Czekałem na ten krążek z niecierpliwością przekonany, że
będzie to dzieło wysokich lotów no i się nie zawiodłem. Mogę
nawet rzec, że debiut tych chilijskich doom metalowców przebił
moje wyobrażenia o nim. Słyszałem już parę lat temu ich epkę
„Solve Et Coagula” i był to zacny materiał, który już wtedy
dawał nadzieję na przyszłość. Poza tym podczas wspólnego
piwkowania w Warszawie po koncercie Esoteric/Isole/Procession,
basista tego ostatniego Claudio Botarro z ogromnym przekonaniem
zachwalał mi mający się dopiero ukazać debiut swojego drugiego
zespołu. Tym zespołem był oczywiście Capilla Ardiente, którego
nazwę można przetłumaczyć na polski jako płonąca kaplica. Tak
więc wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały duże wydarzenie
na doomowej scenie.
Muzykę graną przez Capilla Ardiente można określić
najprościej jako epic doom, czyli słychać echa Candlemass,
Solitude Aeturnus czy troszkę mniej znanego Forsaken. Gitarzysta
Julio Borquez nagrał wszystkie partie tego instrumentu i muszę
przyznać, że odwalił zajebistą robotę. Riffy są niesamowicie
majestatyczne, podniosłe i kiedy trzeba to ciężkie, ale nie
pozbawione też energii i dynamiki kojarzącej się ze starym power
metalem. Jego sola to też najwyższa klasa. Idealnie oddają nastrój
tej muzyki, są epickie i bardzo klimatyczne. Najlepszym przykładem
jest pierwszy właściwy numer wchodzący zaraz po intro, czyli
„Nothing Here for Me”. Możemy usłyszeć w nim również
znakomite solo na basie, doskonałą grę garowego oraz równie
zajebiste wokale Jest on wizytówką całej płyty i jeśli
ktokolwiek go polubi to z pewnością wciągnie się też w resztę.
Skoro wspomniałem o wokalach to muszę nadmienić, że Felipe
Plaza(również Procession) wywiązał się za swojej roli bez
zarzutów. Doskonale spełnia rolę narratora historii opowiadanej w
tekstach, a jego trochę dramatyczny i emocjonalny sposób śpiewania
sprawia, że wydaje nam się ona bardziej autentyczna. Trochę
przypomina mi Roberta Lowe i Leo Stivale(Forsaken).
Cały materiał jest świetnie skomponowany, przemyślany i
dopasowany do konceptu. Przybliżając w dużym skrócie historię
zawartą w tekstach to opowiada ona losy bohatera żeglującego
łodzią po mrocznym morzu, uzbrojonego tylko w miecz i pochodnię.
Walczy on z różnymi przeszkodami i przede wszystkim z własnymi
słabościami. Muzyka perfekcyjnie oddaje uczucia jakie nim targają,
a potężne i przestrzenne brzmienie pozwala nam poczuć bezmiar
morza.
Na „Bravery, Truth and
Endless Darkness” znajdują się dwa krótkie
instrumentalne intra rozpoczynające każdą stronę winyla oraz
cztery monumentalne kompozycje trwające po 10-11 minut. Płyty
najlepiej słuchać jako całości i dać się porwać tej historii,
ale każdy z utworów słuchany wyrywkowo robi równie duże
wrażenie. Capilla Ardiente udało się nagrać album wyjątkowy,
przepełniony emocjami, mroczną atmosferą i co najważniejsze
klasycznie metalowy. W tym roku jest to bezapelacyjnie numero uno
jeśli idzie o epicki doom metal. Aż strach pomyśleć co stworzą w
przyszłości.
Acha, okładka płyty zawierająca wszystkie elementy związane z
konceptem lirycznym, to zajebisty motyw na koszulkę. Jeśli takowe
się pojawią to choćby góry miały srać będą ją miał.
5,5/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz