Ponownie reedycja i ponownie High
Roller records. Tym razem padło na debiut Holy Moses „Queen of
Siam”. Okazja jak najbardziej dobra, bo w roku 2016 mieliśmy
30-stą rocznicę wydania tego krążka. Oprócz dziewięciu numerów
składających się na pierwotną wersję „Queen of Siam”
dostaliśmy też bonus w postaci „Walpurgisnight” w wersji
alternative mix, który nie jest niczym nadzwyczajnym. Jednak jeśli
ktoś nie ma tego krążka, a lubi stary niemiecki speed/thrash to
powinien z całą pewnością się w niego czym prędzej zaopatrzyć.
Słychać, że jest to debiut i trochę
różni się od późniejszych płyt, ale posiada niezaprzeczalny
urok. Jest tu jeszcze dużo naleciałości starego heavy metalu,
tempa nie są jeszcze tak szalone i nie ma tu jeszcze tyle agresji.
Oczywiście mam tu na myśli tylko sferę muzyczną, bo wokale
Sabiny Classen są totalnie obłąkane. To naprawdę niesamowite
jakie dźwięki potrafiła z siebie wydobywać ta laska. W tamtych
czasach rzadko który facet używał w ten sposób swoich strun
głosowych, nie mówiąc już o kobietach, więc musiało to robić
na słuchaczach spore wrażenie.
Tempa są bardzo zróżnicowane. Mamy
więc szybkie „Necropolis”, Motorheadowy „Roadcrew”, w którym
śpiewał ówczesny mąż Sabiny, gitarzysta, a obecnie znany
producent Andy Classen, oraz „Walpurgisnight”. Są też bardziej
rytmiczne, zagrane w średnich tempach „Devil's Dancer”, numer
tytułowy, „Dear Little Friend” oraz najwolniejszy i najcięższy
z totalnie diabelskimi wokalami „Don't Mess Around with the Bitch”.
Holy Moses dzięki „Queen of Siam” udało się zaistnieć na
scenie i nie ma się czemu dziwić, gdyż jest to po prostu dobry
krążek. Jeśli miałbym podać jakieś punkty odniesienia to byłyby
to takie nazwy jak Iron Angel, Living Death etc. Jednak są to dość
luźne skojarzenia i bardziej mam tu na myśli ogólny klimat tej
muzyki.
Później zespół podążył w
kierunku agresywnego i bardziej technicznego thrashu, a jego
popularność zaczęła rosnąć. Warto jednak sprawdzić jak to się
wszystko zaczęło.
4,7/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz