Zapewne nie byłem jedynym, który
wyczekiwał nowego krążka Infernal Majesty. Jedni z
najznamienitszych przedstawicieli brutalnego thrashu ostatni swój
materiał, zatytułowany „One Who Points to Death”, wydali aż w
2004 roku. Co prawda trzy lata później ukazała się epka „Demon
God”, ale nie zmienia to faktu, że minęło w chuj dużo czasu od
tamtej pory. Na szczęście 17 kwietnia roku pańskiego 2017 nakładem
High Roller records pojawiło się wreszcie nowe dzieło załogi z
Toronto.
Kanadyjczycy wynagrodzili swoim fanom
okres wyczekiwania na „No God” i stworzyli swój najlepszy album
od czasu nieśmiertelnego debiutu „None Shall Defy”. Udało im
się stworzyć idealną hybrydę współczesnego brzmienia z
klasycznym graniem i klimatem. Thrash metal tworzony obecnie przez
Infernal Majesty jest brutalny, szybki i bardzo intensywny. Sprawiają
wrażenie jakby chcieli zabić i zniszczyć wszystko co stanie im na
drodze. Pojawiają się czasem zwolnienia, w których zespół
roztacza bardzo ponurą aurę jak choćby w zajebistym „Another Day
in Hell”, ale one też przetaczają się po słuchaczu, tyle że w
bardziej wyrafinowany sposób. Znakomitą robotę wykonują tu też
przestrzenne sola przepełnione mroczną melodyką, które doskonale
dopełniają całości. Jako przykład mogę podać fragment utworu
tytułowego zaczynający się w okolicach 3 minuty. Jest melodia, ale
dokładnie taka jaka powinna być, bez żadnych przegięć i
lukrowania. Przy pierwszych kilku przesłuchaniach na plus wyróżniał
się łamacz karków zatytułowany „House of War”, przy którym
oczami duszy mojej widzę jak w czasie koncertów w jego trakcie
odpadają ludkom łby. Jednak z każdym następnym razem, kolejne
utwory ujawniają swoją moc na tyle, że w tej chwili nie znajduję
tu ani jednego słabego punktu. Tryskająca agresją muzyka idealnie
współgra z gorzkim i przepełnionym jadem przekazem lirycznym,
którego treść bezbłędnie oddaje prosty, ale bardzo wyrazisty
tytuł „No God”. Niech was nie zrazi czas trwania płyty. Ponad
godzina tak intensywnej i brutalnej muzyki może się wydawać nie do
zniesienia. Nic jednak bardziej mylnego. Słucha się tego materiału
doskonale i przynajmniej tak było w moim przypadku, nigdy nie kończy
się na jednym razie. Po prostu chce się do tego wracać.
Nie wydaje mi się by ktokolwiek mógł
im dorównać w tym roku jeśli chodzi o thrash metal. Choćby taki
Kreator ze swoim „Gods of Violence” wygląda przy „No God”
niczym szwedzka piechota przy husarii w 1605 roku. Jedynie Dark Angel
może spróbować stanąć w szranki. Osobiście jestem całkowicie
rozjebany nowym krążkiem Infernal Majesty i polecam go z pełnym
przekonaniem każdemu maniakowi brutalniejszej formy thrashu.
5,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz