wtorek, 17 stycznia 2017

Manilla Road - The Deluge (1986) (2015)

W latach 1983-87 Manilla Road stworzyła cztery monumenty będące arcydziełami nie tylko epickiego, amerykańskiego, ale po prostu ogólnie metalu. Oczywiście zarówno wcześniej jak i później zespół również nagrywał świetne krążki, ale to właśnie te cztery muzyczne absoluty zapisały się złotymi zgłoskami na kartach metalowej historii. Dzięki Golden Core i ich reedycjom wszyscy ci, którym brak tych krążków w swojej kolekcji mogą ten błąd teraz naprawić.

Rok po „Open the Gates”, czyli w 1986 roku ukazał się kolejny wielki album Manilla Road „The Deluge”. Tym razem materiał jest krótszy, a zespół postawił na bardziej zwarte numery, których długość w większości nie przekracza czterech minut. Jednak w niczym nie ujmuje to tym numerom. Zresztą czy można powiedzieć coś złego o takim „Divine Victim”? Jest to zdecydowanie jedna z bardziej chwytliwych kompozycji Sheltona, a refren to małe arcydzieło. Podobnie rzecz ma się z „Hammer of the Witches”. Niecałe 3 minuty metalowej perfekcji. A gdy jeszcze Mark swoim charakterystycznym zawodzącym głosem wykrzykuje „Burn Them All” to ciary gwarantowane. Mroczny, napisany i zagrany w całości przez Mike'a Metz'a „Morbid Tabernacle” jest wstępem to barbarzyńskiego „Isle of the Dead”, który jest kolejnym bardzo mocnym punktem płyty. Podobnie jak zmiatający głowy z karków „Taken by Storm”, po którego przesłuchaniu czujemy się adekwatnie do tytułu. Trochę dłuższym utworem jest „Shadow in the Black”. Zaczyna się od spokojnej gitary i takiego samego wokalu Sheltona, a w okolicach 1.50 minuty rozpętuje się piekło. Agresja i barbarzyństwo to główne składowe „Shadow...”, ale jak w każdym z pozostałych numerów nie brakuje też epickiego ducha. Kolejny klasyk, zresztą jak większość z tego krążka. Gwoździem programu jest jednak tytułowy „The Deluge”. Fantastyczna, 8-minutowa epicka opowieść o potopie i zatopieniu Atlantydy. Kwintesencja stylu Manilla Road. Pokazująca fenomen tego zespołu zarówno od strony kompozycyjnej, wykonawczej jak i nastroju jaki potrafi wykreować. Mogę tego słuchać w nieskończoność.

Reedycja Golde Core z 2015 roku zawiera oczywiście kilka bonusów. Są to między innymi koncertowe wersje „Friction in Mass”, „Divine Victim” i „Hammer of the Witches”, a także pierwotne cztero-ścieżkowe wersje „The Deluge” i „Shadow in the Black”. Dla fanów z pewnością będą to wartościowe dodatki. Jednak największa ciekawostka jest na samym końcu. Numer tytułowy w wersji przed produkcyjnej z wysuniętą do przodu perkusją Randy Foxxa. Można tutaj w pełni docenić jego kunszt i bardzo charakterystyczny styl.

„The Deluge” to kolejny genialny materiał ekipy Sheltona i absolutny klasyk. Warto mieć go w swojej kolekcji, bo obawiam się, że takich utworów, brzmienia i magii już się chyba nie da powtórzyć. Oczywiście nie może być innej oceny.

6/6 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz