środa, 4 stycznia 2017

Manilla Road - Metal/Invasion (2014)

Po tym jak szeregi Golden Core records zostały zasilone przez bogów epickiego metalu we własnej osobie, kwestią czasu było pojawienie się reedycji wcześniejszych, klasycznych albumów Manilla Road. Na pierwszy, a właściwie to drugi ogień, bo zaraz po legendarnej „Crystal Logic” poszła kompilacja dwóch pierwszych krążków czyli „Metal/Invasion”.
Jest to wydawnictwo dwupłytowe. Na pierwszy krążek składają się oba albumy, natomiast drugi, bonusowy cd to nagrania z koncertów, prób i ogólnie rzecz biorąc różnego rodzaju wykopaliska. Najpierw napiszę kilka zdań o podstawowej części tego wydawnictwa. Zarówno debiut „Invasion” jak i jego następca „Metal” to nie jest jeszcze ta klasyczna Manilla, która zaczęła się na fenomenalnym „Crystal Logic”. Jest tu dużo rozwlekłych kompozycji, którym stylistycznie bliżej do progresji czy też nawet space rocka. Sporo rozwleczonych solówek, momentami ma się wrażenie, że zespół improwizuje. Mam tu przede wszystkim na myśli tak znakomite utwory jak „Cage of Mirrors” czy „The Empire”. Jest też miejsce dla krótszych heavy rockowych strzałów w rodzaju „Street Jammer” oraz będącego przedsmakiem tego czym już niebawem stanie się ten zespół, czyli „Queen of the Black Coast”, który spokojnie mógłby się znaleźć na jednym z kilku kolejny krążków. Mamy tu też dwie wersje „Far Side of the Sun. Krótszą, heavy metalową z nomen omen „Metal” oraz bardziej rozbudowaną i kosmiczną z debiutu. Oba albumy to kawał historii Marka Sheltona i jego załogi i doskonałe wprowadzenie do późniejszych genialnych dokonań Manilli.
Na bonusowym krążku znajdziemy koncertowe wersje „Street Jammer”(2012) i „Queen of the Black Coast”(2011) i są to chyba jego najmocniejsze strzały. Niezła jakość nagrań pokazuje jaką moc te numery maja w wersjach live. Dalej mamy nie publikowany wcześniej „Over and Over Again the End” podobnie jak trzy inne utwory nagrany na żywo w zamierzchłych czasach. Ich jakość delikatnie mówiąc nie powala i tak naprawdę mało co słychać, więc należy to potraktować wyłącznie jako ciekawostkę. Podobnie jak nagrane podczas próby „Hey Joe” i „Far Side From the Sun”.
Podsumowując jest to bardzo udane wydawnictwo, choć pisząc to mam na myśli przede wszystkim pierwszy krążek, natomiast ten bonusowy traktuję tylko jako miły, ale nie niezbędny dodatek. Całość jest też pięknie wydana co również podnosi jakość tej reedycji. Fanów namawiać nie muszę, pewnie już mają „Metal/Invasion” w swoich zbiorach, natomiast pozostali powinni również się o nie postarać, choćby po to, by się przekonać jak rodził się geniusz.


5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz