środa, 14 stycznia 2015

Satan's Host - Pre-dating god 1&2 (2015)


Trzeba przyznać ekipie Satan's Host, że tempo pracy mają doprawdy imponujące. Ledwie rok temu jarałem się ich poprzednim krążkiem „Virgin Sails”, a tu już w moje łapy wpadł kolejny i do tego podwójny album. „Pre-dating god 1&2” nagrane zostały oczywiście we Flatline studio z ich wieloletnim producentem Dave'em Otero, więc brzmienie jest perfekcyjne, być może nawet najlepsze w historii zespołu. Jest potężne, krystaliczne i selektywne, a jednocześnie gęste i nie pozbawione jakiegoś takiego undergroundowego sznytu.


Muzycy są w wybitnej formie, ale tego akurat można było być pewnym. Po raz kolejny również nasuwa mi się myśl, że Patrick „Evil” Elkins jest chyba najbardziej niedocenianym gitarzystą i kompozytorem na metalowej scenie. To co wyprawia ten typ momentami przechodzi ludzkie pojęcie. Czasem mam wrażenie, że on faktycznie podpisał jakiś pakt z rogatym. Ilość riffów, którą stworzył , może wpędzić w kompleksy nie jednego grajka błędnie przekonanego o własnej wielkości. Ilość motywów przeplatających się ze sobą, zarówno blackowych, power metalowych czy też doomowych wręcz poraża. Podobnie jak solówki, które nie są tylko dodatkiem zagranym na odpierdol. Są one przemyślane i doskonale wpasowane w utwory, a do tego przepełnione masą emocji. Momentami słychać 3 gitary jak choćby w zajebistym, niemal balladowym „After the End”, gdzie słyszymy znakomity riff będący tłem dla podwójnego solo. Sekcja rytmiczna jest dokładnie taka jaka powinna być w metalowym zespole. Margar dzierżący bas, w zależności od sytuacji albo podbija dynamikę perkusji, albo dociąża gitarę, albo też gra odrębną melodię. Perkusja w Satan's Host za każdym razem kruszy ściany i tak też jest tym razem. Anthony Lopez gra kurewsko gęsto, agresywnie i z zachowaniem typowej dla siebie rytmiki polegającej na częstych zmianach temp i błyskawicznym przechodzeniu z partii wolnych do bardzo szybkich i odwrotnie. Harry Conklin tutaj pod mianem Leviathan Thisiren dokonał rzeczy wydawałoby się niemożliwej. Mianowicie nagrał chyba najlepsze i najbardziej zróżnicowane wokale w swojej karierze. Tak wiem, że już zdarzało mi się mówić to samo przy jego wcześniejszych płytach, jednak jak przesłuchacie „Pre-dating god” to pewnie przyznacie mi rację. Oczywiście najwięcej korzysta ze swoich wysokich rejestrów, które wszyscy doskonale znają, jednak potrafi też wyjechać z growlem, zacharczeć złowieszczym, demonicznym głosem, czy też zapiszczeć histerycznie. W wielu momentach pojawia się też kilka ścieżek wokalnych nałożonych na siebie co wywołuje potężny efekt. To co tutaj zrobił to po prostu pierdolony absolut.


Muzycznie mamy chyba mniej blackowych zagrywek, a więcej power i doom metalu. Jest więcej wolnych i ciężkich momentów dzięki czemu wytwarza się mroczna i podniosła atmosfera. Oba albumy są też chyba najbardziej epickimi dziełami jakie kiedykolwiek nagrał ten zespół. Ta muzyka osacza słuchacza, chwyta za gardło i nie puszcza dopóki nie wybrzmi ostatni akord, a co najlepsze, to pomimo tego, że obie części trwają łącznie ok 80 minut to w żadnym wypadku nie męczą. Jeszcze ani razu nie zdarzyło mi się słuchać tych płyt osobno, zawsze leci jedna po drugiej, bo traktuję je jako jedną całość. Wszystkie utwory to klasa światowa, jednak mnie ostatnio najbardziej poniewierają trzy z nich. Wspomniany wcześniej niesamowicie rozbudowany „After the End”, po części balladowy, później z wieloma zmianami temp i potężnym refrenem. „Embers of Will” z początku dość szybki, później zmieniające się tempa i riffy aż w końcu w 4 minucie pojawia się genialna gitarowa melodia. Robi się bardzo epicko co uwydatniają jeszcze heroiczne chóry będące tłem pod histeryczny pisk Conklina oraz cudowne emocjonalne solo. Trzecim z nich jest „Descending in the Shadow of Osiris”, który po pięknym spokojnym wstępie przeradza się w mroczne heavy metalowe monstrum utrzymane w średnich tempach, w którym pojawiają się też ostre wokale, a potężny refren po prostu zabija. Z ciekawostek należy dodać, że pierwszą część kończy się coverem Grim Reaper „See You in Hell” natomiast druga alternatywną, bardziej klasycznie brzmiącą wersją utworu tytułowego. Obie części są połączone lirycznym konceptem, ale nie będę się teraz zagłębiał w tę kwestię, bo ta recenzja musiałaby wtedy zająć pewnie ze dwie strony. Zainteresowanych odsyłam do wywiadu i do osobistego zapoznania się z tekstami. Satan's Host wypracował swój własny, rozpoznawalny od pierwszych dźwięków styl, ale jednak korzeniami tkwiący w klasyce. Nagrał płytę wybitną i już na samym początku roku postawił konkurencji poprzeczkę baaardzo wysoko. „Pre-dating god 1&2” jest dziełem kompletnym i zawierającym w sobie wszystko czego oczekuję od metalowego zespołu.
5,9/6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz