W latach 1983-87 Manilla Road stworzyła
cztery monumenty będące arcydziełami nie tylko epickiego,
amerykańskiego, ale po prostu ogólnie metalu. Oczywiście zarówno wcześniej jak i później zespół również nagrywał świetne krążki, ale to właśnie te cztery muzyczne absoluty zapisały się złotymi zgłoskami na kartach metalowej historii. Dzięki Golden Core i
ich reedycjom wszyscy ci, którym brak tych krążków w swojej
kolekcji mogą ten błąd teraz naprawić.
Rok po „Open the Gates”, czyli w
1986 roku ukazał się kolejny wielki album Manilla Road „The
Deluge”. Tym razem materiał jest krótszy, a zespół postawił na
bardziej zwarte numery, których długość w większości nie
przekracza czterech minut. Jednak w niczym nie ujmuje to tym numerom.
Zresztą czy można powiedzieć coś złego o takim „Divine
Victim”? Jest to zdecydowanie jedna z bardziej chwytliwych
kompozycji Sheltona, a refren to małe arcydzieło. Podobnie rzecz ma
się z „Hammer of the Witches”. Niecałe 3 minuty metalowej
perfekcji. A gdy jeszcze Mark swoim charakterystycznym zawodzącym
głosem wykrzykuje „Burn Them All” to ciary gwarantowane.
Mroczny, napisany i zagrany w całości przez Mike'a Metz'a „Morbid
Tabernacle” jest wstępem to barbarzyńskiego „Isle of the Dead”,
który jest kolejnym bardzo mocnym punktem płyty. Podobnie jak
zmiatający głowy z karków „Taken by Storm”, po którego
przesłuchaniu czujemy się adekwatnie do tytułu. Trochę dłuższym
utworem jest „Shadow in the Black”. Zaczyna się od spokojnej
gitary i takiego samego wokalu Sheltona, a w okolicach 1.50 minuty
rozpętuje się piekło. Agresja i barbarzyństwo to główne
składowe „Shadow...”, ale jak w każdym z pozostałych numerów
nie brakuje też epickiego ducha. Kolejny klasyk, zresztą jak
większość z tego krążka. Gwoździem programu jest jednak
tytułowy „The Deluge”. Fantastyczna, 8-minutowa epicka opowieść
o potopie i zatopieniu Atlantydy. Kwintesencja stylu Manilla Road.
Pokazująca fenomen tego zespołu zarówno od strony kompozycyjnej,
wykonawczej jak i nastroju jaki potrafi wykreować. Mogę tego
słuchać w nieskończoność.
Reedycja Golde Core z 2015 roku zawiera
oczywiście kilka bonusów. Są to między innymi koncertowe wersje
„Friction in Mass”, „Divine Victim” i „Hammer of the
Witches”, a także pierwotne cztero-ścieżkowe wersje „The
Deluge” i „Shadow in the Black”. Dla fanów z pewnością będą
to wartościowe dodatki. Jednak największa ciekawostka jest na samym
końcu. Numer tytułowy w wersji przed produkcyjnej z wysuniętą do
przodu perkusją Randy Foxxa. Można tutaj w pełni docenić jego
kunszt i bardzo charakterystyczny styl.
„The Deluge” to kolejny genialny
materiał ekipy Sheltona i absolutny klasyk. Warto mieć go w swojej
kolekcji, bo obawiam się, że takich utworów, brzmienia i magii już
się chyba nie da powtórzyć. Oczywiście nie może być innej
oceny.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz