oczywiście jest to mocne zakończenie płyty.

Muzyka, którą tworzy Metal Law była nagrana już setki, a może i tysiące razy wcześniej, co nie zmienia faktu, że słuchając jej bawię się przednio. Wystarczy nie nastawiać się na oryginalne, ambitne granie, tylko wziąć w garść browara, włączyć „Hellrider” i spędzić miło czas w towarzystwie klasycznego do bólu heavy metalu. Niby nic wielkiego, ale jest to tak bezpretensjonalnie i szczerze zagrane, że wszelkie mankamenty przestają mieć znaczenie.


4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz