środa, 19 kwietnia 2017

Infernal Majesty - No God (2017)

Zapewne nie byłem jedynym, który wyczekiwał nowego krążka Infernal Majesty. Jedni z najznamienitszych przedstawicieli brutalnego thrashu ostatni swój materiał, zatytułowany „One Who Points to Death”, wydali aż w 2004 roku. Co prawda trzy lata później ukazała się epka „Demon God”, ale nie zmienia to faktu, że minęło w chuj dużo czasu od tamtej pory. Na szczęście 17 kwietnia roku pańskiego 2017 nakładem High Roller records pojawiło się wreszcie nowe dzieło załogi z Toronto.

Kanadyjczycy wynagrodzili swoim fanom okres wyczekiwania na „No God” i stworzyli swój najlepszy album od czasu nieśmiertelnego debiutu „None Shall Defy”. Udało im się stworzyć idealną hybrydę współczesnego brzmienia z klasycznym graniem i klimatem. Thrash metal tworzony obecnie przez Infernal Majesty jest brutalny, szybki i bardzo intensywny. Sprawiają wrażenie jakby chcieli zabić i zniszczyć wszystko co stanie im na drodze. Pojawiają się czasem zwolnienia, w których zespół roztacza bardzo ponurą aurę jak choćby w zajebistym „Another Day in Hell”, ale one też przetaczają się po słuchaczu, tyle że w bardziej wyrafinowany sposób. Znakomitą robotę wykonują tu też przestrzenne sola przepełnione mroczną melodyką, które doskonale dopełniają całości. Jako przykład mogę podać fragment utworu tytułowego zaczynający się w okolicach 3 minuty. Jest melodia, ale dokładnie taka jaka powinna być, bez żadnych przegięć i lukrowania. Przy pierwszych kilku przesłuchaniach na plus wyróżniał się łamacz karków zatytułowany „House of War”, przy którym oczami duszy mojej widzę jak w czasie koncertów w jego trakcie odpadają ludkom łby. Jednak z każdym następnym razem, kolejne utwory ujawniają swoją moc na tyle, że w tej chwili nie znajduję tu ani jednego słabego punktu. Tryskająca agresją muzyka idealnie współgra z gorzkim i przepełnionym jadem przekazem lirycznym, którego treść bezbłędnie oddaje prosty, ale bardzo wyrazisty tytuł „No God”. Niech was nie zrazi czas trwania płyty. Ponad godzina tak intensywnej i brutalnej muzyki może się wydawać nie do zniesienia. Nic jednak bardziej mylnego. Słucha się tego materiału doskonale i przynajmniej tak było w moim przypadku, nigdy nie kończy się na jednym razie. Po prostu chce się do tego wracać.

Nie wydaje mi się by ktokolwiek mógł im dorównać w tym roku jeśli chodzi o thrash metal. Choćby taki Kreator ze swoim „Gods of Violence” wygląda przy „No God” niczym szwedzka piechota przy husarii w 1605 roku. Jedynie Dark Angel może spróbować stanąć w szranki. Osobiście jestem całkowicie rozjebany nowym krążkiem Infernal Majesty i polecam go z pełnym przekonaniem każdemu maniakowi brutalniejszej formy thrashu.


5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz