No proszę, młody zespół z samego serca thrash metalu, czyli z
Bay Area. Dizastor istnieje od 2012 roku i do tej pory nagrał dwie
epki i opisywany tutaj debiut. Podejrzewam jednak, że nie podzielą
losu swoich słynniejszych i starszych kolegów i stanie się czymś
więcej niż lokalnym zespolikiem im raczej nie grozi. Ogólnie
całość ma fajny koncertowo-alkoholowy klimacik i podejrzewam, że
na żywca robi niezłe spustoszenie wśród pijanych thrasherów.
Połączenie starego Exodus i S.O.D. w wykonaniu Dizastor jednak nie
powala. Oryginalności słownie zero, brzmienie typowo garażowe, a
do tego pomimo, że te 16 numerów trwa tylko 37 minut to już po
połowie zaczyna nużyć. Pojawiają się czasem ciekawe riffy,
wokalista brzmi jak nieślubny syn Baloffa i Zetro, słychać radość
grania. Do tego mają też jeden naprawdę znakomity numer w postaci
„Down and Out”, który kojarzy mi się ze starym Anthrax i takimi
wałkami jak „Medusa”. Na pewno jeśli kiedyś wrócę do tej
płyty to tylko dla niego. No i jeszcze te exodusowe chórki. To są
plusy. Jednak ogólna monotonia całości i powtarzanie wciąż tych
samych patentów nie zachęca do ponownego sięgnięcia po ten
krążek. Podsumowując jest to bardzo przeciętny materiał, który
pewnie sporo zyskuje na koncertach. Tylko dla fanatyków łykających
wszystko co ma naklejkę „Thrash”. Reszta może sobie
zdecydowanie odpuścić.
3/6
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz