środa, 29 lutego 2012

Anthrax - Worship Music

No i w końcu jest. Pierwszy od 7 lat premierowy materiał Anthrax i pierwszy po 21 latach przerwy z Joey'em Belladoną stojącym za mikrofonem. Sporo się musiało wydarzyć w zespole, żeby fani dostali w końcu krążek w swoje ręce. Najwięcej zamieszania było z obsadą wokalisty. W 2005 roku John'a Bush'a zastąpił powracający do składy legendarny Belladona, by po dwóch latach odejść. Na jego miejsce przyszedł Dan Nelson, którego z kolei po następnych dwóch latach zastąpił ponownie John Bush. Natomiast w ubiegłym roku kolejny raz powrócił syn marnotrawny, Belladona. Uff... Po ubiegłorocznych doskonale przyjętych koncertach w ramach Sonisphere i trasy The Big Four, podczas których Anthrax prezentował doskonałą formę, można było z pewnym optymizmem oczekiwać nowego albumu. Ja jednak nie nie spodziewałem się cudu. Tak naprawdę ostatnią świetną płytą Wąglika było dla mnie "Persistence of Time" z 1990 roku. Później od momentu przyjścia Johna Busha zaczęli grać różne dziwne, czasem mocno niestrawne rzeczy. Po pierwszym przesłuchaniu "Worship Music" doszedłem do wniosku, że jest to niesłuchalna kupa. Głównym powodem mojego zniechęcenia do tej płyty był drugi, nie licząc intro, utwór zatytułowany "The Devil You know". Refren tego utworu brzmi jak by był nagrany dla amerykańskich nastolatków z przydługimi grzywkami i tunelami w uszach, a że szczerze nienawidzę takiego grania to od razu moje nastawienie do reszty kawałków było mocno negatywne. Jednak, gdy po jakimś czasie już bez większych emocji i na spokojnie przesłuchałem ten materiał to doszedłem do wniosku, że nie jest wcale tak najgorzej, a po kilku następnych, że jest całkiem dobrze. Pierwszym co się rzuca w uszy to to, że mamy tutaj niewiele Thrashu. Jest to raczej mocny i melodyjny Heavy Metal. Płyta zaczyna się od instrumentalnego, tytułowego intra, które przechodzi w chyba najmocniejszy, najszybszy i najbardziej Thrash'owy kawałek "Earth on Hell". Nic specjalnego, ale jako taki strzał w ryj na początek to się w miarę sprawdza. Dalej mamy ten nieszczęsny "The Devil You Know". Po spokojnym wsłuchaniu się w ten numer doszedłem jednak do wniosku, że poza wspomnianym refrenem reszta jest całkiem ok, a szczególnie zwrotki z fajnym riffem. Dalej mamy bardzo hiciarski "Fight 'em 'til You Can't" z bardzo przebojowym refrenem, który jednak bije na głowę poprzednika oraz ciężki i klimatyczny, Heavy Metalowy "I'm Alive", po którym następuje instrumentalna miniaturka „Hymn 1”. Następny numer "In the End" jest utrzymany w podobnym klimacie co poprzednik. Mamy tu średnie tempo, mroczny nastrój i świetny refren. Później utwór przyspiesza i raczy nasze uszy cudownymi riffami i harmoniami gitarowymi. Dla mnie chyba nr 1 na płycie. Następnie zdecydowanie krótszy, szybszy i bardziej bezpośredni "The Giant", po którym znowu chwilka wytchnienia w postaci „Hymn 2”. Jak na razie jest dobrze, a w kilku przypadkach nawet bardzo dobrze. Dalej kolejny bardzo dobry utwór o ciekawym tytule "Judas Priest", którego główny riff po prostu palce lizać. Ostatnie trzy kawałki "Crawl", "The constant" i "Revolution Screams" też prezentują równy, naprawdę wysoki poziom. Gdy kończy się ostatni utwór następuje kilka minut ciszy, po której czeka na nas jeszcze utwór niespodzianka, cover Refused "New Noise". Jak dla mnie jest to całkowicie zbędny, bardzo słabiutki numer kojarzący się z gównami takimi jak papa roach itp. Ogólnie Anthrax powrócił z tarczą. Słychać, że Belladona będący w wysokiej formie jest dużym wzmocnieniem i śpiewakiem wręcz idealnym dla Anthrax. Płyta jest zdecydowanie Heavy Metalowa. Większość utworów jest ciężka, melodyjna i grana w średnich tempach. Trudno tu doszukać się numerów typowo Thrash'owych, więc nie ma zbyt wielu odniesień do klasycznych płyt zespołu z lat'80. Trochę za mało Anthrax w Anthrax. Jednak jest to dobra płyta i na tym zakończmy.

4,8/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz