środa, 29 lutego 2012

Bitter End - Have a nice death!







Kolejny zapomniany Thrash Metalowy zespół powrócił do świata żywych. Do tej pory mieli na koncie demo "Meet Your Maker" oraz pełen album "Harsh Realities". Bitter End nie był anonimowym zespołem, nawet w Polsce. Jako ciekawostkę napiszę, że nr 1/91 Thrash'em all, w podsumowaniu roku '90 w kategorii najlepszy album sklasyfikowano 100 wydawnictw, debiut Bitter End uplasował się na 40 miejscu wyprzedzając takie klasyki jak "Iced Earth", "Into the Mirror Black", "The Eye", "Cowboys from Hell" czy "Impact is imminent", a w artykule na temat aktualnej sceny Thrash Metalowej autor nazwał muzykę Bitter End mianem radosnego Thrashu hehe. W sumie coś w tym jest. Wracając do teraźniejszości, wytwórnia Metal on Metal records, której współwłaścicielką jest nasza rodaczka Jowita kamińska wydała właśnie album powrotny zespołu, który dostał tytuł "Have a Nice Death!". Pierwszy sześć utworów stanowi główne danie i to właśnie do nich odnosi się tytuł całego wydawnictwa. To nigdy dotąd nie wydany oficjalnie materiał nagrany w latach 91/92. Brzmienie nie jest perfekcyjne, ale pasuje do tych utworów i przywołuje miłe wspomnienia starych dobrych czasów. Muzyka to dobry technicznie, melodyjny Thrash. Te kilka numerów chyba nawet podoba mi się bardziej niż debiut. Dużo riffów, melodyjne solówki i wokalista, który nie drze ryja tylko śpiewa. Najbardziej przypasowały mi chyba wydany w tym roku na singlu "Burning Bridges" oraz "Tunnel Vision". Jednak za parę dni mogę wskazać na inne utwory, gdyż wszystkie prezentują równy, wysoki poziom. Pozycje numer 7-10 na płycie to wspomniane na początku pierwsze demo "Meet Your Maker". Wszystkie te utworu znalazły się również na albumie "Harsh Realities". Jak na demo to brzmienie jest bardzo dobre, a same utwory również prezentują się świetnie z tytułowym na czele. Kawał bardzo oryginalnego Thrashu. Mnóstwo świetnych melodii i doskonała technika muzyków już wtedy były ich znakiem rozpoznawczym. Ostatnie cztery kawałki to koncertowe wersje trzech utworów z "Have a Nice Death!" plus jeden z debiutu. Nagrane zostały w 1990 roku w ich rodzinnym mieście Seattle. Mimo nienajlepszej jakości dają jakiś pogląd  na to jaką energię zespół musiał wyzwalać na scenie i jak niezwykle dynamicznie brzmiała ta muzyka w wersji live. Bardzo interesujące wydawnictwo ciekawego zespołu. Teraz pora na nowy materiał. Będę czekał z niecierpliwością.

4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz